niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 55

Rozdział ten dedykuję wszystkim moim czytelnikom! Dziękuję, że jesteście.



*** Oczami Ewy ***

Dni szybko mijały. Mimo, że byłam trochę przybita tym, co czeka mnie po powrocie do Londynu. Louis obiecał, że wszystko wyjaśni, ale nie wiem co miał na myśli.

W końcu nadszedł dzień powrotu.
W ogóle nie byłam gotowa, by wrócić. Bałam się jak diabli. Nawet mimo tego, że  mam wsparcie w Marlence, chłopakach i Lou.
-No, trzymaj się. I dzwoń zawsze, gdy będziesz miała jakiś problem, pamiętaj! -mama jak zwykle gotowa jest mi pomóc.
-Dobrze mamuś.
-I pozdrów Marlenkę jeszcze, tego twojego Louisa  i tych jego kolegów- dopowiedziała jeszcze.
-Dobrze, na pewno ich pozdrowię.
-No to chyba tyle. Możesz lecieć! -powiedziała, zanim ogłoszono komunikat o moim locie. -I pamiętaj. Prawdziwa miłość zawsze wygra.
I z tymi słowami skierowałam się do samolotu.

Bezpiecznie doleciałam do Londynu. Na parkingu czekała na mnie Marlena. Podleciałam do niej i mocno się przytuliłyśmy.
-Cześć- przywitałyśmy się.
-Chodźmy- powiedziała i za chwilę ruszyłyśmy do samochodu Harry'ego.
-Cześć Hazz- chłopak przytulił mnie mocno po swojemu a mnie. Od razu zrobiło mi się trochę lepiej. -Cieszę się, że jestem tu z wami.
-A my, że ty z nami. I nie wyjeżdżaj już więcej, bo nie wytrzymamy tego- powiedział po chwili.
-Ja bez was też.
-Dobra, chodźmy bo reporterzy są.
Wsiedliśmy. Ja siedziałam z tyłu i oglądałam widoki.
-Jak... Jak z Lou?
-Radzi sobie jak może, ale widać, że słabo mu idzie. Nie ma motywacji.
-Sugerujesz, że to ja jestem tą motywacją?- zapytałam. Nigdy nie patrzyłam na to pod tym kątem...
-Tak. Nie widzisz tego? Jak jest z tobą, to nawet mogłaby trzecia wojna wybuchnąć, powstanie, a on by się tym nie przejął, bo ty byłabyś z nim. A gdy ciebie nie ma, tylko myśli. Siedzimy z chłopakami u niego na zmianę, bo boimy się, żeby czegoś głupiego nie wymyślił.
-Louis taki nie jest- zaprzeczyłam chłopakowi.
-Wiem.
-Patrz na drogę Harry- wtrąca się Marlena.
-Okej. Może zajdziesz do nas? Chłopaki nie mogą się ciebie doczekać- Harry posłał mi ten swój uśmiech, który zwala z nóg.
-Jasne. Dawno ich nie widziałam.
No będzie trochę czasu. Jak ja mogłam ich olać? Boże, zaraz dam sobie w twarz.
Pojechaliśmy na podjazd domu One Direction. Wysiedliśmy i wzięłam swoją walizkę, którą zaraz zabrał mi Harry. Okej.
Weszliśmy do domu. Gwar rozmów unosił się po pomieszczeniu, z czego dało się słyszeć donośny śmiech Nialla. Odwiesiłam kurtkę.
-Dzieciaki, zobaczcie kogo przywiozłem!- krzyknął Harry a ja się uśmiechnęłam. Dzieciaki? Czyli weszli na wyższy poziom?
-Ewcia nasza kochana!- usłyszałam tylko a potem poczułam przygniecenie przez trzy wielkie męskie ciała.
-Cześć... Chłopaki...- wydusiłam i pozwoliłam im się wysciskać.
-Jak się masz?- zapytał pierwszy Liam.
-Dobrze. Musiałam wszystko przemyśleć. Macie pozdrowienia od mojej mamy.
-Dziękujemy. Mam nadzieję, że nas tu nie zostawisz?- zgadnął Niall.
-Nie. Nie mogłabym.
-To dobrze.
-Ekhem- ktoś chrząknął. Spojrzałam w stronę kuchni i zobaczyłam Louisa.
-No to ten... My was zostawimy- powiedział Hazz u wszyscy zniknęli nam z oczu, choć jestem pewna, że podsłuchują za ścianą.
-Cześć- powiedział i powoli do mnie podszedł. Tak bardzo się ucieszyłam, że nic mu nie jest. Harry mnie trochę przestraszył.
-Cześć- odpowiedziałam i od razu się przytuliłam do niego. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, jego ciała. Jego osoby.
-Tak bardzo tęskniłem- powiedział w moje włosy.
-Ja też Lou- spojrzałam w jego oczy, odsuwając się troszkę. On też na mnie patrzył, jakby napawając się moją osobą. -Najgorsze dwa tygodnie w życiu.
-Tak.
-Nie rób tak więcej choćby nie wiem co, dobrze?- zapytał.
-Dobrze.
Nagle przyciągnął mnie do siebie i pocałował delikatnie, tak jak za pierwszym razem. Delikatnie, czule i słodko.
Znikąd zaczęły się  gwizdy i oklaski. A nie mówiłam?
Choć mieliśmy widownię, Louis nie przestał mnie całować.
-Dobra, chodźmy stąd, bo będą się do wieczora lizać- usłyszałam jeszcze tekst Marlenki i wszyscy się rozeszli do swoich pokoi.
Gdy przestaliśmy się "lizać", Lou oparł czoło o moje i uśmiechnął się do mnie promiennie.
Nagle, błogą cisze przerwał dzwonek telefonu Lou.
-Halo?- westchnął. Chyba nawet wiem, kto dzwoni. -Dobrze. Dobrze. Będę za kilka minut... Tak, napewno.
Westchnął ponownie, chowająć komórkę do kieszeni.
-Nawet nie mamy chwili dla siebie- złapał w dłonie moją twarz i zostawił mi soczystego buziaka, po czym powiedział:
-Muszę jechać do Diany. Ale jak tylko się urwę, przyjdę tu. Zostań na noc, co?- jego spojrzenie było tak bardzo błagalne, że nie mogłam mu w żaden sposób odmówić.
-Okej.
-A! I idź do mojego pokoju, nie waż się brać gościnnego!- zastrzegł zanim wyszedł. Gdy zamknął za sobą drzwi, westchnęłam i usiadłam na walizce. Jeszcze dobrze się nie nacieszyłam Lou, a już mi go zabrała. Boże, czy to jest jakiś wyścig? Która będzie go miała dłużej? To aż śmieszne.
-Ewa, chodź do pokoju- Marlena stała przede mną z wyciągniętą dłonią.
-Okej.
Weszłyśmy, tak jak Louis mnie prosił, do jego pokoju. Gdybym tak nie zrobiła, zapewne przeniósłby mnie siłą do siebie. Chociaż to by było fajne...
-Opowiadaj, jak się ma pani Marzenka?- zapytała Marlena o moją mamę.
-Dobrze. Kazała ci to dać jako prezent świąteczny. I mam coś jeszcze...- zaczęłam grzebać w walizce. Wyciągnęłam jedną torebkę. -To od mamy. A to... Od twoich rodziców- ostrożnie podałam jej pakunek.
-Nie chcę tego- czym prędzej odsunęła od siebie pudełko.
-Ale Marlena, oni zrozumieli swój błąd. Wiedzą, że nie da się już tego naprawić, ale twoja mama powiedziała, że zrobi wszystko, byś w jakimkolwiek stopniu jej wybaczyła.
-Niech się zajmie dzieckiem, nie mną.
-Marlena, weź- włożyłam w jej ręce pudełko.
-Widziałaś się z nią? - zapytała po chwili ciszy.
-Tak. Sama do mnie zadzwoniła, nie wiem, skąd miała mój numer. Poprosiła o spotkanie, dzień przed wyjazdem. Zgodziłam się. Powiedziałam jej trochę jak ci się tu żyje i w ogóle. Ona za tobą tęskni- objęłam ją ramieniem.
-Ja za nią też, ale nie jestem gotowa, by z nią rozmawiać. Nie jestem w stanie. Za bardzo  skrzywdziła.
-Dobrze. Ja tylko mówię jak jest. Moja mamuśka cię pozdrawia i kazała mocno wysciskać- tak też ją uścisnęłam.
-Dzięki- uśmiechnęła się do mnie. -Mogę rozpakować u siebie?
-Jasne! Są twoje.
Wyciągnęłam z małej kieszonki malutkie pudełeczko i wręczyłam jej.
-Otwórz.
Dziewczyna wyjęła z środka srebrną bransoletkę.
-Jej, jaka piękna! -zachwyciła się. Założyła ją. Przyłożyłam swoją bransoletkę i utworzył się napis " Best Friends Forever"
-Jesteś kochana!- uściskała mnie. -Ale ja nie mam nic dla ciebie...
-Nie szkodzi. Po prostu bądź przy mnie.
-Okej.

Zeszłyśmy na dół, Marlena zrobiła kolację. Chłopcy też się pojawili. Ich miny były... Dziwne.
-Co z wami?- zapytałam.
-Z nami? Nic nic- odpowiedzieli jeden przez drugiego.
-Uhm, nie znam was od wczoraj. Gadać mi tu!- stanęłam przed nimi i czekałam na wyjaśnienia.
-No bo, my się cieszymy, że jesteś z nami!-Horan jak zwykle się na mnie rzucił z przytuleniem.
-Tak, wiem, a oprócz tego?
-Nic, Marlenka, dawaj kolację- usiedli przy stole. Mnie nie pozostało nic innego jak zrobić to samo.

*** Oczami Diany ***

-Tak, już nic nie potrzebuję. Możesz jechać do chłopaków- powiedziałam, dostrzegłam, jak odetchnął. Naprawdę aż tak mnie nienawidzi?
-Jeszcze skoczę po coś do siebie i wychodzę -powiedział i zniknął za drzwiami mojego pokoju.
Ja... Wiem, że zniszczyłam mu życie... Ale to wszystko przez mojego szefa. To on tak bardzo go nienawidzi. Nie wiem co ten chłopak mu zawinił...
-Halo?- zapytałam i poprawiłam się na łóżku.
-Jutro o 16 w barze Standard . Musimy coś omówić.
-Dobrze, jutro o szesnastej.
Mężczyzna się rozłączył a ja westchnęłam. Powoli nie daję sobie z tym rady. Powiem mu to jutro. Nie wiem, jak długo jeszcze ma to wszystko trwać.

*** Oczami Louisa ***

Już wychodziłem ze swojego pokoju, gdy przystanąłem przed pokojem Diany, bo usłyszałem rozmowę. A dokładnie tylko kawałek.
-Dobrze, jutro o szesnastej.
Co o szesnastej? Gdzie, z kim, jak?
Muszę za nią jutro iść. Może dowiem się w końcu, kto tak bardzo chce mnie zniszczyć.
Niewiele już myśląc na ten temat, wyszedłem z domu i ruszyłem autem do domu w, którym mieszkają chłopaki.

-Jestem!- wszedłem do domu. Wszyscy siedzieli przy choince i oglądali tv.
-Louis- Ewa podeszła do mnie i złączyła nasze usta w pocałunku.
-Jezu, czy choć raz możecie na powitanie się nie całować? -zajęczał Harry.
-Nie. Jeśli to tak ci przeszkadza, to nie patrz- powiedziała Ewa, na co Hazz wystawił jej język.
-Zabieram cię na górę- powiedziałem jej do ucha.
-Po co?
-Mam coś dla ciebie.
-Co takiego?- zapytała zainteresowana.
-Zobaczysz- pociągnąłem ją za rękę do mojego pokoju.
-Proszę- wręczyłem jej małe pudełeczko.
-Co to?- zapytała i otworzyła wieczko. -Oh...- powiedziała tylko, gdy zobaczyła, co jest w środku.




*****
Jej, 55 rozdział!
Nigdy nie sądziłam, że napiszę aż tyle rozdziałów.
A to wszystko dzięki wam!
Dziękuję <3

Spenc, powiedz mi proszę jak masz na imię:)
Potrzebuję go do twojego zamówienia ;)

sobota, 30 maja 2015

Niall zamówienie


Dla Mrs. Horan



Nie ma to jak spędzać swoje dwudzieste urodziny samemu, bez bliskiej ci osoby. To powinen być grzech. Kiedyś uwielbiałam spędzać czas samotnie. Potrafiłam zamknąć się w pokoju i pisać swoje wyimaginowane historie lub czytać książki. Teraz... Teraz to aż nie do pomyślenia!
Ale cóż zrobić, kiedy wszyscy na, których mi zależy, których kocham, wyjechali.
No cóż...
Wstałam z łóżka i po prysznicu, przygotowałam sobie skromne śniadanko, składające się z płatków z mlekiem. Usiadłam na kanapie przed telewizorem i włączyłam na jakimś kanale.
Dzień zleciał mi na skupianiu się na tym, co napiszę w kolejnym rozdziale mojej książki. Tak, dostałam propozycję napisania książki. Zgodziłam się. Ona zajmuje mój wolny czas, którego mam w nadmiarze.
Po południu wybrałam się do galerii, zrobić sobie jakiś prezent urodzinowy.
Po jakimś czasie spacerowania po ogromnej hali pełnej różnych sklepów, trafiłam do sklepu z biżuterią. Kupiłam sobie naszyjnik i kolczyki do kompletu. Były piękne.
Iż mój cel był wykonany, wróciłam do domu, po drodze wstępując do supermarketu, robiąc zakupy.

Wieczorem, wykąpana i gotowa do snu, leżałam w łóżku,  czytając nowinki o moim ukochanym.
"Niall Horan to..."
"Niall Horan tamto..."
Zaintrygowało mnie to, że pisali, że Niall przerwał trasę, by wrócić do Londynu.
Dlaczego nic mi nie powiedział?
Żadnego słowa o tym, że przyjdzie, czy ma jakieś problemy...
Nic.
Nagle usłyszałam otwieranie zamku w drzwiach wejściowych. Założyłam szlafrok i poszłam tam. Kogo tam zobaczyłam? Liama.
-Co ty tutaj robisz? Czemu przerwaliście trasę?
-Po pierwsze, to miło cię widzieć po dwóch miesiącach- przytulił mnie. U niego uprzejmości są na pierwszym miejscu. -A po drugie, nic nie przerwaliśmy, tylko przesunęliśmy dwa koncerty o dwa dni. Bezproblemowo.
-Co ty robisz w moim domu?
-A właśnie! Widzisz? Tak mnie zagadałaś, że zapomniałem.
-Ubieraj się.
-Co? Po co?- zdziwiłam się.
-Nie gadaj, tylko złóż coś sexy- puścił mi oczko.
-Ale po co?!
-No idź. Masz dziesięć minut i nie przyjmuję odmowy!- powiedział pogonił mnie do pokoju.
Nic już nie powiedziałam, tylko weszłam do swojego pokoju. W szafie znalazłam krótką czerwoną sukienkę na ramiączkach. Jeszcze tylko lekki makijaż. Zabrałam torebkę i zeszłam na dół.
-Wow- powiedział Liam.
-Co? Nie odzywaj się, zrobiłam to tylko dlatego, bo ciekawi mnie po co ściągasz mnie z łóżka w nocy!
-Miałem na myśli, że wyglądasz bosko.
-Dobra, chodźmy- wyszłam z domu i zamknęłam dom. -Gdzie jedziemy?
-Zaraz się dowiesz.
Byłam na niego zła, ale nie oszukujmy się- na Payne nie można się długo gniewać.
-Czemu Niall po mnie nie przyjechał?
-On... Nie mógł.... Bardzo zmęczony był.
Ah tak? Coś mi tu nie pasuje, ale już nie drążyłam dalej.
-Aha.
Zajechaliśmy pod knajpkę, która o tej godzinie była jeszcze otwarta.
-Możesz mi powiedzieć co my tu robimy?
-Zapraszam cię na randkę- powiedział, wychodząc z auta.
Przez moment odjęło mi mowę, ale potem uznałam to za idiotyzm, bo Liam ma narzeczoną a ja chłopaka, więc...
Weszliśmy do środka. Było nadzwyczaj ciemno. Co jest grane?
-Liam... Zaczynam się bać...
-E tam. Nie ma czego.
-Liam, no!
-Co?
-Czemu tu jest tak ciemno?!
-Jeszcze moment...
W tym momencie stanęliśmy przed wejściem do największej sali w tej knajpce.
Gdy ja byłam zajęta rozmyślaniem nad tym co się dzieje, Liam nie tracił czasu i włączył światło.
-Wszystkiego najlepszego!!!- usłyszałam a za chwilę zobaczyłam kilkanaście osób i całe pomieszczenie ozdobione w tematyce urodzinowej.
Przygotowali dla mnie przyjęcie urodzinowe?
Uśmiechnęłam się. Z oczu niekontrolowanie poleciały łzy, gdy pierwsze osoby zaczęły składać życzenia.
-Dzięki- odpowiadałam, ale czekałam tylko na mojego ukochanego.
-Życzę ci, byś zawsze była przy mnie- usłyszałam i od razu wiedziałam, że to Niall.
-Niall!
-Jestem tu- powiedział i pocałował mnie namiętnie.
-Tęskniłam. Dziękuję- powiedziałam i przytuliłam się do niego.
-Ja też. Chodźmy stąd- powiedział i zaraz wyszliśmy na taras z tyłu knajpy.
-Czemu mi nie powiedziałeś, że wracasz... Cokolwiek.
-Bo gdybym ci powiedział, nie byłoby niespodzianki- przytulił mnie mocno.
-Okej. Wierzę. Dziękuję Niall.
-Mama nadzieję, że ci się podoba.
-Jesteś kochany Nialler.
-Mam dla ciebie specjalny prezent- powiedział.
-Jaki?-zapytałam ciekawa. Jego niespodzianki są naprawdę niespodziewane.
-Chciałem to zrobić już przed trasą, ale tyle było tego wszystkiego, że zapomniałem- zarumienił się. Wygląda słodko, gdy się rumieni.
-Niall?
-Wyjdziesz za mnie?- uklęknął przede mną i zapytał z otwartym pudełeczkiem w, którym był śliczny pierścionek.
Spojrzałam na Horana. Był taki zdeterminowany. Ten jego niepewny uśmiech i trzęsące się dłonie zachwycały mnie z dnia na dzień coraz bardziej.
Kocham go z każdym dniem mocniej.
-Tak,Niall.
Rzuciłam się w jego ramiona i mocno objęłam. Po długim pocałunku, założył mi pierścionek na palec i pocałował go.
Po jakimś czasie patrzenia na gwiazdy i opowiadania mi jak udało mu się przygotować to wszystko w jeden dzień, wróciliśmy na salę.
Wszyscy już zdecydowanie nietrzeźwi, a impreza dopiero się rozkręcała.
-Poradzili sobie bez nas.
-Tak.
-Mam coś jeszcze dla ciebie- powiedział i pociągnął mnie w kąt.
Zobaczyłam jak Niall mnie wyprzedza, po coś sięga a po chwili staje przede mną z ogromnym, białym, pluszowym miśkiem, z równie wielką kokardą na szyi.
-Proszę kwiatuszku- wręczył mi go, a ja ledwo objęłam go ramionami.
-Jej! Niall... On jest cudowny!- wykrzyczałam przez muzykę.
-Podoba ci się?
-Tak, jest piękny! -przytuliłam go znów. Uwielbiam tulić się do blondyna.
-Cieszę się. Chodź, zatańczymy.
Przetańczyliśmy oboje resztę wieczoru z małymi przerwami na odpoczynek, ale przy Niallu, to wiadomo, minuta dwie i znowu w tany.
Dodam tylko, że tort zrobiony był na kształt ludzkich twarzy z naszymi podobiznami! Był naprawdę piękny, aż szkoda, że musieliśmy go zjeść...
Warto było wstać i pogniewać się na Liama, by potem otrzymać taki wieczór.
Było cudownie.


*****
Tak więc kolejne zamówienie.

Wiecie co?
Jak na razie to ostatni imagin z zaręczynami. Czy tylko ja uważam, że trochę ich za dużo? ;)
Tak więc w kolejnym zamówieniu dla Spenc, nie będzie zaręczyn. Chyba, że będzie miała takie życzenie.

Mam nadzieję, że Mrs Horan choć troszkę się podoba:)<3


Czytamy się jutro pod rozdziałem!

piątek, 29 maja 2015

Niall zamówienie


Dla Zuzi


-Nie! Nigdy się na to nie zgodzę!- krzyknęłam i wybiegłam z domu. Nie będzie mi stawiał warunków. To, że coś mu sie nie podoba, to jego problem, nie mój. Mam dwadzieścia dwa lata, a on traktuje mnie jak dziecko.
Wsiadłam w samochód i ruszyłam wzdłuż ulicy do mojego chłopaka. Jak na złość zaczęło strasznie padać. Deszcz ograniczał mi widoczność a na dodatek łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam zapanować nad tym odruchem. Łzy zaraz popłynęły po moich policzkach i nic kompletnie nie widziałam. Instynktownie zwolniłam, bym dała radę na zakręcie, który jest przede mną.
Jednak pomyliłam się. Zamiast hamulca, cisnęłam gaz i... Poczułam tylko szarpnięcie, dachowanie i uderzenie w szybę.

*** Oczami Nialla ***

Chodziłem po tym durnym korytarzu, czekając ba cokolwiek. Ale jak na złość nic nie wiadomo co z Zuźką. Nie ma żadnego lekarza, który by mi coś powiedział. Wiem tylko, że ją operują.
Nadal nie mogę pojąć, jak to się stało, że jej samochód dachował dwa razy, po czym zatrzymał się w drzewie. Jednym słowem auto do kasacji, nic, dosłownie nic nie nadaje się do wtórnego użycia. Uderzyła w drzewo z wielką siłą.
Przeraziłem się, gdy lekarz powiedział mi, że Zuzia walczy o życie.
-Pan Horan?- usłyszałem za sobą.
-Tak?
-Kim pan jest dla pacjentki?- zapytał.
-Jestem jej narzeczonym.
To wszystko przez to, że się jej oświadczyłem. Od tego momentu, ojciec suszy jej o to głowę. Nie może zdzierżyć tego, że chcę spędzić z nią resztę swojego życia. Nie ufa mi do końca. Raczej nie chce mi ufać. Uważa, że bycie z gwiazdą to coś niemożliwego do jej córki. Owszem, nie miał nic przeciwko gdy chodziliśmy jako para ze sobą. Ale dopiero się wściekł, gdy się jej oświadczyłem. Zapewne znowu się pokłócili wtedy i przez to ten wypadek.
-Co z nią? -zapytałem.
-Uratowaliśmy ją. Jej organizm jest silny.
-Wyjdzie z tego?
-Tak. Choć przed nią długa rehabilitacja. Mamy szczęście, że kręgosłup jet cały. Nastawiliśmy jej lewy bark, ręka lewa i prawe kolano złamanie otwarte, udało nam się je poskładać. Lekki wstrząs mózgu, powinien ustąpić po około tygodniu.
-Mogę do niej iść?
-Oczywiście. Zaraz zostanie przewieziona na OIOM w sali 292.
-Dobrze, dziękuję.
Lekarz zniknął mi z oczu a ja westchnąłem. Boję się tego, co zobaczę na sali.

Zuza była już na sali. Przez pewien czas mimo wszystko nie pozwolili mi do niej wejść.
Usiadłem na stołku obok jej łóżka. Spojrzałem na nią. Łzy zebrały się w moich oczach, widząc cierpienie na jej twarzy. Nigdy nie pomyślałbym, że taki wypadek będzie miał miejsce. Że będą takie skutki.
Jej głowa była zabandażowana, kilka szwów na twarzy, zadrapań. Ręka i noga w gipsie.
Boże, dobrze, że to tylko tak się skończyło... Nie wiem co bym zrobił, gdyby jej nie uratowali.
Złapałem ją za dłoń i pogłaskałem.
-Nie zostawiaj mnie samego Zuza- powiedziałem cicho.
Tak jakby moje słowa uczyniły jakiś cud, dziewczyna zaczęła ruszać głową a po chwili otworzyła swoje zielone, piękne oczy.
-Zuza- powiedziałem i przybliżyłem się do niej.
-N... Niall- powiedziała słabo.
-Nic nie mów.
-Gdzie ja jestem?
-W szpitalu. Miałaś wypadek- powiedziałem.
-Ale...
-Cii... Nic już więcej nie mów. Musisz wyzdrowieć.
-Niall, nie zostawiaj mnie- uścisnęła moją dłoń.
-Nie mam takiego zamiaru. Kocham cię i będę przy tobie.
-Ale tata...
-Chcę właśnie porozmawiać z tym młodzieńcem- usłyszałem za sobą głos jej ojca. Odwróciłem się i zobaczyłem go zmartwionego. Tylko?
-Dobrze- podnosiłem się i wyszedłem z sali za Steve'm. -O czym chce pan rozmawiać?
-O Zuzannie.
-Domyślam się.
-Nie tym tonem!
-Normalnie powiedziałem-  westchnąłem.
-Zostaw moją córkę w spokoju. Zniknij z jej życia póki jest dobry moment. Ile chcesz? Dwa, trzy patyki?
-Co?!- aż mnie zatkało. Jej ojciec chce mi zapłacić za to, żebym przestał kochać Zuzę?
-To co słyszałeś. Przez ciebie są same problemy. To przez ciebie moja córka tu leży i walczy o życie.
-Myślisz, że jak odejdę o ona o mnie zapomni?- zapytałem, podchodząc bliżej niego.
-Tak.
-No to się mylisz. Zniszczysz ją tym. Zabijesz jej miłość, tak jak i moją. Zobaczysz. I nie waż się zwalać winy na mnie.
Musiałem wyjść. Jeszcze chwila i bym mu przyłożył.
Usiadłem na schodkach przed szpitalem i schowałem twarz w dłoniach.
Jak on mógł zaproponować mi coś takiego? Jak można zapłacić za miłość? Nie rozumiem, jak tak można. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie dane mi się dowiedzieć. To wszystko dla mnie za dużo. Muszę ochłonąć. Przyjdę jutro.

Tak jak chciałem, przeszedłem tamtego dnia do szpitala. Ale nie zostałem wpuszczony. Ani kolejnego, ani dwa, ani miesiąc później.
Byłem wrakiem. Czułem się strasznie źle,  ale nie wiem  z jakiej przyczyny. Czy z tego, że nie mogłem jej zobaczyć jak normalny chłopak, czy dlatego, że z Zuzą z dnia an dzień było coraz gorzej. Miałem w szpitalu kumpla, który donosił mi o stanie zdrowia mojej ukochanej.
Dziś znowu postanowiłem wejść do jej sali. Ojca nie powinno być, bo urlop mu się wczoraj skończył.
Udało mi się wejść do sali. Była tylko ona. Myślałem, że tamtego dnia wyglądała strasznie, ale to dziś  przeraziłem. Wyglądała jak duch, była biała jak ściana. Oczy podkrążone, twarz i ręce wychudzone, było prawie widać kości!
-Niall-  usłyszałem jej cichy szept.
-Zuz- przyklęknąłem przy jej łóżku, łapiąc za dłoń.
-Nie zniknąłeś, prawda? Nie zostawiłeś mnie?
-Nie, oczywiście, że nie. Kocham cię, moja mała blondyneczko- pocałowałem ją lekko w policzek. Zauważyłem, że jej twarz nabrała rumieńców, Zuzia się uśmiecha.
-Ja też cię kocham. Czemu nie przychodziłeś?
-Bo... Twój ojciec mi zabronił i...
-Ale jak to zabronił ci?
-Tak. Powiedział, że to przeze mnie tu leżysz. Chciał mi jeszcze zapłacić, żebym zniknął na dobre.
-Ale...- dziewczyna była w szoku.
-Już dobrze. Nie pozwolę się dziś wyrzucić.
-Nie opuszczaj mnie Niall.
-Zuzanno- przed jej łóżkiem stanął ojciec.
-Jak mogłeś tato!- powiedziała z wyrzutem.
-Przepraszam kochanie. Byłem zdesperowany. Miałaś tak ciężki wypadek, a to wszystko przez niego- wskazał na mnie palcem.
-Nie tato. To przez ciebie. Nie pozwalasz być mi szczęśliwą. A przy Niallu jestem właśnie szcześliwa.
-Ale...
-I Niall będzie do mnie przychodził, czy ci się to podoba czy nie. I będziemy razem- mówiąc to, patrzyła na mnie.
-Dobrze, jak sobie życzysz.

-Niall- usłyszałem, gdy wyszedłem z jej sali.
-Tak, proszę pana?- zapytałem jej ojca.
-Chciałbym cię przeprosić za moje zachowanie. Nie myślałem wtedy o Zuzi. I... Myślę, że możesz być z nią, jeśli naprawdę ją kochasz- powiedział, patrząc na mnie.
-Dziękuję- ucieszyłem się z jego słów.
-Macie moje błogosławieństwo.





****
Zostawiam go wam do oceny i lecę do pracy<3

wtorek, 26 maja 2015

Louis zamówienie




Dla Miss Harrison



Było to dwa lata temu, a pamiętam jakby to było wczoraj.
Studiowałam ostatni rok dziennikarstwa. Miałam praktyki w jednym z czasopism o gwiazdach. Oprócz mnie było jeszcze sześciu uczniów. Wszyscy jechaliśmy na jednym wózku, bo zależało nam na pracy w tej gazecie. Wśród nich miałam chyba swojego faworyta, albo darzyłam go innym uczuciem niż powinnam...
Louis. Jedny chłopak na wydziale, ulubieniec wszystkich dziewczyn i kobiet. A ja go traktowałam jak normalnego pracownika, którymi zresztą byliśmy. Z tym, że świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. Mogliśmy przegadać cały dzień i to pewnie byłoby jeszcze mało. Świetnie czułam się w jego towarzystwie, żadnej krępacji czy czegokolwiek. W ciągu tygodnia potrafiliśmy pokłócić się i pogodzić dziesięć razy. I to o nie byle co.
Do tej pory zastanawiam się, jak on owinął mnie sobie wokół palca. Nie wiem.  Może kiedyś się dowiem...
Ale, ok. Wrócimy do tamtego dnia.
Od rana miałam takie dziwne uczucie. Ono nigdy mnie nie zawodzi. Tyle, że nie wiedziałam jak go określić. Dotarłam do pracy i zajęłam się obróbką zdjęć i resztą, by jutro móc opublikować tekst.
Zostało mi jakieś pół godziny przed końcem zmiany, gdy do mojego biura wszedł bez pukania jak zwykle Louis.
-Co tam Nat? Wyspałaś się dziś? -zapytał od razu. Taki radosny, tryskający energią... Skąd on czerpie na to siłę?!
-Moja odpowiedź jak zwykle...
-Brzmi nie- skończył za mnie. Jak zwykle.
-Tak. Dokładnie- uśmiechnęłam się. Zawsze potrafi mnie rozśmieszyć byle tekstem.
-Jest akcja.
-Jaka?- zapytałam, chowając papiery do teczki.
-Dziś razem z Moniką, Wiktorią i Sylwią wymyśliłem, żebyśmy poszli do kina. O 18. Wiesz, taki ostatni wypad.
-W piątkę? -zapytałam. No nie za bardzo uśmiechało mi się siedzenie w jednym pomieszczeniu ileś czasu z Sylwią. Szczerze jej nienawidziłam. Z resztą z wzajemnością.
-Tak. To jakiś problem?
-Nie, nie. Osiemnasta mówisz?
-Uhm.
-Okej.
-To pod kinem na Mirowskiej, ok?- zapytał.
-Okej.
I wyszedł. A ja z uśmiechem na twarzy skończyłam pracę.

Uczesałam się, założyłam granatową sukienkę na pół uda, lekki makijaż i jestem gotowa. Pod kino dotarłam po kilkunastu minutach, bo ode mnie jest niedaleko.
-Hej- Louis przywitał mnie przytulasem i całusem w policzek, na co się zdziwiłam, ale nic nie powiedziałam.
-Hej. Gdzie dziewczyny? -zapytałam i rozejrzałam się po okolicy.
-Nie ma ich jeszcze. Powinny być za jakieś dziesięć minut.
-Okej.
-Chodźmy już do środka. Kupimy picie, film wybierzemy.
-Okej.
Trafiło na " Gwiazd naszych wina ". Louis nie zaprzeczał. Ba, nawet sam chciał, żebym wybrała. No to wybrałam.
-Gdzie dziewczyny?- no to było trochę dziwne, bo jesteśmy tu już z pół godziny a ich nie ma.
-Napisały mi, że nie przyjdą, bez konkretnego powodu.
Czyli Sylwia już je na swoją stronę przekabaciła. Spoko.
-A więc jesteśmy skazani na swoje towarzystwo- powiedział uśmiechnięty. Czy on kiedykowiek się nie uśmiecha?!
-Jestem za- odpowiedziałam. No dobra, przyznaję się bez bicia, że Louis to mój idealny kandydat na chłopaka. Jest zabawny, sympatyczny i ma jeszcze wiele zalet. Wad też nie szczędzi. Jest czasem upierdliwy jak baba, a na biurku ma taki bajzel, że czasem sam nie może się w nim odnaleźć.
Weszliśmy na salę, po chwili światła zgasły i pojawiły się napisy.

Film był świetny. Dawno takiego nie oglądałam.
-Jak film? Podobał się pani?- zapytał Louis, po wyjściu z kina.
-Tak, bardzo. A panu?
-Może być. Wolę obejrzeć horror.
-Ja za nimi na przepadam...
-Wiem, jesteś na to za słodka- powiedział.
-Ej! Nie jestem słodka!
-Racja, dziennikarka z prawdziwego zdarzenia nie może być ckliwa i słodka- powiedział znacząco.
-Louis!- dostał po ramieniu lekko, przez co zaśmiał się.
-No co?
-Nic.
-Natalia... Bo... Muszę ci coś wyjaśnić...-poczułam małe kropelki deszczu na skórze. No świetnie, niech jeszcze pada.
-Dobrze, tylko chodźmy do mnie, bo zaraz zmokniemy.

-Co takiego?- zapytałam zaintrygowana.
-Bo widzisz... Dziewczyny nie przyszły, bo ich nawet nie zaprosiłem.
-Co?- zapytałam, nie wierząc w to co mówi. Nie zaprosił ich? To czemu mnie okłamał?
-Tak. Bo chciałem ten wieczór spędzić z tobą- popatrzył na mnie.
-Jak to?
-Bo bardzo cię lubię. Nawet chyba bardziej niż powinieniem...- zmieszał się.
-To znaczy?
Złapał za moją dłoń i przejechał po zewnętrznej stronie kciukiem.
-Od jakiegoś czasu, może od roku... Ja... Kocham cię Natalia.
Jego słowa nie tyle co mnie zdziwiły, jak zszokowały. Louis się we mnie zakochał? We mnie?
-Ja... Nie wiem co odpowiedzieć...
Kochasz go idiotko! Przyznaj się!
-Powiedz, że też coś do mnie czujesz. Wiem, jak na mnie patrzysz, gdy myślisz, że nie widzę- o Boże, on wie! Od razu rumieńce dojrzałej wiśni wstąpiły na moje policzki.
-Ja...
-Może błędnie to wszystko odczytałem... Chyba za dużo sobie wyobrażam. Pójdę już.
Wstał i skierował się do drzwi. A ja biłam się z myślami, co zrobić. Kocham go, tak. Ale boję się, że to może nie przetrwać, że znowu zostanę skrzywdzona przez osobę, którą kocham.
Ale... Jeśli nie zaryzykuję, będę żałować. Wiem to.
Już nic nie myśląc wyleciałam z domu. Louis był już kawałek od mojego domu. Deszcz lał, jakby ktoś tam u góry odkręcił kran.
-Louis, zaczekaj!- krzyknęłam i podbiegłam do niego, by stanąć naprzeciw. -Bo... Ja też coś do ciebie czuję. Masz rację. I nawet chyba wiem co.
-Tak?
Zgarnęłam mokre włosy z twarzy i powiedziałam:
-Kocham cię.
Natychmiast poczułam jego usta na swoich. Jego pocałunki są... Jak płatki róży pieszczące skórę. Delikatne ale i namiętne.
-Wiesz, ile na to czekałem? -zapytał, gdy się od siebie oderwaliśmy.
-Rok. Ja też.
Z uśmiechami na twarzy i w swoich objęciach wróciliśmy do mojego domu.

To było właśnie tak. A teraz mieszkamy razem w jego domu, Louis oświadczył mi się w naszą drugą rocznicę od tamtego dnia. Planujemy ślub a za pięć miesięcy na świat przyjdzie mały Louis junior.



******
Okej, dwa słowa wyjaśnienia należą się Natalii.
Przepraszam, że obiecałam, że będzie do tygodnia a tu dłużej zeszło. Po prostu za  każdym razem gdy się za niego zabierałam, coś mi nie pasowało i zaczynałam od początku.
Mam nadzieję, że wyszedł jako tako:)

Następny imagin będzie dla Zuzi.


<3

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 54.

*** Oczami Louisa ***

Roy wytargał Ewę z domu, zanim cokolwiek do mnie dotarło.
-Co... Co to było?!- patrzyłem na Paula, nie wierząc w to co robi.
-Ratuję ci życie chłopcze. Ona cię ograniczała. Gdzie podział się ten zwariowany chłopak, którego prawie codzinnie musiałem holować pijanego do domu?
-Ona mnie zmieniła na lepsze. Chcę się w końcu ustatkować przy...
-Przy boku Diany, masz rację. Dlatego musiałem pozbyć się przeszkody. Michael, zaprowadź Louisa do specjalnego pokoju. Zaraz do niego przyjdę.
Po chwili poczułem silne dłonie ochroniarza na moich barkach i zaraz zostałem prowadzony w wzdłuż korytarza, na sam jego koniec. Otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka, po czym przekręcił klucz w zamku.
Co do cholery?!
-Michael, otwieraj te drzwi do cholery!- krzyczałem, lecz nikt nie odpowiedział. Rozejrzałem się za jakimś oknem. Okno było. Tyle tylko, że zakratowane. Izolatka?!
Rozejrzałem się dokładniej. Gabinet. To jego gabinet!
Dopadłem do biurka, popchnięty przez jakąś siłę, w nadziei, że coś znajdę. Na blacie stał zamknięty laptop i mnóstwo papierków związanych z trasą i płytami. Okej. Teraz szafki. O dziwo nie zamknięte na klucz. Otworzyłem jedną z nich. Pod wpływem ruchu, na panele wypadło kilkanaście zdjęć. W szufladzie jest tego pełno! Wyciągnąłem je wszystkie i przejrzałem oględnie. Byłem na nich ja, czasem pojawiała się Ewa. Wszystkie one były robione z ukrycia. Skąd on ma te zdjęcia? Kazał nas śledzić? Schowałem je szybko do kieszeni kurtki. Nic więcej nie znalazłem.
Usłyszałem przekręcanie klucza w zamku, więc szybko podniosłem się i poszedłem do drzwi, gdy stanął w nich Michael.
-Przepraszam, że musiałem pana zamknąć panie Tomlinson. Miałem taki rozkaz. Mogę już pana wypuścić.
Z niedowierzaniem wyszedłem z pokoju. Miał taki rozkaz? Kto mu kazał? Paul? Co on se, w kulki ze mną leci?!
-Co ty odpierdalasz Paul?- wszedłem do salonu i od razu zapytałem go.
-O co ci chodzi?- zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Jak to o co? Wyrzucasz moją dziewczynę z domu za nic, mnie siłą  przetrzymujesz w swoim gabinecie! Ja się pytam, co ty odpierdalasz?!
-Po pierwsze, twoja dziewczyna siedzi o tu- wskazał na Dianę siedzącą na fotelu, jak zwykle zapłakaną. -Po drugie, tamta dziewczyna nie ma z tobą nic wspólnego! Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że ona była tylko na zastępstwo?!
-Mogłeś również powiedzieć, żebym się nie zakochiwał, jeśli to tak bardzo ci teraz przeszkadza! -krzyknąłem i tak po prostu wyszedłem z tego domu wariatów.
-Louis, Louis!  Zaczekaj!
Odwróciłem się i zobaczyłem Dianę biegnącą w moją stronę.
-Czego chcesz?!- dziewczyna się skuliła, ale odpowiedziała.
-J... Jedziesz do domu?
-Jadę, bo co?!
-M... Mogę z tobą?
-Rób co chcesz, ja muszę jeszcze coś załatwić- westchnąłem i skierowałem się do auta nie czekając na nią. No popsuła mi plany, ale... Co teraz mi po tym?
Ruszyłem z piskiem opon jak tylko wsiadła.
-Możesz wolniej?
-Nie.
Zatrzymałem się przed domem Ewy. Zostałem tam samochód Zayna. Nic nie mówiąc do Diany, wysiadłem i skierowałem się na jej posesję, w nadziei, że jest w domu. Zobaczyłem Zayna siedzącego na schodach przed domem. Niedobrze...
-Zayn?
-Louis...
-Zayn, gdzie jest Ewa?- zapytałem, bojąc się odpowiedzi.
-Ona... Ona właśnie siedzi w samolocie do Polski. Do dwudziestu minut...- powiedział to tak wyraźnie, że nawet głuchy by usłyszał.
-Ale... Co?!
Nie docierają do mnie wypowiedziane przez niego słowa. Nic do mnie nie dociera.
-Czemu jej nie zatrzymałeś?!
-Nie mogłem. Dostała telefon od Paula, że dostanie bilet i ma lecieć... Stwierdziła, że i tak by pojechała.
Usiadłem obok niego i schowałem twarz w dłoniach.
Boże, dlaczego musisz być tak okrutny?! Dlaczego nie mogę być szczęśliwy? Dlaczego?
-Louis, musimy jechać- do głowy wtargnął słodki głos Diany. -Louis chodź,  reporterzy są.
Spojrzałem na nią. Była ewidentnie przejęta. Tylko nie wiem czym.

**** Trzy dni później ****

Minęły trzy dni. Nie odważyłem się zadzwonić do Ewy. Mam wrażenie, że obwiniałaby mnie, że nic nie zrobiłem. Ma rację.
-Cześć syneczku!- przywitała mnie od progu radośnie mama.
-Hej- odpowiedziałem niemrawo i wszedłem do domu.
-Co się stało kochanie?
-Paul.
-Cześć wielki bracie- w moje ramiona wpadła Lottie a po niej kolejno reszta sióstr.
-No hej wam.
Wszedłem do kuchni, mając nadzieję zastania tam mojego najmłodszego rodzeństwa. Przy stole siedział Daniel.
-Cześć Dan.
-Cześć Loui- przywitał mnie radośnie, ale jego mina zrzedła, gdy zobaczył moją. -Co się stało?
-Nic- oprócz tego, że moje serce powoli umiera, a ja nie mogę nic zrobić. -Gdzie Doris i Ernest?
-U moich rodziców.
-Okej. Idę do siebie.
W progu minąłem się z mamą. Patrzyła na mnie przejęta, nie wiedząc co mi jest. Nawet gdyby wiedziała to co zrobi?
Wszedłem do siebie i zamknąłem drzwi, po czym rzuciłem się na łóżko.
Zadzwonić? Co mi zależy, najwyżej nie odbierze.
Wybrałem numer i przyłożyłem telefon do ucha.
-Halo?- gdy usłyszałem jej głos od tylu dni...miód dla mojego serca.
-Cześć Ewa- powiedziałem słabo. Naprawdę się boję, że będzie na mnie zła za to, że nic nie zrobiłem.
-Hej Lou.
-Czemu nie zadzwoniłaś?- zapytałem.
-Paul mi zabronił. A poza tym powiedział, że ty dla mnie nie istniejesz. I ja dla ciebie też. Mam zniknąć z twojego życia.
-Nie możesz zniknąć. Jesteś częścią mnie i nie pozwolę, żeby mi ciebie zabrał, rozumiesz?
-Louis... Ja chyba dłużej nie dam rady. Zawsze jest coś co, nie pozwala być nam razem. Jak nie Diana, to Paul, albo plotki. To mnie w końcu zniszczy.
-Ewciu, daj mi trochę czasu, kilka dni a myślę, że wszystko w tym czasie się wyjaśni.
-Co ty mówisz?
-Myślę, że to wszystko jest po to by nas rozdzielić. I dowiem się kto za tym stoi.
Powiedziałem tylko to, bo przecież nie powiem jej, kogo podejrzewam, skoro nie mam jeszcze pewności.
-To znaczy?
-Jeszcze nie chcę nic mówić, bo nie jestem pewny, ale mam do ciebie jedną prośbę.
-Jaką?
-Nie zostawiaj mnie samego z tym wszystkim.
-Louis...
-Wrócisz do Londynu?
-Tak. Mam tam pracę przecież. I was.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też Louis- odpowiedziała mi i mogę przysiąc, że się uśmiecha w tym momencie.
-Damy radę.
-Wiem.




********
Kolejny rozdział za nami!
Jestem ciekawa waszych reakcji.
Już niedugo, a może i nawet szybciej zacznie wszystko się wyjaśniać.


            Czytasz = komentujesz

środa, 20 maja 2015

Harry zamówienie


Dla Juls



-Tak się zastanawiam... Jak ty to sobie dalej wyobrażasz?- zapytałam go po raz któryś. No to pytanie ciągle nie daje mi spokoju.
-Jeszcze nie wiem, ale oni będą musieli to zaakceptować. Kocham cię.
-Ja ciebie też Harry, ale boję się, że mi ciebie zabiorą- mocno go przytuliłam.
-Nie pozwolę na to. Mogą mi odebrać moce, ale nie ciebie- cmoknął mnie lekko w policzek.
-A teraz leć do nich, by mi cię siłą nie odebrali.
Chłopak westchnął, ale za chwilę jego ciało w cząsteczkach molekularnych uniosło się w górę i zniknęło w suficie.
Nigdy nie ogarnę orbitacji.
Dobra, może po kolei.
Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, Harry jest duchem światłości. Dokładniej rzecz ujmując jest moim opiekunem,to znaczy aniołem stróżem czy jakkolwiek to sobie nazwiecie. Każdy z nas ma takiego opiekuna, ale wiadomo, nie każdy z nich ujawnia się podopiecznemu.
Jak to było z nami?
To było dokładnie dwa lata temu.
Jak to zwyke bywa, przydarzył mi się wypadek. I to bardzo ciężki wypadek. Byłam prawie po tamtej stronie, gdy ukazał mi się on. Harry. W pierwszej chwili myślałam, że to Bóg. W tym białym rażącym świetle... A potem powiedział do mnie:
-Wracaj do zdrowia. Niedługo się zobaczymy.
Tyle i aż tyle! Potem, gdy już doszłam do siebie po wypadku, myślałam, że to sen. No bo co?
A miesiąc później faktycznie przyszedł do mnie.
Spotkałam go na rozdaniu świadectw. Ukończyłam wtedy trzeci rok zarządzania. Wyhaczyłam go w tłumie, do tej pory nie wiem w jaki sposób. Może on mi pomógł?
Na początku naszej znajomości, nie chciałam za bardzo w to wszystko wierzyć. Pradawne moce? Orbing? Nieśmiertelność?...
Tyle tego było. Ale uwierzyłam. Gdy uratował moją mamę przed kalectwem. Miała mieć amputowaną nogę. A Harry ją uleczył! Przełożył dłonie do jej łydki z, których popłynęło światło i rana zniknęła a mamie nic nie dolegało.
Od tamtego dnia wierzę we wszystko co opowiada mi o swoim świecie.
Ale nie mogę pojąć, czemu starsi (czyt. szefostwo) nie pozwala nam być razem. Znaczy niby jesteśmy razem, ale oni nie pozwalają na dalsze kroki. To straszne. To tak jakbyśmy byli uwięzieni w jednym punkcie, bez możliwości wydostania się z niego.
Wzięłam prysznic i poszłam spać, jak zwykle śniąc o nim. Sny z Harrym są takie spokojne, kolorowe, nawet romantyczne. Teraz było tak samo. Byliśmy na zielonej łące w swoich objęciach.
-Juls, wstawaj!
-Co...?
-Wstawaj, zaraz się spóźnisz.
-Daj mi spokój mamo,chcę spać.
I śnić o Harrym.
Mama wyszła, a ja zaraz po niej do łazienki. Co jak co, ale do pracy to się spóźnić jakoś nie chcę.
Wyszykowana i po śniadaniu ruszyłam spokojnym spacerkiem do biura pana Payne.
Gdy byłam już całkiem niedaleko, przede mną wyrósł nieznany mi mężczyzna. Przestraszyłam się, bo on naprawdę pojawił się znikąd. Od tak. Wyrósł z ziemi. Zaczął do mnie podchodzić z szyderczym śmiechem a jego oczy zapłonęły płomieniami.
Boże, to demon!
-Harry!- krzyknęłam rozpaczliwie, gdy doszło do mnie, że on chce mnie zabić.
Gdy Harry nie przychodzi do mnie rano, to znaczy, że ma dużo roboty tam u góry.
-Harry, do cholery!- nadal krzyczałam. Opiekun jest jakoś tak magicznie połączony ze swoim podopiecznym, ze nawet z drugiej połowy swiata słyszy jego wołanie, czuje te same emocje co on. Są jakby jednym ciałem.
-Harry!
Demon stał dosłownie trzy kroki ode mnie. Wiem,.że zaraz umrę i żadna nadprzyrodzona moc mi nie pomoże.
Ale... Mimo, że zarqz mam umrzeć, to jeszcze zastanawiam się czemu Harry nie przychodzi i czemu ten demon nic mi jeszcze nie robi.
To dziwne.
Czyżby to robota starszych?
To by się nawet zgadzało. Mogli zatrzymać Hazzę siłą, bo wiedzą przecież, że cały czas go wzywam. A demon? Podesłali go, tym samym robiąc mi test. Ale po co?
I nagle widzę jak demon celuje we mnie kulą złej energii. Czysty ogień. Czyli on ma za zadanie mnie zabić.
Nagle nabrałam odwagi i sprzedałam mu kopniaka w dłoń w, której była kula. Przeleciała ona pod jedną ze ścian i zapaliła karton leżący tam. Potem przyłożyłam tak jak uczył mnie Harry z prawego sierpowego i z kolanka tam, gdzie słońce nie dochodzi. Demon zgiął się w pół a ja mam czas, by rozejrzeć się za czymś, czym mogę go unicestwić. Mam. Tępy stary nóż. Niby nic a jak boli. Złapałam go i nie zastanawiając się długo, wbiłam mu go w pierś. Zaczął przeraźliwie krzyczeć i zaczął płonąć, tak jak unicestwiane zło. Po chwili zniknął a ja mogłam odetchnąć z ulgą. Zabiłam go!
Nagle przede mną pojawił się Harry. Od razu mnie przytulił a ja się rozpłakałam.
-Nic ci nie jest?- zapytał cicho.
-N... Nie. Bałam się.
-Tak bardzo cię przepraszam, że nie przyszedłem. Nie pozwolili mi. Widziałem wszystko i tak strasznie się bałem...
-Ale chyba dałam radę...
Harry nagle wyprostował się i popatrzył w niebo.
-Harry, co się dzieje?
-Oni... Oni chcą cię poznać- powiedział zaszokowany do mnie.
-Mnie? Ale...
-Tak. Nie wiem czemu, ale chcą.
-Więc mnie tam zabierz.
-Na pewno?
-Tak Harry.
Już chwilę potem razem unieśliśmy się w górę i za moment stałam na... Na ciepłym marmurze?
-Tu jest... Piękne! -powiedziałam w zachwycie, rozglądając się dookoła. Ciepło zewsząd witało moją twarz, powodując uśmiech na mojej twarzy.
-Harry- usłyszeliśmy za sobą głos. -Julia.
-Odin -Harry odwrócił się ze mną. Za nami stał starszy mężczyzna, mniej więcej sześćdziesięcioletni.
-A więc nareszcie mamy szansę poznać twoją podopieczną Harry.
-Czemu chcecie z nią rozmawiać? I w ogóle czemu ten demon ją zaatakował? -zapytał Harry z wyrzutem.
-Marvel był testem. Nie zrobiłby jej nic szczególnego. Chcieliśmy zobaczyć twoją jak i jej reakcję na potencjalne zagrożenie.
-On mógł ją zabić!
-A tym czasem ona go unicestwiła bez pomocy magii. Zupełnie niemagiczna niewinna.
-I co w związku z tym?
Oni rozmawiali a ja tylko słuchałam. Nie chcę się wtrącać. To nie byłoby dobre. Jeszcze coś bym walnęła i dopiero by było.
-... Tym samym pokazała, że nie boi się twojego życia i jest w stanie poradzić sobie w razie, gdybyś ty był zajęty czymś tutaj- te słowa przywróciły mnie spowrotem.
-To znaczy? Odin, nie mów ogólnikami.
-To znaczy, że wraz z pozostałymi członkami starszyzny, postanowiliśmy dać wam szansę na prawdziwy związek. A potem, jeśli tak będziecie uważać, poprzemy was co do związku małżeństwa. Nie będziemy ingerować w wasze życie.
Przez moment nie docierało do mnie to co on mówił. Potrzebowałam chwili by to ogarnąć.
-Czyli możemy być razem?- zapytałam po raz pierwszy.
-Tak. Macie nasze błogosławieństwo.
-Dziękujemy- powiedzieliśmy razem.
-Dobrze, dobrze. A teraz idziecie już, bo mamy jeszcze innych niewinnych.
Gdy już znaleźliśmy się u mnie w pokoju, Harry mocno mnie przytulił.
-Jak oni mogli zrobić na tobie test?
-Hazz, jest okej. Najważniejsze, że pozwolili nam być razem.
-Tak, masz rację. A więc teraz, bez żadnych przeszkód mogę zrobić to- wyciągnął z kieszeni czerwone pudełeczko, a po otworzeniu ujrzałam śliczny, migoczący we wszystkich koloracg tęczy i jaśniejący pięknym jasnym blaskiem pierścionek zaręczynowy.
Harry uklęknął, chrząknął i zapytał:
-Wyjdziesz za mnie Juls?
-Tak- odparłam bez zastanowienia. Byłam tego pewna w 1 000 000%. Wiem, że to z nim chcę spędzić resztę życia.



*********
Imagin dla mojej najukochańszej Juls, która zawsze wie jakie imaginy zamawiać, żebym pogłówkowała.
Ale!
On mi się nie podoba. Nie miałam na niego za bardzo pomysłu co z resztą widać.
Mam nadzieję, że choć trochę ci się podoba.
Kolejny imagin będzie dla Miss Harrison!

niedziela, 17 maja 2015

Harry vs Marcel zamówienie


Dla Little Dark Angel





-Harry, wstawaj!  Znowu chcesz się spóźnić do szkoły?!- mama wrzeszczała mi do ucha.
-Daj mi spokój... Przyjdź za godzinę.
-W tej chwili marsz do łazienki!
Czuję się jak dziecko.
Wstałem, jak chciała i zamknąłem się w łazience. Znowu kolejny zjebany dzień. Kto w ogóle wymyślił dzień i noc? Mógłbym tak sobie spać i spać... Ale niestety obowiązki wzywają!
I nie, nie jest to szkoła.
Gdy miałem już na sobie koszulę w delikatną kratę a na to okropną kamizelkę na cztery guziki, zająłem się włosami. Nadal nie mogę zdzierżyć tego, że muszę je tak okropnie zaczesywać na bok. Masakra. Ale, jak to się mówi-  kamuflaż! Jeszcze okulary i mogę iść.
Już nie mogę doczekać się, aż wskoczę w swoje ukochane czarne rurki i świetną koszulę.

Wszedłem do szkoły. Jak przykładny uczeń zająłem miejsce w pierwszej ławce i to przy biurku nauczycielki. Nawet ją lubię. Fajnie tłumaczy temat i jest taka seksowna... No ale trochę za stara. Dzwonek zadzwonił i wszyscy weszli do klasy. Chwilę po tym, do klasy weszła jak zwykle spóźniona Kinga. Nie rozumiem, przychodzimy na trzecią lekcję, jak można się spóźniać?
Dobra, ogarnij się.

-Co tam Marcel? Lekcje odrobione? Może dałbyś spisać, co?- podszedł do mnie jeden z osiłków klasowych.
-Mam, ale nie dam- chciałem go wyminąć, ale zatrzymał mnie ręką, mocno trzymając za ramię.
-Puść- powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Korciło mnie, żeby mu przyłożyć. Ale nie mogę dać się zdemaskować przez byle jakiego Jake'a.
-Ty, nie za bardzo się unosisz?
-Przepuść mnie...
-Boże, dajcie mu spokój Jake. Masz- obok mnie pojawiła się Kinga z wyciągniętym zeszytem w stronę chłopaka.
-Ale ja chcę od Marcelka.
-Masz i spierdalaj do cholery!- dziewczyna uniosła się, przez co Jake wziął zeszyt i odszedł mrucząc coś pod nosem.
-Dzięki- powiedziałem, podnosząc książki. -Nie ma za co. Miałam dość tego, że ciągle ci dokucza.
Kochana, żebyś ty wiedziała co ja robię po szkole...
Dziewczyna odeszła zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć.
Kiedy lekcje w końcu się skończyły, udałem się do domu i od razu przebrałem się w normalne ciuchy.
-No w końcu jest mój braciszek- Gemma przytuliła mnie.
-Też miło cię widzieć- uśmiechnąłem się.
-Jason chce cię widzieć, podobno to coś ważnego.
-Popsułaś moment siostra.
-No sorry, ale ma być za to grubsza kasa.
-No to idę.
Kilkanaście minut później, zaparkowałem przy starych schronach.
-Zaprowadź mnie do szefa- powiedziałem do jednego z goryli stających przy wrotach.
-Dobrze, że jesteś Harry. Gemma przekazała ci wiadomość?
-Inaczej by mnie tu nie było.
-A więc do rzeczy. Jeden z naszych najważniejszych klientów od miesiąca zalega z długiem. Czterdzieści patyków. Dlatego też jest dla ciebie misja. Gościu ma córkę.
Jason podał mi zdjęcie. Przeraziłem się, gdy zobaczyłem na nim Kingę.
-Na czym polega zadanie?
-Masz ją śledzić. Co robi w szkole, po szkole, z kim się spotyka, tak jak zawsze. A gdy będę wszystko wiedział, porwiesz i przeprowadzisz do mnie. Tatuś da okup i po sprawie.
-Zabijesz ją potem? -zapytałem, świetnie ukrywając przerażenie.
-Nie wiem. Może ją oszczędzę. Ma zgrabne ciałko, śliczną buzię, przyda nam się. Aha i zrób tak, żeby cię polubiła. Zejdź mi z oczu chłopcze.
Prawie biegiem udałem się do auta. W samochodzie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości.
Kinga? Czemu ona? Wiem, że jej ojciec bierze od nas różne towary, alec czemu ona?!

Za nic nie mogłem zmusić się do tego by za nią chodzić. Ale musiałem. Już kolejnego dnia nadażyła się okazja:
-Słuchaj Marcel... Masz dziś wolne popołudnie? -zapytała mnie, niepewnie przyglądając mi się.
-Jasne, o co chodzi?
-Wiesz, że mam zagrożenie z chemii, nie?
-No tak.
-I właśnie chciałabym,żebyś mnie trochę pouczył, co ty na to?
-Yyy... Ja... Jasne.
-To wpadnij do mnie Scotland street 67 koło szesnastej.
-Okej.
Zniknęła mi z oczu. A ja odetchnąłem. Muszę ją dziś o kilka rzeczy wypytać.

O umówionej godzinie zadzwoniłem dzwonkiem do jej domu. Nie domu, sorry, to willa. Jason miał rację, jej ojciec jest nadziany.
-Marcel, hej. Zapraszam- w drzwiach stała Kinga. Śliczna Kinga. Miała na sobie krótkie spodenki, zdecydowanie za krótkie i bokserkę koloru czarnego. Do tego delikatny makijaż. Z tego co wiem, to nawet do szkoły używa tylko podkładu, a teraz makijaż? Może na kogoś czeka? -Napijesz się czegoś?
-Może wody -powiedziałem i pozwoliłem poprowadzić się do jej pokoju. Dziewczyna zostawiła mnie na moment, by przynieść mi tą wodę. Jej pokój jest... No taki dziewczeński. Co tu dużo mówić.
-Proszę- powiedziała i podała mi szklankę.
-Dzięki. To od czego zaczynamy?- zapytałem i otworzyłem podręcznik.

Tak oto spędziliśmy na nauce miesiąc. Bardzo ją polubiłem, może nawet coś więcej.
Dziś zdałem cały raport Jasonowi i czekałem na dalsze wytyczne, lecz boję się, że powie mi, bym ją porwał. Nie chcę tego.
-Czyli wychodzi na to, że laska nic nie wie. Albo nie chce ci nic powiedzieć... Musisz się Harry jeszcze dużo nauczyć. Najpóźniej za tydzień chcę widzieć ją tutaj.
-Ale...
-Żadnego ale. Koniec dyskusji. Wyjdź.
No i wyszedłem. Szybko udałem się do swojego domu by to przemyśleć.
Gdy kiedyś chciałem raz się mu postawić... Szkoda gadać. Ale teraz też nie pozwolę, by zrobił coś złego niewinnej dziewczynie. Nawet jeśli miałbym się przez to zdemaskować. To jasne, że nie uprowadzę jej jako Marcel. Przecież to byłoby conajmnej śmieszne.

-Idź. Na pewno sobie poradzisz- popchnąłem ją lekko w stronę drzwi.
-Ale Marcel... Boję się, że nic nie zapamiętałam...
-Dasz radę. Trzymam kciuki. Tyle razy wałkowaliśmy ten temat, że na pewno sobie poradzisz.
Po godzinie wyszła z sali. Jej mina nic nie wyrażała. Przeraziłem się, bo w końcu oboje się przyłożyliśmy.
-I co?- poprawiłem te nieznośne okulary.
-Zdałam!- w momencie na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech, po czym mocno mnie przytuliła. Objąłem ją w pasie. Co dziwne, idealnie pasowała w moje ramiona.
-Bardzo się cieszę.
-Jej, dziękuję. Mogę ci się jakoś odwdzięczyć?
-A tam, nie ma o czym mówić...
-Okej, to przyjdź do mnie dziś wieczorem, co? Nie chcę znowu samej siedzieć w domu...
-Okej.
Rozeszliśmy się do domów. W ogóle nie uśmiecha mi się do niej iść. Wtedy będę musiał ją skrzywdzić. Boże, jaki ja jestem głupi...
-Jak tam braciszku?- Gemma wpadła do pokoju, gdy zakładałem koszulę.
-Chujowo siostra, chujowo.
-Czemu? Co się stało?
-Zakochałem się.
-To wspaniale! Znam ją?- uwiesiła mi się na szyi.
-Na szczęście nie. Nie powinenem się w niej zakochiwać.
-Dlaczego?
-Bo jest kolejnym celem Jasona.
-Co?
-Tak- odpowiedziałem i siadłem na łóżku.
-Możesz jaśniej?
-No to było to zadanie. To które mi zlecił. Jej ojciec wisi mu sporą sumę a ona ma za to oberwać.
-To zrób coś!
-Co? Pamiętasz co było ostatnim razem?! Ledwo przeżyłem, to co mi zrobił!
-Wiem Harry. Ale jeśli ją kochasz, to musisz coś wymyśleć.
-Ona nie wie o mnie wszystkiego. Wie tylko tyle, że mam na imię Marcel.
-Więc idziesz do niej tak jak teraz. W tej koszuli, w tych jeansach i wszystko wytłumaczysz. Przy odrobinie szczęścia, w domu będzie jej ojciec.
-No dobra, świetny plan, ale jeśli stary mi nie uwierzy?
-Uwierzy. Najpierw sam uwierz w siebie.

No i stoję jak ten idiota przed jej domem i czekam aż otworzy.
-Mar... Cel? Ale...- stanęła jak wryta widząc moją osobę.
-Tak właściwie to jestem Harry, Harry Styles- chwyciłem jej dłoń i ucałowałem jej wierzch.
-Ale...
-Musimy porozmawiać. Ale może najpierw... Jest twój tata?- zapytałem z nadzieją.
-Tato! Wejdź...- zaprosiła mnie gestem do środka.
Po chwili przed nami pojawił się wysoki mężczyzna po czterdziestce w garniturze.
-Co się stało kochanie? Dobry wieczór- zwrócił się do mnie.
-Tato, to jest Mar... Harry Styles, mój kolega z klasy.
-Miło poznać. A teraz przepraszam, spieszę się.
-Ale my musimy porozmawiać.
-Nie mam czasu na młodzieżowe pogaduszki...
-Ale o Jasonie ma pan chwilę czasu?
-Jaki Jason? Kinga na górę! -
-Ale tato...!
-Powiedziałem!
-Niech zostanie, nie chcę się dwa razy powtarzać- powiedziałem i usiadłem sobie na kanapie. -Jest pan mu winny czterdzieści patyków. Nie wiem jak pan nabił taką sumę, ale teraz będzie cierpieć Kinga. Miałem ją porwać a następnie miała robić jako tania dziwka w jego burdelu. Chciałby pan takiego życia dla niej? Tylko dlatego, że ma pan kasy jak lodu, długu nie chce ddać. Przeszedłem, powiedziałem. Żeby nie było, że nie uprzedziłem. Jeśli nie odda pan tych pieniędzy do jutra, już nie ja a ktoś mniej delikatnie porwie panu córkę.
Wstałem z miejsca, zostawiając oszołomionego mężczyznę. Poszedłem jeszcze do Kingi i powiedziałem:
-Nigdy bym cię nie skrzywdził mała.
I wyszedłem szybko z tego domu. Wsiadłem do auta i ruszyłem do domu.
-I jak było? -od progu zapytała Gem. Rzuciłem płaszcz na kanapę i wlałem trochę alkoholu do szklanki.
-Powiedziałem mu. Przy niej. Na pewno mnie teraz znienawidzi... Jak ja jutro się w szkole pokażę...?
-Normalnie. Bardzo dobrze zrobiłeś. Jeśli to mądra dziewczyna, doceni to, zę zrobiłeś coś przeciw swoim zasadom. Będzie dobrze.
I z tą myślą poszedłem spać.

Rano zebrałem się do szkoły. Nie wyspany i zbolały tym, że będzie mnie unikać.
Dotarłem do szkoły. Przełknąłem ciężko ślinę i wszedłem do klasy. Siedziała tam. Na końcu ławki, zaraz za mną. Usiadłem, pomijając ochotę przywitania się z nią, która była bardzo silna.
Pod koniec ostatniej lekcji na moje biurko wleciała kulka z papieru. Rozwinąłem ją. Poznałem pismo Kini.

"Po lekcjach zaczekaj na parkingu"

Tak też zrobiłem. Po ostatnim dzwonku udałem się do swojego auta i oparłem się o maskę.
-Cześć- powiedziała podchodząc do mnie niepewnie.
-Cześć- odpowiedziałem i spojrzałem na nią. Powoli zajęła moje cudowne kujonki i szybkim ruchem zmierzwiła mocno przylizane włosy tak, zeraz sterczały na wszystkie strony i rozpięła kamizelkę.
-Tak wyglądasz lepiej...
Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Tata oddał pieniądze temu gościowi.
-Jamesowi.
-Tak.
-Jesteś na mnie zła? -zapytałem bez ogródek.
-Poprawka Harry. Byłam zła wczoraj. Dziś mi przeszło jak tylko zobaczyłam cię na fizyce. Odwieziesz mnie do domu? Pogadamy w spokoju, co?
-Okej- powiedziałem uradowany i otworzyłem jej drzwi od strony pasażera, by zajęła tam miejsce.

-Powiedz mi wszystko.
-Nie mówię wszystkiego byle dziewczynie.
Jej mina wyrażała zawód. Położyła się na łóżku a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Szybko znalazłem się nad nią i złączyłem nasze usta w lekkim pocałunku. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje ale zaraz oddawała całusa.
-Jeszcze- powiedziała i spowrotem przyciągnęła mnie bliżej siebie. -Kocham cię- wyszeptała mi w usta a mój uśmiech rozciągnął się po całej twarzy. Spojrzałem na nią i powiedziałem równie cicho:
-Ja ciebie też.



*****
Pisać swoje opinie na temat tego imagina, bo ja sama nie jestem do końca z niego zadowolona....
<3

Rozdział 53



ROZDZIAŁ ZA TYDZIEŃ, NIE DAM RADY WCZEŚNIEJ!!!


W miarę szybko się ogarnęłam i po pół godzinie zajechaliśmy pod willę Paula. Odetchnęłam powoli. Teraz to dopiero będzie. Jak na dywaniku u mnie na praktykach dwa lata do tyłu...
-Chodź.
Oboje szybko wyszliśmy z samochodu i weszliśmy na jego posesję. Drzwi były otwarte na oścież. Nie czekając długo weszliśmy do środka. Po korytarzu chodziło kilku ochroniarzy.
Zapewne jest w salonie, pomyślałam i zgodnie tam weszliśmy. Nie myliłam się. Stał tam, przy stoliku a obok niego Diana.
Serio?
-Żądam wyjaśnień. W tej chwili- Paul od razu przeszedł do rzeczy.
-Jakich wyjaśnień? Tu nie ma co wyjaśniać. Kocham Ewę i nikt poza nią się dla mnie nie liczy.
-Ja ci zaraz dam nikt! A twoje dziecko?!
-To nie jest moje dziecko. Skąd w ogóle pewność, że ona jest w ciąży?
Ich rozmowa toczyła się jeszcze bez udziału mnie, więc miałam więcej czasu by pomyśleć. Ale się nie dało, bo Diana tak strasznie głośno płakała, że nic poza tym w głowie nie słyszałam.
Ugh!
-A może to badanie to też jakiś falsyfikat, co? Może ona początku wszystkich wkręca? Puszcza się na lewo i prawo, ale oczywiście najlepiej mnie tym obciążyć, tak?
-Byłem z nią u lekarza, bo zemdlała w biurze. Jest w ciąży. A z tego co słyszałem, to właśnie z tobą. Musisz ponieść konsekwencje tego co robisz! Diana!
-Tak, to prawda.
-Nie będę tego słuchał. Wychodzę.
Załapał mnie za rękę i chcieliśmy wyjść, ale drogę zastawili nam dwóch ochroniarzy.
Co do cholery?!
-Odsuń się.
-Tomlinson, nie radzę- powiedział Paul.
-Chcę wyjść- chłopak z każdą chwilą był coraz bardziej zły.
-Z tego domu wyjdzie teraz tylko jedna osoba. I to będzie Ewa. Roy, pokaż jej gdzie są drzwi- powiedział opanowany Paul. Osiłek złapał mnie mocno za ramię i dosłownie wytargał z pokoju.
-Louis!- zdążyłam jeszcze krzyknąć, kiedy drzwi frontowe się za mną zamknęły. Zaczęłam w nie walić i szarpać za klamkę.
-Louis!- nie rozumiem dlaczego mnie tak po prostu wyrzucił!
Gdy znowu miałam szarpnąć, poczułam na ramieniu mocny uścisk.
-Niech panienka zostawi w spokoju te drzwi. Musi pani opuścić posesję pana Higgins'a.
Oniemiała pozwoliłam mu się wyprowadzić za bramę. Naprawdę w tym momencie wszystko wyparowało mi z głowy. Usiadłam na krawężniku i schowałam twarz w dłoniach.
Boże... Mam dość. Mam tego dość!
Wybrałam numer do Zayna.
-Zayn?- zapytałam, cicho płacząc.
-Ewa? Ty płaczesz? Co się stało?
-M... Możesz po mnie przyjechać?
-Jasne! Gdzie jesteś?
-Niedaleko centrum... Koło domu Paul'a
-Okej, zaraz będę.
Rozłączyłam się i ruszyłam ulicą, jak najdalej od tego domu. Wiem, że może powinnam zostać i czekać na Lou, ale znając tego starego chuja, nie wypuści go, dopóki stąd nie zniknę. Więc szybko ruszyłam do centrum.
-Ewa!- usłyszałam za sobą głos Zayna. Odwróciłam się i zobaczyłam go kilkanaście kroków od siebie. Rzuciłam się do niego biegiem i już po chwili moczyłam mu koszulkę. Znowu.
-Zayn, zabierz mnie stąd... Błagam...-zawyłam i pozwoliłam prowadzić się do jego samochodu.

Gdy już zajechaliśmy pod mój dom, od razu wysiadłam z auta i pobiegłam otworzyć drzwi. Wpadłam do domu i uciekłam do pokoju. Usłyszałam jak Zayn zamyka za mną drzwi i zaraz siada obok mnie.
-Zayn... Ja mam dość. Nie wytrzymam już tego dłużej... Czuję się jak ścierwo...
-Ewa, powiedz mi wszystko od początku... Co robiłaś na ulicy Paula?
-On... On zadzwonił do Louisa i...- uspokoiłam się na tyle by mu opowiedzieć. -No i pojechaliśmy tam. Była tam też Diana i Paul zaczął się kłócić z Lou o nią. I gdy Louis chciał ze mną wyjść, to P... Paul powiedział, że jedyną osobą, która wyjedzie z domu to ja. No i jeden z tych ochroniarzy serialnie wytargał mnie z domu i zostawił za drzwiami... I zadzwoniłam po ciebie. Ja nie wiem co robić już...
-Najpierw się spokój. Zrobię ci herbaty, co?- zapytał.
-Uhm...-wyszedł a ja położyłam się na łóżku i zaczęłam dalej płakać. Z bezsilności.
Dopiero teraz te wszystkie emocje ze mnie schodzą.
Nie wiem co mam robić. Co będzie dalej... Nic już nie wiem.
Do pokoju spowrotem wszedł Zayn. Niósł ostrożnie dwa parujące kubki i przysiadł przy mnie. Już miałam coś powiedzieć, gdy zadzwonił telefon.
Błagam, nie- pomyślałam przerażona, patrząc na ekran.
-Weź na głośnomówiący- polecił Zayn.
-Halo?
-Posłuchaj mnie mała smatrulo. Wiem, że Malik zgarnął cię spod mojego domu, więc nie waż się go nastawiać przeciwko mnie. Za pół godziny przyjedzie do ciebie Roy. Wręczy ci bilet powrotny do tej twojej zasranej Polski, po czym spakujesz się i wrócisz do kraju, jasne?!- patrzyłam przerażona na chłopaka. Nie wiedziałam co w ogóle mu odpowiedzieć.
-Co z Louisem?
-Niech cię to nie obchodzi, bo on dla ciebie nie istnieje i ty dla niego też. Najlepiej zacznij się pakować- powiedział Paul.
I rozłączył się. Przez moment nie wiem co się dzieje. Potem dociera do mnie to co powiedział. Pierwszy odezwał się Zayn.
-On sam nastawia mnie przeciwko sobie. I nie myśl, że cię zostawię teraz samą- nie obchodziło mnie teraz nic. Czyli znamy już zakończenie tej historii. To się tak właśnie skończy. Ja się usunę i Louis będzie mógł być z Dianą. Świetnie.
-Zayn... Ja... Chyba wrócę do Polski. I tak miałam jechać do mamy na święta...- powiedziałam przez łzy. -Tak będzie dla wszystkich najlepiej...
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej moją walizkę. Wrzuciłam do niej kilkanaście bluzek.
-Dla kogo będzie najlepiej? Dla ciebie? Dla Louisa? A my?
-Nie słyszałeś? Louis dla mnie nie istnieje! Ja dla niego też. Nie jestem aż taka ważna, żebyście sobie beze mnie nie poradzili.
-Louis cię kocha! Paul tak powiedział tylko dlatego, żebyś w siebie zwątpiła. Udało mu się. Jesteśmy przyjaciółmi, Ewa. A to jest bardzo ważne!
-Wiem, wiem, że jesteśmy przyjaciółmi. I bardzo mi na was zależy. Ale po prostu muszę to sobie poukładać. Wiem, że ucieczka to nie najlepsze wyjście, ale na razie nie mam innego.
-I co ja mam teraz ci powiedzieć? -zapytał zdesperowany, stojąc i patrząc co robię.
-Po prostu się z tym pogódź. Wrócę. Mam tu pracę, Marlenkę i was- przytuliłam go.
Zayn zniósł moją walizkę na korytarz, a ja postanowiłam napisać choć dwa słowa wyjaśnienia. Znalazłam kawałek kartki i zaczęłam pisać:

"Marlenko!
Zapewne zdziwisz się, gdy zobaczysz, że mnie nie ma. Wyjechałam. Zadzwoń, jeśli będziesz chciała coś wiedzieć, ale równie dobrze możesz zapytać Zayna. Nie miej mi za złe tego, że cię tu zostawiłam... Muszę. Do zobaczenia.
<3"

Kartkę zostawiłam na stole i szybko wyszłam z domu, zamykając go na cztery spusty. Razem z Zaynem czekaliśmy na tego Roya. Wkrótce pojawił się z biletem i powiedział:
-Samolot jest za dwadzieścia minut. Ma pani tylko wsiąść do samolotu. Wszystko jest załatwione.
Pokiwałam tylko głową na znak zrozumienia i odwróciłam się w stronę Zayna.
-Ewa błagam cię. Dokopmy mu i uciekajmy- wyszeptał mi na ucho, gdy go przytuliłam. Zaśmiałam się i cmoknęłam go lekko w policzek.
-Proszę się pospieszyć- ponaglił nas Roy.
-Zamknij się, bo będziesz zaraz bez pracy!- krzyknął Mulat, skutecznie uciszając osiłka.
-Powiedz Louisowi, że bardzo go kocham i mimo wszystko o nim nie zapomnę.
-Powiem mu na pewno. Masz moje słowo. Będziemy dzwonić i masz odbierać- zastrzegł.
-Dobrze.
Jeszcze jeden mocny przytulas i chwilę potem siedziałam we wnętrzu samochodu. Pomachałam jeszcze mu na pożegnanie i odjechałam spod mojego domu.



********
Mam nadzieję, że mnie nie zamordowaliście z zimną krwią za ten rozdział.


Co do waszych zamówień- dla Little Dark Angel powinien pojawić się do poniedziałku. Dla Juls i Miss Harrison oraz Zuzi- musicie poczekać, może nawet cały tydzień albo i dłużej (może nawet do tego dojść) , bo nie jestem w stanie powiedzieć kiedy je skończę. 
Przepraszam, jeśli was zawiodłam: (
<3

wtorek, 12 maja 2015

Harry zamówienie

Dla Darii



-Harry, Harry! Poczekaj- znikąd dobiegł mnie głos Liama.
-Czego?!- byłem dziś tak wkurwiony, że mogę zabić.
-No spokojnie. Wyluzuj. Malik pyta kiedy będzie towar.
-Jak sobie go załatwi, to go dostanie- i ponownie ruszyłem przed siebie do domu.
-Okej. Tylko zapytałem. Pamiętaj, że wisisz Jaredowi sporą sumę.
-Wiem kurwa, nie musisz mi o tym przypominać!
-Wyluzuj. Już mnie nie ma.
No i kurwa dobrze. Niech spierdala. To, że jest zastępcą szefa nie upoważnia go do tego, żeby mnie poganiać.
Wszedłem do szkoły. Od razu każdy wzrok zawisł na mnie. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale dziś maksymalnie denerwowało.
-No i co się tak gapicie?! Nie macie swojego życia?!- krzyknąłem. Od razu wszyscy zeszli mi z drogi. Dobra, nie wszyscy. Niall i Louis razem z Joshem stali na końcu korytarza z wielkimi uśmiechami.
-No siema- przywitał mnie Niall.
-No co tam?
-Harry kotku!- nagle do mojego boku przyssała się blond piękność dzięki botoksowi.
-Czego chcesz Stephanie?
-Czemu wczoraj do mnie nie przyszedłeś? Byłam taka rozpalona!
Chłopaki zaśmiali się a ja odepchnąłem ją od siebie.
-Z nami koniec.
Po czym szybko z resztą usunęliśmy się korytarza, wchodząc do klasy.
-Ale jej pojechałeś. Wiesz, że ona cię zniszczy?- zapytał Louis.
-No i co z tego? Jakoś mnie to obleci. Co ona mi może zrobić? Jestem Harry Styles, mnie się nie niszczy...
-Styles, siadaj.
-Tak jest, prze pani!- odpowiedziałem nauczycielce.

Lekcje się już skończyły i wyszedłem z placu szkoły.
Nagle, napadł na mnie jakiś koleś. Zaczął mnie okładać pięściami jak niemormalny. Szybko mu oddałem, przez co legnął na ziemię i mogłem mu się przyjrzeć. Spodziewałem się kogoś z gangu Jareda a to tylko Marcel, starszy brat Srephanie. Widzę, że przeszła do ataku.
-Czego chcesz śmieciu?- zapytałem i poddusiłem go.
-Moja siostra przez ciebie płacze teraz w domu a ty co?
-A co mnie to gówno obchodzi? Wy naprawdę myśleliście, że ją kocham? -zaśmiałem się. Chłopak od razu znowu mi przywalił. Dojebałem mu tak, że stracił przytomność. -Mogłeś pomyśleć zanim do mnie przylazłeś.
I odszedłem, zostawiając go z taj ziemi.

-Cześć mamo!- krzyknąłem, wchodząc do domu.
-Cześć synku!- mama oczywiście nic nie wie o mojej pracy. I niech tak zostanie.
-Co tam?- zapytałem, wchodząc do kuchni.
-Zaraz obiad będzie, zjesz?
-Tak. Gdzie Gemma?
-Zapomniałeś? Wyjechała dziś na studia.
No tak. Zapomniałem. Jak zwykle mnie wtedy nie było.
-Aha. Potem z nią porozmawiam.
Poszedłem do siebie i zadzwoniłem do Louisa.
-No co tam? -usłyszałem jego entuzjastyczny głos po drugiej stronie. Na pewno coś brał.
-Wiesz co ta suka zrobiła?
-Jaka...?A Stephanie?
-No. Nasłała na mnie swojego przygłupiego braciszka.
-Biedny Marcel. Pewnie leży gdzieś w krzakach,co?
-Można tak powiedzieć. Co robisz dziś wieczorem?
-Idę do Jareda, a bo co?
-A nic, tak pytam. To ja idę z tobą, oddam mu ten jego zasrany hajs i mam nadzieję zniknąć z jego życia.
-Okej. To o dwudziestej, tam gdzie zawsze.

Równo o dwudziestej weszliśmy do jego domu. Co tu dużo mówić. No willa.
-Harry! Louis!
-Cześć Jared.
-Co was do mnie sprowadza?
-Masz- rzuciłem na stół kopertę wypchaną po brzegi. -Twoje ostatnie pieniądze ode mnie. To koniec. Odchodzę z gangu. Chcę normalnie żyć.
-Hm...- brunet wziął do ręki kopertę i spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Skąd mam pewność, że nie chcesz iść do Stanleya i u niego siedzieć? Skąd mam pewność, że mnie nie wydasz?
-Znasz mnie nie od dziś. Wiesz, że nie sypię kumpli.
-No dobrze. Ale będę cię miał na oku- zagroził. Kiwnąłem głową, że rozumiem. -A ty Tomlinson? Co chcesz?
-Oddaję. Jutro dostaniesz resztę i działkę.
-Okej. To do jutra. Malik, odprowadż kolegów.

-Styles, co z moim?
-Spierdalaj. Sam sobie załatw. Ja już tu nie pracuję. Także pa.
I oboje z Tommo ruszyliśmy do jego domu.

***Miesiąc później***

Jared niw odezwał się ani razu. Wiem, że ma mnie na oku, ale jakoś mi to zwisa.
Ale mam świetną wiadomość. Postanowiłem się ogarnąć. Tak. Dlaczego?
Poznałem dziewczynę swoich marzeń. Daria. Jest cudowna. Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, ale gdy przekroczyła tylko próg mojej klasy, wiedziałem, że o niej nie zapomnę.
Idę właśnie zaprosić ją na randkę do kina. Zgodzi się?



*****
Zamówienie dla Darii.
Nie wiem czy ci się podoba ,mnie nie za bardzo.


Ps. Mam już trochę rozdziału. ;)

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 52

Rany, to już 52 rozdział!
Dziękuję za 17 tys wyświetleń!


Rozdział ze specjalną dedykacją dla Little Dark Angel, która strasznie nie może doczekać się rozdziału ;)
Mam nadzieję, że ci się podoba i wam wszystkim



*** Następnego dnia ***

Wczoraj byłam tak zmęczona, że zasnęłam na łóżku w ciuchach. Teraz stoję pod prysznicem i staram się jakoś dobudzić. Głowa mi pęka, choć nie wiem czemu. No tak, dawno mnie nie bolała.
W ręczniku wyszłam z łazienki i udałam się na dół. Pierwsze co, to jak zwykle usłyszałam krzyki. Boże ile jeszcze mam ich znieść?!
-Co tu się do cholery dzieje?!- wpadłam do salonu, gdzie siedziala cała trójca. Marlena, Harry i Louis. -Cześć kochanie.
-Hej kiciu- chłopak zaraz był przy mnie i całował namiętnie w usta.
-Co się dzieje? -patrzyłam na ich twarze. Pierwsza odezwała się Marlenka.
-On- tu pokazała na Lou. -Wtargnął tu i chce z tobą rozmawiać.
-No i?
-Nie chciałam mu na to pozwolić. On cię zdradził z tą dziwką, czemu w to nie wierzysz?! I jeszcze chcesz go widywać?
-Uspokój się Mar- powiedział Hazz.
-No właśnie Harry, prosiłam cię, żebyś ją uspokoił. Ale widzę, że to nic nie dało. Trzeba było użyć innych środków. A ty Marlena, zastanów się po której jesteś stronie. Chodź Loui- szybko pociągnęłam go za dłoń do swojego pokoju.
-Tęskniłem za tobą- Louis szybko zamknął za nami drzwi i przyparł do nich moje ciało swoim.
-Ja też, ale ręcznik zaraz ze mnie zleci!- powiedziałam i spróbowałam go podtrzymać.
-On jest teraz mało ważny.
Przytulił mnie do siebie po czym szybko wziął na ręce w stylu panny młodej.  Pisnęłam, bo ręcznik niebezpiecznie ze mnie zjeżdżał.
-Louis!
-No już- położył mnie na łóżku. Szybko poprawiłam materiał na sobie. Mój narzeczony (ale to cudownie brzmi!) położył się obok mnie i patrzał na mnie tymi niebieskimi oczkami z wielką miłością.
-Louis, powiedz mi co teraz? Jak to będzie wyglądać? Ja sama nie wiem co mam myśleć. Nie wierzę jej. I jeszcze Marlena jest przeciwko tobie. To nie do pomyślenia.
-Ja wiem. Już sam powoli zaczynam wątpić w to, czy cię nie zdradziłem...
-Louis, co ty?
-Ona jest w ciąży... I wszystko wskazuje, że ze mną... Ja... Tak bardzo cię przeraszam, że cię zawiodłem. Nigdy bym nie pomyślał, że będę miał dziecko z inną kobietą, niż tą, którą kocham nad życie. Z tobą chciałem mieć gromadkę dzieci. Mam wstręt do siebie za to, że jestem taki jak każdy facet... Wystarczy trochę alkoholu i nic się nie pamięta. Nie chciałem nigdy należeć do tej części... Nie udało mi się to... I... I jeśli będziesz chciała ode mnie odejść, to ja to zrozumiem... Sam bym od siebie odszedł gdybym był tobą.
W moich oczach zebrały się łzy. To co powiedział było takie... Smutne. I takie prawdziwe i...
Mocno do niego się przytuliłam.
-Nie płacz skarbie- otrarł moje łzy.
-Więc nie gadaj takich głupot.
-Ale to prawda.
-Nie obchodzi mnie to. Kocham cię Louis. Nie interesuje mnie żadna Diana. Liczysz się dla mnie ty. Udowodnimy tej smarkuli, że to nie jest twoje dziecko.
-Ale jak?
-Jeszcze nie wiem. Coś się wymyśli.

*** Dwa dni później ***

W środę już wigilia. W pracy mam już wolne i zaczynamy dopiero od drugiego stycznia. Rany, nawet w szkole tyle wolnego nie było.
Louis codziennie do mnie przychodzi i już nawet nie obchodzi go to, że gromada fotoreporterów wszystko nagrywa.
Postanowiłam zrobić trochę porządku w domu, bo skoro ja wyjeżdżam do Polski na święta a Marlena na pewno nie będzie nocować w domu, to chociaż niech będzie czysto.
-Cześć- przestraszyłam się, słysząc za sobą głos Louisa i czując jego dłonie na biodrach.
-Louis, przestraszyłeś mnie!
-Znowu- przyciągnął mnie do siebie i pocałował.-Co robisz?- zapytał, gdy odsunęłam się od niego trochę, mocząc sciereczkę w wodzie z płynem.
-Sprzątam.
-Okej. Pomogę ci- chwycił za drugą czystą i zamoczył ją w wodzie.
-Nie trzeba i tak zaraz kończę.
-A tam. I tak nie mam co robić- i już przecierał półkę.
Zapatrzyłam się na niego.
-Czemu tak na mnie patrzysz?
-Nie mogę nadziwić się temu, że mam takiego przystojnego, cudownego i kochanego narzeczonego.
Louis wstał i podszedł do mnie z uśmiechem.
-A ja nie mogę się nadziwić, że jesteś że  mną mimo tego kim jestem i co się z tym wiąże.
Nasze usta już miały się zetknąć, gdy jak na złość, zadzwonił telefon Louisa. Już miałam mu go chamsko wyrwać, gdy usłyszałam:
-Co tam Paul?... Yyy no tak... Tak. Kiedy? Za dziesięć minut, okej.
Chłopak westchnął i spojrzał na mnie smutno. Trzymaną w ręce ścierkę rzucił na wiadereczko z wodą.
-Chyba z naszego sprzątania dzisiaj. Paul chce nas widzieć za dziesięć minut w jego domu. I jest wściekły.



******
Więc, rozdział dodaję dziś.
Nie pytacie dlaczego bo sama nie wiem;)
Dostałam takiego kopa weny przez wasze komentarze no i wyszło coś takiego.

UWAGA!!
Nie wiem czy kolejny rozdział pojawi się w niedzielę, bo gdyż teraz zajmę się zamówieniem dla Darii.
Ale postaram się coś napisać. 



Anonimki, wy też możecie komentować! 
Love ya<3

niedziela, 10 maja 2015

Liam zamówienie

Dla Juls<3

Siedziałam sobie w pracy, gdy zadzwonił mój telefon.
-Halo?
-Julka?- po drugiej stronie usłyszałam głos zmartwionego Liama.
-Co się stało?
-Kiedy kończysz?
-Za dwie godziny. Co się stało? -zapytałam znowu.
-Będę czekał pod biurem.
I tak o się rozłączył, zostawiając mnie z milionem pytań na, które mi nie odpowiedział. Jego głos mówił jedno. Coś się stało.

Zdenerwowana z każdą chwilą coraz bardziej, w końcu po dwóch godzinach wyszłam z budynku mojej pracy. Liam rzeczywiście czekał na mnie.
-Hej Li. Co się stało? -zapytałam i przytuliłam chłopaka na powitanie. Przyjrzałam mu się dokładnie. Chłopak na przekrwione i podkrążone oczy, jakby nie spał conajmniej dwa dni.
-Julka...
-Liam, powiedz mi.
-Ona ze mną zerwała.
-Kto? Sophia? Jaja se robisz?- zapytałam żartobliwie, ale jemu nie było do śmiechu. -Jak to zerwała? Przecież się kochacie!
Zaczęliśmy iść wzdłuż chodnikiem.
-Też tak myślałem...
Dotarliśmy do mojego domu. Szybko nastawiłam wodę na kawę. Nic tak nie stawia na nogi Liama jak mocna czarna kawa. Mimo, że dochodzi szesnasta.
-Powiedz mi to wszystko jeszcze raz, od początku.
-No więc... Już od tygodnia było coś nie tak. Na początku myślałem, że na okres -zgromiłam go wzrokiem. -No sorry, ale nawet ty wtedy jesteś upierdliwa!
-Co dalej?
-Ale potem doszedłem do wniosku, że to nie to. Wczoraj zapytałem ją, o co chodzi. A ona zaczęła krzyczeć, że ją zdradzam i to pod jej nosem! A wiesz z kim ją zdradzam?
-No z kim?- zapytałam, ciekawa co mu powiedziała.
-Z tobą.
-Co?!
Zaczęłam się śmiać jak opętana. Serio.
Ja i Liam? Że my razem...?! I do tego...?
-Boże, Liam powiedz mi, że żartujesz- powiedziałam, gdy w końcu złapałam oddech.
-Niestety nie Julcia. A najgorsze jest to, że ona nie pozwoliła nic sobie wytłumaczyć! Ciągle tylko powtarzała, że gdy tak ciągle rzekomo wychodzę do studia pisać z chłopakami kolejne piosenki, jestem u ciebie i wiadomo co robimy!
-Liam, Liam spokojnie. Trzeba to jakoś wyjaśnić. Przecież wy jesteście parą idealną! Przecież na tej całej ostatniej gali wyglądaliście na mega zakochanych!
-No właśnie. Powiedziała jeszcze, że mogę być z tobą aż do śmierci bo ona nie będzie nam przeszkadzać. I od razu zaczęła się pakować, po dziesięciu minutach nie było jej w domu. Ja nie wiem co mam już robić- głos mu się łamał. -Próbowałem wszystkiego...
-Liam spokojnie. To da się jakoś wyjaśnić. Sophia nie jest głupia. Na pewno musiała źle zinterpretować nasze zachowanie i to wszystko dlatego. Myślę, że jak z nią porozmawiam, to dowiem się coś więcej.
-Naprawdę? Zrobisz to?
-Jasne! Przecież to tak samo moja przyjaciółka jak ty.
-Dzięki Juls. Jesteś najlepszą przyjaciółką- wstał i mnie mocno przytulił.
-Poczekaj z takimo tekstami, bo jeszcze nic nie zrobiłam.

Następnego dnia miałam wolne, więc z samego rana, gdy Liam smacznie spał, wyszłam z domu i ruszyłam do Soph.
Nadal nie mogę zrozumieć czemu ona tak mu powiedziała. Czemu tak myśli w ogóle... Przecież my z Li jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wiem, że to niemożliwe, ale to prawda. Znamy się od dziecka. I żadne z nas się w sobie nie kocha. Skąd ta pewność? Wiem to, bo Liam nie jest dobry w ukrywaniu uczuć. Gdy jest szczęśliwy, okazuje to. Tak samo ze smutkiem, stresem i tymi wszystkimi emocjami, które ludzie starają się chować przed światem. Tak samo było, gdy się zakochał w Sophii. Rany. Jak wpadł do mojego domu, to myślałam, że mi dom z tej radości wysadzi!
Dotarłam do jej mieszkania. Bez wahania zapukałam i czekam aż otworzy.
-Co ty tu robisz?- na dzień dobry takie powitanie?
-Mi też miło cię widzieć.
Bez zaproszenia weszłam do jej domu, wiedząc, że i tak by mnie nie wpuściła.
-Czego chcesz? Opowiesz mi o waszych namiętnych nocach?
-Tak. Powiem ci co wczoraj robiliśmy. Co do minuty.
Usiadłam na kanapie, przyglądając się dziewczynie gotującej się ze złości. Wiem, że może i źle robię mówiąc tak, ale ona też zraniła Li, mówiąc jakieś niestworzone historie.
-Nie chcę nic wiedzieć. Wyjdź najlepiej i zniknijcie mi z życia!
-Nie Sophia. Teraz mnie posłuchasz. A potem sama wyjdę, żebyś mogła przemyśleć parę spraw.
-Nie...
-Teraz ja mówię! -podniosłam lekko głos, by ją uciszyć. -Po pierwsze, Liam cię nie zdradza. Po drug...
-Li...
-Po drugie- przycisnęłam. -Nie ze mną. Liam nie należy do mężczyzn, którzy po dwóch latach zdradzają swoje dziewczyny z inną a tym bardziej z przyjaciółką! Sophia, ja mam narzeczonego!
Dziewczyna znacznie się uspokoiła, ale nadal mi nie wierzyła. Widać to w jej oczach.
-No i co z tego? To nie przeszkadza w romansowaniu z innymi.
-Liam przyszedł do mnie do biura, a sama wiesz jak bardzo szanuje moją robotę. Czekał dwie godziny na to, żeby powiedzieć mi, że ty, jego dziewczyna oskarża go o zdradę i to ze mną. Sophia!
Ogarnij się! Kto ci takich bzdur naopowiadał?
-Nikt Julka. To samo widać. To jak on na ciebie patrzy. Jak sie o ciebie troszczy! On nawet nie jest w małym stopniu dla mnie taki! Przecież wiem, że wieczorami idzie do ciebie! Widziałam to. A mówił, że był w studiu! Nie oszukuj mnie- rozpłakała się.
-No ręce opadają! Sophia. Ja i Liam przez całe życie wychowaliśmy się razem. Jak mieliśmy po dziesięć lat, obiecał mi, że zrobi wszystko żebym była szczęśliwa! Jak myślisz, kto przedstawił mi Harry'ego? Liam. On mnie kocha, owszem, ale jak siostrę! Nie bądź o mnie zazdrosna. On jest moim przyjacielem. I teraz ja chcę żeby był szczęśliwy. Myślę, że to tyle- podniosłam się z siedzenia i wykonałam ruch w stronę drzwi. -Ale dobrze. Jeśli tak bardzo boisz się, że Liam coś do mnie czuje czy ja ci go mogę odebrać, to wrócę do Wolverhampton i zniknę z waszego życia. Tylko to przemyśl. Dokładnie. Cześć.
Szybko wyszłam z jej domu i wróciłam do siebie. Jeśli to nie pomoże to nie wiem co zrobię. Jeśli Sophia zechce żebym zniknęła z jego życia to tak zrobię. Jeśli przez to ona do niego wróci to zrobię to bez żadnego ale. Liam nie zasługuje na smutek i wszystko co złe. To najcudowniejszy chłopak na świecie. I Soph to doskonale wie.

Koło siedemnastej do zdołowanego Liama zadzwonił telefon. W miarę ciągnącej się rozmowy, do chłopaka wracały kolory a po chwili zerwał się z kanapy podleciał do mnie, mocno przytulił i powiedział:
-Dziękuję ci, jesteś najukochańsza!
-Ale co ja zrobiłam?- zapytałam zdziwiona.
-Sophia dzwoniła, chce się spotkać!
-To leć do niej!- powiedziałam radośnie.
Wybiegł z domu jak błyskawica.

Zjadłam kolację a jego nadal nie było. Czyli jednak się pogodzili?
-Słucham? -odebrałam, gdy w domu rozdzwonił się mój telefon.
-Juls, dziękuję ci z całego serca!
-Czyli jest już wszystko okej?-zapytałam z uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć.
-Tak. A i Sophia mówi, żebyś nigdzie nie jechała. O co chodzi?
-A o nic, nie ważne. Trzymajcie się. Pa.
-Pa.
Czyli mu wybaczyła. Bardzo mądra decyzja Soph.




*******
Takie coś. Pewnie nie o takim czymś myślałaś, ale chciałam coś odmiennego, więc...
Mam nadzieję, że ci się podoba. Zostawiłaś mi wolną rękę to wyszło takie coś...
Tylko nie bijcie!

Rozdział 51

W poniedziałek rano przy śniadaniu doszło do niemiłego incydentu. Wzięłam do ręki gazetę, która później była jego przyczyną. Na pierwszej stronie bił po oczach napis na pół strony:

"Louis z 1D znowu spotyka się ze swoją byłą dziewczyną?!"

Zaczęłam czytać dalej, choć wiedziałam, że wchodzę na cienki lód. Ale cóż, zaczęłam to skończę.

"Z piątku na sobotę, w domu brytyjskiego zespołu, One Direction, miała miejsce impreza na, którą była zaproszona Ewa i jej przyjaciółka Marlena, dziewczyna Harry'ego Styles'a. Obie dziewczyny tamtego wieczoru kierowały się do domu naszych gwiazd, gdzie zostały przywitane bardzo radośnie, jak donosi nasz informator, przez Liama Payne, jednego z piosenkarzy tego zespołu. 
W tym momencie nasuwa nam się pytanie:
Czy Louis Tomlinson wiedział, że jego była dziewczyna będzie na tej samej imprezie co on? Czy może chłopak był tego świadomy, bo sam ją zaprosił?  Jeśli tak, to w jaki sposób? 
Odpowiedzi na te i inne nurtujące nas pytania dziś nie znamy, ale jesteśmy coraz bliżej dowiedzenia się prawdy o miłości najgłośniejszej pary tego roku."

Momentalnie mój humor poszedł się jebać.
-Marlena!
-Co?!
-Chodź no tu do mnie!- krzyknęłam i poczekałam, aż dziewczyna dotrze do mnie.
-No co tam?u
Nic nie mówiąc, podsunęłam jej gazetę przed oczy. Zaczęła czytać. Wraz z kolejnymi linijkami tekstu, jej oczy robiły się coraz większe.
-A cóż to jest?- zapytała.
-Nie widzisz? Artykuł. O mnie i Louisie.
-Przecież widzę. Znowu.
-Nie będzie końca takich artykułów. Zawsze coś wymyślą.
Odłożyła gazetę na miejsce obok szklanki z herbatą.
-Aż mi się do baru odechciało iść- westchnęłam i oparłam głowę o dłoń.
-Dasz radę. To tylko osiem godzin.
-To aż osiem godzin. Wiesz ilu ludzi przewinie się przez bar? Multum.
Ta wizja mnie przerażała. Choć nie pierwszy raz.

W końcu udało mi się dostać do pracy. Od progu jak zwykle dopadła do mnie Stacy. Zaczęła mnie ściskać, jakby niewidziała mnie conajmniej z rok.
-Kobieto! Gdzieś ty się tyle podziewała?!
-A trochę tu i tam- odpowiedziałam ze śmiechem.
-Ale już dobrze? -zapytała, gdy znalazłyśmy się na zapleczu.
-Tak, tak.
-Czytałam dzisiejszą gazetę- powiedziała niepewnie i spojrzała na mnie.
Tak, bezpośrednia Stacy. Tego mi brakowało!
-Ja też-  uśmiechnęłam się.
-Tylko tyle?  Nie rusza cię to? To ciągłe obsmarowywanie?- zapytała, zakładając fartuszek.
-Na początku tak, jak sama wiesz. Ale teraz? Co mi da to, że będę się awanturować? Będzie jeszcze gorzej.
-Czyli widziałaś się wczoraj z Louisem?
-Tak- westchnęłam. Dziewczyna zapiszczała z radości i przytuliła mnie. No jak Marlenka.
-Jej! Tak strasznie wam kibicuję i nadal mam nadzieję, że jeszcze będziecie razem.
Te słowa były naprawdę miłe, ale wiem, że to jeszcze nie koniec kłopotów. Diana nadal jest z Lou. Z tym, że nie mieszka w jego domu.
-Tak.
-No dziewczynki, otwieramy bar- do pomieszczenia weszła nasza szefowa.
-Tak jest!- Stacy poszła otworzyć a ja podeszłam do lady i włączyłam kasę.
No to pracę czas zacząć.

*** Trzy dni późnej ***

Po strasznie wyczerpującym dniu, weszłam do domu. Od progu, słyszałam podniesione głosy Marleny, Harry'ego i kogoś jeszcze. Trzasnęłam drzwiami, żeby wiedzieli, że wróciłam.
-Ewa kochanie, jesteś już? -Marlena gdy mnie zobaczyła, miała przerażenie w oczach.
-Skończyłam pracę, to jestem, tak?
-Ewciu przyjaciółko moja- Harry szybko podszedł i mocno mnie przytulił a ja stanęłam jak wryta. Czemu on mnie przytula? To jest conajmniej dziwne.
-Marlena, zabierz go ode mnie.
Gdy chłopak w końcu się ode mnie odsunął, zapytałam.
-A teraz powiecie mi, co ukrywacie- popatrzyłam na nich z podejrzliwą miną.
-My?
-Nie, Święty Mikołaj, Harry. Gadać i to już.
-Mnie ukrywają- zza chłopaka wyszła
Diana. Co ona robi w moim domu?!
-Wynoś się z mojego domu! -momentalnie się wściekłam. Nie dość, że miesza mi w życiu, to jeszcze ma czelność przebywać w moim domu.
-Ewa uspokój się, ona...
-Nic mnie to nie interesuje. Nie chcę widzieć cię na oczy- mówię do niej.
-Ale ja muszę ci coś powiedzieć...
-Co takiego?!- wykrzyknęłam. Wszystko mnie w niej denerwowało. Chciałam, żeby wyszła z tego domu i nigdy więcej nie wracała. Wiem, że zaraz powie coś złego. Na pewno.
-Bo ja... Ja jestem... W ciąży- rozpłakała się. Przez pierwszą chwilę nic do mnie nie docierało.
-Gratulacje- powiedziałam.
-Jestem w ciąży z Louisem.
Spojrzałam na nią z miną zabójcy. Zaśmiałam się i powiedziałam:
-Bardzo śmieszne a teraz wyjdź- otworzyłam szeroko drzwi.
-To prawda Ewa. Uznałam, że lepiej, gdy dowiesz się ode mnie... Bo ja naprawdę nic do ciebie nie mam...
-Wyjdź! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Wyszła. Szybko zatrzasnęłam za nią drzwi i poszłam do kuchni, zrobić sobie herbatę.
-Ewa...
-Nie Marlena. Nic nie mów. Nie wierzę tej suce, choćby nie wiem co.
-Ale ona przyniosła zdjęcie z USG...- przede mną pojawił się tenże wydruk z trzema zdjęciami. Na samej górze było napisane :DIANA SYDNEY, DN. 16. grudnia 2014
-No i?
-Ona jest w ciąży i wszystko wskazuje na to, że z Louisem! Ty to tak spokojnie przyjmujesz?
-Harry, weź uspokój jakoś swoją dziewczynę... Ja idę spać. I tobie też to radzę Mar. Coś źle wyglądasz. I jeszcze pieprzysz od rzeczy.
Weszłam do swojego pokoju. Westchnęłam i usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Nie wiem co mam myśleć.
Postanowiłam zadzwonić do Lou.
-Cześć kochanie. Co tam?- zapytał mnie swoim wesołym głosem.
-Louis... To znów się dzieje...
-Ale co takiego? Mam przyjechać?
-Lepiej zadzwoń do Diany...
-Co ona znowu wymyśliła?
-Zadzwoń to się dowiesz. Ja muszę to przemyśleć wszystko... Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham. Pa.
-Pa.
Rzuciłam komórką o łóżko i wzięłam do rąk zdjęcie jej dziecka. Nie było wątpliwości, że jest w ciąży. Było widać tam płód. Ona jest w ciąży.
Ale Louis z nią nie spał. Jak to udowodnić? On twierdzi, że nie spał z nią i ja mu wierzę, ale on nic nie pamięta. Upiła go i chce go wrobić w dziecko. Nie wiem co mam myśleć... Nie wiem co będzie, jeśli to będzie prawda...








*****
Kolejny rozdział!
I co wy na to?
Znowu Diana, znowu problemy...
Dario kochanie, jasne, że zrobię dla ciebie twoje zamówienie, ta zakładka właśnie po to jest!









           


                  CZYTASZ = KOMENTUJESZ

      



       Rozdział za tydzień kochani, wytrzymacie?
               

piątek, 8 maja 2015

Louis zamówienie

Dla Juls<3

-Liam, ale nie musisz cały czas przy mnie siedzieć! -powiedziałam któryś raz z kolei. Na darmo oczywiście. Bo jakże.
-Muszę. Obiecałem Louisowi, więc jestem. A poza tym lubię z tobą siedzieć i gadać.
-Ej ej ej, nie zapędzaj się tak! Kocham Lou a poza tym, ty też masz dziewczynę- zaśmiałam się.
-Jestem twoim przyjacielem tylko i wyłącznie.
-No wiem, wiem. Kiedy wróci? No wiesz...
Nie musiałam dodawać, że chodzi o Louisa.
-Myślę, że nie wcześniej jak dziś w nocy.
-A więc, poczekam na niego.
-Juls, Louis urwie mi głowę jak zobaczy, że nie śpisz- chłopak popatrzył na mnie błagalnie.
-Nie martw się. Powiem mu, że cię zmusiłam do tego- przytuliłam go lekko.
-To mało prawdopodobne żeby mi uwierzył...
-No weź, to zawsze działało...
-Okej, ale nie chcę mieć z tym nic wspólnego- zastrzegł.
-Jasne.
Oparłam głowę o jego ramię i zamknęłam oczy. Zaczęłam wspominać sobie wszystko. Ten czas od poznania Louisa. Od dawna wiedziałam, że Louis święty nie jest i każdy w Doncaster zna jego nazwisko. Ja też do tych osób należałam. Wiedziałam o nim sporo rzeczy. I wszystkie one były złe.
Jak się spotkaliśmy? Wbrew pozorom wcale mnie nie porwał, ani nie zgwałcił a tym bardziej nie wybił mi rodziny jak przystało na mordercę i chuligana.
Nie.
Po prostu... Aż dziwnie o tym mówić, bo to przecież taki bad boy i w ogóle... No Louis to gangster. On sam, zabronił mi o tym komukolwiek mówić, więc wiem tylko ja. Nawet jego kumple nie wiedzą. Przy nich jest taki twardy i w ogóle. Ale wracając. Poznaliśmy się w kwiaciarni w, której wtedy się przyuczałam na studiach w ostatnim roku. Wybierał kwiaty dla mamy. Bałam się go i za nic nie chciałam podejść go obsłużyć, ale szefowa zagroziła, że obniży mi ocenę, więc sami wiecie... Jak już podeszłam, poszło jak z górki. Chłopak chętnie odpowiadał na moje pytania związane z prezentem. Nie wydawał się jakiś gburowaty czy chamski. Po prostu miły chłopak. No i tak oto jestem tutaj, dwa lata później jako jego dziewczyna.
Nagle poczułam jak coś obok mnie się porusza i dotarło do mnie, że to Liam chce się podnieść. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą zdenerwowanego Louisa.
-Czemu ona jeszcze nie śpi?!- tak, najlepiej od razu do Liama.
-Bo chciałam zaczekać na ciebie. Nie krzycz na niego- stanęłam w obronie przyjaciela, tak jak obiecałam.
-Co nie zmienia faktu, że powinnaś spać od trzech godzin.
To już pierwsza w nocy?!
-Oj no nie gniewaj się- wstałam i szybko się do niego przytuliłam, żeby już nic nie mówił.
-Juls, kotku...
-To ja uciekam- usłyszałam tylko trzask drzwi i tyle było po Liamie.
-Idziemy do sypialni- Louis szybko wziął mnie na ręce jak pannę młodą i po chwili kopnął nogą drzwi od pokoju, by się zamknęły. Położył mnie na łóżku niczym porcelanową lalę i pocałował w usta.
-To co? Mam wymyśleć dla pani karę za nieposłuszeństwo?
-Oh nie! Panie Tomlinson! Błagam, niech mnie pan oszczędzi! -przełożyłam ręce przez jego szyję i uśmiechnęłam się.
-Niech mnie pani przekona.
Złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Czekałam na niego całe 24h.
-Coś słabo- powiedział, gdy się od siebie odsunęliśmy.
-A teraz?- zapytałam po kolejnym całusie.
-No lepiej, ale to się robi tak- złączył naszw usta w lekkim, choć bardzo namiętnym pocałunku. -Tęskniłem- oparł czoło o moje i patrzył mi w oczy.
-Ja też Loui, bardzo.
-Dlatego jutro jestem cały twój.
-A twoja... Praca?- zapytałam.
-Liam się tym zajmie. Zrobię z niego mojego zastępcę a potem następcę.
-Super- ucieszyłam się.

Rano, gdy się obudziłam, Lou przy mnie nie było. Miejsce obok było zimne a ja byłam skłonna uwierzyć, że poszedł do biura.
Ale pod poduszką znalazłam kawałek białej kartki:

"Cześć koteczku
Nie wstawaj z łóżka! Zaraz do ciebie przyjdę: *"

Kilka słów a mnie od razu cieplej na sercu, gdy widzę go, jak bardzo się stara.
Z uśmiechem na twarzy, spowrotem położyłam się na łóżku i bardziej ukryłam pod kołdrą.
W końcu usłyszałam trzask drzwi i zobaczyłam Louisa z tacą a na niej pełno jedzenia.
-Widzę, że ktoś tu nie śpi- chłopak postawił przede mną tacę i pocałował czule. -Witaj kochanie.
-Hej.
-Zrobiłem śniadanie.
Spojrzałam na zawartość drewnianej powłoki.
Kanapki z szynką, serem, jakieś różne kombinacje, rogaliki maślane, sok pomarańczowy i nawet róża w wazoniku.
-Louis... Kiedy ty to wszystko zrobiłeś?
-Dzisiaj, jak sobie słodko spałaś.
-Louis, jesteś taki słodki! -przytuliłam się do niego, tak aby nie wywalić jedzenia.
-Ja? Ja jestem słodki?
-Tak. I do tego taki romantyczny.
-Wcale taki nie jestem.
-Jesteś jesteś. Przyznaj mi się.
-Okej jestem, może być? -patrzył na mnie z taką miłością, że dzisiejsze słońce biło słabiej.
Nagle zadzwonił telefon.
Serio?!
-Tak? -zapytał, po czym słuchał chwilę. -No to się go pozbądź. No to ale co z tego? Albo ma kasę albo jej nie ma, krótka piłka Harry, liczę na ciebie.
Po tych słowach wyłączył telefon i rzucił go na półkę.
-Nikt dziś nie będzie nam przeszkadzał.

Zjedliśmy bardzo smaczne śniadanie i niechętnie wstaliśmy z łóżka. Niechętnie, bo Louisowi zebrało się na amory i nie potrafiłam się od niego odpędzić. Ale w końcu się udało.
-Kotku, ubierz się ładnie, za godzinę wchodzimy- oznajmił mi wieczorem. Nie pytałam na co, po co i gdzie, bo wiem, że i tak mi nie powie.
Zaczęłam więc się przygotowywać.
Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i zakręciłam je w lekkie naturalnie wyglądające loki i zrobiłam makijaż. W garderobie znalazłam szybko czarną sukienkę do połowy ud. Założyłam jeszcze bolerko i wraz z torebką, po pięćdziesięciu minutach byłam gotowa. Zeszłam na dół powoli, na tyle tylko pozwalały mi szpilki. Dobrze, że jestem niska, to mogę je założyć. Dziwnie czułabym się, będąc wyższa od Lou...
W korytarzu czekał już na mnie Louis.
No zajebiście wyglądał.




-Cudownie wyglądasz- powiedział i pocałował mnie namiętnie i stanowczo.
-Dzięki.
Wyszliśmy na powietrze. Jego najnowszy model merecedesa stał zaparkowany centralnie przed bramą.
-Zapraszam- otworzył mi drzwi od strony pasażera i poczekał aż wsiądę. Szybko okrążył auto i już po chwili siedział obok mnie uruchamiając maszynę.
-No to jedzemy- posłał mi ten swój najzajebistrzy uśmiech i ruszył.
Jechaliśmy jakieś dziesięć minut, po czym Louis zatrzymał się przed wielką, bogatą reatauracją.
No tak, mogłam sie tęgo po nim spodziewać.
-Restauracja?
-Tak.
Wysiadł i otworzył mi drzwi. Chwycił moją dłoń bym wysiadła.
Chwilę później spędzimy już na przeciw siebie przy pięknym staroświeckim stoliku.
-Z jakiej to okazji?- zapytałam, nadal nie mogąc nadziwić się wystrojowi tego wnętrza.
-Dzisiaj jest nasza druga rocznica- powiedział, patrząc na mniez wielkim uśmiechem.
-O Boże... Zapomniałam...
Jak można zapomnieć o rocznicy?! Juls, wyjdź, powiedziałam sobie.
-Nie szkodzi. Ja... Kurczę nie jestem w tym dobry, ale dłużej już nie wytrzymam, jeśli cię nie zapytam... Juls- Louis wstał i szybko klęknął przede mną i dalej powiedział. -Wiem, że nie jestem twoim ideałem, takim jakbyś chciała, nie jestem dobry... Ale cholera, kocham cię jak szalony i nie wyobrażam sobie siebie bez ciebie przy boku i... I dlatego pytam cię, czy zostaniesz moją żoną?
Patrzył na mnie przejęty z wielką nadzieją wypisaną na twarzy.
-Oczywiście, że tak!-jak on może wątpić w siebie? On jest moim ideałem. Nie chcę innego Louisa! -Kocham cię mój rycerzu.
-Kocham cię moja mała księżniczko- pocałował mnie i założył śliczny pierścionek.



******
Nie wiem, czy ci się podoba...
Podoba się wam?
Piszcie!
Rozdział w niedzielę.
<3








środa, 6 maja 2015

Liam zamówienie

Dla Zuzi <3


-Liam, daj mi spokój-  odepchnęłam jego ręce z mojej talii.
-Chciałem cię tylko trochę rozweselić.
-Ty rozweselasz mnie samą swoją obecnością- przytuliłam się do niego niczym małpka.
-Oj Zuza Zuza.
-Tak?
-Kocham cię.
-Ja ciebie też- cmoknął mnie w usta. Oddałam całusa, lekko go pogłębiając.
-Muszę już iść- powiedział po chwili.
-Nie idź. Zostań ze mną.
-Wiesz, że bardzo bym chciał, ale nie mogę.
-No nic. Ale zostaniesz kiedyś na noc?
-Oczywiście. Pewnego dnia. Spędzimy razem cały dzień i noc.
Uśmiechnęłam się i wypuściłam go z objęć.
-Do jutra.
-Pa.
I zniknął za oknem, schodząc po drabince na dół.
Westchnęłam i spowrotem ułożyłam się na łóżku.
Tylko dzięki Liamowi żyję. On jest moim powietrzem. Jest tylko on. Nie ma nikogo innego w moim smutnym życiu. Nie no... Dobra. Mam ojca, matkę i siostrę, ale... Oni mnie olali. Naprawdę. Żyjemy pod jednym dachem a nic o sobie nie wiemy. Oni nie interesują się moim życiem i mną i vice versa. Tak jakbym nie istniała dla nich. To zaczęło się gdy pierwszy raz chciałam ze sobą skończyć. Oni mnie wtedy uratowali, ale potem było już coraz gorzej. Gdyby nie Liam... Nie byłoby mnie tutaj. A może byłoby im lepiej. Nikt nie wyjadł by zapasów z lodówki, nikt nie zużywałby prądu. Byliby szczęśliwi. Kolejnym razem byłam już prawie na granicy, ale Liam... Wiadomo, uratował mnie. Powiedział, że nie pozwoli bym zrobiła sobie krzywdę.
Kocham go całą sobą za to, jaki jest. Jest kochany, słodki, denerwujący ale strasznie romantyczny. Nie ma dnia w, którym podczas odwiedzin, nie przenosił mi róży czy nie prawił komplementów. Jest taki kochany. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic i to łączy nas bardzo mocno ze sobą.

Następnego dnia rano, zeszłam do kuchni. Wszyscy już siedzieli przy stole i jedli śniadanie. Gdy tylko mnie zobaczyli, ich miny mówiły jedno : wyjdź z tej kuchni.
Tak też zrobiłam. Nie wzięłam nic do jedzenia, tylko zabrałam torbę z pokoju i wyszłam z domu.
-Cześć kochanie. Co ty dzisiaj tak wcześnie? -Liam przywitał mnie w szkole.
-Nie mogłam znieść ich wzroku i po prostu wyszłam z domu. Liam, ja tam dłużej nie wytrzymam- powiedziałam. Głos mi się coraz bardziej łamał i wiem, że zaraz się popłaczę. Szybko wtuliłam się w ukochanego, by nie widział moich łez. Kiedyś powiedział, że gdy ja płaczę jego serce pęka na miliony kawałeczków.
-Hej, nie płacz. Możesz wprowadzić się do mnie.
-Liam, nie... Nie chcę robić ci kłopotu. Poza tym mieszkasz z rodziną, będę tylko przeszkadzać- to zły pomysł. Nie chcę im zawadzać. Od zawsze komuś przeszkadzam...
-A jaki to kłopot? Zuzanno? Przecież moja mama cię uwielbia! Nie będzie miała nic przeciwko. Dla mnie liczy się tylko to, żebyś była szczęśliwa- pocałował mnie w czoło.
Weszliśmy do klasy, bo właśnie zaczęła się lekcja. Mam teraz całe 45 minut, żeby o tym pomyśleć...

-I co kochanie? Zgadzasz się? Zamieszkasz ze mną? -zapytał Liam, gdy wychodziliśmy z ostatniej lekcji.
-No dobrze. Ale tylko na kilka dni!
-A potem co zrobisz?
-Nie wiem, znajdę sobie jakieś malutkie mieszkanko...
-Nawet tak nie myśl. A teraz chodź- zaciągnął mnie do swojego auta i już po chwili jechaliśmy do jego domu.
-Jesteśmy! -krzyknął od wejścia Liam, gdy znaleźliśmy się w jego domu.
-Zuzia kochanie- w korytarzu pojawiła się jego mama.
-Dzień dobry- przytuliła mnie.
-Idziemy do siebie- poinformował ją i zaraz zniknęliśmy w jego pokoju.

-Chodź- Liam wyciągnął mnie z domu.
-Gdzie? Po co?
-Chodź, nie pytaj.
Jechaliśmy jakiś czas aż w końcu dotarliśmy nad morze. Morze?!
-Liam, co my tu robimy?
-Niespodzianka, którą ci obiecałem.
-Jak to?
-Wysiadamy.
Nie odpowiedział mi, tylko otworzył drzwi pasażera, by wysiadła. Tak też zrobiłam i po chwili stałam na piasku.
-A teraz z mną.
Szliśmy przez jakiś czas aż dotarliśmy do pewnego miejsca.
-Oto niespodzianka.
-Ale...?
Staliśmy przed samym morzem, przed którym stał ślicznie nakryty stolik. Podeszliśmy do niego i Liam odsunął dla mnie krzesełko.
-Chciałem ci wynagrodzić te wszystkie cierpienia- do kieliszków nalał czerwonego wina.
-Bardzo ci dziękuję- powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
-Dla ciebie wszystko kochanie.
Tak oto spędziłam najprzyjemniejszy i najromantyczniejszy wieczór w swoim życiu. Z Liamem przy stoliku, mówiącym mi te wszystkie rzeczy, przez które uśmiech i rumience nie schodziły z twarzy...




******
Mam nadzieję, że się wam spodoba no i Zuzi oczywiście!
<3