poniedziałek, 30 marca 2015

Harry zamówienie




Twój Cukierek


-Harry, zejdź w końcu na ten obiad.
Westchnąłem już któryś raz z kolei, gdy usłyszałem to samo pytanie dziesiąty raz w ciągu godziny.
-No idę już- zszedłem po schodach i wszedłem do kuchni, gdzie mama stawiała właśnie talerz z parującą zupą.
-Miałeś zamiar przyjść coś dzisiaj zjeść?
-Nie wiem. Zjadłbym coś na mieście, w drodze do Mary.
-Idziesz do niej za godzinę, Harry- skarciła mnie wzrokiem, gdy zjadałem obiad.
-Dobra już.
Ona nie wie co przeżywam. Nie chcę jej mówić, bo to mi ani trochę nie pomoże.
Moja sytuacja jest dziwna.
Zamiast siedzieć z ukochaną dziewczyną i pilnować jej to ja sobie obiad jem.
Ale Mary kazała mi żebym nie przesiadywał u niej całego dnia, tylko zajął się swoim życiem.
A ja się tylko o nią boję.
Bo ona...
Ona się tnie.

-Harry, prosiłam cię- powiedziała Mary w mój tors.
-A ja prosiłem ciebie- spojrzałem w jej niebieskie oczka.
-Oh, no dobra- uraczyła mnie tym swoim uśmiechem słodkim jak miód.
-Pokaż- rozkazałem jej, wskazując na nadgarstki. Westchnęła, ale podwinęła rękawy i wyciągnęła ręce w moją stronę.
Nie było świeżych ran.
Wielki kamień z serca spadł.
-Staram się Hazz- powiedziała, gdy przytuliłem ją i pocałowałem.

***Tydzień później***

-Ale jak to się stało?!- wrzasnąłem do jej mamy.
-Harry uspokój się. Sama dokładnie nie wiem. Weszłam do jej pokoju, nie było jej tam. Znalazłam ją w łazience i resztę... Już znasz.
-Ale dlaczego?
-Nie mam pojęcia. Może sama ci powie...
-Państwo są z rodziny?- zapytała pielęgniarka wychodząca z pokoju Mary.
-Ja jestem jej matką a to jej chłopak- powiedziała jej mama.
-Z pacjentką jest już dobrze, jej stan jest umiarkowany, nie powinno być już problemów.
-Możemy do niej wejść? -zapytałem zdenerwowany.
-Tak, tylko proszę nie za długo. Dziewczyna jest słaba.
Kiwnąłem głową na zgodę i nie czekając na moją towarzyszkę, wszedłem do pokoju.
Mary leżała na łóżku przypięta do różnych urządzeń pikających i nie. Nadgarstki znowu zabandażowane.
Znowu.
Usiadłem na taborecie stojącym przy łóżku i złapałem jej dłoń.
-Mary... Dlaczego znowu mi to zrobiłaś? -zapytałem ściskając lekko jej dłoń.
-Czemu... Czemu ty... Mi to zrobiłeś?- usłyszałem jej głos i podniosłem na nią nierozumiejący wzrok.
-O czym ty mówisz kochanie?
-Nie mów do mnie kochanie... Nie zasługujesz na to po tym co mi... Co mi zrobiłeś...
-Mary... Co ty... Co ty mówisz? - xo zrobiłem? O co chodzi?
Dziewczyna pokręciła głową i ze łzami powiedziała:
-Zdradziłeś mnie Harry...
-Co?! Ja cię zdradziłem?! Kiedy?- nie wierzę w to co mówi.
-Z Kendall... Wtedy kiedy pojechałeś do Londynu, rzekomo coś załatwić!
-Kendall? Ona od miesiąca jest w Los Angeles, nagrywa jakiś film. Kto ci takich głupot nagadał?
-Taylor. Odwiedziła mnie i pokazała zdjęcia jak się całujecie i w ogóle...
-Mary...- dopadłem do niej.- Mary, ja bym prędzej umarł, niż cię zdradził. Nie zdradziłem cię kwiatuszku.
Byłem przerażony. Czemu ona coś takiego jej powiedziała? Co chciała tym zyskać?
-Wierzysz mi?
-Nie wiem Harry. Nie wiem co myśleć. -Zadzwoń do Kendall, ona ci to samo powie.
-Nie chcę do niej dzwonić. Zostaw mnie na razie samą, dobrze?
Wyszedłem, jak prosiła. Usiadłem zrezygnowany na krześle pod ścianą i westchnęłem.
-Co się stało? -usłyszałem głos jej mamy.
-Taylor powiedziała jej, że zdradziłem ją z Kendall.
-Boże drogi! Jak tak można? Czemu ona to zrobiła?
-Pewnie z zazdrości. Nie mogła znieść, że kocham Mary i się zemściła. A Mary jej uwierzyła.
-Ale nie Zdradziłeś mojej córki?
-Nie. Jak mogła pani tak pomyśleć. Kocham pani córkę najbardziej na świecie. Jak mógłbym zrobić coś takiego?
-Tylko zapytałam. Spokojnie.
-Jak mam być spokojny kiedy moja dziewczyna mi nie wierzy?
-Wszystko się wyjaśni, zobaczysz- poklepała mnie pocieszająco i weszła do jej sali.

*** Następnego dnia ***

-Mary,wysłuchaj mnie- wpadłem do jej sali i nie pozwoliłem nic mówić.
-No- powiedziała niechętnie.
-Mam dowód, że nie było żadnej zdrady.
-I?
-Zaraz zobaczysz.
Wybrałem numer do Taylor i włączyłem na głośnomówiący.
-Halo?
-Co ty odpierdalasz?- zapytałem od razu.
-Ale o co chodzi?- ona udaje głupią czy na serio nią jest?
-Nie wkurwiaj mnie lepiej, tylko powiedz po co ci to było?
-Jak to po co? Nie będziecie razem. Jak widzisz działa- zaśmiała się.
-Zobaczymy kto jeszcze będzie się śmiał ostatni.
Tymi słowami rozłączyłem się. Miałem ochotę coś rozwalić. Ale nie mam gdzie.
Spojrzałem na Mary z nadzieją w oczach.
-Mary? Powiesz coś? -przyklęknąłem przed jej łóżkiem.
Odwróciła głowę w moją stronę nadal z zamkniętymi oczami.
-Wierzysz mi?
-Harry ja...- z jej oczu wypłynęły łzy.
-Czemu płaczesz?- wystraszyłem się.
-Bo jestem głupia.
-Co? Nie jesteś głupia.
-Tak Harry jestem. Uwierzyłam jej a nie tobie...
-Misiek przestań! Czyli wierzysz mi?
-Tak Hazz, przepraszam, że jestem taka zazdrosna...
-No już. Dobrze już misiu- przytuliłem ją mocno do siebie.
-Przepraszam...
-Już dobrze. Ale powiedz mi... To dlatego się pocięłaś? Bo myślałaś, że cię zdradzam?
-Tak... Ona była taka przekonująca...
-Już dobrze. Nie rób tego więcej- popatrzyłem na nią niepewnie.
-A będziesz ze mną?
-Zawsze.
-Obiecuję- powiedziała i złączyła nasze usta w słodkim pocałunku.


*****
Proszę bardzo pierwsze zamówienie!
Kolejne się pisze o Niallerku.





niedziela, 29 marca 2015

Rozdział. 45





NASTĘPNY ROZDZIAŁ W PONIEDZIAŁEK, 6 KWIETNIA!!!!!





To Harry...
I Louis.
-Co wy tu robicie?- zapytała pierwsza Marlena a ja stałam zdezorientowana i patrzyłam na schlanego w trzy dupy Louisa, który ledwo trzyma się na nogach. To łamało mi serce.
-Wracamy właśnie z baru kochanie. Louis bardzo chciał pogadać, ale bardziej go do kieliszka ciągnęło niż na spowiedź...
-Ale dlaczego na pieszo?- zapytałam, nadal patrząc na Louisa.
-No... Ja też trochę wypiłem, więc sama rozumiesz...
-Ewciu... Kochanie ty moje... Ja nie zrobiłem tego, wybacz mi... Wróć do mnie- usłyszałam głos Louisa a potem jego mętny wzrok na sobie.
-Tak, tak. Idziemy do nas- powiedziała szybko Marlena. Nie sprzeciwiłam się bo to i tak byłoby zbędne, skoro Marlena zadecydowała,  nie mam nic do gadania.

Przyjaciółka szybko otworzyła drzwi frontowe, by Harry mógł wprowadzić pijanego kumpla do domu.
-Zaprowadź go na kanapę, będzie najbliżej- poleciła a ja nadal nie odezwałam się słowem, w dłoniach nerwowo miętosząc uszy od zrywki w której mam to nieszczęsne ciasto jogurtowe.
Położyłam je na stole w kuchni i rozebrałam się z kurtki.
Wróciłam do kuchni, rozpakowałam ciasto i włożyłam je do lodówki. Usiadłam z westchnieniem na krześle.
-Co tam mała?- do kuchni wszedł Harry z Marleną.
W odpowiedzi tylko westchnęłam.
-Kto chce kawy?- zapytała Mar i dopadła do czajnika.
-Ja poproszę- odezwał się Hazz.
-Co mówił? -zapytałam, wpatrzona w jeden punkt na stole.
-Mamy pewne podejrzenia z Louisem, kto mógłby to zrobić. Ale potrzebujemy dowodu.
-Mało ci jeszcze? Ktoś tymi zdjęciami chciał nas rozdzielić i mu się udało.
-Nie ktoś, tylko Diana.
-A poza tym... Co?!
-Wiedziałam, że ta suka jest jakaś fałszywa- zaśmiała się Marlena a mnie zatkało.
-Diana?
-No. Tylko nie wiemy jak to zrobiła i czy faktycznie Louis cię z nią zdradził.
-Co ci powiedział? -zapytałam, domagając się każdego słowa jakie skierował do niego Louis w tym barze.
-Siedziałem sobie w domu, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałem, a tam Louis mówi, żebym do niego przyjechał i o nic nie pytał i że na sucho to nie przejdzie. Zdziwiłem się,  ale okej.
-I co dalej?
-W barze od razu zamówił dwie kolejki z czego od razu wypił jedną. Zmartwiłem się, coś musiało być na rzeczy skoro na wejściu pił czystą.
Zapytałem o co chodzi. Ten popatrzył przez chwilę na kelnera z potem na mnie i powiedział, że cię zdradził z Dianą. I że ona to potwierdziła. Zaśmiałem się w pierwszej chwili z absurdalności tych słów, ale gdy zobaczyłem, że jemu nie jest do śmiechu, od razu przestałem i zapytałem skąd wie. No to opowiedział mi. Gdy pokazał jej te zdjęcia, ta powiedziała, że było tak, że wypili trzy butelki i tu cytat "z tego do tego, samo wyszło ".
Faktycznie, to trochę dziwne brzmiało, ale mogło być prawdą. Nie?
-Trzy butelki?-zapytała Marlena. -To zdecydowanie za mało jak na Louisa.
A ja już nie wiem co sądzić.
-Też tak myślę. Teraz schlał się jak dziad, zamiast przyjść i ci to powiedzieć.
-I tak bym go nie wysłuchała-  odpowiedziałam chłopakowi.
-A teraz? Teraz go wysłuchasz?- Harry jak zwykle wie o co zapytać.
-Kochasz go?- zapytała Marlena, zalewając kubki wrzątkiem, gdy nie odpowiedziałam na jego pytanie.
-Kocham.
-No więc?
-Okej. Wysłucham go.

Gdy już zjedliśmy kolację i powiedzieliśmy sobie nawzajem dobranoc, poszłam do siebie.
Umyta i gotowa do snu, wcale nie mogłam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, ale na nic. W końcu usiadłam na łóżku i westchnęłam.
Wiem, czym moja bezsenność jest spowodowana. Tym, że w moim domu, piętro niżej śpi Louis.
Może sobie pomyślicie, że jestem głupia, ale mniejsza z tym.
Wstałam z łóżka i zakładając szlafrok, cicho zeszłam po schodach do kuchni. Napiłam się trochę soku i po chwili namysłu zajrzałam do Louisa.
Czemu?
Nie wiem.
Światło było przyciemnione, więc widok był świetny.
Boże, jak on cudnie wygląda, gdy śpi. Anioł. Po prostu anioł. Okryłam go bardziej kocem, na co mruknął cicho. Uśmiechnęłam się lekko. Oczy zaszły mi łzami.
-Czemu musimy przez to przechodzić?- wyszeptałam cichutko, ledwo to słysząc. -Czemu ktoś chce nas zniszczyć?
Pogłaskałam go po jego włosach. Tak delikatnych bez lakieru i tego wszystkiego.
Stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli się stąd ulotnię, bo nie wiem co by było. Co bym jeszcze zrobiła. Wróciłam do swojego pokoju i poddałam się mojemu ulubionemu zajęciu od trzech dni- płakaniu w poduszkę. I powiem wam, że jest plus tego całego płaczu- szybko zasnęłam.

*** Następnego dnia ***

Obudziłam się rano z bólem głowy. Już się do niego zdążyłam przyzwyczaić, nie było dnia bez płaczu i bólu głowy.
Spojrzałam w lustro w łazience- oczy opuchnięte, potargane włosy po śnie. Masakra.
Wzięłam zimny prysznic, nic tak mnie nie stawia na nogi. Włosy wysuszyłam i uczesałam. Założyłam jakieś dresy i bluzę. I tyle. Nic więcej nie chciało mi się ze sobą robić, nawet z tą świadomością, ze jest tu Louis. Z westchnieniem i strachem, że Louis już siedzi w kuchni i je śniadanie, zeszłam na dół.
Nie wierzę. Zaraz chyba zacznę się z siebie śmiać.
Boję się wejść do własnej kuchni, gdzie jest mój ukochany, okej, możecie ze mnie lać, pozwalam.
Stanęłam w progu i oceniłam sytuację- przy stole siedział Harry,  Marlena a Louisa nigdzie nie było.
Poszedł sobie?
-O Ewa! Już wstałaś?- przywitała mnie uśmiechem Marlena.
-Uhm- podeszłam do stołu i usiadłam między nimi, było wolne.
Sięgnęłam po bułkę, robiąc z niej kanapkę i kładąc na niej wszystkiego po trochu, co jest na stole.
-Louis jest w łazience- powiedziała mi do ucha.
Nie musiałaś mi tego mówić, pomyślałam sobie a serce zaczęło mi szybciej bić.
Upiłam łyk kawy i jeszcze jeden, usłyszałam:
-Cześć- zakrztusiłam się kawą i zaczęłam kaszleć jak opętana a Marlena walić mnie po plecach, gdy usłyszałam jego głos.
-Już dobrze, starczy... Już okej- odgoniłam jej dłoń i otarłam łzy.
Mogę przysiąc, że w tej chwili Mar szczerzy się do Hazzy.
Westchnęłam głęboko, żeby się uspokoić, ale to nic nie dało, bo serce nadal biło szybko.
I to tylko dlatego, że pojawił się w kuchni.
Usiadł przy stole, na przeciw Marleny. Unikałam jego wzroku, boję się, że jeśli spojrzę w te niebieściutkie oczka, zatracę się i od razu mu wybaczę.
Śniadanie minęło w dziwnej atmosferze. Ja nie odezwałam się słowem. Za to reszta jakoś rozmawiała, choć Louis mało kontaktował na kacu. Ledwo siedział z podpartą brodą. I patrzył na mnie. Przez wcale śniadanie czułam na sobie jego wzrok. A ja gwałciłam swoimi oczami szklankę po kawie.
Czemu przed nim uciekam?

Byłam u siebie w pokoju, gdy usłyszałam warkot silnika. Z okna zobaczyłam jak Hazz wsiada i odjeżdża z kimś. Nie widziałam dokładnie z kim. Może odwozi Louisa?
Z westchnieniem wróciłam do sprzątania na półkach. Gdy ścieliłam łóżko, ktoś zapukał do drzwi.
-Marlena, nie wygłupiaj się, tylko wchodź jak człowiek. Od kiedy ty pukasz?
Odwróciłam się i zamarłam, bo w moim pokoju nie było Marleny.
Tylko Louis.





*******
Taki o rozdział.
Nie wiem co o nim powiedzieć...
Zostawiam to wam!


Aha i jeszcze jedno.
Nie wiem jak to przyjmiecie, ale Zayn będzie się tu pojawiał. Odegrał tutaj dużą rolę, nie mogę tak po prostu go ominąć.




                CZYTASZ = KOMEMTUJESZ

niedziela, 22 marca 2015

Harry zamówienie




ROZDZIAŁ 45 W NIEDZIELĘ, 29 MARCA!!!


Ta świadomość, że zobaczę ją po tak długim okresie czasu doprowadza mnie do euforii. Wciąż nie wiem jak udało nam się przetrwać dwa lata w ukryciu.
Okej,już tłumaczę.
Nazywam się Harry Styles i śpiewam w znanym na całym świecie One Direction. To fajna sprawa, ale czasem mam dość. Chciałbym po prostu zniknąć sobie na jakiś czas, bez reporterów odpocząć i wrócić.
Ale tak się nie da.
Nie da się, bo zaraz pojawiłyby się spekulacje, gdzie i z kim jestem.
I właśnie wczoraj zrobiłem to co Zayn.
Oboje wróciliśmy do Londynu pod pretekstem złego samopoczucia. On faktycznie ma z tym problem, ciężko mu jest. A ja oczywiście skorzystałem z okazji i zabrałem się z nim. Tydzień wolnego.
Nie żebym był jakimś leniem. Po prostu za bardzo tęsknię za Julką, by móc przepuścić taką okazję.
Zapytacie, dlaczego się ukrywamy?
Odpowiedź jest prosta. Tak prosta, że aż śmieszna.
Oboje boimy się tego,że będą chcieli nas rozdzielić. Modest od razu kazaliby mi z nią zerwać i chodzić z jakaś wytapetowaną lalą.
Jadąc do jej domu położonego na obrzeżach Londynu, w lesie, zastanawiam się nad tym, jak ona wytrzymała ze mną ten czas. Jak wytrzymała Caroline, Taylor, Kendall.
Nie wiem. Czemu mnie nie zostawiła, kiedy mogła?
-Mógłby się pan tu na momencik zatrzymać? -zapytałem mojego kierowcy, gdy minęliśmy stoisko z kwiatami.
-Oczywiście, szefie- zatrzymał się na poboczu. Szybko w kapturze, szaliku i okularach popędziłem do kobiety u, której kupiłem 24 białe róże,  które ona tak bardzo uwielbia.

Dotarłem w końcu pod dom mojej małej ukochanej.
Zapukałem mimo, że mogłem wejść normalnie.
-Ta...?-gdy tylko zobaczyła mnie, zaniemówiła i w przeciągu chwili rzuciła mi się na szyję. Zaśmiałem się.
-Cześć kotku- powiedziałem.
-Co tu robisz? -zapytała, gdy wciągnęła mnie do swojego domu. Mam wolne tydzień i postanowiłem przyjechać do mojego małego skarba. To dla ciebie- wręczyłem jej kwiaty a ona pisnęła z radości, widząc róże.
-Dziękuję! -uścisnęła jeszcze raz. Odsunąłem ją od siebie by złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku.
-Tęskniłam Hazz- powiedziała i położyła głowę na moim torsie. Nie wiem ile tak staliśmy, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało.
-Ja też tęskniłem.
-Jesteś głody? -zapytała i zaciągnęła mnie do kuchni.
-To zależy co masz na myśli- przyciągnąłem ją do siebie z uśmiechem.
-Kanapki Harry, mam na myśli kanapki- zaśmiała się i cmoknęła mnie w nos.
-Okej, niech będą- powiedziałem i patrzyłem z fascynacją jak je robi. Czy to możliwe, że za każdym razem zakochuję się w niej na nowo?
-Wiesz co ci powiem?
-Co takiego, Hazz?- zapytała,  gdy układała na stole talerz z kolorowymi kanapkami i dwiema szklankami z parującą herbatą.
-Chciałbym móc wychodzić z tobą na spacery w dzień, nie po nocach. Chciałbym całować cię publicznie i wychodzić właśnie z tobą na różne gale- złapałem ją za dłoń.
-Co mam przez to rozumieć?
-Powiedzmy o nas światu, nie ukrywajmy się już- patrzyłem na nią niepewnie.
-Ja... Nie wiem...- miotała wzrokiem po całym pomieszczeniu. -To... To nie będzie już tak samo, Harry- powiedziała w końcu.
Tak też myślałem. Wiedziałem, że tak zareaguje.
-Dobrze. Niech będzie. Nie będziemy już o tym rozmawiać. Poczekajmy jeszcze jakiś czas. Damy radę?
-Dobrze. Tak. Zawsze- posłała mi swój najśliczniejszy uśmiech. -Kocham cię mój loczku- wstała i usiadła na moich kolanach i wtuliła się w moją szyję.
-Kocham cię również moja mała myszko- pocałowałem ją w policzek.

Dni leciały. Ostatniego wieczoru, bo już następnego dnia po południu miałem wrócić do Hongkongu. Postanowiłem w końcu zrobić to co chyba już dawno powinienem.
Julia poszła po południu do sklepu, zrobić zakupy na weekend. Ja w tym czasie wykorzystałem to, że jej nie ma i zrobiłem kolację. Ale taką romantyczną.
Poustawiałem świece na stole między jedzeniem. Oceniłem wszystko i stwierdziłem, że jest w sam raz. Idealne.
Usłyszałem,że wchodzi do domu, więc szybko zapaliłem obie świece.
-Harry? Co tu tak ciemno?- zapytała Julcia i weszła do kuchni.
-Julka, nie zapalaj światła. Zostaw siatki.
Szybko podszedłem do niej i zasłoniłem jej oczy dłońmi.
-Harold, co ty robisz?- zaśmiała się się.
-Zaraz zobaczysz, a teraz idź przed siebie- prowadziłem ją do salonu, gdzie stał nakryty stół. -Okej, możesz otworzyć oczy- zdjąłem dłonie z jej oczu. Stanąłem przed nią i czekałem na jej reakcję.
-Harry... Z jakiej to... Okazji?- zapytała z wielkim uśmiechem, patrząc na dania stojące na blacie.
-To nasz ostatni wieczór, znów mnie nie będzie dwa miesiące i chcę ten wieczór spędzić wyjątkowo.
-Wow- Odsunąłem jej krzesło, by usiadła i sam zająłem miejsce naprzeciw niej.

Rozmawialiśmy o głupotach a czas leciał. Z każdą chwilą stresowałem się coraz bardziej, bo nadchodził moment prawdy.
-Julia... Ja powinienem zrobić to dawno temu, ale bałem się. Bałem się, że cię stracę.
-Harry, co ty mówisz? -zdziwienie pojawiło się na jej słodkiej twarzyczce.
Wstałem ze swojego miejsca i z gulą w gardle przyklęknąłem przed nią. Wyciągnąłem z kieszeni malutkie pudełeczko i otworzyłem je ukazując jej zawartość.
-Julio... Miłości mojego życia... Wyjdziesz za mnie Julio?- spojrzałem na nią z nadzieją w oczach i czekałem na to co powie. Bałem się jak cholera.
-Tak!- gdy tylko doszło do mnie, że się zgodziła mocno ją do siebie przytuliłem i cały stres ze mnie zszedł.
-Kocham cię mała- przybliżyłem swoją twarz do jej i pocałowałem ją delikatnie, tak jak lubi.
-Kocham cię duży- zaśmiała się a ja zaraz po niej.
Szybko przerzuciłem ją przez prawe ramię i ze śmiechem pobiegłem z nią na górę.







********
Proszę.
Imagin dla Julci!
Mam nadzieję, że ci się spodoba i, że cię nie zawiodłam.

Czytamy się w następnym poście!!!!

sobota, 21 marca 2015

Zayn zamówienie

Dla Twój Cukierek <3




Szłam ciemną ulicą. Było już grubo po 22. Nie wiem czemu o tej porze wyszłam z domu. Bałam się, to jasne. W niedalekiej oddali za sobą usłyszałam czyjeś kroki. W pierwszej chwili mnie to nie ruszyło, ale potem naszły obawy.
-Te mała!- usłyszałam, ale udałam, że jednak nie.- No zatrzymaj się! -zaśmiał się. Ten głos...
Skądś go kojarzę. Raptownie się zatrzymałam.
-Grzeczna- podszedł bliżej, ale światło latarni było zbyt daleko, bym mogła zgodzić się ze sobą, że to on.
-K... Kim jesteś?-zapytałam lekko drżącym głosem.
-Jestem twoim koszmarem- po tych słowach szybko dopadł do mnie i przycisnął do mojej twarzy jakąś szamatkę. Po chwili odleciałam.

Obudziłam się jakiś czas później w jakimś dziwnym, zimnym, ciemnym pomieszczeniu. Do tego przywiązana do zimnego kaloryfera. Głowa pękała mi od środka. Jakby mózg chciał mi wybuchnąć.
Bałam się. Nie wiedziałam co to za miejsce, kto mnie tu przywiózł, związał i zostawił.
Nie wiem jak długo siedziałam na tym krześle marząc i błagając Boga by ktoś mnie stąd wyciągnął, ale nagle do pomieszczenia ktoś wszedł. Wybawienie?
-O kicia się obudziła!- podszedł do mnie ten sam mężczyzna.
-Czemu ja tu jestem?- zapytałam cicho. Boję się go.
-Dlaczego? Bo twój znajomy jest mi winny spory dług.
Co? Jak znajomy? Co on do mnie gada? Jaki mój znajomy może mieć dług i to u bandziora?
-O... O kim mówisz?
-Nie wiesz? Steve- mówi ci to coś?
Steve? Ale... Jak?
-Co?!
-Nie podnoś głosu- uderzył mnie w policzek.- Zadłużył się chłopak u mnie i nie ma jak oddać... Zniknął gdzieś. Może wiesz, gdzie teraz jest?- mówił spokojnie kazde słowo,  patrząc mi w oczy. A ja w jego. Miał piękne oczy. Takie brązowe ślepia.
-A... Ale do czego jestem w... Wam potrzebna? Nie wiem, gdzie jest.
-Mi. Mi jesteś potrzebna. A przy okazji twój Steve zobaczy, że z Zaynem Malikiem się nie wchodzi w układy! -wrzasnął mi w twarz, po czym zadał kolejny mocny cios w policzek. Zabolało. W oczach pojawiły się łzy, ale nie dałam mu tej satysfakcji i nie pozwiliłam im wypłynąć.
-Do... Do czego?-wycharczałam cicho. Zbliżył się bardzo blisko i powiedział do ucha:
-Zemszczę się na nim w najokrótniejszy sposób. To będziesz ty- na koniec jeszcze przejechał ustami po moim policzku.
-Co?! Dlaczego?!- nie odpowiedział tylko znów dostałam w twarz.
-Nie skacz tak, bo będziesz tego żałować.
I wyszedł. Zostawił mnie samą.
A ja zastanawiałam się skąd go znam. Jego głos jest dla mnie tak dobrze znany, ale nie mogę osobie przypomnieć skąd.

*** Miesiąc później***

Ledwo żyję. Nie wiem nawet, czy można tak powiedzieć, bo sama tak nie uważam.
Ok, już tłumaczę.
Miesiąc.  Kto by pomyślał, że aż tyle wytrzymam. Nawet on sam nie chce wierzyć,  że mimo tego co mi robił jeszcze się nie przekręciłam. Trzymało mnie tylko jedna rzecz.
A mianowicie nadal nie odkryłam skąd go pamiętam.
Tamtego dnia zeszło to na mnie jak dar z nieba,jak to się mówi.
Już kilka dni po porwaniu mnie przez Malika, chciałam to zrobić, ale liczyłam na cud.
Nie doczekałam się. Postanowiłam ze sobą skończyć. On mnie zniszczył. Doszczętnie psychicznie i fizycznie.
Przez ten długi okres czasu jaki tu jestem, w końcu przypomniałam sobie.
Zayn Malik. Gdy pierwszy raz powiedział swoje nazwisko,  coś mnie ruszyło. Aż w końcu sobie przypomniałam.
Zayn Malik,którego ja znałam osobiście, to całkiem inny chłopak. Tamtem był słodki, kochany i uroczy. Był świetnym przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć.
A ten?
Bezduszny upadły anioł.
Wiele razy starałam się przemówić do niego. Na nic. Zawsze tylko oberwałam. Tym mnie wykończył.
Tego dnia zostawił mi wodę w szklanej butelce i suchą bułkę. Jak zawsze. Poczekałam na odpowiedni moment, tzn. Kiedy bedzie znowu do mnie szedł by wyciągnąć wiadomości, na których temet nie miałam zielonego pojęcia!
Zbliżała się ta godzina. Rozbiłam butelkę, jeszcze z wodą w środku. Byłam pewna tego ci robię. Chciałam to jak najszybciej skończyć. By nie czuć już więcej bólu. Wzięłam jeden większy i ostrzejszy kawałek szkła.
Boże, przepraszam- pomyślałam i szybko przejechałam szałem po nadgarstku. Krew zaczęła płynąć. Na początku wolno, a potem jak z fontanny. Nie czułam bólu, Zayn zabrał mi go już na początku. Patrzyłam jak tracę siłę wraz z wypływającą ze mnie cieczą.
Wiedziałam,że nie zostało mi dużo czasu. Wiedziałam też, że Zayn zaraz przyjedzie znów mnie pobić, bez powodu.
-No mała zdziro- wszedł do pokoju z tymi słowami. Nie przejęłam się nimi, nie było już po co. -Gdzieś ty kurwa jest?
Obszedł łóżko i znalazł mnie na podłodze obok niego z przeciętnym nadgarstkiem.
Ledwo go widziałam, gdy klęknął przede mną. Tak samo też słyszałam, ale musiałam mu to powiedzieć. Nie chciałam umrzeć, nie powiedząc mu twgo czego on nie wie.
-Co ty kurwa zrobiłaś?!
-Nie było innego wyjścia,byś mnie wysłuchał. Ciągle się na mnie wyżywasz... Gwałcąc i bijąc. Mam dosyć życia... Dosyć życia z tobą w tym miejscu. Myślałam, że w końcu przypomnisz sobie kim jestem, ale widzę, że nie.
-Co ty pieprzysz?! -Zaczął tamować krew, ale wiedziałam, że to na nic. Zaraz umrę i cieszę się z tego.
-Nie pamiętasz mnie, prawda? Nie pamiętasz... trzech lat do tyłu w Bradford, prawda? Zło za bardzo tobą zawładnęło, byś to pamiętał...
Zatrzymał się nagle.
Poczułam zimno i zamknęłam oczy.
-Jestem tą samą Vicky Stayland, której byłeś przyjacielem trzy lata temu. Zanim się przeprowadziłeś bez słowa wyjaśnienia Zen.
Myślę, że to mu wystarczyło, bo i tak więcej nie powiedziałam bo wszystko ze mnie się ulotniło i nie czułam już nic.

Poczułam jak unoszę się do góry i widzę nad sobą Zayna i moje martwe ciało. Widziałam jak chłopak zapłakany szarpie moim ciałem i wrzeszczy bym się obudziła.
Usłyszałam wołanie z góry.
Moja dusza? Tak powiedzmy.
Moja dusza zbliżała się się do Zayna i mogłam szepnąć na ucho:
-Wierzę w ciebie Zen.
I zostałam pociągnięta do góry.




*******
Proszę
Zamówienie.
Czekałaś na niego całe dwa tygodnie!
Przepraszam, że tak długo, ale musiałam się w końcu ogarnąć...

Nie jest on chyba tak straszny jak smutny...
Nie wiem.
Jak sądzicie?
Czekam na opinie.

<3

Ps.
Chciałam dodać śliczne zdjęcie Zayna, ale coś nie pykło<3



wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 44

**** Uwielbiam czytać wasze komentarze!




*** Oczami Louisa ***

Co ja mam teraz powiedzieć?
Sam nie wiem od czego zacząć,  by jakoś ogarnąć to od początku do końca.
Nie wiem jak wytłumaczyć te zdjęcia. Nie wiem jak one dostały się w posiadaniu Ewy. Ale najważniejsze, nie wiem jak, kto i dlaczego je zrobił!
Od trzech dni nie mam znaku życia od niej. Nie odbiera telefonów, nie wpuszcza do domu. Wróciłem do swojej posiadłości,  którą dla przypomnienia, dzielę z Dianą.
-Cześć-  powiedziałem i powiesiłem kurtkę na wieszaku. Razem ze zdjęciami,  które codxiennie towarzyszą mi a kieszeni,  wszedłem do kuchni.
-Cześć Loui!- powiedziała uradowana dziewczyna i powiesiła się na mojej szyi.
-Co tam?
-Chciałam coś ugotować,  ale jakoś nic nie wyszło...
Najlepiej tak. Nie wyszło. Zawsze tak mówi i zawsze nie ma kolacji. Mam jej powoli dość.
Szczerze?
Nawet jestem skłonny stwierdzić,  że przez ten czas przez,ktory nie ma mnie w domu (czyt. Cały dzień)  ona nic nie robi.
Jeśli już ze mną mieszka, to mogłaby choć raz zrobić coś do jedzenia.
Nie myśleć mi tu, że jestem jakimś leniem i sam nie potrafię nic ugotować.  Nie o to chodzi. Chcę powiedzieć,  że odkąd z nią mieszkam czuję się tak, jakbym nadal mieszkał sam. I miał na głowie uciążliwego lokatora, który za każdym razem chce mi wskoczyć do łóżka.
Ona gwałci moją przestrzeń osobistą!
Ale muszę ją znosić. Jeszcze trochę.
-Nie szkodzi. Jadłem na mieście z chłopakami.
-A to dobrze- puściła do mnie ten swój uśmiech.
-Powiedz mi, co wiesz o tych zdjęciach? - coś mnie tknęło,  żeby o nie ją zapytać.
Wyciągnąłem je z koperty,jak dała mi je Marlena i rozłożyłem na blacie kuchennym.
-No jak to co? Nie wyraźnie widać?
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
-Co? O czym ty mówisz?
-Nie pamiętasz tamtego wieczoru?
-Jakiego znowu wieczoru?!- co ona do mnie gada? Jaki wieczór?!
-No wtedy, kiedy wróciłeś od rodziców. Jakoś kilka dni po tym. Wszedleś wtedy taki wykończony.
-No pamiętam, i co?- jakby coś się w mojej głowie pojawiło, ale takie mętne.
-Zaproponowałam masaż i lampkę wina tak na rozluźnienie i z tego do tego samo wyszło... - pokazała bez skrepowaniana zdjęcia. A ja nie mogłem w to uwierzyć.
Ja i ona?!
No bez jaj.
Ona mnie ani trochę nie rusza. Dlatego mi się to nie podoba.
-Co wyszło?! Jak wyszło? Co?! Ty chcesz powiedzieć, że się z tobą przespałem?!- nie docierały do mnie jej słowa.
-Tak Louis i... Powiem ci, że...- podeszła do mnie jakimiś kocimi ruchami i dotknęła mojego torsu przez koszulkę. -Jesteś boski w tych sprawach.
Oniemiałem. Odepchnąłem ją od siebie.
-Nie wierzę ci! Nic nie pamietam z tego wieczoru...
-Na jednej lampce się nie skończyło. Opróżniliśmy około trzech butelek-  powiedziała.
Usiadłem zdezorientowany na najbliższym krześle. Schowałem twarz w dłoniach.
To nie mozliwe.
-Jeszcze nigdy takiego orgazmu nie przeżyłam-  powiedziala mi jeszcze na ucho i tak po prostu sobie gdzieś poszła.
Nie. Błagam, niech to bedzie jedna wielka ściema. Proszę.
Załamałem się jeszcze bardziej.
Nie zrobiłbym tego Ewie. Za bardzo ją kocham.
Ale...
Jeśli byłem wtedy pijany...
Mogło do cholery,dojść do wszystkiego.
Cholera jasna!
Jak najszybciej wybrałem numer do Stylesa.
-Przyjedz po mnie jak najszybciej. O nic nie pytaj.
Czekałem na niego całe 10 minut.
-Co się dzieje?- zapytał na wejściu.
-Chodzmy do jakiegoś baru, bo na sucho to nie przejdzie.

*** Oczami Ewy ***

-Ewa, masz gościa- do pokoku wpadła Marlena. Akurat wtedy gdy znów naszla mnie ochota na wspominki i popłakałam sobie trochę.
-Co? Kto znowu?- pośpiesznie otarłam mokre policzki.
-Cześć mała-  do pokoju wtargnął Zayn.
-Zayn? Co ty tytaj robisz? - poprawiłam się na moim łóżku.
-Jakto co? Przeszedłem do ciebie.
-Po co?
-Pogadać- oznajmił i rzucił się na łóżko obok mnie.
-To ja już pójdę- Marlena się ulotniła.
-O czym? O Tomlinsonie? W takim razie ja nie mam o czym rozmawiać. Nie przejmuj się mną. Perrie bardziej cię potrzebuje.
-Oh, daj już spokój. Oboje wiemy, że jest o czym rozmawiać i jako twój przyjaciel przyszedłem tu żeby to właśnie zrobić- spojrzał na mnie w ten jednoznaczny sposób w którym nie ma się nic do gadania.
-I?
-Wiem,  że cię nie zdradził-  na samo to słowo w oczach mam łzy. Głupia wrażliwość.
-Więc trzymasz jego stronę?
-Nie! Po prostu nie jestem po żadnej stronie zależy mi na tym żebyście byli razem.
-Gadasz jakbyśmy się pokłócili o kolor farby do pokoju a nie o zdradę. Zayn- patrzyłam na niego błagalnie.
-On cię nie zdradził, rozumiesz?! Kocha cię jak wariat, szaleje za tobą, rozumiesz?! Dla niego liczysz się tylko ty.
-Rozumiem bo mam tak samo. I nie podnoś na mnie głosu- wyszeptałam. Czyżby dopiero teraz to do mnie dotarło? Musiał mi to Zayn powiedzieć? Łzy jak zwykle znalazły swoje miejsce na policzkach.
-Przepraszam. Nie chciałem, trochę mnie poniosło-  przytulił mnie a ja bardziej się rozpłakałam.
-Ja już nie daję rady. Bez niego jest tak smutno, cicho i do niczego...
-Musicie to sobie wyjaśnić.
-Ale... Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja się boję spojrzeć mu w twarz. To ja go oskarżyłam i nie chciałam słuchać. Boże, jestem do niczego...
-Nie prawda. Po prostu uwierzyłaś w to co zobaczyłaś. Każdy by tak zareagował.
-Dzięki, że tak mnie pocieszasz Zen.
-Nie ma za co. Zawsze ci pomogę- zaśmiał się.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Obudziłam się godzinę później. Zayna już nie było.
-Ewa, chodź na miasto!- usłyszałam wołanie Mar, a poten jej sylwetka pojawiła się w moim pokoju.
-Po co? Nie chce mi się. Idź ze Stylesem. On zawsze ma ochotę ci potowarzyszyć.
-Ale ja chcę z tobą i nie podlega to żadnym odmowom. Przejdziemy się trochę. Dotlenisz się i lepiej ci się zrobi. No chodź-  zaczęła mnie ciągnąć za rękaw.
-A dasz mi potem spokój?
-Tak!
Uradowana wyszła z pokoju, jak tylko się zgodziłam.
Westchnęłam i ociężale zlazłam z łóżka. A było mi tak dobrze.
Zeszłam powoli na dół a tam czekała już na mnie gotowa do wyjścia przyjaciółka.
-To gdzie idziemy najpierw? Kino? Cukiernia? Może jakaś kawiarnia?
-Może najpierw wyjdzmy z domu?- zapytałam ubierając buty i płaszcz.
-Okej, okej. Nie kąsaj.
-Bo mnie zaczynasz wkurwiać tym trajkotaniem. Wiem, że chcesz mnie pocieszyć, ale nie gadaj tyle,okej?
-Dobra,choć-  wyciągnęła mnie z domu.
-Więc gdzie idziemy?
-A gdzie chcesz?
-Nie wiem.
-Dobra, to może najpierw coś słodkiego? -zapytała z uśmiechem na ustach i pokazała na najbliższą cukiernię.
-Okej.
Przy ladzie stała chłodziarka a w niej mnóstwo ciasta, ciastek i różnych drobiazgów.
Uwielbiam to!
-Widzę,  że humor pani wrócił- powiedziała Marlena, gdy zobaczyła uśmiech na mojej twarzy, który nie zagościł tam od trzech dni.
-Jestem w swoim świecie, nie?
Zapytałam retorycznie i przyjrzałam się dokładnie asortymentowi za szybą.
-Co dla pani?-zapytała sprzedawczyni z uśmiechem.
-Co pani poleca?
-Hm... Dziś w ofercie mamy tradycyjne ciastko tortowe, ciastko w-z lub ciasto jogurtowe z galaretką.
-No to ja poproszę... Kawałek tego jogurtowego i jedną w-z.
Pani zapakowała moje zamówienie. Zapłaciłam i poczekałam aż Mar odbierze swoje ciacho i wyszłyśmy ze sklepu.
-Gdzie teraz? - zapytałam jedząc ciastko.
-Może chodżmy do parku ? Posiedziny trochę.
-Jasne.
W parku znalazłyśmy wolną ławkę i tam spoczęłyśmy. Skończyłyśmy jeść smakołyki a kawałek ciasta położyłam na kolanach by o nim nie zapomnieć.
-Jak się czujesz?
-Trochę lepiej.
-To dobrze. Zayn pomógł trochę?
-Bardzo. Chyba uświadomił mnie w przekonaniu, że Louis może być jednak nie winny...
-No widzisz?
-Taa. Tylko jak ja mu w oczy spojrzę?
-Normalnie. Musicie porozmawiać bo nie mogę patrzeć jak oboje bez siebie się męczycie.
-Uhm...

Wracamy sobie spacerkiem do domu i rozmawiamy o mojej pracy.
-Jutro muszę iść w koncu do Nicole. Muszę jej wszystko wytłumaczyć,  bo niedługo mbie zwolni. Jeśli już tego nie zrobiła.
-Zrozumie. To spoko babka.
-Wiem. Mało takich osób.
-No.
Nagle przed nami dwie postacie. Mogłobyśmy się przestraszyć, ale poznałyśmy ich.
To Harry i ...
I Louis.






******
Tak więc jest.
Nie wiem, czy nie przysnęliście....
Co sądzicie??

   
   




                 CZYTASZ = KOMENTUJESZ

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 43

Rano obudziły mnie jakieś wrzaski. Pokreciłam głową i od razu syknęłam. Moja głowa pulsowała niczym bomba zegarowa. Nie chciało mi się jakoś wstać. Stanęłam przed lustrem i zobaczyłam w nim potwora. Rozmazany makijaż, potargane włosy i wyschnięte policzki od łez. Siedem nieszczęść. Ale mam to gdzieś. Pocichu wyszłam z pokoju. Głosy na korytarzu były wyraźniejsze.
-Ale czemu niw odbiera?! Chce do niej iść! -jego głos. Do oczu znowu napłynęły łzy,  ale nie pozwoliłam im wydostac sie.
-Nie chce cię widzieć. A nawet jakby chciała,  to ja bym cię do niej nie opuściła! -Marlena dzielnie mnie broniła.
-Co? Jak to?- aż taki zdziwiony?
-Tak to- zapadła cisza. -Masz.
-A... Ale co to jest?!- o czyżby pan Tomlinson zobaczył swoje pikantne zdjęcia?
-Widzę, że Diany nue poznasz bo ma tak potargane włosy,  ale siebie?
-Co to jest?!
-Mbie się pytasz?Jesteś zwykłym idiotą! Skąd ty masz czelność przychodzić tu jeszcze po tym wszystkim do niej?! Wynocha!
A potem tylko trzask drzwi i głośne westchnienie Marleny.
-Hej Mar- zeszłam po schodach na dół i zobaczyłam zdziwioną dziewczynę patrzącą na mnie.
-Słyszałaś?
-Tak jakby- uśmiechnęłam się blado. -Dobrzr, że go nie wpuściłaś. Dzięki.
-Nie ma za co.
-Co mówił? -zdziwiłam ją i siebie.
-Jak zwykle chciał cię widzieć. I resztę już słyszałaś.
-Dobrze.
-Zjesz coś?
-Uhm.

**Oczami Marleny**

-Hazz dawno poszedł? -zapytała Ewa.
-Rano.
-Uhm. To dobrze.
Tak mi jej strasznie szkoda. Ewa to bardzo wrażliwa osoba i dziś o mały wlos nie wydrapałam oczu Tomlinsonowi, ale powstrzymałam się tylko dlatego, że wierzę w to, że jest nie winny.
-O czym myślisz?
-A o niczym ważnym-  no przecież nie powiem jej,  że o Louisie.
-Dobra, muszę zadzwonić do Nicole i powiedxiec, że dziś mnie nie będzie.
-Już to zrobiłam. Masz wolne do końca tygodnia.
-Dzięki.

*** Dwa dni później-  wieczorem***

-Muszę z nim zerwać-  Ewa powiedziała to tak nagle, że nie wiedziałam o co chodzi.
-Co? Z kim?
-Z Louisem. Nie chcę,  żeby to się powtórzyło. Tak bedzie najlepiej i dla niego i dla mnie.
-Na pewno chcesz to zrobić?
-Tak. Pocierpię trochę ale to wszystko po prostu mnie przerasta.
-Co dokładnie?
-Wszystko. Całe życie, Louis i wszystjo czego muszę się wyrzec w miłości. Nie chcę tak. Chcę normalnie żyć,  kochać i nic nie udawać.
Ona ma rację.
-Jak chcesz to zrobić?
-Nie wiem- wtuliła się w poduszkę.- Spotkam się z nim i powiem,  że... Że to koniec.
Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co.
-Ja i Louis nie jesteśmy sobie przeznaczeni.  Może tam na górze jest zapisane inaczej.
-Nie wiem jak tam jest, ale wiem, że byliście zajebistą parą - przytuliłam się do niej.
-Też to wiem.
-Pójdę otworzyć-  powiedziałam, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Kogo niesie?
-Hej kochanie-  zobaczyłam Harry'ego.
-Harry? Co ty tutaj robisz? Chcesz, żeby paparazzi nas złapali?
-Mam to głęboko w dupie-wszedl do środka,  zdjął ten swój zajebisty płaszcz w panterkę i od razu mnie pocałował.
-Aha- powiedziałam, gdy odsunelismy się od siebie.
-Mam wino i coś mocniejszego- pokazał na torbę.
-I co z tego?
-Mam zamiar rozbujać naszą przyjaciółkę.
-Winem? To za słabe-  zasmiałam się i weszliśmy do salonu.
-Cześć kochanie!- przywitał się i przytulił Ewę a ta tylko oddała bez emocji uścisk i wróciła do patrzenia tepo w ekran tv.
-Hej.
-Masz rację. Tu trzeba coś mocniejszego-  przyznał mi rację i wyciągnął alkohol. - przynieś coś do jedzenia kotku.
-Okej.

**Oczami Harry'ego**

-Jak się trzymasz?- zapytałem.
-Chłopcy już wiedzą? - zapytała jakby nie słyszała mojego pytania.
-Tak... Powiedziałem im.
W odpowiedzi tylko prychnęła i wróciła do beznamietnego ogladania tv.
-No, to pijemy nasze zdrowie- uniosłem kieliszek w nadzieji, ze Ewa się skusi.
A wiecie,  co ona zrobiła?
Poszła do kuchni, po czym wróciła z niej ze szklanką w dloni. Nic nie mówiąc,  wlala połowę jej objetości alkohol.
Wywaliłem oczy jak talerze.
-Zdrowie- powiedziała tylko i od razu wypiła do dna. Szybko robiliśmy to samo z Mar, tyle, że z winem. Nadal w szoku sięgnąłem po przekąskę. Porozumialem się wzrokiem z Marleną.
Z Ewą jest gorzej niż myśleliśmy. Trzeba ich sSzybko ze sobą pogodzić.

-Co z nimi robimy?- zapytałem Mar, gdy odprowadzićła pijaną Ewę do jej pokoju.
-Ja jeszcze nie wiem, ale Ewa zamierza niedługo wrócić do Polski. I chce wrócić po Nowym Roku.
-Nie. Ona nie może wyjechać stąd dopóki sobie tego nje wyjaśnią-  powiedziałem.
-Czemu?
-Bo Tomlinson się załamie się całkiem i żuci z mostu. Już mnie i tym poinformował.
Przyszedł dziś do mnie o 7 rano, załamany i twierdzi , że nie zdradził jej. A ja nie wiem co mam o tym myśleć,  bo oni oboje są moimi przyjaciółmi.
-Na sam pierw trzeba dowiedzieć się jak było naprawdę-  powiedziała Mar.
-Tak. I w tym celu jutro z samego rana spotkamy się z Louisem i zobaczymy co on ma nam do powiedzenia.
-Dobrze.
-Oni będą jeszcze razem, prawda?- zapytała mnie moje kochanie i wtuliła w moj tors.
-Jeszcze bedziesz jej druhną na ich weselu, zobaczysz- pocałowałem ją w głowę.



******
Proszę kolejny rozdział.
Niby nic się nie dzieje, ale....
Juz w nastepnym myślę, że nie przyśniecie jak będziecie go czytać ;)



KOLEJNY ROZDZIAŁ W NASTĘPNYM TYGODNIU!!!!!



          CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

czwartek, 12 marca 2015

Libster Awards

Hej!

Przychodzę do was z Nominacją Libster Awards!
Otrzymałam ją od genialnej autorki bloga
http://www.opposites-attract-hs.blogspot.com




Oto jej pytania:
1. Skąd pomysł na taki właśnie blog?

Hm...
Chciałam się sprawdzić. Czy dam radę z " popularnym " Louisem. To po pierwsze. I moje uwielbienie do Tomlinsona też miało w tym swój udział.

2. Myślałaś/łyście kiedyś o usunięciu bloga?

Nie.

3. Jak masz na imię?

Ewa.

4. Twoje / wasze ulunione danie?

Hmmm...
Zdecydowanie pierożki z grzybami mojej mamuśki! Są najlepsze!

5. Sklepy, które najczęściej odwiedzasz / dzacie?

Spożywcze ;)

6. Masz / macie zamiar mieć kiedyś tatuaż? Jak tak to jaki?

Chciałabym, żeby to był jakiś mały napis, ale za cholerę nie pójdę bo boję się igły i niema na to mocnych.
:)

7. Wolisz / cie przysznic czy wannę?

Zdecydowanie wanna.

8. Czego zazyczaj słuchasz/  cie?

Pop. Różne.

9.Ulubiony styl?

Modnie ale wygodnie :)

10. Masz / cie jakieś zainteresowania?

Na tą chwilę nie.

11. Jak dużo czasu spędzasz w internecie?

3-4 godziny max.




Dzięki za nominację Princess Malik!
Dziś nikogo nie nominuję, przepraszam.





*****
Rozdział w sobotę lub w niedzielę!

wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 42

To,co tak bardzo mną wstrząsnęło, to właśnie te zdjęcia. Nie byle jakie, bo nie oszukujmy się, spodziewałam się conajmniej Mateusza z jego kolejną lafirynda, żeby tylko zrobić mi na złość. Że wrócą wszystkie złe wspomnienia.
Ale...
To były zdjęcia Louisa i Diany! W...Do cholery, w conajmniej jednoznaczniej sytuacji. A... To, co zobaczyłam na tych zdjęciach...
Louis i Diana  na jednym z tym zdjęć ostro się całowali, na innym równie żarliwie obmacywali rękami swoje ciała. Na kolejnych była sama ta wywłoka, dodatkowo na boku bym mogła zobaczyć jak jej ramoina ledwo zakrywają jej wielkie sztuczne cycki.
-Nie...
Mimo mojego protestu, oglądałam dalej.
Na kolejnym leżelivoboke wtuleni w siebie a dłoń Louisa leżała zdedydowanie zbyt nisko. Na innym był sam Louis,bez żadnej koszuli czy czegokolwiek, co mogłoby powiedzieć mi,że to co widzę to tylko wytwór mojej szalonej wyobraźni, ale nie. Jego włosy były tak bardzo poczochrane i stały w różne strony... Przerażenie.
Ostatnie zdjęcie uświadomiło mi co widzę:  Louis centralnie przytulony do Diany. Najbardziej jak to możliwe, bo do jej piersi.
Tonie złamało.
Dotarło do mnie. W końcu.
Louis mnie...
Do oczu napłynęły łzy a w sercu coś pękło. Moje serce zostało złamane. Rzuciłam zdjeciami o podłogę tak,że rozsypały się po dywanie. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho łkać z bezsilności.
Nie chcę wierzyć w to, że Louis mnie zdradził. I to właśnie z tą wywłoką! W tym momencie moją głowę przepełniały różne momenty naszego związku.
Tak jest zawsze?
Zawsze wszystko wraca do świadomości, zabijając człowieka od środka?
-I co to Ewa do ciebie...- do salonu weszła Marlena. Nawet tam nie spojrzałam. Nadal siedziałam zapłakana na kanapie. -Boże, co się stało?!
Dopadła do mnie i zabrała dlonie z twarzy. Patrzyłam na nią zapłakana.
-Ewa, powiedz- potrząsnęła mną.
-Louis... On... -próbowałam coś powiedziec, ale dławienie się łzami i szok mi na to nie pozwalały.
-O kurwa- usłyszałam głos Harry'ego. Spojrzałam zaraz na niego. W rękach trzymał dowód na to,że świat może zawalić się w mgnieniu oka.
-Co to jest? -Marlena poderwała się i wyrwała mu zdjęcia z rąk.
-Jeat... T... Tego więcej... - wydukałam w końcu,  powracając do płaczu i histerii.
-Ale to... - zaczął Harry.
Nie. Dość. Nie będę tego słuchać. Nie! Zerwałam się z kanapy i szybko pobiegłam do siebie. Od razu rzuciłam się na łóżko w kłębek.
Nie wierzę w to. To Louis,on...
'No właśnie to Louis, idiotko!' odezwała się mpja podświadomość.
'Ile razy chciał się z tobą kochać , a ty nie chciałaś?! To teraz masz efekty!' odpowiedziała jeszcze.
Racja. Mam.
Ale mówił,że mnie kocha. Że to ja jestem tą jedyną.
Zwykłe puste słowa.
Mój niemy lament przerwało pukanie do drzwi.
-Idżcie z tąd! Chcę umrzeć w spokoju!
Chcę być sama, nie potrzebuję ich współczucia i i troski. Tylko ja potrafię wejść z jednego bagba w drugie. Takie jebane szczęście.
-Ewa... - głos Marlwny rozszedł się po ppkoju.
-Mar idż ... Stąd.  Chcę... Chcę być sama.
-Ewa, wszystko będzie doborze-  usiadła obok mnie na łóżku i złapała za dłoń.
-Już nic... Nie będzie dobrze- trochę się uspokoiłam. -Już nic. Wszystko poszło się jebać.
-Ci...
-Ja go tak bardzo kocham- powiedziałam. -Ufałam mu, byłam pewna, że mnie nie zdradzi. Że mnie nie skrzywdzi... Obiecał...
-Może jedak cię nie zdradził?- zasugerowała.
-Tak, racja. Zdjęcia to słaby dowód.  Szkoda,  że nie byłam wtedy w jego pokoju, gdy ją bzykał! To dopiero byłby dowód! - prawie wrzeszczałam. Byłam na skraju wytrzymałości.
-Ewa, uspokój się.
-To wszystko jest jak jakaś kiepska telenowela. Czemu ja nigdy nie mogę być szcześliwa? Chociaż raz od początku do końca?
-Może to da się jakoś wyjaśnić...
-Ale co... Co tu jeszcze wyjaśniać?! Mało ci jeszcze dowodów?  Ma mi to powiedzieć w twarz, żebym umarła z rozpaczy? Nie znasz mnie?
-Porozmawiaj z nim. Niech ci się wytłumaczy.
-Nie. Nie jestem w stanie teraz na niego patrzeć. Muszę to teraz wszystko przemyśleć. Poukładać w głowie,  bo to zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Czuję, że mi nie dobrze.
Usiadłam na łóżku . Było mi słabo i ciemno przed oczami. I to głucha cisza w uszach.
-Ewa? Co ci?
-Nie... Już... Już dobrze... Trochę mi słabo...
-Może wody chcesz?
-Tak... Możesz iść...
-Masz- zaraz pojawiła się spowrotem ze szklanką zimnej wody.
-Dzięki.
-Lepiej- upiłam trochę cieczy.- Marlenko, nie obraz się, ale chciałabym naprawdę zostać sama.
Wydała cichy pomruk dezaprobaty i zapytała tylko:
-Ale nie zrobisz nic głupiego?
-Nie.
Wyszła.
Mogę sobie spokojnie popłakać i poużalać się nad sobą.

Nie wiem jak długo leżałam w łóżku,  ale musiało być grubo po północy,  bo uliczne latarnie dawno pogasły.
Patrzyłam tępo w okno, czekając na jakiś znak, że Lou jest niewinny. Ale nic takiego się nie pojawiło.
Louis dzwonił do mnie. Jak co wieczór. Mieliśmy gadać.  Ale gdy za dziesiątym razem odrzuciłam połączenie od razu też wyłączyłam telefon. By mieć spokój.
Histeria w koncu minęła razem z płaczem. Pojawił się za to smutek i ból.  Bardzo nie do opisania wielki ból.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.


*******
Dzióbki nie bijcie!!
Przepraszam za tak koszmarny rozdział...
Aaaa!
Jeszcze jedno!!
Nominacje postaram się zrobić do niedzieli,  lub wcześniej.



Czy jest szansa, że Lou i Ewa będą jeszcze razem?


Kolejny rozdział do niedzieli włącznie!!!


    CZYTASZ = KOMENTUJESZ
(a przy okazji dajesz mi wielkiego kopa do pisania)

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 41

Louis nic nie powiedział, tylko otworzył drzwi do pokoju i wpuścił nas do środka, po czym sam zamknął za sobą drzwi i zaświecił światło.
-O czym chcesz rozmawiać? - zapytał i usiadł na fotelu. Poparł brodę niczym myśliciel i patrzył na siostrę przenikliwym wzrokiem.
A ja Stałam zdeorientowana obok łóżka.
-Bo ja... - patrzyła raz na brata a raz na mnie.
-Słuchamy.
-Ja chciałam cie przeprosić Ewa- zwróciła się do mnie zdenerwowana. - Nie powinnam tak pochopnie Cię oceniać... Nie poznałam cie nawet dobrze a oskarżam. Przepraszam - patrzyła na mnie przejęta. Co takiego Louis jej nagadał, że tak się boi?
-No w końcu zrozumiałaś - powiedział Louis z uśmiechem.
-Tak... I to co wtedy powiedziałam, bo było w złości...
-Dobrze już. Spokojnie ja nie gryzę- uśmiechnęłam się  delikatnie.
-Wybacz mi.
-Dobrze już. Wybaczam- dziewczyna uśmiechnęła się i cały strach namacalnie z niej uleciał.
-No mała, masz szczęście, że Ewcia umie szybko wybaczać, bo inaczej miałabyś przechlapane- Louis zaśmiał się i obie nas przytulił. - Lottie, do łóżka, jutro pogadacie, uciekać raz dwa.
Dziewczyna wyszła i zostaliśmy sami.
-Nie spodziewałem się takiego zakończenia dnia.
-Ani ja.
-W sumie to taki początek dnia- spojrzał na zegarek.
-Racja- uśmiechnęłam się. Było już po drugiej w nocy.

Obudziłam się o godzinie 14. Nie mieliśmy zamiaru spać, ale to samo tak wyszło. Nic nie poradzę, że w jego ramionach jest mi tak dobrze, że sen sam przychodzi.
Leżałam nadal na łóżku z zamkniętymi oczami na torsie Lou.
-Dzień dobry - usłyszałam jego głos tuż przy moim uchu. Uchyliłam jedno oko, by spojrzeć na niego. Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do przyjemnego odpoczynku.
-Witaj- powiedziałam w końcu.
-Wyspałaś się - objął swoimi ramionami moje i cmoknął w głowę.
-Tak. Zdecydowanie. A ty?
-Bardzo, bardzo.
-Nie chce mi się wstawać- powiedziałam, nawet się nie ruszając.
-Mnie też. Zostańmy tu do wieczora.
-Tak się nie da- zaśmiałam się  i podniosłam  do siadu, bo w końcu trzeba się ogarnąć. - Dziś wracamy?
-Tak. I wracamy do szarej rzeczywistości- westchnął  i również  podniósł się do siadu. Przetarł oczy i spojrzał na mnie uśmiechnięty.
-No nic, ja wstaję - Tak też zrobiłam, ale nie dane było mi przejść dalej niż przez łóżko, bo mądry Pan Tomlinson złapał mnie niespodziewanie w talii i pociągnął tak, że wylądowałam na nim.
-Gdzie ci tak śpieszno, kotku? - zapytał  z cwanym uśmiechem łapiąc mnie za ramiona.
-Do łazienki, ale widzę, że nic z tego- odpowiedziałam mu również z uśmiechem.
-Dokładnie, nic z tego.
Obrócił nas tak, że leżałam obok niego i okrył na nowo kołdrą. Objął ramionami i pocałował lekko. Zaraz, gdy przestał, sama oddałam mu pocałunek lekko go pogłębiając. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Kto tym razem?
-Louis, Ewa, obiad już jest- spojrzeliśmy w tamtą stronę i zobaczyliśmy mamę Lou. - Jeśli jesteście głodni, to szybko schodzić oOkej, już nie przeszkadzam- nas szczerym uśmiechem i zniknęła za drzwiami.
-No widzisz Lou? Chcesz czy nie, jestem głodna i mam zamiar coś zjeść. Czekam na ciebie na dole.
Szybko wydostałam się z łóżka, zabrałam nowe ciuchy i poleciałam do łazienki.

Wieczorem staliśmy juz w korytarzu i żegnaliśmy się z całą rodziną Louisa. Poznałam tez jego babcię, która nawiasem mówiąc stwierdziła, za jeszcze będzie pić na naszym weselu, i jego ojczyma. Wymagany, wesoły. Całkiem miły człowiek.
-No. Zapakowałam wam tam trochę normalnego jedzenia a nie tylko to sklepowe- pokazała na wypchaną po brzegi czarną torbę.
-Dobrze. Mamuś, my musimy już jechać, bo oboje jutro wcześnie wstajemy a jak tak dalej pójdzie, nie pojawimy się w pracy- Louis skutecznie zgasł swoją mamę.
-Dziękuję pani za tak miłe przyjęcie - przytuliłam kobietę a ona zaśmiała się  i powiedziała tak, bym tylko ja usłyszała :
-Jesteś inna niż ta Eleanor i taka normalna. I ten zachwyt Lou nad tobą... Czekał na ciebie dwadzieścia trzy lata. Jest przy tobie szczęśliwy i ja się z tego cieszę. Życzę wam szczęscia.
-Dziękuję za te słowa.
-I nie żadna pani!
-Dobrze- uśmiechnęłam się i kilka minut pózniej siedzę w mercedesie  Lou.
Mogłam w końcu porządnie odetchnąć. I tak zrobiłam.
-Aż tak moja rodzinka dała ci w kość? - zaśmiał się.
-Nie. Po prostu... Wszystkie emocje opadły i...
-I?
-Jestem zadowolona z tego  weekendu.
-Ja też. Widzisz? Nie potrzebnie się bałaś.
No... No ma rację, ale to ja, tak?
-No tak, ale wiesz jak ja jestem...
-Tak, zdecydowanie za bardzo panikujesz kochanie. Było dobrze a nawet świetnie a ty nie  chciałaś jechać.
-Oj dobra już... Miałeś rację.


*** Kilka dni później ***


Przez ostatnie dwa tygodnie, znaczy od pamiętnego weekendu u rodziców Lou, nie widziałam się z nim. Mieliśmy czas na rozmowy przez telefon. Tylko i wyłącznie liczył się telefon, bo gdy ja miałam wolne, on pracował i to działało w drugą stronę.
I też sporo się wydarzyło w tym czasie.
Po pierwsze i najważniejsze : Diana wprowadziła się do domu Louisa.
Co wieczór modlę się o to, by ona go tam w jakiś sposób nie skusiła. Ufam Louisowi, ale to przeczucie, że coś złego się niedługo stanie, chodzi za mną od jakiegoś czasu.
Po drugie, Marleną wyprowadziła się od Stylesa i znowu mieszka ze mną. Chociaż mam  kim gadać. Dziewczyna bardzo to przeżywa. Bardziej ode mnie. Wczoraj oficjalnie zerwali na oczach kilkunastu ludzi na kolacji. A teraz płacze w poduszkę. Ja próbuję ją w jakiś sposób pocieszyć, ale... Marnie mi to idzie.
Po trzecie, poważnie zastanawiam się nad powrotem do mamy. Na jakiś czas. Jest już połowa Listopada. Za miesiąc święta. Powiedziałam jej, że będę na święta w domu i tak będzie.
Eh, już sama się gubię...
-Ewciu, co jemy? - zapytała Mar, tym samym wyrywajac mnie z przemyśleń.. - Może pizza? - zapytałam.
-Okej. Ta sama co zawsze?
-Uhm.
Dziewczyna poszła zamówić a ja dalej myślę. Zdecydowanie za często mu się to zdarza.
Z moich przemyśleń wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości na mój telefon. Odblokowałam ekran i zobaczyłam, że to od Louisa. Uśmiech samoistnie pojawił się na mojej twarzy.
Tekst brzmiał tak:

Jeśli jesteś w domu, będę u ciebie za 10 minut. 

Odpisałem, że okej bo i tak za późno na jakąkolwiek odmowę, a poza tym bardzo się za nim stęskniłam.
-Kto dzwonił? - do pokoju wpadła  Marlena.
-Louis napisał, że zaraz przyjdzie.
-Aha, ok. Nie będę wam przeszkadzać.
-Marlena, no co ty? Nie będziesz nam przeszkadzać. Posiedzimy sobie we trójkę i obejrzymy jakiś film albo pogadamy, co?
-No okej- zgodziła się ale trochę niechętnie.
-Jak z pizzą?
-Będzie za pół godziny.
-Okej.

Louis przyszedł, pizza też już jest, ale w naszych żołądkach już.
-Wiecie co, miło było ale ja już uciekam. Jestem zmęczona i sami wiecie- Marlena podniosła się z krzesełka i odniosła talerzyk do zlewu.
-Tak, okej. Dobranoc Marlenko.
-Dobranoc.
Dziewczyna poszła a ja westchnęłam. Szkoda mi jej. Dziewczyna tyle przeszła w życiu i jeszcze miłość ma zabronioną...
-Szkoda mi jej- powiedział Louis, jakby czytał mi w myślach.
-O tym samym właśnie pomyślałam. Jak tam z Harrym?
-Daj spokój. Czasem mam wrażenie, że chcę wysadzić dom w powietrze albo zwyczajnie go roznieść ze złości.
-Aż tak źle?
-Nie wychodzi z pokoju, jest obrażony na cały świat i w ogóle mogiła.
-Jej... Biedny Hazz. A tak zmieniając temat, jak tam z Dianą?
-Pff. Mam jej powoli dość. Ciągle tylko gada i gada. Moda, ciuchy, fryzjer nowe szpilki i tak w kółko. Jak tak dalej pójdzie, będziesz mnie odwiedzać w psychiatryku.
-Nie mów tak- zaśmiałam się. - W sumie  też bym długo z kimś takim nie wytrzymała.
-No widzisz. Ale muszę wytrzymać.
-A wiesz ile jeszcze?
-Nie. Paul ostatnio nic nie mówił na ten temat.
-Uhm.
-Ale myślę, że nie za długo.


*** Trzy dni później ***

Od naszego spotkania minęły trzy dni. Weszłam zmęczona do domu po ciężki dniu w pracy. Tak, to był zdecydowanie ciężki dzień. Klientów było tyle, że nie mogłyśmy z dziewczynami nadążyć a co dopiero  o czymkolwiek pogadać. Juz od korytarza rozchodził siduprztjemny zapach pieczeni. Kto tak świetnie gotuje?
Weszłam do kuchni i ujrzałam Marlenę.
-Hej.
-Hej hej- odpowiedziała.
-Co tam robisz? - zajrzałam jej przez ramię.
-A tak coś. Faszerowana kaczka. Sałatka, ziemniaki, wiesz o co chodzi?
-Tak, ale... Co to za okazja? - zajęłam kurtkę i przewiesiłam ją przez oparcie krzesła.
-Harry dziś przyjdzie- odwróciła się do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Cieszę się. Tylko...
-Tak?
-Jak to się stało, że dom stoi cały  u nie wysadziłaś go w powietrze? - zaśmiałam się.
-A idź ty. Uciekaj mi tu stanu, bo się musze skupić! Sio! Możesz przyjść jak będzie gotowe.
Wygnała mnie z pomieszczenia. Udałam się uda swojego pokoju. Wzięłam prysznic i z łazienki wróciłam jak nowo narodzona. Z dołu usłyszałam donośny śmiech Harrego, więc postanowiłam się przywitać. Dawno go nie widziałam. Ani reszty bandy. Trzeba by zorganizować jakieś spotkanie całą dziesiątką...
-Hej Harry- przytuliliśmy się po przyjacielsku.
-Cześć mała. Jak tam u teściów? - zapytał ze śmiechem.
-Nie mała po pierwsze. Po drugie, to nie są moi teściowie. I było super- odpowiedziałam mu z uśmiechem.
-Charlotte Cię zaakceptowała?
-Poniekąd... - i oczywiście opisałam mu całą sytuację z Lottie.
-No to faktycznie...
Przerwał mu dzwonek do drzwi. Kogo niesie?
-Ja pójdę - zaproponowała Marlena i juz jej nie było.
-Ciekawe kto to?
-Nie wiem. Spodziewacie się jeszcze kogoś? - zapytał.
-Nie.
-To do ciebie - Marlena weszła kuchni, tym samym przerywając naszą wymianę zdań. Podała mi dużą pomarańczową kopertę.
-Co to?
-Nie wiem. Przyniósł jakiś chłopak.
-A powiedział chociaż od kogo? - zapytałam, oglądając paczkę z każdej strony.
-Nie. Powiedział, że to dla ciebie i sobie poszedł.
-OK. To trzeba zobaczyć co tam jest.
Zostawiam gołąbki samych i idę do salonu. Powoli otwieram kopertę. Serce bije mi jak szalone, ciekawe co jest w środku.
Na kolana wysypuję zdjęcia. Dużo zajęć. A to, kto na nim jest niesamowicie mnie przeraża...




*******
ostatnie poprawki i jest  rozdział!!!
Powiem wam, że nawet mi się podoba.
A wy co sądzicie???
Kto jest na tych zdjęciach?
Jakieś propozycje??



Następny rozdział nie wcześniej niż za tydzień, choć postaram się by dodać go wcześniej!!! 
Wybaczcie. 






     



            CZYTASZ = KOMENTUJESZ
(a tym samym dajesz mi wielkiego kopa do pisania:)) 0 



wtorek, 3 marca 2015

Niall zamówienie

Twój Cukierek 






Cięcie. 
Jedno za drugim. Za mamusię, za tatusia... 
Jak wtedy, gdy matka karmi dziecko, które nie chce jeść  i mówi :" za mamusię, za tatusia".

-Sheryl! Ja wychodzę, będę wieczorem! - ogłosił Niall i tak po prostu sobie poszedł. Wyszedł i ie sprawdził, czy żyję czy może umarłam. Nic. Jakby to go w ogóle nie obchodziło. Tylko cześć i nara. On w ogóle się mną przejmuje? Chyba nie.
Nagle rozległ się dzwonek mojego telefonu. Klnąc pod nosem, otarłam nadgarstki z małych kropelek krwi i wyszłam z łazienki.
-Halo?- odebrałam, spowrotem rzucając się na łóżko.
-Sheryl?
-No a kto? To ja. Czego?
-Słuchaj, bo... Dzwonię, żeby powiedzieć co, że rodzice...
-Co z nimi? - zapytałam zbulwersowana telefonem od brata, który przerwał mu moja poprzednią czynność.
-Oni...
-no doczekam się w końcu, czy nie?! - jestem wściekła.
-Oni nie żyją Sheryl.

*Miesiąc później *

Po tej wiadomości... Stałam się w rakiem człowieka. Nic mnie nobchodziło, nie jadłam, nie piłam. Zamknęłam się w swoim pokoju i nikogo nie wpuszczałam. Nawet Horana.
Niall starał się jakoś do mnie dotrzeć, ale nie udawało mu się za bardzo.
Moi rodzice... Owszem, miałam do nich żal, że mieli mnie gdzieś, ale to byli moi rodzice! Kochałam ich. Codziennie leżałam w łóżku, przykryta szczelnie kołdrą przed światem. Codziennie zmuszałam się pod nieobecność Nialla by coś zjeść. I Codziennie oddawałam się przyjemności rozmowy z moja przyjaciółką w łazience. Jest moją jedyną przyjaciółką. Mam ją, Nialla Jerrego, ale oni nie pomogą mi tak jak ona. Ona nie pyta, jest ze mną zawsze.
Siedzę teraz w łazience u patrze na nią.
Podwinęłam rękaw bluzy i ostrożnie przełożyłam ostrą żyletkę do nadgarstka.
-Wiesz, czasem zastanawiam się czy że sobą nie skończyć - powiedziałam, patrząc, jak powoli tworzy się rana i wpływa z niej powoli krew. To nawet przyjemne. Nie boli. Razem z krwią ucieka ból z serca. Ale potem znowu wraca. - Popadam w jakąś paranoję. Nigdy nie chciałam takiego końca dla siebie. Popełnić samobójstwo. Nie mam już dla kogo żyć. Ani po co. Niall jest zajęty caly czas pracą w hotelu. Jerry wyjechał. Jestem sama.
Zrobiłam kolejne nacięcie. Kolejne u kolejne. Cały nadgarstek jest pokryta małymi bliznami a teraz dojdą kolejne.
Nie wiem jak to się stało, że Niall nic o nich nie wie. A może tylko udaje, że nie wie?
Wstałam z podłogi w łazience. Otarłam rany i weszłam do kuchni. Znalazłam jakąś kartkę i długopis i zaczęłam pisać.



Niall, 
Zasługujesz, żeby wiedzieć czemu to zrobiłam. Jeśli teraz nie zrozumiesz, to pewnego dnia w końcu tak się stanie. 
Ja... Dłużej juz nie mogę tak. Ranię siebie i ciebie... Nie chcę tak. Nie mogę dłużej. Nie daję już rady. To wszystko mnie przytłacza. Dlatego postanowiłam. Koniec ze mną. Nie umiem pisać pożegnań, ale wiedz, że bardzo cie kocham i zawsze będę. To nie jest twoja wina! Jako chłopak byłeś bardzo dobry i kochany. Nie mogłam wyobrazić sobie wspanialszego chlopaka. 

Kocham Cię, 
Twoja Sheryl



Ze łzami w oczach odłożyłam kartkę  w pokoju na łóżku i weszłam do łazienki.
Usiadłam na kafelkach i bez żadnych ceregieli, zaczęłam robić nacięcia.
Po dwóch głębszych ranach zaczęło sumie mi w głowie i czułam jak krew pulsuje. Odchylilam głowę po czym zrobiłam jeszcze jedno nacięcie.
Usłyszałam jak ktoś chodzi po domu. Drzwi łazienki zaczęły się rozmawiać, gdy, chyba się otworzyły i zobaczyłam blond włosy. Niall? Ale jego miało tu nie być!
-Przepraszam... - wyszeptałam jeszcze, zanim zamknęłam oczy.

Otworzyłam oczy. Byłam w jakimś pomieszczeniu.
Co?!
Miałam umrzeć! Wszyscy mieli mieć spokój...
-Sheryl? - usłyszałam zachrypnięty głos. Spojrzałam tam i zobaczyłam Nialla.
Zatroskanego, zapłakanego i zmęczonego Nialla.
-Niall...
Wstyd mi. Czemu to musiał być on? Nie chciałam, żeby mnie znalazł.
-Tak dobrze, że jesteś-złapał mnie za dłoń i ucalowal ją.
-Czemu mnie uratowałeś?
-Kocham Cię Sher. Nie potrafiłbym żyć bez ciebie - mówiąc to, patrzył mi w oczy.
-Ja juz nie chce żyć Niall. Lepiej by było, gdybyś mnie nie znalazł...
-Nie mów tak. Masz mnie, brata. Damy sobie radę. Są lekarze, oni nam pomogą...
-Lekarze? Uważasz mnie za psychiczną?
-Nie! Oni pomogą ci uporać się z ich smiercia. Pomogą ci przez to przejść. Przejdziemy przez to razem.
Patrzyłam na niego. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie pomyślałam o osobach z zewnątrz. Może spróbować? Dla  niego? Niall chce  być w tym ze mną. Nie będę sama przez to przechodzić. Będzie ktoś obok.
-Dobrze. Ale pod jednym warunkiem. - zastrzegam, widząc błąkający się uśmiech na jego twarzy.
-Jaki? Zgadzam się na wszystko.
-Będziesz zawsze blisko mnie.




*************
Soł...
Jest kolejne zamówienie!!!
Juhu, jestem z siebie dumna!!
Teraz z czystym sumieniem mogę zabrać się za rozdział, ale to już nie dziś, na dziś koniec tego dobrego, idem spać, bo rano trzeba wstać!
Buziaki!!
<3

poniedziałek, 2 marca 2015

Harry zamówienie

Dla Zuzi <3




-Widzimy się w domu? - zapytała przez telefon  Pie.
-Tak, będę jak zawsze.
-Przygotuje twoja ulubiona kolacje.
-Dobrze, to do zobaczenia miśku- rozłączyłem się i wróciłem do pracy.

Dwa stosy dluzniczych papierów później, mogłem w końcu wyjść z biura.
Po pół  godzinie dojeżdżam do domu. Auto zostawiam na podjeździe w wchodzę do domu. To co zastaję od progu dezorientuje mnie i lekko przeraża.
Otóż wszędzie walają się różne rzeczy. Ubrania,szuflady, ozdoby,obrazki. Wszystko. Wszystko porozrzucane po całym domu. Wszedłem do kuchni. To samo. Cały parter mojego domu wygląda jak po przejściu tornado, ale gdzie jest Pie?!
Odpowiedź dostałem zaraz po pomyśleniu tego pytania. Na stole w kuchni leżała kartka. Ktoś napisał:

Zapewne zastanawiasz się gdzie twoja ukochana?
Otóż powiem ci. Jest ze mną. Na raziw cała w jednym kawałku. Ale to może szybko ulec zmianie.
50 000 000 zl i laska jest spowrotem twoja. Jeśli do jutra do 22 w parku nie zobaczę ciebie z pieniędzmi, dziewczyna skończy żywot.

Kurwa, tylko nie moja mała Pie! Wszyscy, tylko nie ona!
Usiadłem przy stole, by pomyśleć. Na pewno nie dam mu tych pieniędzy. Ale kto śmiał porwać moją małą kruszynkę?!
Złapałem za włosy i postanowiłem najpierw zadzwonić do Zayna, mojego ochroniarza.
-Co tam szefie?
-Mamy problem.
-O ci chodzi?
-Ktoś porwał Pie- powiedzialem zrozpaczony.
-To pewnie jakiś dłużnik, którego  Norris z Liamem nie zdążyli załatwić.  Zaraz namierzymy gdzie jest  po sygnale z telefonu Pie.
-Dobra, czekam na wiadomości - rozłączyłem się.
Siedziałem tak jeszcze jakiś czas.  N ie  wiem. Godzinę, może mniej. Rozbrzmiała śmieszna melodyjne dzwonka telefonu który ustawiła Pie.
-Halo? - odebrałem zdenerwowany.
-no panie szefie, znaleźliśmy twoją zgubę. Jest w starych pustostanach zazmiastem. To największa Malina dilerów itp w Londynie.
-Kurwa. Dobra jadę tam. Ty Malik weź jeszcze kogoś i przyjeżdżajcie.
Zerwałem się z krzesełka, tym samym kończąc połączenie.
Z piskiem opon ruszyłem do mojego celu.
Jak znajdę tego chuja to mu łeb urwę przy samej dupie i mu się odechce porywania bezbronnych dziewczyn. Do tego mojej dziewczyny. Facet nie wie z kim właśnie zadarł. Jestem Harry Styles. Oficjalnie sumienny pracownik Skarbówki a nie oficjalnie,  szef gangu ściągające tych, którzy migają się od płacenia składek.
W kilka minut dotarłem na miejsce. Niedaleko mnie stał samochód Malina a w nim on i zapewne Niall. Wsiadłem z samochodu i dotarłem do kumpli.
-Co mamy? - zapytałem na wejściu, bo nie interesowało mnie nic innego jak to, żeby zajebać tego dziada i zabrać od niego Pie.
-Pie jest w środku.
-I tyle? - zapytałem na skraju.
-Tak.  Nie mogę przecież do niej od tak zadzwonić.
-Dobra. Nie ważne. Ja wchodzę od tyłu, ty Malik od frontu. Zabij każdego kto stanie Ci na drodze. A ty Horan, pilnuj na czatach.
-Tak jest szefie! - ostatni zasalutował. Wyszliśmy z Zaynem z auta i udaliśmy się  w swoje strony.
Przeszedłem kilka metrów i znalazłem się w środku. Z jakieś nie określonej mi oddali, dochodziły jakieś krzyki u wrzaski, ale nie byłem w stanie ich rozpoznać. Albo jacyś naćpani idioci robią sobie siestę albo po prostu się piepszą.
Szedłem dalej, aż nagle zatrzymał mnie jeden pojedyńczy kobiecy wrzask, roznoszący się trwogą po korytarzach. Serce zabiło mi mocniej. Z przeczucie pobiegłem tam, skąd dochodził wrzask.
Im bliżej byłem, tym głosy były wyraźniejsze.
-No to jak, chcesz jeszcze? - zapytał męski głos. Wychyliłem się zza ściany. Miałem bardzo dobre miejsce na cel u na to co się tam dzieje. Ale to co tam zobaczyłem, przeraziło mnie.
Moja mała Pie leżała na ziemi, naga, zakrwawiona na całym ciele, pobita i przywiązana do kaloryfera. To  jeszcze nic. Jakiś gruby góry stał nad nią i batem, czy co to tam było. Stał tyłem do mnie. Bardzo łatwy cel.
-Nie błagam... Przestań...
Na odległość widziałem przerażenie i ból w jej ślicznych niebieskich oczach.
-Nie przestanę, dopóki ten twój bandzior nie przyniesie mi kasy! Ty jesteś przynętą. Za ciebie zrobi wszystko- zaśmiał się rubasznie i usunął przed nią, łapiąc mocno za poliki.
-Puść mnie... Proszę...
Ten nic nie powiedział, tylko zamachnął się i z całej siły uderzył ją z otwartej reki w twarz.
Nie wytrzymałem. Tego było już zdecydowanie za dużo.
Wyciągnąłem pistolet zza paska i nie cackajac się z nikim i z niczym, wytrzymałem każdego, kto był w tym pomieszczeniu. Na sam koniec zostawiłem tą parszywą gnidę.
-O proszę proszę, pan Styles!
-Ty złamany kutasie! - wywrzeszczałem na niego.
-Co się rzucasz? Nie rzucaj się. Po co? Porozmawiajmy.
-Nie mamy o czym rozmawiać. Ciebie trzeba usunąć, żebyś znowu tego nie zrobił! - delikatnie nacisnąłem na spust, by być gotowym.
-Ah, tak? No nie sądzę - znowu się zaśmiał. Jego śmiech mnie bardzo wkurwia.
Strzeliłem. Prosto między oczy. Padł martwy przede mną. Z tym głupim uśmiechem na mordzie.
Schowała broń u dopadła do mojego skarba. Od tego wszystkiego  była nieprzytomna. Nie wiedziałem gdzie mam ją chwycić, było jej nie zrobić!
Zdjąłem koszulę i najdelikatniej jak mogłem, po rozwiązaniu jej, nałożyła ubranie na nią, by choć trochę ją okryć.
Wyniosłem ją stamtąd i od razu skierowałem się do swojego audi.
Niall ujrzał mnie i szybko dopadł do drzwi by mi pomóc. Jego wzrok mówił jedno :był tak samo przerażony jej widokiem jak ja jeszcze piętnaście minut temu.
Delikatnie położyłem ją na siedzeniach z tyłu i powiedziałem do zszokowanego chłopaka :
-Zabierz Malika i wracajcie. Ja jadę z nią do szpitala.

_dwa dni później_

Z Pie jest juz lepiej. Zdecydowanie. Większość ran się goi, inne się niedługo żagli, ale nadal widzę w jej oczach ból i strach.
-Harry! - powiedziała jak tylko zobaczyła mnie w drzwiach swojej sali.
-Juz jestem, maleńka - usiadłem na łóżku a dziewczyna od razu weszła mi na kolana i mocno we mnie wtuliła. Objąłem ją ramionami.
-Tak bardzo się bałam, że mnie tu zostawisz - zaplakala.
-Nigdy cię nie zostawię misiu! Nie myśl tak więcej.
-Tak bardzo się bałam, że mnie nie znajdziesz  i on mnie zabije...
-Już ciiii... Już nikt cię nigdy nie skrzywdzi- obiecałem.
-Kocham Cię Hazz.
-Ja ciebie też Kocham Pie.





*******
Ni także ten....
Ja..
Ok. To nie rozdział, wiem.
To zamówienie dla Zuzik!
Przepraszam, że tak długo pisałam go, ale...
Szkoła +praktyki = bardo mało czasu dla siebie

Jedna dziewczyna prosiła o to, bym was informowała o nowych rozdziałach, ale ci którzy choć trochę mnie tu znają, wiedzą, że nie trzymam się terminów.... 
Soo...
Więc rozdział pojawi się do niedzieli włącznie!
Wybaczcie, że musicie tyle czekać....

<3