piątek, 27 listopada 2015

Harry zamówienie


Julia


- Ale ty nie rozumiesz! - Harry kolejny raz dał ponieść się swoim emocjom i wydarł się na swojego kumpla.
    Chłopak kręcił tylko przecząco głową, nie rozumiejąc fali zdenerwowania u loczka. Choć nie powinien mu się dziwić - Harry zawsze był nerwowy, ale to zdecydowanie przechodziło jego pojęcie. Brakowało tylko, by zaczął robić rozrubę w jego biurze.
- Uspokój się. Nie możesz mi tego wytłumaczyć normalnie? Na spokojnie?  - młody mężczyzna rozprostował nogi na swoim biurku, zakładając jedną na drugą, wpatrując się przenikliwie w plecy lokowanego przyjaciela, jakby miał na nich wypisane to, czego nie może mu powiedzieć.
- Próbowałem, to nie rozumiesz - westchnął i usiadł w końcu na krześle po drugiej stronie biurka.
- Dobra. Więc ma na imię Julia, tak? - zaczął delikatnie, by ponownie nie rozzłościć go.
- Tak.
- I co dalej? Jak ją poznałeś?
- No na imprezie. Pamiętasz Ciarę? Przyszła z nią wtedy. Zagadałem, ale jakoś nie była chętna na rozmowy.
- I?
- Postanowiłem użyć swojego niezawodnego planu - powiedział.
    Zayn już widział ten jego niezawodny plan. Upił biedne dziewczę, zaciągnął do jednego ze swoich pokoi i przeleciał. Stara śpiewka, nie robiąca już na czarnowłosym wrażenia. Był starszy od niego o zaledwie trzy lata, a mimo to, miał całkiem inny pogląd na podejście do dziewczyn. Może i nie był wzorem do naśladowania, bo jego interesy nie były do końca czyste, to dżentelmenem pozostawał.
    Harry to całkowite jego przeciwieństwo. Nigdy nie bawił się w związki, a każda dziewczyna była tylko na jedną noc. Chodził do miejscowych burdeli na dziwki, bo te zwykłe " są nic nie warte " - tak to ujął. Według Zayna, Harry nie miał za grosz w sobie dżentelmena. Mulat nazwał go kiedyś bad boyem i tak zostało, a Harry nie próbuje uchodzić za kogoś innego. Podoba mu się to.
- No i? - zadając pytanie, mulat wyciągnął papierosa z opakowania i zapalił zapalniczką, zaciągając się.
- No i chuj. Dała mi mordę, kopnęła w jaja i spierdoliła.
    Zayn nie mógł się nie zaśmiać z jego doboru słów. Śmiał się głośno, czym zdenerwował tylko Harry'ego. Uspokoił się po dłuższej chwili i wykonał gest ręką, by kontynuował.
- Znalazłem ją potem, wypytując Ciarę. Na początku nie chciała ze mną gadać i powiedziała, że nie ma zamiaru zadawać się z mną. Przeprosiłem ją i obiecałem, że nigdy więcej nie postąpię tak, jak na tej imprezie. Ona tylko pokiwała głową, że rozumie.
- No i, jak skończyła się ta historia? Nie widziałeś jej dwa tygodnie, jak to możliwe, że w tym czasie nie zaciągnąłeś jej do łóżka? - uniósł pytająco prawą brew.
- No... No bo ona jest inna.
- Inna?
- Inna od nich wszystkich - Harry westchnął, szarpiąc za końcówki swoich włosów.
- Rany boskie! Harry, nie mów mi, że się zakochałeś - Zayn zdjął nogi z blatu i usiadł przodem do swojego rozmówcy.
- Chuj to wie. Podobają mi się jej długie blond włosy, szeroki uśmiech, którym obdarowała mnie, gdy powiedziała cześć na odchodne. Ma zgrabne nogi, aż mam ochotę ich dotknąć, ale za to też bym od niej dostał - parsknął śmiechem, na jego ustach zaraz pojawił się delikatny uśmiech. - Ma takie małe dłonie. W ogóle jest mądra i wygadana...
Zakochał się - pomyślał Zayn, uśmiechając się do siebie. Chłopak nie sądził, że dożyje tej chwili, a tu proszę. Życie ma wiele niespodzianek dla nas.
- Zakochałeś się - powiedział znowu Zayn. Zdziwiony Harry patrzył na niego wzrokiem mówiącym, by nie robił sobie z niego jaj.
- Nie żartuj tak nawet. Jestem na to odporny.
- Widać laska przebiła tą osłonę, w której się ukryłeś przed miłością - powiedział spokojnie mulat, opierając się o oparcie jego czarnego, obrotowego fotela.
- Kurwa, wpadłem. Co mam teraz zrobić? - chłopak był tak zdesperowany, że nie mógł się na niczym skupić.
- Walcz o nią. Pokaż jej, że jesteś w stanie być dla niej najlepszy.
- Ale... Zayn, znasz mnie. Nie będę w stanie być jej wierny - ostatnie słowo prawie wypluł, wstając z niewygodnego siedzenia.
- Będziesz - odpowiedział pewnie.
- Kupić jej jakieś kwiatki? - zapytał sceptycznie Harry o pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do głowy.
- Może być. Ale nie kilka. Najlepiej dwadzieścia cztery czerwone róże. To zrobi na niej wrażenie. Możesz też napisać liścik.
    Ta perspektywa nie za bardzo mu się podobała, bo pokazałby jej przez to, że jest romantyczny, czy coś, a on tego w najmniejszym stopniu nie czuje. Westchnął, podziękował za radę i opuścił biuro maklerskie swojego przyjaciela.

    Następnego dnia Harry zrobił, jak doradzał mu Zayn. Zamówił kwiaty, ale nie dwadzieścia cztery sztuki. Poprosił o tyle, ile było w magazynie. Dołączył również krótki liścik, w którym było napisane:

    " Może, nie jestem taki, jak byś chciała, bym był. Ale mimo tego będę się starał na każdy możliwy sposób, pokazać ci, że potrafię być inny, a te róże to dopiero początek. 
Spotkajmy się pod Big Benem, jutro o szóstej wieczorem. Pozwól mi się poznać. "    H.


    I faktycznie, doszło do spotkania. Dziewczyna, widząc ile róż zostało dostarczone do jej domu, przeżyła nie mały szok, będąc lekko zła na jej adoratora, że zrobił coś takiego. Choć bardzo jej się to podobało, bo przecież każda kobieta lubi dostawać kwiaty, czyż nie? Gdy przeczytała liścik ukryty w jednym z koszy, wiedziała o jakiego H. chodzi. 
    Tamtego wieczoru, gdy poznała się z Harrym, spodobał się jej. Był bardzo przystojny no i te skręcające się loczki, których chętnie by dotknęła. Ale czar prysł, gdy zaczął się do niej przystawiać i dobierać. Musiała użyć siły, inaczej źle by się to skoczyło. Potem nie wiadomo jak, znalazł ją i przeprosił, co jej zaimponowało, więc mentalnie postanowiła dać mu szansę.
    Przygotowana, dotarła taksówką na miejsce spotkania. Chłopak czekał już na nią, wypatrując jej z każdej strony. Gdy ją dojrzał, szeroko się uśmiechnął i podszedł, by skrócić dzielącą icj odległość. Wręczył jej różę, tym razem białą, lekko cmokając w policzek. Zarumieniona dziewczyna spuściła głowę, pytając, czy ma ochotę się przejść.
    Długo rozmawiali na przeróżne tematy, a zauroczona dziewczyna coraz bardziej przekonywała się do chłopaka. Uśmiech nie schodził z jej warg.

    Tak oto spotykali się jeszcze jakiś czas. Oboje wiedzieli, że coś do siebie czują. Poznawali swoje wady, zalety, ale to nie zniechęciło ich do siebie. Chcieli być wsparciem dla tej drugiej i dawali radę!
    W końcu po trzech miesiącach spotkań, nie przespanych nocach, spędzonych na rozmowach, trzymaniu się za ręce, Harry postanowił powiedzieć blond włosej o swoich uczuciach do niej.
    Spotkali się, jak zawsze w jego sporym apartamentowcu. Zjedli kolację przygotowaną przez bruneta, którą można było zdecydowanie nazwać romantyczną. Siedzieli na dywanie w salonie i oglądali jakiś film, popijając co jakiś czas wino z kieliszków. Tak. Oboje lubili tak właśnie spędzać czas przed tv. Harry w końcu zebrał się w sobie i zaczął:
- Julia... Mogę ci coś powiedzieć?
- Jasne! - upiła trochę wina i odstawiła kieliszek na szklany blat.
- Bo... Ja się w tobie zakochałem - wypuścił te słowa z ust, nie wiedząc całkiem, jak zareaguje dziewczyna. Mogła przecież go wyśmiać, albo wyjść i zerwać kontakt, a tego nie chciał. Była dla niego zbyt ważna. Ale ona cały czas uśmiechała się do niego szczerze. W końcu zrobiła coś, czego nie spodziewał się w tamtej chwili.
    Pochyliła się trochę bardziej w jego stronę do przodu i złączyła ich usta. Chłopak przycisnął mocniej swoje usta do jej i przyciągnął bliżej siebie. Przez ten pocałunek miał nadzieję. Nadzieję, że ona czuje to samo. Po chwili, gdy zabrakło im powietrza, odsunęli się od siebie. Dziewczyna patrzyła mu głeboko w oczy, trzymając w niepewności.
- Powiedz coś - szepnął, nie chcąc przerywać tego spokoju.
- Czy przed chwilą nie powiedziałam aż za dużo?
Chłopak siedział bez słowa, wpatrując się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Ja ciebie też kocham - powiedziała mu na ucho, przybliżając się do jego ciała raz jeszcze. Zrozumiał i przyciągnął ją spowrotem do siebie, mówiąc:
- Czekałem cztery miesiące na te słowa.
    Po czym złączył ponownie ich usta w bardziej namiętnym i erotycznym pocałunku.







*********
Kurcze, przyjemnie mi się pisało tego imagina!
Ale czy ci się podoba Juls??

Infinity, nowy singiel. Co myślicie?

niedziela, 22 listopada 2015

To niestety nie rozdział...

Dziś nie będzie rozdziału. 
Dlaczego?
Powód jest bardzo prosty. Ewa nie ma weny.
Nie wiem dlaczego, nie wiem jak. Może się wypaliłam na to ff? Naprawdę. Starałam się cały tydzień napisać chociaż zdanie. 
Nic. Pustka w głowie. Zero.
Wybaczcie mi, że tak zawialiłam.

Dlatego robię sobie przerwę od tego opowiadania. Nie na długo, do czasu, aż nie napiszę dobrego rozdziału i nie wróci mi wena...

Eh, nie wiedziałam, że kiedyś to napiszę. 

Ale możecie być pewni, że skończę to opowiadanie! 

Przepraszam

Na niani jest już kolejny rozdział, zainteresowanych, zapraszam! 
http://niania-louistomlinson.blogspot.com/1
<3

środa, 18 listopada 2015

Harry zamówienie

Oliwia

- Skarbie, tak bardzo mi przykro - słyszałam w jego głosie, że źle czuje się z tym, że nie ma mnie przy nim.
- Harry, spokojnie. Zdążysz - starałam się go jakoś pocieszyć, ale sama już powoli traciłam nadzieję.
    Jest dwudziesty czwarty grudnia, Wigilia. Wczoraj chłopcy mieli ostatni koncert trasy. Zawieszają tym samym swoją działalność na dwa lata. Z jednej strony cieszę się z tego, bo będą mogli w końcu zasłużenie odpocząć, ale polubiłam ich muzykę i tak jakoś dziwnie będzie bez nowych dźwięków... Tak, nie byłam ich wielką fanką, ani nic z tych rzeczy.
    Poznaliśmy się z Harrym w szpitalu. Odbywałam wtedy praktyki na lekarza i akurat byłam w sali segregacji, gdy go przywieźli. Od początku starał się mnie poderwać, w ogóle nie zważając na złamaną stopę. Pamiętam, że mówił: " Jak na ciebie patrzę, nic mnie nie boli ". Czy jakoś tak... No i spotkaliśmy się parę razy tak, by jakimś cudem nikt nas nie złapał. I tak oto jestem.
- No na pewno! Utknęliśmy w windzie, między piętrami. Zanim nas stąd wyciągną będzie po Wigili. Zdążę na pewno - nawet kilkanaście kilometrów od niego, przes telefon, słyszę jego rozdrażnienie.
- Harry, uspokój się w końcu - powiedziałam, ale zaraz usłyszałam w słuchawce ' abonent poza zasięgiem '. Fajnie, jeszcze zasięgu tam nie ma.
    Westchnęłam i wróciłam do kuchni. Usiadłam na swoim miejscu i westchnęłam. Mama od razu zauważyła, że coś jest nie tak i zapytała:
- Co się stało?
- Harry raczej nie dotrze na Wigilię i w ogóle.
- Czemu?
- Winda się zatrzasnęła, czy jakoś tak... Boże, czemu mnie zawsze jakiś pech musi spotkać?
- Nie mów tak. Na pewno zdąży.
- Mam nadzieję.
- Dobrze, chodź, pomożesz mi potrawami! Sama wiesz, ile tego jest.
- Idę.
    Tak minęła jedna godzina, druga, a nawet trzecia, a po moim kochanym loczku, ani widu ani słychu. Tracę powoli nadzieję, że jednak zdąży i spedzimy te święta razem.
    Miesiąc temu mi się oświadczył i zgodnie stwierdziliśmy, że Wigilię i pierwszy dzień świąt spędzimy z moimi rodzicami, a resztę z jego. Ale teraz to mi wszystko obojętne.
    Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się ze swojego miejsca i pognałam do drzwi, z nadzieją, że to Harry.
- Oliwcia, kiedy ja cię ostatni raz widziałam! - za drzwiami zobaczyłam tylko babcię z dziadkiem.
- Cześć babciu - powiedziałam zawiedziona, że to nie mój ukochany.
- Czemu jesteś smutna? Są święta, trzeba się radować! - powiedziała uśmiechnięta, przytulając mnie do siebie.
- Nie ważne babuniu.
- Dobrze dobrze. Chodźcie do kuchni. Zrobię wam herbaty - mama zgarnęła ich do kuchni, a ja zostałam sama w korytarzu.



    Dochodziła północ, czas iść do kościoła, jak co roku. Harry nadal nie dotarł do mnie. Nawet telefonu nie odbiera... No nic, trzeba się pogodzić z tym, że nie będzie go dziś ze mną.
- Oliwia, chodź wreszcie, bo się spóźnimy! - usłyszałam krzyk taty z dołu. Z westchnieniem wstałam z łóżka i poprawiłam kremową sukienkę, którą miałam na sobie. Włosy przeczesałam palcami i wyszłam z pokoju, schodząc na dół schodami, do rodziców.
- Okej, chodźmy.


- Mamo, wyjdę na moment. Tutaj jest tak duszno, że zaraz zemdleję - szepnęłam do mamy. Staliśmy wszycy od godziny w kościele. Ludzi było tyle, że stali nawet na zewnątrz kościoła...
- Dobrze. Iść z tobą?
- Nie. Poradzę sobie.
    Kobieta przepuściła mnie w ławce. Potem musiałam się jakoś przedrzeć przez tłumy i tak po minucie wdychałam świeże, mroźne powietrze. Tego było mi trzeba. Od razu lepiej.
Oparłam się o mur i rozejrzałam się po okolicy.
    Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność, ale nie za bardzo się tym przejęłam, bo przecież kilku ludzi stało na zewnątrz. Zaraz po tym, wokół moich ramion zacisnęły się czyjeś ramiona. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam górującą nad sobą postać mężczyzny. Miał na sobie biały płaszcz w czarne pionowe pasy i kapelusz na głowie.  Serce zaczęło mi szybko bić, wręcz skakało z radości!
- Harry! - krzyknęłam radośnie, nie przejmując się tym, że jesteśmy przed kościołem.
- Wesołych świąt mój aniołku - schylił się nade mną i delikatnie pocałował.
- Przyjechałeś - szepnęłam cicho, gdy odsunął swoje usta od moich.
- Nie zdążyłem wcześniej, ale jestem - uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Tyle mi wystarczy - szepnęłam, wtulona w jego duży tors, opatulony t - shirtem. - Cieszę się, że jesteś tu ze mną.
- Chodźmy stąd - złapał mnie za oboe dłonie z błyskiem w oku.
- Gdzie? - zapytałam ciekawa.
- Mam dla ciebie prezent Bożonarodzeniowy - poinformował mnie. Zgodziłam się ciekawa, co wymyślił.
- Okej - zaprowadził mnie do swojego auta. Wsiedliśmy i Harry ruszył przed siebie pustą ulicą.
    Jechaliśmy tak jakiś czas, kilka minut. W radio leciały piosenki świąteczne. Harry nucił je pod nosem, a ja siedziałam na fotelu i patrzyłam na niego, jak jednocześnie skupia się na drodze, śpiewa i trzyma mnie za dłoń, swoją dużą, ciepłą ręką. Kocham te chwile.
- Nie patrz tak na mnie. Nie mogę się skupić - jego chrypka przywróciła mnie do żywych.
- Przepraszam, ale uwielbiam na ciebie patrzeć - moje słowa wywołały na jego twarzy szeroki uśmiech, którym mnie obdarował.
    Chłopak skręcił w jakąś ulicę i zatrzymaliśmy się przed jakimś domem.
- Co my robimy u pana Filcha? - zapytałam zdziwiona.
- Zaraz się dowiesz.
    Wysiedliśmy z auta, Harry chwycił mnie za dłoń, splatając razem nasze palce. Weszliśmy na posesję i chłopak pociągnął mnie do drzwi, by po chwili je otworzyć i wejść do środka.
- Pamiętasz, jak obiecałem ci wielki prezent pod choinkę? - zagadnął, zamykając cicho drzwi.
- No tak.
- A więc rozłożyłem go na cztery mniejsze.
    Wprowadził mnie do dużego pomieszczenia, w którym stała bogato ubrana duża choinka, w kominku palił się ogień, a przy szerokim na sześć osób stole, stali kolejno Niall, Zayn, Louis i Liam. Gdy tylko to do mnie dotarło dopadłam do każdego z nich po kolei i wyściskałam za całe sześć miesięcy nieobecności. Tęskniłam za tymi facetami. Każdy z nich na swój sposób zabawny i wyluzowany, ale też poważny, gdy zachodzi taka potrzeba.
- Tak bardzo się cieszę, że was widzę - powiedziałam w końcu, gdy wróciłam do Harry'ego.
- My też się cieszymy.
- Harry, dziękuję! - pisnęłam radośnie i kolejny raz mocno go przytuliłam i cmoknęłam w policzek.
- Ej, później będziesz mu dziękować! Chodź do nas! - głos Louisa i ręce Zayna zaprowadziły mnie do stołu. Siedziałam obok Nialla, a Hazz obok mnie. Zjedliśmy kolację, a może już śniadanie? Na zegarku była już godzina druga trzydzieści...


- Dziękuję - siedziałam w ramionach chłopaka w swoim pokoju.
    Zaczynało już świtać, a chłopaki zebrali się do swoich rodzin jakoś godzinę temu. Świetnie było ich znowu zobaczyć.
- Tak naprawdę nie zatrzasnęliśmy się w tej windzie. Byliśmy w tamtym domu od czwartej i razem z panem Filchem wszystko organizowaliśmy - wyznał. Nie mogłam się na niego gniewać.
- Jak to się stało, że wam na to pozwolił?
- Filch jest dobrym znajomym mamy Zayna i go chłopak go poprosił o przysługę, to się zgodził. I tak on wraca po nowym roku, podobno jest u córki w Stanach - wytłumaczył mi.
- Wiesz, że powinnam być teraz na ciebie zła za to kłamstwo? - zapytałam, patrząc na niego kątem oka.
- Ale nie będziesz.
- Skąd ta pewność?
- Znam cię trochę aniołku. Nie umiesz się na mnie gniewać - odgarnął mi włosy z twarzy.
- Masz rację - zgodziłam się i uniosłam, by złączyć nasze usta w długim, namiętnym pocałunku.


*******
Mam nadzieję, że Oliwii się podoba???
Ładnie proszę o komentarz:))


Imagin dla Kingusi się pisze. Powoli:(

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 72

    Kilka dni po porodzie, lekarz uznał, że wszystko jest dobrze i wypisał nas ze szpitala. Louis nie mógł posiąść się z radości, że będziemy w końcu we trójkę w domu. Ja też. Marzyłam, by Alice była z nami.
- Wszystko już masz? - zapytał brunet, który stał przy szafce, na której stało nosidełko, a w nim Alice gotowa do opuszczenia tego ponurego miejsca.
- Tak - dosunęłam dużą torbę treningową, w której jeszcze nie tak dawno Louis przyniósł dla nas kilka rzeczy. - Okej, możemy iść.
    Mój narzeczony oczywiście nie pozwolił mi nieść nosidełka, gdyż jak to stwierdził, nie mogę się przemęczać, ale idę o głowę, że chciał pokazać, jaki to jest dumny, że ma córkę i w ogóle...

    Przed szpitalem nie obyło się bez ciekawskich reporterów, ale udało nam się przejść tak, że żaden z nich nie zrobił zdjęcia małej. Na szczęście dotarliśmy do domu bez problemu. Mała leżała w swoim pokoiku, a ja brałam odświeżający prysznic. Woda w szpitalu, jest... Zdecydowanie inna... Tak.
    Wyszłam z łazienki w ręczniku na ciele i we włosach. Stanęłam przed szafą. Wyciągnęłam z niej bieliznę, czarne legginsy, które leżały gdzieś na dnie szafy i do tego biały sweterek w dwa poziome, szare pasy i jakimś napisem po środku.
    Stojąc ubrana tak przed lustrem, czułam się dziwnie chuda. No nie byłam tak szczupła, jak przed ciążą, ale przyzwyczaiłam się do mojego dużego brzucha i to pewnie dlatego.
    Schodząc na dół, zajrzałam jeszcze do małej, czy nie jest głodna, albo czy nie trzeba zmienić pieluszki. Słodko spała, więc dałam jej spokój, wiedząc, że za niedługo może się obudzić. Weszłam do kuchni. Zastałam w niej Lou, który robił coś na blacie, stojąc tyłem do mnie.
- Już jestem - oświadczyłam i usiadłam na jednym z krzeseł.
- Okej. Proszę skarbie - odwrócił się w moją stronę i postawił przede mną szklankę z sokiem pomarańczowym i tostami z dżemem.
- Oh, dziękuję, że chcesz mnie utuczyć - zażartowałam, upijając łyk soku.
- W tym szpitalu marnie karmią - zaśmiał się. Usiadł na przeciwko mnie, cmokając mnie w lewą dłoń.
- Nie mogę się nie zgodzić.
    Po chwili usłyszeliśmy, jak drzwi się otwierają i w progu kuchni staje moja mama. Gdy mnie widzi, rzuca torbę na ziemię i podchodzi, przytulając mnie. Oddałam uścisk, choć widzieliśmy się wczoraj.
- Mamo, zaraz mnie udusisz - powiedziałam. Naprawdę mocno mnie ściskała.
- Przepraszam, ale tęskniłam za tobą. Jak Alice?
- Śpi. Rozbierz się i siadaj z nami - powiedziałam z uśmiechem. Kobieta zaraz zrobiła, jak prosiłam.
- Więc, ustaliłyśmy z twoją mamą Louisie, już menu, wystrój sali i te wszystkie dodatki musicie załatwić sami - powiedziała mama, gdy chłopak zapytał ją, o to, co dziś załatwiły z Joannah. Nie do wiary, jak one się polubiły! Nadal nie mogę wyjść z szoku.
- Dobrze, zajmiemy się w wolnej chwili. I trzeba załatwić kilka reczy - zgodził się Louis.
- Trzeba jak najwcześniej zamówić tort - wtrąciłam się. Louis spojrzał na mnie nie rozumiejąc dlaczego. - Im wcześniej, tym lepiej. Nie pójdziesz i nie powiesz, żeby zrobili ci tort dla kilkunastu osób, dwa dni przed ceremonią - uświadomiłam go. - Na pewno nie tylko my będziemy chcieli wziąć ślub tego dnia.
- Okej, okej. Załatwisz to? - westchnął, patrząc na mnie błagalnie.
- Jasne! - już nawet miałam wizję, jak on ma wyglądać...


- Stacy? - zapytałam zdziwiona, widząc koleżankę z byłej pracy w moich progach.
- No witaj.
    Nic nie powiedziałam, tylko wciągnąłam ją do środka i przytuliłam. Boże, nie widziałam jej tyle czasu!
- Wchodź, zapraszam! - zaprowadziłam ją do salonu, zaproponowałam coś do picia.
- No, gdzie masz to swoje maleństwo? - zapytała radośnie, pokazując, że ma dla niej prezent. Alice ma już tydzień, a każdy ją rozpieszcza...
- Na górze. Chodź. Jest z nią moja mama.
- A twój książę? - zapytała śmiejąc się cicho. Trzepnęłam ją lekko w ramię, ale odpowiedziałam.
- Ma dziś jakiś wywiad czy coś... Będzie za jakąś godzinę.
    Weszłyśmy do pokoju, w którym moja córka ma swoje miejsce.
- Mamo, przyszła Stacy, koleżanka z kawiarni - powiedziałam, wchodząc z nią do pokoju.
- O, cieszę się. Cześć.
- Dzień dobry - powiedziała.
    Podeszłam do mojego aniołka i wzięłam ją na ręce, siadając na fotelu. Mała nie spała. Przebierała radośnie nóżkami i rączkami. Ucałowałam ją w czułko.
- Jest śliczna - usłyszałam dziewczynę. Po chwili klęknęła przede mną i chwyciła za małe paluszki, które Alice scisnęła w piąstkę.
- Pójdę zrobić coś do jedzenia - mama wyszła, a blondyna zajęła jej miejsce na fotelu, obok mnie.
- Jak tam w pracy? Jeszcze stoi ta kawiarnia? - zapytałam.
- Eh, szkoda gadać - dziewczyna machnęła ręką. Wzięłam jakąś zabawkę pokazując ją dziecku.
- Dlaczego?
- Daj spokój. Rocky doprowadził tą kawiarnię do ruiny. Zaczął zamawiać jakąś chujową kawę, której z czasem nikt nie chciał pić. A o jakimś ciastku czy cokolwiek by zjeść, też nie ma mowy. Po prostu ktoś nasłał na niego sanepid i zamknęli to. Od tygodnia jestem bez pracy, ale w sumie dobrze, że to tak się skończyło. Nie wiadomo, co by jeszcze wymyślił - westchnęła, bawiąc się grzechotką.
- Nie myślałam, że to się tak skończy...
- Nikt tego nie wiedział. Szkoda. Ta kawiarnia to było całe życie Nicole, a on to zniszczył.
- No tak, ale skąd mogła wiedzieć? - zapytała retorycznie.
- No nie mogła. Gdyby on coś takiego zrobił z firmą, to chyba bym go rozszarpała...
- Ma się rozumieć.

    Kilkanaście minut po wyjściu Stacy, do domu wrócił Louis. Widać było jego zmęczenie, gdy padł plackiem na kanapę i prawie od razu na niej zasnął.
- Idź, odpocznij sobie - powiedziałam, obejmując obiema rękami jego szyję. On tylko przyciągnął mnie bliżej siebie w talii na swoje kolana i mruknął:
- Jeszcze nie jest ze mną tak źle.
- Tak? Przecież ty tu zasypiasz!
- Przesadzasz. Chcesz zobaczyć w jakiej jestem dziś formie? - mrugnął do mnie jednoznacznie. Oh, ten mój kochany zboczony Lou...
- Czy ja wiem... Zaśniesz jeszcze i co? - powiedziałam sceptycznie, czym chciałam go troszkę zdenerwować.
    Chyba mi się udało, bo szybko złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, przenosząc dłonie na moją twarz. Po kilku chwilach jego dłonie zjechały na biodra, a potem zwinnie znalazły się pod sweterkiem, pieszcząc skórę.
- Louis, mama jest na górze - zdążyłam szybko powiedzieć, zanim jego usta ponownie naparły na moje.
- No i?
- Yyy... Dzieci, ja wychodzę do McKenzie. Chyba zostanę na noc... - usłyszałam głos mamy. Odsunęłam od siebie chłopaka.
- Uhm, idź - przytaknęłam, ale nawet na nią nie spojrzałam.
     Jej wzrok na pewno mówiłby jedno " zabezpieczcie się ". Po chwili wyszła, zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam cicho.
- Właśnie to - powiedziałam.
- Już poszła. I nie wróci na noc. A więc, na czym to stanęło? Ah, już wiem - przybliżył się i ponownie zajął moimi ustami, a ręce ściągały sweterek i zabierały się za spodnie.
    Zapowiada się ciekawa noc...

*****
Wiem, że nudny i nic ciekawego się nie dzieje, ale tak już chyba będzie do końca... Bo wiecie, Ewa i Louis prawie wyszli na prostą więc... No.


Jak tam wrażenia po MITAM?!
Kocham tą płytę. Jest taka doskonała i ponadczasowa...

Osobiście uwielbiam 

Wolves
Temporary fix
If i could fly
Wfat a feeling...

Nie no dobra...
Kocham je wszystkie. Świetnie razem brzmią. 

A jakie są wasze fav z płyty???

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 71

    Siedzę na jednym z plastikowych krzesł i czekam na cud. 
Serio.
- Boże, ile jeszcze? Jak ja będę tak długo się drzeć na porodówce, to ja dziękuję za takie porody - jęknęła przeciągle Marlena i oparła głowę o ramię prawie śpiącego Harry'ego. 
- C... Co? - przetarł oczy i spojrzał po korytarzu.
- Marlena coś tam marudzi - westchnąłem i oparłem się plecami o ścianę. 
- Trzy godziny tu jesteśmy... Marlena, nie chce ci się spać? - zainteresował się Hazz.
- Nie! Ja poczekam aż będzie po. Muszę zobaczyć Alice.
    Tak mała ma na imię Alice Madaleine. Mnie i Ewie się podobało, więc nie mieliśmy problemu z wyborem imion dla naszego maleństwa. Już nie mogę doczekać się, aż wezmę ją w swoje ręce.

    Jakiś czas później po korytarzu, w którym siedzieliśmy, rozległ się płacz noworodka. Odetchnąłem głęboko, że już jest po. Kilka minut potem, wyszła do nas jakaś pielęgniarka, pytając o ojca dziecka Ewy.
- To ja - podniosłem się z krzesła. 
- Gratulacje. Pańska córeczka jest silna i zdrowa. A narzeczona zaraz zostanie przewieziona na salę. 
- Dziękuję - powiedziałem.
- Nareszcie, gratulacje stary! - Harry podszedł do mnie i objął po przyjacielsku i poklepał po plecach. Mar również mi pogratulowała.
    Po kilkunastu minutach z porodówki wyjechała na łóżku Ewa. Widziałem jej zmęczenie na twarzy. Wyglądała, jak wypompowana z życia. Spała. Zawieźli ją do sali, ja poszedłem za nimi. Usiadłem przy jej łóżko i czekałem, aż się obudzi.


- Louis? - usłyszałem cichy głos, dochodzący gdzieś z oddali. Otworzyłem oczy i zobaczyłem mojego skarba. Nadal leżała, ale wyglądała wyraźnie lepiej.
- Cześć mój aniele - wstałem i nachyliłem się nad jej twarzą, by zaraz ją pocałować.
- Jak mała? Widziałeś ją? - zapytała wtulona we mnie.
- Nie, jeszcze nie - usiadłem na łóżku, obok niej. - Byłaś dzielna - uścisnąłem lekko jej dłoń.
- Skąd wiesz? Nie byłeś tam ze mną.
- To nawet dobrze, bo pewnie bym zemdlał. Słyszałem.
- Oh, no tak. Jest już Mar i Harry? 
- Tak, zwołać ich?
- Poproszę - pokiwała głową na znak zgody. 
    Wyszedłem na korytarz, siedzieli oboje na krzesłach przy ścianie.
- Ej, Ewa chce was widzieć - lekko klepnąłem kumpla w ramię, by się obudził. Praktycznie przespał cały pobyt tutaj. No ale nie ważne. 
- Już idę! - dziewczyna zerwała się z siedzenia i zniknęła za drzwiami sali.

   
    Do pokoju weszła pielęgniarka z małym, różowym zawiniątkiem na rękach. 
- Proszę, wasza córeczka. Zdrowa, silna i śliczna - podeszła i podała ją mojej narzeczonej. Ta wzięła ją delikatnie i patrzyła na nią z wielkim uśmiechem. Kobieta wyszła, zostawiając nas samych. Usiadłem obok nich na łóżku, patrząc na malutką dziewczynkę zawiniętą w różowy kocyk. Spała spokojnie.
- Jest śliczna - powiedziała po chwili ciszy Ewa. 
- Bez wątpienia, jest śliczna po tobie skarbie - nachyliłem się, by zaraz złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku.



Załóżmy, że właśnie tak wygląda Alice :)

 - Wiesz, jaki dziś dzień? - zapytałem ją, obejmując ramieniem.
- Środa Louis - zaśmiała się. Boże, jesteśmy już razem rok, a ja nadal coraz bardziej zakochuję się w jej śmiechu. 
- Ale chodzi mi o datę - zaśmiałem się z nią. 
- Czternasty, jeśli się nie mylę - zrobiła niepewną minę. 
- Wiesz, dlaczego pytam? - cmoknąłem ją w policzek.
- Nie. Wybacz, ale nie wiem - westchnęła, wtulając się bardziej we mnie. 
- To ja ci powiem. Dziś mija rok, odkąd powiedziałem ci, że cię kocham i spytałem, czy zechcesz ze mną być - wyjaśniałem, obejmując ją ramionami.
- To już? 
- Tak - przytaknąłem.
- O rany. Przepraszam, mam słabą pamięć. Nic nawet dla ciebie nie mam - westchnęła kolejny raz.
- Ale właśnie dałaś mi najlepszy prezent - powiedziałem. - I bardzo ci dziękuję.
- Oj... To ja ci dziękuję, że jesteś. 
- Jak już wyjdziesz ze szpitala, zostawimy małą z twoją mamą i zabiorę cię na romantyczną kolację i w ogóle na zajebisty wieczór ze mną - obiecałem. Miałem to w planach już od dawna, czekałem tylko na ten dzień. 
- Dobrze. Już nie mogę się czekać.

**** Kilka tygodni później ****

    Nie mogę uwierzyć w to, jak wszystko zaczyna się układać w dobrym kierunku. Alice jest zdrowa, rośnie naprawdę, jak na drożdżach! I jest oczkiem w głowie Louisa. Czuję, że będzie przez niego rozpieszczana...





********

Wybaczcie, że trochę taki dupny, ale towarzystwo trzech osób w pokoju i przeziębienie nie idzie w parze z pisaniem...
Nie wiem, jak ja wczoraj cokolwiek robiłam... W każdym razie dopiero dziś zabrałam się za rozdział i praktycznie wszystko od zdjęcia w dół, jest napisane dziś. Wiem, że to mało.
Nie wiem, jak to się stało, że przez tydzień praktycznie nic nie napisałam...
Ok, obiecuję poprawę!
Aha, no i jeszcze wasze zamówienia!
Nie wiem, kiedy się pojawią. Może za tydzień, a może za dwa. Naprawdę chciałabym wcześniej, ale nie chcę niczego obiecywać, bo nie wiem, kiedy się za nie wezmę.

PRZEPRASZAM!!!<3


niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 70


    Kolejne dni i tygodnie minęły spokojnie i w radości. Jeśli o mnie mowa.
    U Diany mały zdążył złapać swój pierwszy katarek, ale szybko mu przeszło. Diana jest świetną mamą. Jak tyko przeżyła swój pierwszy tydzień jako mama, stwierdziła, że teraz już na pewno da sobie radę. Byłam szczęśliwa widząc ją radosną. Cieszyłam się z jej szczęścia. Myślę, że teraz jej się ułoży i będzie szczęśliwa.
    Co u Marlenki?
Nie zapomnę momentu, gdy nasi faceci mieli już odjeżdżać, a ona za nic nie chciała puścić swojego. Przyjechał nawet Sam i zapytał, jak moje zdrowie. Może się wydawać, że Mar zachowała się dziecinnie, nie chcąc wypuścić loczka na samolot. Ale mnie to nie dziwi. Minął już rok, a ona jest nadal w nim zakochana, nawet nie wiem, czy nie bardziej. W każdym razie, Harry musiał obiecać i przysięgać na wszystko, czego nie powiedziała, że jej nie zdradzi. Cóż, ja i bez tego jestem pewna, że kolejny raz takiej głupoty nie popełni.
    Nie wiem, jak chłopaki to zrobili, ale od dwóch dni przebywają aktualnie w Londynie. Jak bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam Louisa z walizkami przed domem! Wytłumaczył, że połączyli kilka koncertów, gdyż ogranizatorzy kilku stadionów, na których chłopcy dawali koncerty, dopiero niedawno skapnęli się, że ich koncert nie może się odbyć, bo są inne atrakcje do pokazania.
Ok, bez komentarza.

    Tak właśnie w ten oto sposób staram się nie przejmować bólem brzucha i tym, że nasza córka żąda przyjścia na świat! Nie, to nie ból, to coś o wiele gorszego, coś jak rozywanie.
- Już zaraz będziemy kochanie, wytrzymaj jeszcze! - od pół godziny Louis chciał przekonać maleństwo, żeby jednak poczekała, aż dojedziemy do szpitala i jak na razie nie wychodzi mu to za dobrze. Ba! Mała ma go głęboko w poważaniu.
- Louis do cholery, zrób że coś! - wydałam się na niego, bo to jego bezsensowne gadanie coraz bardziej mnie denerwuje.
- No dobrze, przepraszam! Steven, kiedy będziemy w tym szpitalu?!
- Już za momencik szefie - odpowiedział mu kierowca, a ja skupiłam się na tym, by oddychać w jednym rytmie, ale nie wychodziło mi to dobrze, bo bóle były częste.
    Louis pomógł mi wysiąść z samochodu. Zawołał jakąś pielęgniarkę, która przyszła z wózkiem. Louis usadził mnie na nim i powiedział o co chodzi. Ta szybko zabrała mnie na jakiś oddział i zabroniła Lou wstępu.
- Dobrze, powiedz mi, co ile masz skurcze?

*** Oczami Louisa ***

- Gdzie ona jest?! - od progu szpitalnego korytarza, słychać wrzeszczącą Marlenę, która biegnie w moją stronę. - Gdzie ona jest?! - dopadła do mnie z tym pytaniem.
- W tamtej sali - pokazałem na drzwi za sobą. - Ale na razie nikt nie może wchodzić.
- Dawno przyjechaliście? - zapytał Harry, zjawiając się zaraz przy swojej narzeczonej.
- Godzinę temu. A wy?
- Nie wiem, zaraz po wylądowaniu przejechaliśmy tutaj - powiedziała dziewczyna i usiadła na krześle obok mnie.
- Jakieś dwudzieścia minut temu - odpowiedział Harry, opierając się się o ścianę, spoglądając na Mar.
    Następnego dnia po ostatnim koncercie, Harry zabrał Marlenę na wakacje. No, byli tam przeszło trzy tygodnie. Widać, że świetnie się bawili. Ona opalona, on wypoczęty! Aż ciekawy jestem co oni zrobią ze sobą przez ten rok!
    Ale wracając. Z sali w której przebywała Ewa, wyszła jakaś młoda pani doktor.
- I co z nią?
- Państwo są rodziną? - zapytała.
- To jej mąż - powiedziała od razu Mar.
- Dobrze. No więc, pacjentka jest przygotowana do porodu. Myślę, że zacznie się on w każdym momencie.
- Dobrze, mogę do niej wejść? - zapytałem do razu, jak kobieta skończyła.
- Tak tak, proszę bardzo.
    Wszedłem do pokoju. Moja ukochana leżała na łóżku i trzymała dłonie na jej dużym bezuchu. Oddychała już normalnie.
- Hej - powiedziałem i usiadłem przy niej na łóżku. Złapała mnie za obie ręce i odetchnęła.
- Dobrze, że cię wpuściła... - jęknęła cicho, ale dokończyła. - Inaczej sama bym po ciebie poszła.
- Spokojnie - uśmiechnąłem się i pogłaskałem jej spoconą, śliczną twarz.
- Boję się - szepnęła, poważniejąc.
- Poradzisz sobie - szepnąłem, pochylając się nad nią i skradając jej jednego całusa. - Wiem, że dasz radę. Urodzisz śliczną córeczkę, wiesz?
- Louis - przytuliła się do mnie, ale zaraz moje uszy usłyszały jej głośny krzyk i zaraz powiedziała do mnie: - Louis, idź po jakąś pielęgniarkę. Zaraz się zacznie! - zobaczyłem jeszcze, jak gryzie poduszkę z bólu i wybiegam z jej sali.


******
Jest! Nareszcie.
Wybaczcie, że tak późno, ale nie miałam w ogóle głowy do pisania. W tygodniu brak czasu, praca w sobotę, no i dopiero dziś się jakoś za to zabrałam.
Mam nadzieję, że jest jakikolwiek spójny.
Kocham was!