poniedziałek, 26 października 2015

Niall zamówienie

Dla Oli B.



    Chłopaki czasem mnie wkurwiają. Chcą jeść, ale to ja oczywiście muszę iść im do sklepu! I jakby tego było mało, to Liam zrobił tak długą listę, że musiałem użyć mojej karty kredytowej, bo tyle ile dał dziś brunet na te zakupy, że nie wystarczyło. Eh, mimo tego są świetni.
    Byłem tak zamyślony, że nie zauważyłem, jak wpadam na kogoś. Torby pełne jedzenia porozwywały się i wszystko z nich powypadało na chodnik i trochę na ulicę. Dobrze, że nikt tędy nie jeździ.
- Przepraszam... - usłyszałem cichy głos jakieś dziewczyny.
- Jak chodzisz? Nie wiedziałaś, że szedłem?! Może kup sobie okulary, albo co! - zdenerwowany zacząłem zbierać wszystko z chodnika. Dobrze, że miałem w kieszeni zapasową torbę, inaczej musiałbym chyba nieść wszystko w bluzie.
- Ja naprawdę przepraszam... Widziałam cię...
- No to mogłaś ominąć!
- Ale to wpadłeś na mnie! Szturchnąłeś mnie i poleciałam do tyłu, a teraz wydzierasz się, jak rozpuszczony dzieciak! Idiota - zatrzymałem się i spojrzałem na nią. Niska blondyneczka właśnie podnosiła się z chodnika, podtrzymując się dwiema kulami. Spojrzałem na jej nogi. Były zgrabne, ale prawa stopa była usztywniona w gipsie. Im dłużej się jej przyglądałem, widziałem podobieństwo do... Do mojej przyjaciółki, ale straciliśmy kontakt ze sobą sześć lat temu, gdy wyjechałem na studia do Londynu z Mullingar.
- Em... Przepraszam, nie widziałem cię.
- Oh, nieszkodzi - powiedziała wyraźnie zdenerwowana.
- Ola? - zapytałem niepewny. W sumie nie mam pewności, że to ona. Ale ma podobny kolor włosów i głos...
- Skąd wiesz, jak mam na imię? - zapytała, unosząj jedną brew do góry. Moja Olcia robiła to samo!
- To ja, Niall. Nie pamiętasz mnie? - zapytałem i przybliżyłem się do niej, łapiąc lekko za ramiona.
- Nialler? - zapytała słabo, wpatrując się w moje oczy.
- Tak - przełknąłem głośno ślinę.
- Tyle masz mi do powiedzenia po tylu latach?! - krzyknęła, wyrywając się z mojego uścisku. Stanęła kilka kroków w tył.
- Ola, ja przepraszam. Możemy pójść do tej kawiarni? Porozmawiamy?
    Oburzona ruszyła pierwsza, zapewne chciała zrobić mi aferę, ale nigdy nie zrobi tego na ulicy. Weszła do przyjemniej kawiarni i zajęła stolik położony najdalej w pomieszczeniu i czekała, aż zacznę cokolwiek mówić.
- No słucham? Wyjaśnij mi, dlaczego noe odezwałeś się do mnie słowem przez sześć lat!
- Ja... Zawsze gdy przyjeżdżałem do domu i chciałem cię zobaczyć... Twoi rodzice mówili mi, że wyjechałaś do jakiejś szkoły w Londynie i że się minęliśmy.
- I już? Może mam ci wybaczyć? Mieszkałam z rodzicami jeszcze trzy lata. Nie widziałam cię wtedy ani razu.
- Ola... Ja naprawdę myślałem, że już tam nie mieszkasz! Twoja matka była tak przekonująca, że nie mógłbym jej nie uwierzyć. Ja chciałem zadzwonić, nie mogłem, bo zmieniłaś numer. Nikt go nie znał! Nie miej teraz pretensji, że się nie odezwałem - westchnąłem.
- Gdybyś tylko chciał, znalazłbyś mnie - warknęła, podnosząc się z krzesełka i łapiącz a kule.
- Zaczekaj - chwyciłem jej dłoń, uniemożliwiając dalsze ruchy. - Chcę odbudować wszystko.
- Myślisz, że od tak wszystko będzie dobrze? - pstryknęła palcami, patrząc na mnie pytająco.
- Nie. Dlatego chcę znowu być w twoim życiu. Tak jak kiedyś - wyciągnąłem do niej lekko zgięty mały palec, niepewnie łącząc go z jej. Nie wyrwała go.
- Nie wiem, czy będzie tak, jak kiedyś - usiadła spowrotem na swoim miejscu.
- Chcę sprawić, że tak będzie. Proszę Aleksandro. Zaufaj mi znowu - zawsze, gdy mówiłem do niej jej pełnym imieniem, spuszczała głowę w dół i uśmiechała się lekko. Tym razem pojawił się tylko nikły uśmiech.
- Wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłam? Odzywałeś się tylko przez miesiąc, a potem zapadłeś się pod ziemię. To bolało blondasie! - powiedziała cicho, patrząc na swoje dłonie. Nie czekając na nic, chwyciłem je w swoje i złożyłem na jednej i drugiej całusy.
- Wiem, wiem to. Przepraszam. Wiem, że to nic nie zmieni. Naprawdę chciałbym znowu móc nazywać się swoim przyjacielem - powiedziałem.
     W końcu dotarło do mnie, że prawie utraciłem przyjaciółkę. W szkole była zawsze ze mną, nawet, jak wszyscy odwrócili się do mnie plecami.
- Przytul mnie idioto - powiedziała, a ja od razu wstałem i przygarnąłem jej drobne ciałko do swojego torsu.
- Ja też tęskniłem.


******
Wybacz mi Olciu, jeśli nie jest do końca taki, jaki chciałaś. :(

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 69

*** Oczami Ewy ***

    Ta cała chora sytuacja na parkingu nie powinna mieć miejsca. Mimo, że byli przy nas ochroniarze, to i tak nie udało im się nas ochronić należycie.
    Gdy Louis o tym usłyszał... Musiałam oddać telefon mamie, bo teraz nie mogę się denerwować. Brunet przyjechał w kilka godzin po moim telefonie z Nowego Yorku.
    Siedzi ze mną cały czas. Wygonił mamę z sali do domu, a sam nie opuszcza mnie na krok.
- Rozpoznałabyś go na zdjęciu?
- A co to da? Nie znajdziesz go - westchnęłam. Louis chce go znaleźć by poniósł konsekwencje swojego zachowania. Sama jestem zdania, że go nie znajdzie...
- A jeśli coś by stało się tobie? Albo maleństwu? Chyba bym go zabił! - oburzył się. Postanowiłam zlewać jego wybuchy, by się nie denerwować. Lekarz powiedział, że takie silne emocje lub nawet nerwowa sytuacja może przyspieszyć poród lub źle wpłynąć na dzieciątko, a przecież tego nie chcemy.
    Jak to się stało?
Byłam na zakupach. Po prostu, chciałam kupić kilka ciuszków dla maleństwa. Gdy już miałyśmy z mamą jechać do domu, na parkingu zatrzymało nas kilku paparazzi.
    Pytali głównie o trasę i o to, jak mają się chłopcy. Gdy nie chciałam odpowiedzieć na jakieś pytanie, którego treści nie pamiętam, jeden z tych reporterów od tak powiedział, że jestem nic nie wartą suką, skoro trzymam uparcie język za zębami i pewnie sporo zapłacili mi za to, żebym siedziała cicho i nie mówiła nikomu, że dziecko nie jest Louisa, bo on jest tym cudownym piosenkarzem. Dodał coś jeszcze, ale teraz nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Nie mam nawet zamiaru, bo znowu się zdenerwuję. Te słowa i całe zamieszanie z nimi zadziałało podwójnie i zemdałam.
    Nie powiedziałam wszystkiego Lou. Byłby jeszcze bardziej rozwścieczony. Tamten reporter uciekł, a reszta dostała zakaz pisania o tym, co widzieli i słyszeli. Dla medii po prostu zasłabłam.
- Louis, nic nam nie jest. Teraz wszyscy będą bardziej uważni - powiedziałam, trzymając jego dużą, ciepłą dłoń.
- No raczej. I ja tego dopilnuję, skrabie - zapewnił mnie. W to nie wątpiłam. Nie raz pokazał, jak bardzo mu zależy na mnie i teraz na dziecku.
    Mówicie, co chcecie, ale to po prostu ideał.
- Hej! - do mojej sali weszli Marlena i Harry. Dziewczyna rzuciła się na mnie, mocno przytulając i od razu pytając, czy wszystko okej.
- Tak, tak - powiedziałam, gdy już mnie puściła. Harry też mnie przytulił, ale lżej.
- Jak to się stało w ogóle? - zapytał Harry.
- Zwyzywał ją, jak leciało, a cały stres wziął górę - streścił mu Lou, to co mu powiedziałam.
- Ale już dobrze? - zapytała Mar, kucając po drugiej stronie mojego łóżka i trzymając mnie za rękę.
- Tak. Lekarz kazał mi odpoczywać i nie denerwować się. A propos', pogodziliście się w końcu? - zapytałam, skoro oboje już tu są.
- Tak - szepnęła Marlenka z wielkim uśmiechem na twarzy.
- No nareszcie! - powiedziałam, uśmiechając się do niej i do lokowatego. Na obu twarzach widniały szczere uśmiechy.

*** Pięć dni później ***

    W końcu wyszłam ze szpitala. Louis nie omieszkał siedzieć przy nas cały ten czas, przez co musieli odwołać cztery komcerty. Przez co źle mi z tym. Tyle osób ich nie zobaczyło, nie usłyszało, a to tylko dlatego, że jakiś idiota chciał informacji.
- Nie wiem, czym ty się przejmujesz. Te koncerty będą w innym terminie - uspokoił mnie mój narzeczony, gdy mu o tym powiedziałam.
- No dobrze.
    Poprawił mi poduszkę pod plecami i zapytał, czy wygodnie. Gdy potwierdziłam, że tak, usiadł obok mnie na moim łóżku w pokoju.
- Jutro już wracam - powiedział smutno, bawiąc się moim palcem, na którym widniał pierścionek zaręczynowy od niego.
- Wiem. I obiecuję, że do twojego powrotu nie wyjdę z domu - powiedziałam, uśmiechając się.
- Akurat. Po prostu, olewaj co oni do ciebie mówią. Ty wiesz lepiej, jak jest. Oni nie mają prawa osądzać się za nic.
- Dziękuję - wtuliłam się w jego tors. Chłopak schylił się i złożył na moich ustach słodki pocałunek, który przerodził się w kolejne, coraz bardziej zachłanniejsze. Moja dłoń znalazła się we włosach Lou, a jego obie dłonie na mojej talii, przyciągając bliżej siebie.
- Kocham cię - wyszeptałam między pocałunkami. Jego prawa dłoń zjechała niżej za talię, sprawiając, że po plecach przeszły mi ciarki.
- Ja ciebie mocniej - odpowiedział, wkładając lewą dłoń pod koszulę. Zachichotałam, gdy jego palce musnęły skórę koło żeber.
    Położył mnie na łóżku i zaczął całować drobnymi całusami moją szyję. Jego prawa dłoń zaczęła sunąć po moim lewym udzie w górę. Chciał mi odpiąć dwa górne guziki koszuli, ale do naszego pokoju wpadła jak torpeda Diana. Zatrzymała się w pół kroku, zauważając nas w jednoznaczej sytuacji. Louis jęknął przeciągle i schował twarz w poduszce obok mnie.
- Przepraszam... Ale Sam dzwoni do ciebie i nie może się dodzwonić. Mam coś mu powiedzieć? - zapytała dziewczyna, odwracając głowę w stronę korytarza.
- Powiedz mu, że potem zadzwonię.
- Okej. Aha i następnym razem zapukam - rzekła, zanim wyszła z mojego pokoju. Zaśmiałam się z całej sytuacji i spowrotem usiadłam na łóżku.
- A zapowiadało się tak dobrze... - westchnął przeciągle niezadowolony obrotem sprawy Louis.
- Oj no już. Daj buziaka - przełożyłam ręce na jego barki i przyciągnęłam do siebie, by go swobodnie pocałować.
- To może jednak... - zaczął kolejny raz błądzić ustami po mojej szyi i ustach, gdy nie zapukała moja mama.
- Tak? - zapytałam lekko zła. Nie dadzą nam chwili spokoju!
- Zjecie coś? Robię kolację to może byście chcieli herbatę, albo kanapki? - schowałam twarz w dłonie i jęknęłam żałośnie.
- Mamo...
- Tak córeczko?
- Możecie dać nam czas dla siebie? Możecie nam nie przeszkadzać?!
- No dobrze, ja tylko...
- Idź mamo, nic nie chcemy!
     Kobieta poszła, a ja kazałam Louisowi zamknąć drzwi na klucz.
- To na czym skończyliśmy? - wdrapał się na łóżko, zdejmując przez głowę białą koszulkę.
- Chyba wiem na czym - zgasiłam światło i wróciliśmy do zajmowania się sobą.

**** Rano ****

    Przekręciłam się na drugi bok, wtulając bardziej w rozgrane ciało mojego narzeczonego. Zasnęłabym, gdyby nie nagłe, głośne walenie w drzwi.
- Czego?! - warknął pół przytomny Louis.
    Przetarłam zaspane oczy i okryłam się szczelniej kołdrą, rozbudzając się całkowicie.
- Louis, w południe mamy samolot do Nowego Yorku. Musisz się ogarnąć. Dochodzi dziesiąta - mój facet, jak na zawołanie zerwał się z łóżka i zniknął w łazience.
- Dzięki Liam! - krzyknęłam tylko. Chłopak po drugiej stronie drzwi zaśmiał się.
- Nie ma sprawy. Chodźcie na śniadanie.
- Dobra.
    Louis wyszedł w tym czasie z łazienki w samym ręczniku na biodrach i mokrymi włosami.
- Nie dadzą nam chwili dla siebie - westchnął i stanął przed szafą, wyciągając z niej czarną koszulkę bez napisów, bokserki i szare spodnie dresowe.
    Ja w tym czasie wstałam z łóżka, założyłam na siebie satynowy, czarny szlafrok, który sprezentował mi dwa dni temu Louis. Był dość duży, więc spokojnie zakrywał mój duży brzuch.
- Jak się czuje dziś mój kociak? - przygarnął mnie do siebie i dał buziaka.
- Świetnie - odpowiedziałam przez pocałunek.
- Uhm... Ubierz się i zejdziemy na to śniadanie - powiedział do mnie, odrywając się ode mnie na kilka centymetrów.




******

Udało mi się napisać jakiś sensowny rozdział.
Chyba?
Nie wiem czy kolejny będzie za tydzień. Postaram się.

Jest już rozdział na niani!!!

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 68

*** Oczami Marleny ***

    Pierwszego dnia u rodziców było trochę sztywno. A raczej to ja sprawiałam, że tak było. Jedynym moim ratunkiem wtedy była Inez, nasza gosposia.
- Daj im szansę Marlenko, oni naprawdę się zmienili. Jak tylko dowiedzieli się o dziecku, byli całkiem inni - przyszła do mnie pierwszego wieczora po moim przyjeździe, ciekawa wszystkiego. Z radością opowiedziałam jej wszystko jak najbardziej skrótowo.
- No właśnie, Inez. Jak dowiedzieli się o dziecku. Gdyby nie to, pewnie nic by się nie zmieniło.
- Pewnie masz rację...

    Mama pozwoliła mi zająć się pod okiem Inez, małą. Ona jest urocza. Ma ciemne włoski, duże niebieskie oczka i uśmiecha się do mnie radośnie za każdym razem. Siedziałam z nią w salonie i trzymałam na kolanach, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Usłyszałam, jak mówi, że otworzy i potem szczęk otwieranych zamków w drzwiach.
- Tak?
- Hello.
    Słysząc to słowo, ten głos, serce zaczęło mi szybciej bić, ale odgoniłam myśl, że to on. Dopiero gdy wszedł do domu i zaprowadzony przez gosposię do salonu, stanął przede mną, wiedziałam, że to on.
    Nie wiedziałam, jak mam się zachować, co zrobić. Objęłam dziewczynkę mocniej i wstałam, stając przed nim.
- Hej Marlena - powiedział spokojnie.
- Cześć Harry - odpowiedziałam ledwo słyszalnie. - Inez! - zawołałam kobietę. Oddałam jej małą, by mieć wolne ręce.
- Marlena, kto przyszedł?! - do salonu weszła mama. O Boże, już po mnie. Podeszła do mnie i stając obok mnie, przywitała się z Harrym, uprzednio pytając mnie, czy to on.
-  Proszę, to dla ciebie. Marlena, porozmawiajmy - wręczył mi bukiet pięknych czerwonych róż i złożył dłonie jak do modlitwy i patrzył błagalnie.
- No dobrze, chodź.
    Ruszyłam pierwsza do swojego pokoju, a on za mną. Weszłam, a on zamknął drzwi. Podeszłam do okna i wpatrzona w krajobraz za oknem, zapytałam:
-Po co przyjechałeś? Powiedziałam ci, żebyś dał mi spokój!
- Dałem ci trzy dni. Trzy pieprzone dni! Nie mogę tak dłużej. Ja cię kocham. Wiem, że zrobiłem źle i że trudno ci to wybaczyć, ale spróbujmy jeszcze raz, od początku - poczułam jego obecność za swoimi plecami. Biło od niego ciepło.
- Jeszcze raz? Żebyś znowu mnie skrzywdził? - odwróciłam się w jego stronę i patrzyłam nieprzerwanie w jego zielone oczy.
- Nie! Już nigdy tego nie zrobię. Nigdy cię już nie skrzywdzę - powiedział i jego lewa dłoń pojawiła się na mojej talii, przyciągając do siebie, zaraz po tym dołączyła druga.
    Westchnęłam i oparłam głowę o jego tors. Słyszałam, jak mocno bije mu serce. Tęskniłam za jego dotykiem.
- Dobrze - wypuściłam powietrze, które nie wiem kiedy zalegało w moich płucach, chcąc wydostać się z nich.
- To znaczy tak? Spróbujemy? -zapytał uradowany.
- Tak.
    Odsunął mnie od siebie i powoli sam zbliżył się i złączył nasze usta, lekko je ze sobą stykając.
- Dziękuję - szepnął mi na ucho, gdy przytulił mnie.
    Brakowało mi tego, a świadomość, że mu nie wybaczę, jeszcze bardziej yo potęgowała.
- Proszę cię Harry, nie zniszcz tego - spojrzałam na niego smutnymi oczami.
- Oczywiście. Nigdy nie będziesz już przeze mnie płakać. No chyba, że ze szczęścia -uśmiechnął się i ponownie zamknął w swoich wielkich ramionach.
- Kiedy wracasz? - zapytałam, nadal w niego wtulona.
- Wracam z tobą.
- Ale ja tu zostaję tydzień - powiedziałam. - A ty masz trasę.
- Wiem. Ale powiedziałem, że nie wrócę bez ciebie.
- Oh... No dobrze. Możesz tutaj nocować. Ze mną, może być? - pokazałam na swój pokój.
- Gdziekolwiek, byle z tobą - cmoknął mnie w czoło.
    Usłyszeliśmy nagle pukanie do drzwi. Odsunęliśmy się od siebiw na kilka centymetrów. W drzwiach pojawiła się głowa mojej mamy.
- Obiad już jest. Zapraszam -powiedziała po angielsku, uśmiechając się do Harry'ego. Podziękowaliśmy i po kilku minutach zeszliśmy na dół.
    Przy stole siedział już ojciec, a my z Harry'm krzesełko dalej. Gdybym widziała, w co przerodzi się ten obiad, to przysięgam, że schowała bym go pod łóżkiem, a nie wciągała na obiad.
- Czym się zajmujesz? - zapytał tata, zaraz po tym, jak Harry powiedział do niego, by mówił do niego po imieniu.
- Jestem piosenkarzem. Śpiewam w zespole.
    Ojciec pokiwał tylko na to głową i zjadł trochę makaronu. Spytał go chyba o wszystko. A co, a gdzie, ile, z kim. Domyślam się, że był po prostu ciekawy, ale nie leżało mi to, że wypytał go po prostu o wszystko.
    Po obiedzie poszliśmy na spacer, pokazałam Harry'emu uroki Polski. Byliśmy w parku, nad jeziorkiem, na dworcu itp. Oczywiście Harry miał na sobie stary rozciągnięty szary dres ojca, czarne okulary i szalik na ustach. Wyglądał zabawnie, ale na szczęście nikt nie skojarzył go z tym, że to właśnie Harry Styles.

    Wróciliśmy do domu prawie pod wieczór i już czekała na nas niespodzianka.
- Harry, twój telefon cały czas dzwoni - podałam mu go, nie patrząc, kto dzwoni.
- Dzięki. Halo? - odebrał. Słyszałam, jak po drugiej stronie Louis coś krzyczy do niego. Zdziwiłam się, bo przecież brunet jest spokojny, a raczej odstający od kłótni. - Poczekaj, powoli. Gdzie jesteś? Mamy przejechać? -tamten coś mu powiedział, na co Harry spojrzał na mnie. Zaczynam się bać... - Dobra, jutro będziemy.
- Co się stało?
- Ewa jest w szpitalu.
- Co? - zerwałam się łóżka.
- Podobno jakiś paps zapytał ją o coś, jak była na zakupach z Dianą i tak bardzo się przejąła tym, że zemdlała na środku drogi. Teraz jest w szpitalu.
- O Boże drogi. Muszę do niej jechać! - już miałam się pakować, ale jego ręce powstrzymały mnie.
- Jest teraz jakiś samolot do Londynu?
- Nie - bezsilnie oparłam się o jego tors. - Ona mnie potrzebuje Harry - jęknęłam, odwracając się do niego.
- Wiem. Pojedziemy jutro rano, kupimy bilety na najwcześniejszy samolot, dobra?
- Uhm - odpowiedziałam tylko i przytuliłam go. - Mówiłam ci już, że cię kocham?
- Chyba nie - udał zamyślonego.
- Bardzo bardzo mocno cię kocham.
- Ja ciebie też mój Aniele.




*******
Przepraszam, że rozdział taki lipny, ale nie mam jakoś na nie weny...
Mam nadzieję, że kolejny będzie lepszy i nie wiem, czy pojawi się za tydzień w niedzielę. Chyba przestanę na jakiś czas publikować, byście nie czytali takiego gówna. Skupię się na Ewie i Lou. Jeśli uda mi się coś fajnego napisać to oczywiście dam go wam.
Mam nadzieję, że będziecie dzielnie czekać.
Na niani też macie rozdział, zapraszam!

środa, 14 października 2015

Louis zamówienie

Miss_Mikka_B


- Jaka ona jest? - zapytał mnie Niall, ciekawy mojego kolejnego spotkania z Nasty.
- Słodka, urocza, zabawna, miła, wygadana i trochę pyskata. Ma niebieskie oczka, mały nosek...
- Wow, zwolnij!
- No co? Chciałeś wiedzieć - upiłem łyk alkoholu ze szklanki. Siedzieliśmy na kanapie w moim domu i czekaliśmy na nią. Znaczy ja czekałem, bo blondas zaraz się ulotni.
- Dobra, dobra - usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- To ona - powiedziałem, spoglądając na zegarek, który wskazywał godzinę szóstą wieczorem.
- Spadam, bawcie się dobrze - Niall podniósł się z fotela i skierował na korytarz. Założył kurtkę i otworzył drzwi. - Mnie nie ma - wyminął zdzwioną dziewczynę. Ta stała w tym samym miejscu nie wiedząc co zrobić.  Podszedłem do niej i zaprosiłem do środka.
- Zapraszam. To Niall, mój kumpel. Zawsze robi dobre wrażenie, prawda? - powiedziałem, dobierając od niej kurtkę.
- Tak - zachichotała nerwowo.
    Przeszliśmy do kuchni, gdzie stał nakryty stół, a na nim talerze, kieliszki do wina, czerwone, palące się już świece i jedzenie, szczelnie zamknięte by nie wystygło.
- Proszę - odsunąłem jej krzesło, by wygodnie usiadła.
- Dziękuję - zachichotała.

    Po kilku tygodniach zostaliśmy parą. Dziś, Nasty przychodzi do mnie. Spędzamy ze sobą prawie każdy wieczór.
- Hej - przyciągnąłem ją do siebie, jak tylko znalazła się w progu mojego domu.
- Hej - zaśmiała się i cmoknęła mnie radośnie w nos. - Jakie plany na dziś?
- Może spędzimy go... Bardziej czynnie niż biernie? - uśmiechnąłem się do niej i puściłem oczko. Dziewczyna od razu przeszła do rzeczy i pocałowała mnie. Przeszliśmy do mojej sypialni.
    Ściągnąłem swoją białą koszulkę z czerwonym napisem VANS i poczułem jej dłonie na plecach. To samo zrobiłem z jej koszulą w kratę. Już miałem przechodzić do jej spodni, gdy przerwał nam dzwonek do drzwi.
- Zapraszałeś jeszcze kogoś? - sapnęła i odsunęła się ode mnie. Jęknąłem przeciągle, pewny, że to Horan. W samych spodniach ruszyłem do drzwi. Szarpnąłem za klamkę i za nimi ukazała mi się Briana.
- Czym zawdzięczam twoją wizytę w moim domu?
- Musimy porozmawiać - bez zaproszenia weszła do środka.
- Ej, jestem zajęty!
- Nie obchodzi mnie to. Przyszłam tu, bo mamy o czym rozmawiać - z torby wyciągnęła jakiś długi papier i podała mi go.
- Co to jest?
- USG. Jestem w ciąży i to twoje dziecko - powiedziała. Wgapiałem się w te zdjęcia, w ogóle nie rozumiejąc co do mnie powiedziała. Nagle usłyszałem trzask drzwi i Nasty wybiegającą z sypiani.
- Nasty! Zaczekaj, wyjaśnię to! - pobiegłem za nią, gdy opuściła mój azyl.
- Co ty sobie myślałeś?! Że co, spotkałeś jakąś naiwną idiotkę, którą zaciągniesz do łóżka? Że...
- Hej... Uspokój się. Ja...
- Puść mnie idioto! - wyrwała się i dała mocno z liścia. Zabolało. - Koniec z nami. Wychowaj sobie to dziecko z nią, a o mnie zapomnij!
- Nasty!
    Stałem przed swoim domem, patrząc jak moja miłość odchodzi ode mnie. Miała spuszczoną głowę, wiatr rozwiewał jej śliczne, długie włosy. Wróciłem do domu, wściekły. Nie dość, że blondynka zniszczyła świetnie zapowiadający się wieczór, to na dodatek spierdoliła mój związek z Nasty!
- Specjalnie to zrobiłaś?! - wrzasnąłem i rzuciłem tymi zdjęciami o stół.
- Nie. Musisz ponieść konsekwencje tego, co robisz po pijanemu - powiedziała zła.
- To ty zaciągnęłaś mnie do tego pokoju. Dobrze to pamiętam. I nie wmawaj mi, że tylko ze mną przespałaś się w tamtym czasie - zaśmiałem się. Co jak co, ale seks to ona lubi.
- Nie prawda. Jestem w drugim miesiącu ciąży Louis. Czy tego chcesz czy nie, będziesz musiał uznać ojcostwo. Inaczej pójdę do sądu o alimenty - po tych słowach wyszła, trzaskając mocno drzwiami.

    Od tamtego dnia minął rok. Aż rok. Cóż, próbowałem rozmawiać z Nasty, prosić o drugą szansę, ale ona mówiła nie, dla naszego związku. Nadal bardzo ją kocham. Nic się nie zmieniło. Gdy obiecałem jej, że zrobię badania na ojcostwo, ostatecznie zgodziła się wszystko jeszcze raz przemyśleć i zastanowić się nad tym wszystkim. Nie dziwię jej się. Jest mi nadal źle, że nie powiedziałem jej na początku o Brianie, jak rozmawialiśmy o swoich byłych. Blondynka nie była zwykłym, przelotnym romansem. Oboje korzystaliśmy z naszej relacji. Powinienem jej o tym powiedzieć. A Nasty czuje się teraz podwójnie oszukana.
    Ale w końcu zrobiłem coś, co rozwikła wszyskie moje problemy. Tydzień temu zrobiłem bez wiedzy Briany, test na potwierdzenie ojcostwa. Po prostu nie wierzyłem w jej zapewnienia o tym, że Michael to mój syn.
- Dzień dobry, polecony do pana - listonosz wręczył mi dużą białą kopertę i poszedł dalej, a ja bez zastanowienia założyłem kurtkę i pojechałem samochodem do Nasty. Zapukałem i czekałem aż otworzy. Zdziwiona, wpuściła mnie do środka i zaczęła mówić:
- Louis... Ja... Myślę sobie, że moglibyśmy jednak spróbować. Wiem, jak bardzo się starałeś przez ten rok i to mi bardzo imponuje. Trudno jest mi z myślą, że chłopak którego kocham na dziecko z inną kobietą...
- Wiem, wiem Nasty. Mam tutaj coś. Chcesz to otworzyć? - podałem jej kopertę rozemocjonowany. Rozpierała mnie wielka nadzieja, bo z jednej strony dała mi jakby szansę no i z drugiej te wyniki.
- Co to?
- Wyniki badań na ojcostwo - powiedziałem, zdejmując kurtkę i wieszkając ją na oparciu krzesełka.
- Zrobiłeś je?
- Tak. Dla ciebie wszystko - podszedłem i niepewnie objąłem jej talię swoimi dłońmi. Nie odsunęła się. Zaczęła otwierać kopertę.
- Z badań przeprowadzonych dnia... - zaczęła czytać, a mnie przeszła przez głowę myśl, że jednak nie mam racji i to dziecko jest moje. A może jednak nie?  Zaczeły mi się pocić ręce z tego wszystkiego. - ... Wynika, iż pokrewieństwo Louisa Wiliama Tomlinsona nie jest zgodne z DNA...
- Nie jest?! O mój Boże, dziękuję! - krzyknąłem z radości, przerywając jej i zakręciłem w koło ciałem drobnej dziewczyny.
- Louis, przestań! - postawiłem ją na podłodze i spojrzałem z ogromną nadzieją w oczach.
- Więc jeśli mamy potwierdzenie, czy możemy spróbować od początku? Bez tajemnic i dziecka Briany? - zapytałem niepewnie.
- Mówiłam ci już, że tak! - zbliżyła swoją twarz do mojej i pocałowała mocno i namiętnie. Odetchnąłem z ulgą.
- Tak bardzo tęskniłem za tobą - oparłem swoje czoło o jej.
- Ja za tobą też.
    Teraz nie liczyło się nic, oprócz Nasty i jej cudnego uśmiechu.



*****
Kolejny zamówiony:)
<3

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 67

*** Oczami Marleny ***

    Wyszłam z sali Diany jak najszybciej. Nie mogłam dłużej tam z nim być. Jak tylko go zobaczyłam, zamarłam na moment. Nie wiedziałam, czy zostać czy od razu wyjść... Nikt na szczęście tego nie widział. Od chwili przekroczenia przeze mnie progu jej sali, czułam na sobie jego wzrok. Dlatego wyszłam. Nie chciałam być z nim w jednym pomieszczeniu, to dla mnie za dużo. Za wcześnie. Moja podświadomość ciągle podsuwa mi te okropne sceny z tego porno. Nie mogę się ich wyzbyć z głowy, nie mogę zapomnieć.
     Siedząc teraz na łóżku, nie mogę uwierzyć, jak bardzo Harry mnie zmienił. Rok temu nie płakałabym po nim jak głupia nastolatka. Po prostu zakończyłabym naszą znajomość prosto i wyraźnie.
    Ale to właśnie Harry Styles. Najpierw cię w sobie rozkocha, naobiecuje gruszek na wierzbie, a potem pójdzie do łóżka z pierwszą lepszą.
    Pozwalałam mu prawie na wszystko w naszym związku. Mogę powiedzieć, że na różne takie ' podniety ' też, nie byłam " nietykalska ". Ale jemu i tak było mało, więc skorzystał z okazji. Powinnam przewidzieć coś takiego. Już na początku. To facet, jego obietnice nie są do końca obietnicami. Powinnam liczyć się z tym, że tej obietnicy nie dotrzyma, że mnie zdradzi. I nie ma tu mojej winy. Alkohol zrobił wszystko. 

- Marlena! Jesteśmy już! - słyszałam z dołu wołanie Ewy.
    Zeszłam do nich. Gdy dziewczyna spojrzała na mnie, nic nie powiedziała, tylko po prostu przytuliła. Wtuliłam się w nią i rozryczałam. Znowu. Jestem taka słaba.
- Chodź - weszłyśmy do mojego pokoju i usiadłyśmy na łóżku. Otarłam policzki z łez i westchnęłam, by się uspokoić.
- Nie pytaj dlaczego wyszłam.
- Wiem, dlaczego wyszłaś. Nie miałam zamiaru nawet. Chcę tylko posiedzieć z tobą.
- Zobacz co on ze mną zrobił. Zobacz. Zniszczył mnie.
- Co? - zapytała zdziwiona. - Jak to cię zniszczył?
- Ile razy ja ryczałam przez faceta, co?
- No... - widziałam, jak przez chwilę się zastanawia, ale nic potem nie mówi.
- No właśnie. Ani razu.
- Marlena, kochasz go. Cierpisz, bo zrobił coś niewybaczalnego. Ale go kochasz.
- Co z tego? Nie mogę na niego patrzeć. Jak zamknę oczy widzę... To. Boże, wariuję. Albo już zwariowałam.
- Nie martw się, nie zwariowałaś.
    Chciałam coś jeszcze dodać, ale przerwał mi dzwoniący telefon. Myślałam, że to Harry, ale nie, to nie on. To moja mama. Spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę, nie wiedząc czy odebrać.
- Odbierz. Ja pójdę zrobić coś na obiad.
    Dziewczyna wstała z łóżka i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę na ekranie.
- Halo?
- Witaj córeczko - usłyszałam po drugiej stronie dawno nie słyszany przeze mnie głos mamy.
- Świetny moment sobie wybrałaś, nie ma co - warknęłam lekko zła. Jak nie Harry, to ona!
- Jesteś zajęta? To może zadzwonię późnej...
- Nie! To znaczy nie jestem zajęta - westchnęłam, by się uspokoić.
- Co tam u ciebie? Jak się masz, jesteś zdrowa?
- Tak, jest okej. A u was? - zapytałam z grzeczności.
- Też dobrze. Masz siostrzyczkę.
- Faj... Co? Jaką siostrzyczkę? - zdziwiłam się.
- Eliza. Nie pamiętasz? Dzwoniłam do ciebie... Dość dawno temu i powiedziałam, że jestem w ciąży - wraz z tymi słowami, przypomniałam sobie wtedy tą sytuację.
- No tak, pamiętam. J... Jak się ma? Zapisałaś ją na balet? - powiedziałam kpiąco.
- Marlena, ona ma cztery miesiące, co ty wygadujesz? - oburzyła się. Przewróciłam oczami na jej słowa.
- Nie ważne.
- Może odwiedzisz nas, małą i Inez? Gosposia za tobą tęskni.
- A ty? A ojciec? Tęsknicie za mną? - zapytałam. Wiem, że Inez za mną tęskni. Była dla mnie jak matka. Uważałam ją za nią.
- Oczywiście! Jesteś naszą malutką, kochaną Marlenką!
- Nie... Nie wiem. Zastanowię się.
- Eh... No dobrze. My tutaj na ciebie czekamy, pamiętaj.
- Pa.
- Na razie! - rozłączyłam się. W ogóle zapomniałam o tym, że matka była w ciąży! Nie wiem, co myśleć.
    Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Skierowałam się na dół, skąd dochodziły do mnie głosy Ewy i jej mamy, no i zapach czegoś dobrego.
- Co dobrego zrobiłaś? - zapytałam, wchodząc do pomieszczenia. Mama dziewczyny stała przy kuchence, a ona sama siedziała przy stole.
- Zapiekanki domowej roboty będą. Mama ich pilnuje. Ja się trochę źle poczułam.
- Co? Coś nie tak?
- Nie, tylko słabo mi się zrobiło. To z tych emocji - machnęła ręką i poprawiła się na krześle.
- Ale już okej? - dopytałam.
- Tak, już dobrze. Nie martw się tak o mnie - poklepała mnie lekko po dłoni, śmiejąc się.
- To cię śmieszy? A jakby coś ci się stało? Nie przeżyłabym bez ciebie - powiedziałam zgodnie z prawdą. Ewa jest jedyną osobą, która mimo wszystko nie zostawiła mnie.
- Przepraszam no. Ja bez ciebie nie dałabym sobie rady - wstałam i przytuliłam ją. - No już. Starczy. A teraz opowiadaj. O czym rozmawiałyście.
- W sumie to niewiele do niej mówiłam. Chciałam być milsza, ale mi nie wyszło. Wiem tylko, że mam czteromiesięczną siostrzyczkę.
- Tak. Widziałam ją, przesłodkie maleństwo - wtrąciła się pani Marzena.
- Aha. No i zapytała, czy nie chciałabym przyjechać do Polski.
- Co ty na to? - zapytała Ewa.
- Powiedziałam, że się zastanowię.
- Myślę, że powinnaś pojechać. Chociaż na kilka dni. Może wasze relacje choć trochę by się poprawiły - powiedziała. Boże,  czemu ona zawsze ma rację? No tak, to moja przyjaciółka, musi ją mieć.
- Myślisz? - popatrzyłam na nią niepewnie.
- Jasne!
- No dobrze. Pojadę. Kilka dni wystarczy. Najwyżej wrócę pokłócona z całym światem.
- E tam. Nie myśl tak! Będzie dobrze, tylko nie daj się ponieść emocjom i nie wyskakuj od razu z krytyką, bo za daleko to nie pójdziesz w ten sposób.
- Dzięki, mój ty psychologu. Jesteś kochana - przytuliłam ją.
- Staram się.
- Gotowe! - Pani Marzena postawiła na stole drewnianą tacę a na niej kilka zapiekanek i ketchup. Dobre.

*** Oczami Ewy ***

    Dwa dni później Marlena wyleciała do Polski. W tym samym dniu do domu wróciła Diana z małym Nathanem. On jest taki słodziutki!
    Moja mama pomaga jej się ogarnąć a tym wszystkim, a i ja też się uczę, by nie powiedziała, że nawet dziecka nie umiem przewinąć, czy coś. Dobrze, że ją tu mamy.
- Hej - powiedziałam cicho, po wejściu do pokoju Diany. Dziewczyna spojrzała na mnie przez moment i wróciła do patrzenia na synka.
- Hej.
    Podeszłam do niej i również spojrzałam na małego. Spał sobie słodko w łóżeczku ustawionym pod oknem.
- Jest śliczny. Podobny do ciebie - powiedziałam po chwili.
- I do Paula. Ma jego nosek i brwi. Włoski też będzie miał ciemne, a ja przecież jestem blondynką - powiedziała smutno.
- Może tak. Nie wiem, nie jestem w stanie powiedzieć. Ale na pewno wychowasz go na dobrego człowieka.
- Mam nadzieję.
    Odwróciła się i usiadła na łóżku. Podążyłam za nią.
- Jak tam z Mar?
- Pojechała do rodziców, nie mówiła, kiedy wróci.
- Dobrze, jej to zrobi. Mówiłaś Harry'emu?
- Nie. Powiem mu, jak przyjdzie. Nie chcę, żeby za nią pojechał, czy coś. Muszą to sami załatwić. Jakoś.
- Zayn mówił mi wczoraj, że ich koncert ledwi się udał, bo Harry ciągle mylił zwrotki w piosenkach i nic się nie odzywał.
- Kiepsko z nim. Może obejrzymy dzisiejszą relację? - zapytałam. - Jestem w ogóle ciekawa ich trasy.
- Okej. O której jest?
- Naszego czasu i pierwszej trzydzieści w nocy.
- Dobra i tak nie będę mogła spać, więc idę na to.
- Okej.

- I co myślisz? - zapytałam, zamykając laptopa.
- Jeszcze go takiego nie widziałam. Wygląda gorzej niż siedem nieszczęść.
- Tak. Chłopak naprawdę ją kocha i widzę, że żałuje - powiedziałam, opierając brodę o dłoń.
- Co nie zmienia faktu, że ją zdradził.
- Ale żałuje. Mam nadzieję, że dotrze to do Marleny.
- Też mam taką nadzieję, ale idę do siebie.  Dobranoc.
- Dobranoc.
    Ja miałam zamiar coś jeszcze zjeść. Tak też w miseczce wylądowało trochę płatków śniadaniowych, które po prostu zaczęłam chrupać. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu, oznajmujący, że ktoś dzwni.
- Halo? - odebrałam.
- Cześć Ewa - po drugiej stronie usłyszałam dokonale znany mi głos Harry'ego.
- No co tam Harry?
- Mogę cię o coś zapytać?
- O wszystko - odpowiedziałam.
- Czemu nie śpisz?
- I to jest to pytanie? - zaśmiałam się.
- Nie, nie.
- Po prostu nie mogę spać. O co chodzi?
- Myślisz, że Mar mi wybaczy?
- Ja...
- Odpowiedz mi.
- Musisz dać jej trochę czasu. Ona musi to sobie sama poukładać w głowie.
- Ale powiedziała, że jeśli się nie odezwie po tygodniu to...
- Nie wiem Harry. Chciałabym ci powiedzieć, że na pewno zaraz do ciebie wróci, ale nie mogę, bo nie wiem, czy tak będzie. Musisz czekać.
- Oh... No dobra. Myślałem, że dasz mi jakąś nadzieję...
- Nie chcę tego robić. Ona sama z tobą porozmawia. W swoim czasie, tylko musisz dać jej spokój.
- Okej.
- Będzie dobrze Hazz. Nie bądź taki smutny, co? Widziałam dzisiejszą relację.
- Nie potrafię. Ciągle myślę o tym co mi powiedziała - westchnął.
- Dasz radę. Na koncertach bądź dla fanów. Oni cię potrzebują, pomyśl sobie co czuli, gdy cię takiego wiedzieli - powiedziałam.
- Może masz rację. Dobra, kończę, bo Louis patrzy na mnie spod oka...
- Jest tam gdzieś? Dasz mi go?
-Jasne.
- Cześć kochanie - usłyszałam jego głos po drugiej stronie.
- Hej Louis.
- Czemu nie śpisz? U was jest druga w nocy!
- Oglądałam wasz koncert i teraz nie mogę zasnąć. Nie denerwuj się - powiedziałam spokojnie.
- No dobra. Mam świetną wiadomość.
- Jaką? - zapytałam ciekawa. Wzięłam do ust kilka płatków.
- Trasa jest skrócona. I dlatego będę w domu już w październiku.
- Dlaczego tak?
- Na koncerty w Listopadzie poszło mało biletów i stwierdzono, że połączą niektóre z tymi w październiku.
- Wow, to świetnie! - ucieszyłam się. Tylo dwa miesiące jeszcze.
- I niedługo będziemy razem. I naszą malutką.
- Czekamy na ciebie.
- Muszę kończyć. Pa kochanie.
- Cześć.


******
Taki jakiś ten rozdział. Może dlatego, zespół pisany na szybko. Ale mam nadzieję, że jest w jakimś stopniu okej.
<3

piątek, 9 października 2015

Liam zamówienie

Dla smutnej Gabrysi, mam nadzieję, że jest już dobrze, skarbeńku??



- Może coś ci przynieść? Jakieś owoce, albo jogurt? - zapytała mnie ciocia.
- Nie - powiedziałam słabo. - Nie mam ochoty.
- Ale musisz coś jeść. Od wczorajszego, śniadania nic nie przełknęłaś - powiedziała zrozpaczona ciocia. Kocham ją, jak własną matkę, która nie chciała się mną zajmować i po porodzie oddała w jej ręce. Mimo, że nigdy nie poznałam jej na żywo, tylko ze zdjęć, to dziękuję jej, że postąpiła właśnie tak. Przecież mogła zachować się inaczej, prawda? Mogła mnie zabić, a jednak tego nie zrobiła.
    Mimo tego, jak fajnie przeżyłam dzieciństwo, od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy biologiczna matka, miałaby wyrzuty sumienia, zabijając mnie już na początku mojego istnienia. Nie byłoby teraz tego wszystkiego. Ciocia nie musiałyby martwić się mną. Ja nie musiałabym przejmować ważnymi dla mnie osobami. Ani tym, co będzie dalej.
    Szczerze, nawet nie rozmawiałam na ten temat z ciocią. Znaczy, na temat tego, czy moja matka byłaby zdolna mnie zabić. Byłoby to dla niej przykra chwila. I tak ma teraz dużo problemów ze mną.
    Ale już niedługo.
- Wiem, przepraszam. Ale ja naprawdę nie mam na nic ochoty.
- Uschniesz - powiedziała, poprawiając mi poduszkę pod głową.
- Co to za różnica czy umrę z wygłodzenia czy przez tą chorobę? I tak to nastąpi.
    Naomi westchnęła, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że mam rację. Że już nic nie da się zrobić.
- Kiedy on przyjdzie? - zapytałam ją, zmieniając temat. Nie mogłam się doczekać, aż znów go zobaczę, mimo, że przychodzi do mnie codziennie.
- Powinien niedługo być. Wiesz, że ich próby się przeciągają.
- Wiem - westchnęłam żałośnie. Potrzebuję go teraz przy mnie.
- Gabi, zjedz chociaż kawałek pomarańczy, co? - nadal nie odpuszczała.
- No dobrze - zgodziłam się.
    Kobieta z radością na twarzy obrała ze skórki owoc i podała mi jego jedną cząstkę.  Zjadłam powoli, ciesząc tym ją. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, a potem zza nich wychylił się Liam. Mój teraźniejszy chłopak i przyjaciel.
- Jestem już - wszedł do środka, witając się z ciocią, a mnie całując lekko w usta. - Przepraszam, ale musieliśmy przećwiczyć ostatnią piosenkę.
- Dobrze. To ja was zostawię. Przyjdę jutro. Do zobaczenia.
    Jutro może mnie już nie być...
- Jak się czujesz kochanie? - zapytał i usiadł obok mnie na szpitalnym łóżku, uważnie mi się przyglądając.
- Jest okej...
- Znowu o tym myślałaś? - zna mnie lepiej niż Natasha, mimo, że to ona mnie wychowala i w ogóle. On wie to wszystko, czego ona nie wie, lub może się tylko domyślać.
- Ja inaczej nie umiem...
- Umiesz. Nie potrzebnie to robisz. Tylko się coraz bardziej się dołujesz. Nie mogę na to patrzeć.
- Więc nie przychodź do mnie! Nie zmuszam cię do niczego! - uniosłam się, choć tak naprawdę nie chciałam. Moje nerwy są na wykończeniu.
- Spokojnie - przytulił mnie. - Jestem tu bo cię kocham. Nigdy nie pomyślałbym, że jestem do tego zmuszony, skarbie - powiedział, składając całusa na mojej głowie. Wtulona w jego tors, słuchałam jego słów.
- Liam... Ja już dłużej nie dam rady. Nie mogę patrzeć jak ona cierpi, widząc mnie tutaj codziennie. Nie mogę patrzeć, jak trudno jej jest udawać silną. Pewnie siedzi teraz na łóżku i płacze, jak wtedy, gdy dowiedziała się o mojej chorobie. Boli mnie widok twojej zmartwionej twarzy, gdy mnie widzisz. Liam... Nie mogę...
- Spokojnie... Uspokój się - kołysał mnie delikatnie na boki, a ja coraz bardziej płakałam.
    Jestem osobą bardzo uczuciową i wrażliwą. Nic więc dziwnego, że tak to właśnie wygląda. Czasem potrafię zamknąć się w sobie i nic do nikogo nie mówić przez dwa dni.
    Gdy pół roku temu dowiedziałam się, że mam nowotwór, świat mi się zawalił. Wszystkie plany poszły się pieprzyć, a ja zostałam skazana na lekarzy, którzy i tak po kilkunastu badaniach stwierdzili, że " musimy zrobić operację, by usunąć nowotwór ".

    Przez ten cały czas, czyli pół roku, jestem na chemii. Wpadające włosy mogłam liczyć każdego dnia. Jestem łysa, choć ciocia postarała się o fajną czarną perukę. To dla niej jeszcze nie podcięłam sobie żył.
    Liam. To drugi powód, by nadal żyć. Jest tak bardzo wspaniały. Nie rozumiem, dlaczego jest ze mną. Dlaczego przychodzi do mnie, dotrzymuje towarzystwa, przytula, całuje i mówi, że wyjdziemy z tego.
    Ale ja wiem, że nie wyjdziemy.
    Przez te cztery lata bycia razem, jestem szczęśliwa, że mogłam z nim te najlepsze i nacudowniejsze chwile przeżyć. Tak, wolę wspominać te dobre chwile.

/ tydzień później /

    Za trzy dni ma się w końcu odbyć operacja. Powinnam się cieszyć prawda? Ale tak nie jest. Z każdym dniem czuję się coraz gorzej, nie mam na nic siły. Po prostu leżę, choć dla Liama stram się i utrzymuję ciało w siadzie, gdy przychodzi, by nie widział, jak bardzo ze mną źle.
    Postawiłam napisać do Liama list, w razie gdybym nie dożyła operacji, lub umarła w trakcie jej trwania. Wszystko jest możliwe, prawda?

" Kochany Liamie,

    Wiem, że na pewno w końcu go znajdziesz. Jeśli tak, to mnie już z tobą nie ma. 
   To będzie takie ostatnie pożegnanie, okej?
    Powinnam powiedzieć ci to prosto w oczy, ale jestem pewna, że zbyłbyś mnie słowami " Nie gadaj głupot. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie ". Ale prawda jest taka, że długo nie pociągnę. Czuję się coraz gorzej, a ostatniej nocy, byłam tak odrętwiała, że myślałam, że to mój koniec, ale nie. Tam na górze dali mi jeszcze troszkę czasu dla ciebie. Bym mogła się pożegnać z tobą, ciocią, wujkiem i chłopakami. Kocham was bardzo mocno, jesteście moją jedyną, wielką, cudowną rodziną. 
    Chciałabym wam wszystkim, za wszystko z osobna podziękować, ale nie starczy mi tej kartki na to. 
    Dziękuję cioci Naomi i jej mężowi, za to, że zaopiekowali się mną najlepiej jak umieli. Uważam ich za swoich rodziców. Powiedz im, że kocham ich najmocniej na świecie za całą miłość, jaką ofiarowali mi przez te dwadzieścia lat życia. 
    Uściśnij chłopaków i powiedz, że patrzę na nich z góry i obserwuję.:)  Życzę waszemu zespołowi długich lat działalności i wielu tysięcy fanów, bo jesteście po prostu świetni, nie zapominajcie o tym nigdy!
     Liam. Zostawiłam ciebie na koniec. To, co chcę ci powiedzieć jest bardzo ważne, chciałabym, żebyś spełnił moją jedyną prośbę. 
    Chciałabym, żebyś nie żył przeszłością. Żyj normalnie, wiem, że może to być trudne, ale pragnę dla ciebie szczęścia. Znajdź sobie kogoś, kogo pokochasz tak mocno, jak mnie. Wiem, że możesz sobie pomyśleć, że nikogo tak nie pokochasz, ale uwierz mi, kiedyś to nastąpi. Bądź dla niej najlepszym chłopakiem, narzeczonym i mężem, jakiego mogłaby sobie wymażyć. Pamiętasz, jak kiedyś mnie to obiecałeś? Co prawda nie udało nam się, ale nie przekreślaj wszystkiego przez to co się stało.
    Po prostu podnieś się po upadku i idź dalej z podniesioną wysoko głową, tak jak ja, gdyby udało mi się wygrać. 

Ps. Zawsze przy tobie będę.

Twoja do końca 
Gabi<3 "

/ kilka godzin późnej /

- Liam...
- Tak, kochanie? - chłopak leżał obok mnie na łóżku, trzymając mnie mocno w swoich dużych ciepłych ramionach.
- Zaśpiewasz coś dla mnie? - zapytałam cicho.
- Co sobie życzysz?
-Hm... Może waszą najnowszą piosenkę? Jeszcze jej nie słyszałam - powiedziałam, siląc się na oskarżycielski ton.
- Oj, masz rację. Wiesz, jak ona się nazywa?
- Oczywiście, przecież jestem waszą fanką. You and I.
    Chłopak cmoknął mnie w nos i zaczął nucić:

- I figured it out
I figured it out from black and white
Seconds and hours
Maybe they had to take some time

I know how it goes
I know how it goes from wrong and right
Silence and sound
Did they ever hold each other tight like us?
Did they ever fight like us?

You and I
We don't wanna be like them
We can make it 'till the end
Nothing can come between
You and I
Not even the Gods above
Can seperate the two of us
No, nothing can come between
You and I
Oh, You and I

I figured it out
Saw the mistakes of up and down
Meet in the middle
There's always room for common ground

I see what it's like
I see what it's like for day and night
Never together
Cause they see the things in a different light
Like us
But they never tried like us

You and I
We don't wanna be like them
We can make it 'till the end
Nothing can come between
You and I
Not even the Gods above
Can seperate the two of us

Cause You and I

We don't wanna be like them
We can make it 'till the end
Nothing can come between
You and I
Not even the Gods above
Can seperate the two of us
No, nothing can come between
You and I

You and I
Oh, You and I
You and I
We can make it if we try
You and I
Oh, You and I
You and I

- Dziękuję. Kocham cię Leeuym - szepnęłam i przytuliłam się mocniej do niego i zasnęłam.
    Na zawsze.




------
Mam nadzieję, że jest smutny??

Okej, zostawiam go wam, idę lulu.
Czytamy się następnym poście!
<3    

wtorek, 6 października 2015

Libster Blog Awards 9

Hej mordeczki!
Dostałam kolejną nominację, tym razem od Gabrysi z bloga http://ashton-michael-blog.blogspot.com/
Dziękuję kochana!<3



1. Dlaczego, akurat taka nazwa bloga?

Nazwa tego bloga była zmieniana ze trzy razy i zostało No Control. Dlaczego?  Hm... Miłość głównych bohaterów jest niepokonana. Taka, która wszytko przetrwa.

2. Skąd wziął się u ciebie pomysł na blog?

Do tej pory tego nie wiem. Po prostu naszła mnie taka ochota i jest!

3.Czego najbardziej nienawidzisz w niektórych osobach?

O Boże. Idiotycznej pewności siebie, zarozumialstwa i oceniania ludzi powierzchownie.

4. Co robisz, gdy nie blogujesz?

Pracuję albo odpoczywam:)

5.Kto lub co sprawiło, ze piszesz opowiadania.?

Duże ilości wolnego czasu i po prostu ludzka objętość co do mojej osoby.

6. Do czego masz słabość?

Do mojej pracy. Czasem potrafię się tak wciągnąć, że nie chcę do domu wracać. No i do Louisa.

7. Co myślisz o osobach, które popełniają samobójstwa, lub osoby, które maja anoreksje?

Smutno mi, gdy słyszę coś takiego, no ale, oni nie widzą wyjścia, jeśli robią coś takiego... Samobójstwo to złe wyjście. A anoreksja... Ja nie jestem zadowolona ze swojej figury, której szczerze mówiąc nie ma, ale nie mam zamiaru robić czegoś takiego, nawet jeśli się nie akceptuję. Są przecież różne diety i w ogóle...

8. Co robisz, gdy jesteś smutna, przybita.? Wolisz być sama czy wolisz mieć przy sobie najbliższą osobę.?

Oczywiście, że wolę być sama! A moim najlepszym sposobem jest po prostu blog, albo wasze zamówienia;)

9.Najbardziej żenujący utwór, który wpadł ci w ucho?

Żenujący to może nie, ale głupi raczej. Ale nie przypominam siebie teraz.

10. Serial, do którego oglądania nie przyznasz  się przed znajomymi, ze go oglądasz?

Nie ma takiego.

11. Co czułaś/ sądzisz o odejściu Zayna Malika z One Direction?

Zdziwienie. Szok. Niedowierzanie. Smutek. Był w jakimś stopniu dla mnie ważny, ale pogodziłam się z tym i cieszę się, że całkiem nie zrezygnował z muzyki.


Nominuję:
1. http://onedirectionlittlesweetangel.blogspot.com/
2. http://drag-me-down-liampayneff.blogspot.com/
3. http://oblivion-fanfiction-louis-tomlinson.blogspot.com/
4. http://liampaynejade1d.blogspot.com
5. http://roze-pachnace-miloscia-1d-l-i-n.blogspot.com/
6. http://as-long-as-you-are.blogspot.com/
7. http://story-of-my-life-patrycja.blogspot.com/


Moje pytania:
1. Ile masz lat?
2. Skąd czerpiesz inspiracje do pisania?
3. Co poprawia twój zły nastrój?
4. Oglądasz jakieś polskie seriale / filmy?
5. Jaka byłaby twoja reakcja, gdybyś zobaczyła w drzwiach swojego domu, któregoś chłopaka z One Direction?
6. Co lubisz w sobie najbardziej?
7. Żałujesz czegoś w swoim życiu, jakiejś decyzji?
8. Ulubiony parring (rzeczywistość, film, książka).
9. Masz rodzeństwo?
10. Jak widzisz siebie za kilka lat?
11. Odpowiedz, jak to się stało, że jesteś Directioner?

Louis zamówienie

Dla Julii <3


- Świetnie Julka. Jeśli dalej będziesz tak świetnie tańczyć, to myślę, że możesz pojechać na zawody we wakacje.
    Wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić. Kiwnęłam głową, że się zgadzam. Moniqe, moja nauczycielka tańca, powiedziała jeszcze kilka rzeczy na temat następnej lekcji. Gdy już skończyła, uznała, że mogę już iść. Odetchnęłam z ulgą biorąc prysznic w łazience.

    Gdy już wysuszyłam włosy suszarką i ubrałam na siebie ubrania, w których tu przyszłam. Włączyłam telefon, by sprawdzić, czy nie mam żadnych wiadomości.
    Dostałam trzy, od Louisa. Uśmiechnęłam się do siebie, otwierając jedną z wiadomości.

Długo jeszcze, skarbie?

Czekam na ciebie, co ty tam robisz?

Wypuści cię dzisiaj z tego budynku, czy mam sam po ciebie iść? 

    Zabrałam jeszcze torbę treningową i wyszłam na zewnątrz, by Louis już dłużej nie czekał na mnie. Znalazłam się na dużym parkingu, gdzie stał tylko jeden samochód. Czarne lamborgini. Piękny samochód, a jego właściciel przystojny i tylko mój.
    Zobaczyłam go siedzącego ma masce samochodu, plecami do mnie. Podeszłam do niego cicho i zasłoniłam mu oczy.
- Czyżby to moja piękna dziewczyna uraczyła mnie swoją obecnością? - zapytał retorycznie, po czym zdjął moje dłonie ze swych oczu i przyciągnął do siebie. Stałam między jego nogami, a jego usta napierały delikatnie i czule na moje.
- Cześć Lou - przywitałam się z nim, gdy odsunął się ode mnie.
- Hej skarbie. Możemy jechać? Czekam na ciebie od godziny - pożalił się.
- Oj. Przepraszam, ale chciałam jeszcze przećwiczyć kilka ruchów.
- Mam nadzieję, że mi je pokażesz - na jego usta wkradł się ten cwany uśmieszek, który dodawał mu tylko uroku.
- Uhm, ale jedźmy już - odsunęłam się od niego i chwyciłam rączkę drzwi od strony pasażera.
- Wedle życzenia - wsiedliśmy i chłopak ruszył zaraz z piskiem opon. Jechał szybko, nawet bardzo, ale nie bałam się, bo uwielbiam szybką jazdę. - Wyskoczymy gdzieś dzisiaj?
-Jasne. Gdzie i o której? - zgodziłam się ochoczo. Uwielbiam odreagować całodniowy stres na jakieś imprezie u boku Louisa.
- Bądź gotowa o dwudziestej pierwszej. Będę tu na ciebie czekał, okej? - zapytał, zatrzymując się dwa domy przed moim.
- Okej.
- Daj jeszcze buziaka i idź - cmoknęłam go w usta, ale Louis nie byłby sobą, gdyby nie pogłębił całusa w pełny namiętności pocałunek.
- Idę, bo mama zaraz będzie dzwonić, gdzie jestem - powiedziałam i oderwałam się od niego. Chłopak westchnął i powiedział:
-Okej, okej. Widzimy się za cztery godziny.
- Do zobaczenia - wysiadłam i zatrzasnęłam drzwi. Louis ruszył drogą, a ja szłam spokojnie do domu.
- Jestem! -krzyknęłam, zamykając za sobą drzwi.
-No nareszcie! Miałam mówić twojemu ojcu, żeby po ciebie pojechał. Gdzieś ty była?! Miałaś być o siedemnastej, a nie dziesięć minut po! - Jasne. Nie ma to jak wąty od progu. Westchnęłam i chciałam iść do siebie, ale zatrzymała mnie jej dłoń, chwytająca za moje przedramię.
- No co jeszcze?! Co ci się nie podoba?! - krzyknęłam. Boże, powinnam dostać nobla, za wytrwanie z nimi pod jednym dachem tyle czasu.
- Nie podnoś głosu gówniaro. Ile ty masz lat, żeby krzyczeć do matki! - na korytarzu pojawił się mój ojciec.
- Ile mam lat? Dziewiętnaście, dla twojej wiadomości! Mogę robić co chcę. Nie możesz mi już nic rozkazać!
- Poczekaj! Teodor... Ona jakimiś męskimi perfumami pachnie. Drogimi! Z kim się spotykasz?!
    I znowu. Zaraz się zacznie. A z kim, a gdzie... Jak za średniowiecza. Wszystko muszą widzieć!
- Tańczyłam z kolegą z zespołu, Jonnym. To jego perfumy. A teraz mnie puść, jestem zmęczona.
- Zjedz obiad...
- Nie mam ochoty! -wyszarpnęłam koszulkę z jej uścisku i uciekłam do swojego pokoju.
    Zakluczyłam swoje drzwi i odetchnęłam. Jak tak dalej pójdzie, domyślą się, że się z kimś spotykam. Jeśli tak się stanie, to wywiozą mnie na drugi koniec świata. Już raz mi tak powiedzieli, gdy w trzeciej gimnazjum spotykałam się, krótko, bo zaledwie miesiąc, z Mike'm. Wtedy odprowadził mnie do domu, choć nie chciałam. No i następnego dnia musiałam z nim zerwać. Przez rodziców, którzy jak tylko go zobaczyli, wpadli w taką furię, że na samą myśl robi mi się zimno. Ale dość o tym.
    Nie wiem, jak przez trzy lata udało mi się ukryć związek z Louisem. Tak, oni nie wiedziąć o moim chłopaku. Cóż, lepiej, żeby nigdy się nie dowiedzieli, bo by mnie zamordowali.
    Dlaczego?
    Dlatego, że Louis to nie jest zwykły chłopak z sąsiedztwa, którego kocham. Nie.
    Po pierwsze, jest trochę ode mnie starszy, ma dwadzieścia cztery lata.
    Po drugie... Jest przestępcą. Handel narkotykami, jakieś kradzieże, pobicia... No nie ciekawe to, ale kocham go.
    Poznaliśmy się przez przypadek na jakiejś imprezie. Uciekłam wtedy z domu po kolejnej kłótni o czwórkę z matematyki. No bo, czemu nie piątka?!
    Świetnie się bawiłam, pijąc tylko sok pomarańczowy, gdyż brałam leki na przeziębienie. Tańczyłam sobie, a on podszedł i powiedział, że podoba mu się to, jak się ruszam. Pamiętam to doskonale. Po  dwóch tańcach, wylądowaliśmy przy jakimś dwuosobowym stoliku, on z piwem, ja z kolejną porcją soku. Rozmawialiśmy o wszystkim, on opowiadał mi trochę o sobie, ja jemu też. Wymieniliśmy się numerami i po pół roku poznawania się, poprosił mnie o chodzenie.
    O jego " pracy " dowiedziałam się po miesiącu znajomości, kiedy to przyszedł do mojego pokoju, przez okno, z rozwaloną twarzą. Nie chciał mi od razu powiedzieć, kto go tak urządził, twierdząc, że go zostawię, jak mi powie. Obiecałam mu, że tego nie zrobię, bo szanuję go za to, jaki jest dla mnie i że nie chcę go stracić, bo jest dla mnie ważny. No i powiedział mi, że siedział rok za pobicie, bo stanął w obronie jakiejś dziewczyny, do której dobierał się jakiś niewyżyty gościu. A dostał za to, że za szybko domagał się pieniędzy za towar od jakiegoś stałego klienta. No i potem został w tym przestępczym świecie, bo dobrze zarabia. Powiedział mi wtedy też, że jestem pierwszą osobą, która się od niego nie odwróciła, mimo, że wiem co robi. Zaakceptowałam to. Ani trochę mi to nie przeszkadza.

    Wzięłam prysznic, wysuszyłam głowę i wyprostowałam włosy. Założyłam piżamę i wskoczyłam do łóżka, wiedząc, że mama zaraz przyjdzie sprawdzić, czy śpię. Jak tylko usłyszałam jej kroki na korytarzu, schowałam telefon pod poduszkę i wsunęłam się bardziej pod kołdrę.
- Dobranoc córeczko - powiedziała przez uchylone drzwi.
- Dobranoc mamo - odpowiedziałam.
    Zamknęła drzwi i poszła do sypialni. Pokój moich rodziców jest obok mojego, przez co jestem skazana na wysłuchiwanie ich jęków, co trzecią noc. Dlatego rzadko jestem w domu w nocy. Oszczędzam sobie tej przykrości. Tej nocy znowu to słyszałam. Podniosłam się do siadu i westchnęłam zirytowana. Wiem, że seks jest fajny, no okej, domyślam się, bo jeszcze tego nie robiłam, ale żeby pieprzyć się co noc?!
    Wstałam, poprawiłam kołdrę i zabrałam tylko sukienkę, szpilki i lakier do włosów z  krzesełka stojącego nieopodal okna. Cicho, by im nie przerywać i samej siebie nie wsypać, otworzyłam okno i wyrzuciłam wszystko na trawnik. Upewniłam się, że nic się nie zmieniło i weszłam na parapet, a z niego na drabinkę, którą zrobił dla mnie Louis na początku naszej znajomości. Przymknęłam okno i zeszłam na dół. Zebrałam swoje rzeczy i na bosaka, w piżamie, biegłam w wyznaczone miejsce. Był tam. Czekał na mnie, opierając się o samochód. Gdy zobaczył mnie, że lecę do niego na bosaka, zrobił to samo. Zaczął biec w moją stronę, by po chwili wziąć mnie w swoje męskie duże ramiona i nieść do auta jak pannę młodą.
- Mówiłem ci, żebyś więcej tak nie biegała - posadził mnie na siedzeniu pasażera.
- A ja kolejny raz cię nie posłuchałam - powiedziałam, uśmiechając się do niego.
-Nie mam do ciebie sił. Znowu się przeziębisz - złączył lekko nasze usta, biorąc mnie na swoje kolana.
- Nie obchodzi mnie to. Liczysz się dla mnie ty, nie jakieś przeziębienie - odpowiedziałam mu, siadając wygodniej, przodem do niego.
- Lubię cię widzieć w tej piżamce - zaśmiał się, pokazując na mój ubiór. Spodnie i koszulka miały wzór małych słodkich krówek.
- Też ją lubię.
- Ale ja lubię cię w niej - jego dłonie zjechały na moją pupę. Nie obawiałam się niczego odważniejszego z jego strony. Już dawno temu ustaliłam granicę, którą zaakceptował, więc taki ruch był w porządku, choć i tak mnie lekko krępował. - Znowu się zarumieniłaś! - powiedział.
- To przez ciebie. Poza tym... Chciałabym się przebrać - powiedziałam, schodząc z jego wygodych kolan.
- No dobrze, poczekam na zewnątrz.
    Louis wyszedł z auta i zamknął za sobą drzwi. Szyby są przyciemniane, więc spokojnie zdjęłam koszulkę i spodnie. Założyłam sukienkę, ale potrzebowałam pomocy Lou, by zasunął suwak, który był na plecach. Zapukałam w szybę, a chłopak zaraz otworzył drzwi.
- Tak kociaku?
- Pomożesz mi z suwakiem? - zapytałam, zabierając włosy z pleców.
- Oczywiście.
    Gdy wykonał moją prośbę, ucałował moją prawą łopatkę.
- Dziękuję. Możemy jechać.
    Zamknęłam drzwi po swojej stronie i poprawiłam na wyczucie włosy, od razu spryskując je lakierem. Założyłam buty i dosłownie minutę później zatrzymaliśmy się przed jakimś klubem.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, gdy brunrt pomógł mi opuścić jego auto.
-Przed moim klubem.
- Nic nie mówiłeś, że masz swój klub! - powiedziałam radośnie.
- Chciałem zrobić ci niespodziankę. Podoba się?
- Tak! - rzuciłam mu się na szyję.
    Gdy się odsunęłam, weszliśmy bez kolejki do środka i dałam się prowadzić Louisowi. Muzyka mocno brzmiała w moich uszach, czułam ją całą sobą. Louis w końcu zatrzymał się przed jakimś czerwonym boksem. Weszliśmy do środka. Były to tylko dwie ściany, odgrodzone od całej reszty mały drzwiczkami.
- Poczekaj tu, przyniosę coś do picia. To samo, co zawsze?
-Tak.
    Louis wrócił po kilku chwilach z dwoma szklankami kolorowych napojów.
- Dzięki - upiłam łyk.
- Smakuje? - zapytał. Usiadłam na na jego kolanach bokiem i pokiwałam głową na tak. -Wiem, że to niespodziewanie, ale... - posadził mnie na miejscu obok, a sam klęknął przede mną. - Jesteśmy już razem trzy lata. Uważam, że to całkiem długo i... Chciałbym zapytać, czy zostaniesz moją żoną, w przyszłości? - z kieszeni jego dżinsów wyciągnął czerwone pudełeczko. Otworzył je i spojrzał na mnie pytająco. Dotarło to do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko i powiedziałam:
- Tak, wyjdę za ciebie - zaraz po moich słowach wsunął na mój palec śliczny pierścionek i nic nie mówiąc, przywarł swoimi ustami do moich. Wydałam cichy jęk zaskoczenia, ale oddałam pocałunek.
- Wow. Nie spodziewałam się - powiedziałam szczerze.
- Wiem. O to chodziło. Kocham cię bardzo mocno, chciałem zrobić to już dawno, ale za każdym razem odkładałem, bojąc się, że mi odmówisz.
- Tobie? Nigdy - ponownie wspięłam się na jego kolana, tym razem siadając okrakiem. Louis położył swoje dłonie na moich plecach, a ja prostu się do niego przytuliłam. Jak małpka, przywarłam całym ciałem.
- Uwielbiam gdy tak siedzisz, czuję cię całym sobą - szepnął mi do ucha. Zachichotałam tylko i zostawiłam te słowa bez komentarza. - Bardzo zabawne - poczułam pod plecami miękkie obicie kanapy i twarz Lou nad sobą.
- No troszeńkę - uśmiechnęłam się.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś moja. Że chcesz być ze mną i mnie akceptujesz. Taka moja mała cnotka - powiedział powoli, nadal będąc nade mną.
- A ja się dziwię, że taki przestępca jak ty,  dał mi się usidlić i nie ma w głowie tylko tego, jak dobrać mi się do majtek - powiedziałam. Chłopak się zaśmiał. Często używaliśmy do siebie słów ' cnotka 'i ' przestępca '. Po prostu nam się podobają. No okej, jesteśmy dziwni.
- No cóż, zmieniłaś mnie - odpowiedział.
- Ty mnie też. Kocham cię - przyciągnęłam go bliżej siebie i zaaganżowałam się w ten pocałunek. Nasze języki pieściły siebie nawzajem, aż nie zabrakło nam tchu.
- Chodź, zatańczyć - zszedł ze mnie i wyciągnął z naszej małej przestrzeni.

    Od tamtej nocy minął tydzień. Cały ten czas się nie widzieliśmy. Każde z nas miało coś do roboty i nie było możliwości się spotkać. Rodzice chyba zaczęli coś podejrzewać, bo teraz ojciec zawozi i przywozi ze wszystkich zajęć. Pierścionek od Lou muszę przy nich chować, raz bym się prawie wydała, bo zeszłam z nim na palcu na kolację, ale zdążyłam schować go do kieszeni.
    Dzisiejszej nocy w końcu się spotkamy. Mój narzeczony bardzo nalegał na to spotkanie. Nie mogłam mu tego odmowić. Ponownie schowałam się pod kołdrą i po odwiedzinach matki wymknęłam się z domu. Dotarłam na polankę, którą kiedyś znaleźliśmy. Chłopak siedział na małej ławeczce tyłem do mnie. Podeszłam i powiedziałam:
- Cześć misiu - spojrzał na mnie i nic nie mówiąc, tak po prostu mnie przytulił. - Louis, ja też tęskniłam...
    Oderwał się ode mnie. W świetle księżyca zauważyłam w jego niebieściutkich oczkach łzy.
- Louis? Czemu płaczesz? Co się stało?
- Nie mamy za dużo czasu Julciu. Przepraszam, ale muszę zerwać z tobą.
    Minęło kilka chwil, zanim zrozumiałam jego słowa.
- Co? Co ty mówisz? Jakie zerwać? Nie kochasz mnie?
- Kocham, najmocniej na świecie, ale nie chcę, żebyś miała ze mną coś wspólnego, żeby ciebie w to nie wplątać...
- W co? Louis, powiedz mi!
- Jeden z moich ludzi źle wykonał swoje zadanie. Zabił klienta. Zwalił winę na mnie i teraz policja szuka mnie. Muszę uciekać inaczej mnie zamkną, a wiesz ile dostaje się tutaj za zabójstwo. Nawet jeśli jestem niewinny, nie uwierzą mi. Wybacz - odwrócił się z zamiarem opuszczenia mnie na zawsze.
- Louis, nie idź...
- Julia... Znajdź sobie bezproblemowego chłopaka, którego problemem będzie dobór krawatu rano, a nie przestępcę. Tak będzie najlepiej. Zapomnij o mnie.
- A ty zapomnisz o mnie? Zapomnisz te trzy lata? Te wszystkie cudowne chwile -miałam łzy w oczach. Ponownie się zatrzymał.
- Nigdy tego nie zrobię.
- Więc nie każ mi tego robić.
- Żegnaj.
- Louis! - ruszyłam za nim i wyprzedziłam go i stanęłam przed nim. -Chcę iść z tobą!
-Nie wiesz co mówisz - wyminął mnie. Ruszyłam za nim.
-Wiem! Kocham cię, nie chcę nikogo innego. Chcę ciebie, Louis. Chcę być z tobą. Przeżywać każdą chwilę, dobrą i tą złą.
- A twoi rodzice? Szkoła, taniec? - zapytał.
- Mają o wszystko pretensje. Będą mieli spokój. Szkoła to był ich wybór, nigdy nie cierpiałam tego, że będę lekarzem. Tańcem się nie przejmuj.
- Na pewno chcesz to zrobić? - zapytał poważnie.
- Tak - odpowiedziałam i chwyciłam jego dłoń w swoją.
- Więc chodźmy.
   Po chwili jechaliśmy ponad dwieście na godzinę, zostawiając wszystko za sobą. A ja poczułam, że nareszcie znajduję się w odpowiednim miejscu z odpowiednim mężczyzną, w odpowiednim czasie. Niczego więcej nie potrzebuję.


******
Kolejny imagin do kolekcji. Mam nadzieję, że ci się podoba, bo trochę nad nim spędziłam. Nie użyłam wszystkich propozycji jak widać, ale chyba wyszło składnie?
<3

niedziela, 4 października 2015

Niall zamówienie

Dla Zuzi

    Nie wiem, czy może być coś bardziej piękniejszego, od spędzania czasu z ukochaną osobą. Z nią nie nudzisz się, zawsze jest temat do rozmowy, nawet o pogodzie.
    Przy Niallu tak właśnie się czuję. On potrafi zająć moje myśli tylko nim. Potrafię patrzeć na niego przez kilka minut. Dla innego to bez sensu, ale zapamiętuję jego rysy, by mógł być też w moich snach.
- Gdzie teraz skarbie? - jego głos wyrwał mnie z otchłani moich myśli.
- No nie wiem. Prowadź - powiedziałam i chłopak przyprowadził mnie pod gmach banku.
- Będziemy zwiedzać bank? - zapytałam, uśmiechając się, bo wiedziałam, że nie jesteśmy tu rekreacyjnie.
- Nie. Muszę wziąć trochę pieniędzy, bo mój portfel jest pusty, a trzeba jeszcze zrobić zakupy na kolację - poinformował mnie i oboje znaleźliśmy się w środku sporego pomieszczenia.
    Dookoła rozciągały się biurka z zielonymi blatami. Od ścian siedzieli sztywno wyprostowani pracownicy banku, a po drugiej ludzie chcący wypłacić pieniądze, lub założyć lokatę.
- Gdybyś pozwolił mi zapłacić za swoje...
- Zapamiętaj. Zawsze, gdy jesteśmy oboje na zakupach, ja płacę. Jasne? - zapytał, patrząc przenikliwie w moje oczy.
- Okej - odpowiedziałam. Chłopak tylko skinął głową i chwyciwszy mnie za dłoń, pociągnął w stronę jednego wolnego biurka.
- W czym mogę pomóc?
    Niall nie zdążył nic odpowiedzieć, gdyż nagle usłyszeliśmy wystrzał broni, a potem do banku wpadło kilku mężczyzn w czarnych spodniach, kartkach i kominiarkach na głowach.
- Na ziemię i ani jednego ruchu. To napad - usłyszeliśmy głos jednego z nich. Wszyscy jak na zawołanie zaczęli rzucać się na podłgę. Jakaś kobieta zapłakała gdzieś za mną. Spojrzałam tam kątem oka. Ten sam, który mówił przed chwilą, podszedł do niej i strzelił. W momencie wystrzału zamknęłam oczy, by nie widzieć tego. Przeraziłam się. Poczułam dłoń Nialla, jak chwyta moją i ściska pocieszająco. Spojrzałam na niego. Też się bał, choć chciał to ukryć.
- Ty, lala. Dawaj klucze i hasło do sejfu - podszedł do niej inny i przystawił postolet do czoła. Dziewczyna zadrżała, ale od razu podała mu klucze i hasło.
    Cała banda z wielkimi torbami dopadła do wielkiego metalowego zaworu, za którym były ogromne ilości gotówki.
    Na zewnątrz usłyszeliśmy dźwięki syreny policyjnej i prawdopodobnie karetki. Jeden z tych bandziorów, który nas pilnował, wyszedł do nas na środek i warknął:
- Kto zadzwonił na psy?! Kto chce zdechnąć do kurwy?! - zaczął się rozglądać.
   Jego spojrzeniem padło na jednego z pracowników banku, który kulił się przed nim ze strachu. Gdy oprawca podszedł do niego tak blisko, że czubkiem buta dotknął jego nogi, starszy mężczyzna, zaskomlał ze strachu. Wiem, co się zaraz stanie. No i stało się. Po chwili usłyszeliśmy kolejny wystrzał z broni. Nie patrzyłam. Łkałam cichutko, ledwo sama to słysząc. Niall starał się mnie objąć, ale mu to nie wychodziło. Gdy nikt nie patrzył podnieśliśmy się do siadu i schowaliśmy za biurkiem, z którego był dobry widok na drzwi wyjściowe.
-Dobra, zwijamy się! - usłyszeliśmy i ci bandyci wyszli z sejfu z pełnymi po brzegi torbami z pieniędzmi.
    Nagle kolejny z nich, odwrócił się przy wyjściu w naszą stronę i wycelował.
-To za twoje pierdolone jęczenie! - strzelił do jakieś starszej pani która zapewne była klientem. Potem jego długa spluwa celowała we mnie i zanim zdążyłam pomyśleć co się dzieje, poczułam rozrywający ból w nodze.
- A to za to, że jesteś śliczna, lala - i tak po prostu uciekli.
    Słyszałam jeszcze głos Nialla wołający moje imię, a potem zapadła tylko ciemność.      
    Obudziłam się jakiś czas potem w białej sali. Coś pikało obok mojej głowy. Spojrzałam tam. Monitor. Spojrzałam po sobie. Leżałam pod jakąś zieloną kołdrą, a na klatce piersiowej miałam przyczepione jakieś kołka, od których dochodziły jakieś kabelki.
- Zuza, dzięki Bogu! - usłyszałam głos Nialla. Zobaczyłam go nad sobą.
-Niall? Ale czemu ja jestem w szpitalu?
- Postrzelił cię jeden z tych, co obrabowali bank, pamiętasz? - wraz z momentem, jak to mówił, wszystko wróciło. Postrzelił mnie w nogę!
- Niall, co z moją nogą? - zapytałam pewna najgorszego.
- Lekarze wyjęli kulę. Nic ci nie uszkodziła, więc będzie się powoli goić.
    Odetchnęłam. Niall chwycił mnie za dloń i ucałował. Westchnął głeboko i zaczął mówić:
- Tak bardzo się bałem, że cię stracę, że nie przeżyjesz tam na tym stole. Lekarz, który cię operował, powiedział, że nagle zaczęłaś tak mocno krwawić z tej rany, że nie wiedzieli gdzie mają tamować, ale się udało.
- Niall, nie zostawiłabym cię tu samego. Kocham cię mój blondynku najdroższy - szepnęłam, a w moich oczach pojawiły się niewidoczne dla niego jeszcze łzy. Czułam je pod powiekami.
-Ja ciebie też kocham - podniosł się i nachylił nade mną, by złączyć nasze usta. - Hej, nie płacz - starł pojedynczą łzę spływającą po poim prawym policzku.

    Tydzień później wypuścili mnie do domu. Niall pomół mi wysiąść, czyt. Niall po zaparkowaniu pod jego domem, otworzył drzwi pasażera i tak po prostu wzią mnie na ręce jak pannę młodą. Nadal mnie trzymając lewą ręką pod kolanami, prawą na plecach, jakiś sposobem otworzył drzwi. Zamknęłam je chociaż za nim. Wniósł mnie salonu i położył delikatnie na czernej, skórzanej kanapie w salonie.
- Dziękuję Nialler.
- Mam okazję cię trochę ponosić - zaśmiał się. Ma rację, nie lubię tego całego noszenia na rękach przez chłopaka. Mam nogi, to sama pójdę. Nawet raz czy dwa się o to pokłóciliśmy, ale to było nic, więc równie szybko nam przeszło. Nawet odmówił od lekarza kul, dzięki którym mógłbym się poruszać swobodnie. Teraz jestem zdana na niego.
- Jeszcze ci się znudzi - powiedzałam, śmiejąc się i poprawiając na kanapie, żeby było mi wygodniej.
- Nigdy. A teraz sobie odpocznij - podszedł do mniez wielkim puchowym kocem i okrył mnie nim. - A pójdę zrobić romantyczny obiad.
- Romantyczny obiad? - zapytałam ciekawa.
- Tak, ale nic nie powiem. Leż spokojnie.

     Tak oto spędziłam trzy godziny na kanapie. Zdążyłam obejrzeć powtórkę ' Kotki ' i jakiegoś jeszcze innego serialu. On nadal krzątał się w kuchni.
- Jak tam, Niall?
- Świetne, zaraz kończę - odkrzyknął trzeci raz to samo. Westchnęłam zdenerwowana, bo nie powiedział nic innego. - Okej, zapraszam do stołu - powiedział i kolejny raz wziął mnie na ręce, przeniósł do kuchni i usadził na wysokim barowym stołku z czarnym siedzeniem.
    Na stole stały dwie palące się już czerwone świece, które dawały światło. Było też czerwone wino w kieliszkach i spaghetti.
- Wow, Niall. Zrobiłeś spaghetti? - zapytałam ucieszona. Do cholery, on je robi najlepsze. Niech się kryje spaghetti z wykwintnych restauracji i od mamy. On jest mistrzem!
-Wiem, że je uwielbiasz, nie mogłem sobie odmówić - powiedział uradowany, widząc mój uśmiech.
- Dziękuję - zaczęliśmy jeść, karmiąć siebie na zmianę.
    Byliśmy w końcu cali brudni na twarzy, bo wygłupialiśmy się. Miało być romantycznie, ale z nim nie da się zjeść romantycznej kolacji. On potrafi zrobić romantyczny piknik w nocy, w blasku nocnych świateł, ale nie kolację.
    Dla mnie nie musi być romantyczny. Ważne by był i akceptował mnie taką, jaka jestem.



*******
Proszę, imagin dla Zuzi.
Mam nadzieję, że się podoba:)
Lecę dalej!

Rozdział 66

*** Trzy godziny później ***

    Siedzimy w sali, którą przydzielili Dianie. Jej doktor prowadząca ciążę powiedziała, że jest jeszcze trochę czasu do narodzin, więc odetchnęłyśmy z ulgą. Dianie podali coś przeciwbólowego i teraz nawet normalnie rozmawiamy.
- Marlena... Jak tam... Z... - zaczęła niepewnie Diana.
- Musimy o nim tutaj rozmawiać? Nie chcę, żeby ci się pogorszyło - powiedziałam. Nie chciałam, by to co mu powiedziałam, jakoś na nią wpłynęło.
- O, Zayn dzwoni. Czekajcie, odbiorę - powiedziała uradowana, patrząc na ekran telefonu i odebrała połączenie przychodzące od mulata. - Hej. Dobrze... Znaczy, że jestem w szpitalu... - spojrzała na nas przez moment. - Nie, nie. Tylko będę rodzić.
    Stałam od jej łóżka tylko kilka kroków, a bardzo dobrze słyszałam, jak Zayn krzyczy ' Co?! '. Uśmiechnęłam się na jego reakcję. Jest taki opiekuńczy.
- Kiedy ci miałam powiedzieć? Nie było na to czasu... Ale jak chcesz, skoro macie koncerty... No ale czemu krzyczysz? Nie krzycz. Uspokój się. Jeszcze nie rodzę, dziewczyny po prostu dmuchają na zimne... Aha, no skoro tak, to czekam na ciebie! - rozłączyła się i odłożyła urządzenie na mały, prostokątny stolik.
-I jak? - zapytała pani Marzena.
- Cała reszta z Zaynem na czele będą tu za jakieś cztery godziny - westchnęła, poprawiając się na poduszce. - Zdenerwował się, jak mu powiedziałam, że jestem w szpitalu i w ogóle.
- Kochany chłopak - stwierdziłam. Zayn bardzo troszczy się o Dianę i dziecko. Cieszę się, że tak to wszystko się dla niej skończyło. Jest teraz szczęśliwa.
- Przepraszam panie, ale czas odwiedzin dobiegł końca i muszą panie niestety opuścić szpital - do sali weszła pielęgniarka. Była to niska blondynka w białym fartuchu trochę przed kolano.
- Dobrze, już idziemy - powiedziała Ewa i wstała ze stołka. - Trzymajcie się - dziewczyna uścisnęła Dianę, to samo zrobiłam ja i mama Ewy. Po chwili wyszłyśmy z pokoju.
- Marlena, powiesz mi jak było? - zapytała delikatnie Ewa, trąc lekko moje ramię.
- Jak było. Chciał, żebym mu od tak wybaczyła. Powiedział, że mnie kocha i nie potrafi żyć beze mnie. Powiedziałam kilka słów i dałam coś jak ultimatum.
- To znaczy? - dopytała, idąc do wyjścia ze szpitala.
- Jeśli w ciągu tygodnia nie dam mu znaku życia, to będzie nasz koniec.
- Co? - zatrzymała się raptownie, co zrobiłam i ja. Pani Marzena poszła na parking, zostawiając nas same.
-No tak.
- Ale jak ty zamierzasz...
- Normalnie. Nie odezwę się przez ten tydzień, dając mu do zrozumienia, że to koniec. Chcę po prostu zobaczyć, jak się będzie zachował. Czy szybko się pocieszy -skończyłam swoją historię. - Czy naprawdę kocha mnie tak, jak twierdzi.
-Oh... - przytuliła mnie mocno. Po pół godzinie wróciłyśmy do domu.

*** Oczami Zayna ***

    Jak tylko dowiedziałem się, że Diana jest w szpitalu, nie czekałem na nic. Po prostu poinformowałem chłopaków o moich planach i zabrałem kilka rzeczy, w tym samym czasie dzwoniąc do gościa od naszych lotów samolotami, by jak najszybciej przygotował dla mnie samolot,  najlepiej helikopter, bym był jak najwcześniej u Diany.
- My też jedziemy. Nie przegapię szansy, by zobaczyć Ewę - Louis, Niall i Liam czekali na mnie przed drzwiami wyjściowymi.
- Okej. Salomot jest gotowy, jedźmy.

    I tak oto jestem, w szpitalu, który dziewczyna podała mi smsem i numer sali. Wszedłem do niej, ale nikogo nie było. Dziwne, bo jest trzecia w nocy. Powinna spać.
- No i? - zapytał Niall, który został ze mną. Louis od razu pojechał z Liamem do hotelu, a blondyn chciał jechać ze mną.
- Nie ma jej - przestraszyłem się w pierwszej chwili, że coś jej się stało, ale podeszła do mnie jakaś pielęgniarka w średnim wieku, może z czterdzieści lat.
- Pan do Diany? - zapytała spokojnie z uśmiechem.
- Tak. Gdzie ona jest?
- Jest na sali porodowej. Kim pan dla niej jest?
- Chłopakiem i ojciem dziecka - powiedziałem.
- Proszę za mną -  poinstuowała. Spojrzałem na Nialla i pokazałem mu ruchem dłoni, żeby szedł za nami. Po kilku minutach dotarliśmy do końca korytarza na innym oddziale.
- Jest za tymi dzwiami. Niestety nie może pan tam teraz wejść. Gdyby pan przyjechał godzinę wcześniej nie byłoby problemu, ale nie chcemy jej rozproszyć - poinformowała nadal spokojnie.
    Jak on może być taka spokojna?! Ja tu powstrzymuję się, jak mogę, by tam do niej nie wejść i zobaczyć, jak się czuję, a ona jest taka spokojna?!
- Mogłaby pani dowiedzieć się, jak ona się czuje? - zapytałem.
- Dobrze. Niech się pan uspokoi. Wszystko będzie dobrze.
- Dobrze - usiadłem na najbliższym plastikowym, niebieskim krześle i schowałem twarz w dłonie, naprawdę starając się uspokoić, ale wiem, że to będzie trudne. Stres źle działa na moje nerwy. Kobieta zniknęła za drzwiami, a ja westchnąłem.
    Po kilku minutach, kobieta nadal nie wychodziła, a ja usłyszałem płacz dziecka. Podniosłem się z siedzenia.
- To chyba mały, co? - zapytał Niall, uśmiechając się.
    Jak na te słowa, z sali wyszła ta sama pielęgniarka, która nas tu przyprowadziła.
- Co z nimi? - zapytałem od razu.
- Ma pan syna. Gratuluję.
- A Diana?
- Ma się dobrze. Zaraz zostanie przewieziona na salę - powiedziała i poszła gdzieś na szpital.
- Wow - powiedziałem, przyswajając to sobie.
    Usłyszałem trzask drzwi i przede mną przejechało łóżko szpitalne, a na nim Diana. Dopadłem do niej. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się słabo.
- Diana - chwyciłem ją za jej dłoń i uścisnąłem, by wiedziała, że jestem.
- Zayn... - powiedziała ledwo.
- Niech pan tu zaczeka - powiedziała do mnie jakaś kobieta i tym samym nie wpuściła mnie do sali, w której wcześniej przebywała. Nigdy mnie do niej nie wpuszczą?!
- Może pan wejść.
    Nareszcie. Wszedłem do środka. Zobaczyłem, że Diana śpi, więc jak najciszej zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem na białym taborecie przy jej łóżku. Patrzyłem jak spokojnie śpi, cicho oddychając. Nie robiłem nic, by jej nie obudzić, więc siedziałem tylko i patrzyłem na mojego anioła.

- Zayn? - usłyszałem gdzieś głos Diany. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak patrzy na mnie z uśmiechem. Zasnąłem.
- Cześć kochanie - podniosłem się i ucałowałem jej miękkie usta.
- Hej.
- Jak się czuje moja dzielna kobieta? - zapytałem, siadając obok niej na łóżku, łapiąc za dłoń.
- Obolała, ale jest okej - odetchnęła.
- Kocham cię - szepnąłem.
- Ja ciebie też kocham. Widziałeś go? - zapytała, uśmiechając się lekko. Zmęczenie na jej twarzyczce było bardzo widoczne.
- Nie. Jeszcze nie. Jestem tu cały czas z tobą.
- Chyba niedługo go przywiozą.
    Siedzieliśmy kilka minut w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. Nie widziałem jej trochę czasu i tęskniłem. Do sali wjechał wózek (?) z zawiniątkiem. Prowadziła go jakaś pielęgniarka, którą pierwszy raz na oczy widzę.
- Witam. Przywiozłam wasze maleństwo - Diana na te słowa podniosła się jak tylko mogła do siadu i przysunęła go do siebie. Jej oczy błyszczały radośnie.
    Zobaczyłem go. Miał trochę jasnych włosków na główce, mały zadarty nosek i zamknięte oczka. Usteczka ścisnął mocno. Spał.
- M... Mogę go wziąć? - zapytała drżącym głosem.
- Oczywiście - kobieta podała jej maleństwo. Diana przejęła go delikatnie, podkładając pod główkę lewą rękę, a prawą wkładając pod plecki owinięte w niebieski kocyk. - Waży ponad trzy kilo i ma pięćdziesiąt centymetrów. Dostał dziesięć na dziesięć punktów. Przyjdę do ciebie za kilka minut, nakarmimy go - z tymi słowami zostawiła nas samych.
    Widziałem, jak po policzkach Diany lecą łzy. Starłem je leciutko i zapytałem :
- Dlaczego płaczesz?
- Bo jestem szczęśliwa - odpowiedziała i dotknęła policzka maluszka. Uśmiechnąłem się widząc ten gest. Już teraz mogłem powiedzieć, że nosek ma Diany, równie zadarty jak jej.
- Mogę? - zapytałem niepewnie. Dziewczyna przekazała mi go delikatnie. Poprawiłem się na niewygodnym, wąskim łóżku i spojrzałem na niego. Uniósł lekko kąciki usteczek do góry, na krztałt uśmiechu. Otworzył swoje zaspane oczka.
- Witaj z nami Nathan - powiedziałem, gdy mały spojrzał na mnie przez chwilę. Spojrzałem na Dianę, która miała coraz więcej łez w oczach. - Nie płacz. Nie lubię widzieć twoich łez - szepnąłem. Oddałem go jej i złożyłem na jej ustach lekki pocałunek. Gdy chciałem się odsunąć, zatrzymała mnie swoją dłonią, dotykając nią mojego policzka. Tym razem to ona mnie pocałowała.
- Kocham cię Zayn - szepnęła, zanim na salę weszła ta sama pielęgniarka, która przywiozła małego.
- Ja ciebie też kocham mała - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Pora nakarmić pierwszy raz malucha. Pomogę ci. Pan zostaje? - zwróciła się do mnie.
- Zayn... Poczekasz na zewnątrz? - zapytała mnie skrępowana Diana.
- Jasne skarbie. Wrócę, jak będziesz gotowa - wyszedłem z sali. W korytarzu zastałem Nialla, flirtującego z jakąś młodą, długonogą pielęgniarką. Czyli Mad to już przeszłość?
    Wyciągnąłem telefon, by sprowadzić godzinę. Dochodzi piąta trzydzieści. Zadzwoniłbym do Ewy i Mar, ale one jeszcze śpią, a Ewa potrzebuje pewnie odpoczynku. Zadzwoniłem więc do Louisa, pochwalić się, że mały jest już na świecie. Ucieszyli się razem z Li i obiecali przyjechać za kilka godzin. No tak, pewnie ich obudziłem.
    Pozostało mi czekać, aż Diana skończy karmić małego i pozwoli mi wejść.
    Po kilku minutach pielęgniarka w końcu wyszła, a ja mogłem do nich wrócić.
- Jestem.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że chciałam, żebyś wyszedł gdy go karmiłam... - śpuściła wzrok na swoje paznokcie. Mały spał w łóżeczku, w którym go przywieźli.
- Diana, jak mogłaś tak pomyśleć? - usiadłem jak nabliżej niej i chwyciłem jej dłoń, całując jej wierzch. - Rozumiem, że się wstydzisz. Nie musisz mi się tłumaczyć kotku - szepnąłem.
- Dziękuję. Jesteś taki kochany... - odszepnęła, głaszcząc mój zarośnięty już policzek. - Czym sobie na to zasłużyłam?
- Już to przerabialiśmy.
- Wiem, ale nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Że jesteś tu ze mną. Naprawdę chcesz go ze mną wychować? Możesz teraz zrezygnować, póki cię nie zna - powiedziała i przysunęła leżankę małego bliżej łóżka.
- Diana, ty chyba skarbie musisz odpocząć, bo coś mi tu głupoty zaczynasz pieprzyć - odrzekłem, nadal trzymając jej dłoń.
- Zayn...
- Diana. Nie obchodzi mnie to, że Nathan nie jest moim biologicznym synem. Jeśli tylko pozwolisz, kiedyś zrobimy sobie takiego małego bąbla. Ale teraz jest on. Pokochałem go. Chcę być z tobą i stworzyć dla niego rodzinę. Z tobą - powiedziałem, patrząc na nią. Ona równeż na mnie patrzyła.
- Dziękuję Zayn. Nie wiem, co powiedzieć -  szepnęła, układając głowę na poduszkach.
- Nic nie mów. Jesteś zmęczona, prześpij się. Gdy się obudzisz, ja tutaj będę.
    Dziewczyna posłuchała mnie i już po kilku minutach nucenia jej jakieś melodii, cicho spała.

*** Cztery godziny później ***

    Wszyscy już się zebrali. Pierwsze przyszły Ewa, jej mama i Marlena. Gdy zobaczyły, że Diana nie ma brzucha, przeraziły się na początku, a potem Mar zapytała, czy urodziła. Diana jej przytaknęła. We trzy zaczęły się cieszyć jak szalone. Chciały go zobaczyć, więc poprosiłem dyżurującą pielęgniarkę, by je zaprowadziła. Nie chciałem zostawiać Diany samej. Była sama przez trzy miesiące. Musimy nadrobić stracony czas przez dwa dni i to w szpitalu, ale co tam. Gdy one poszły, do sali wpadli Louis, Liam, Niall, a nawet Harry. Ostatni był przygaszony, bez humoru. Czyli rozmowa z Marleną się nie powiodła... Jeszcze im się uda. Nie wytrzymają bez siebie za długo.
- No co tam, jak tam, mamuśko? - zapytał Louis, witając się z Dianą.
- Dobrze. Żyję.
- I o to chodzi. Moja Ewa już była? - zapytał ponownie.
- Poszła zobaczyć Nathana - odpowiedziałem. Na te słowa, we trzy ponownie znalazły się w sali. Także było nas ośmiu. Sporo nas dziś.
- Śliczne maleństwo - powiedziała Ewa, ale zaraz zauważyła Lou i praktycznie rzuciła się na jego szyję. - Hej kochanie!
- Cześć moje kobietki - ucałował ją ochoczo i namiętnie po czym pogłaskał jej duży brzuch.
-Hej Liam, Nialler! - przywitała się z chłopakami. - Cześć Harry.
- Hej - mruknął chłopak. Cały czas był wpatrzony w Marlenę.
- Cześć chłopaki - przywitała się cicho Marlena, oparta o ścianę. Widać, że nie chce być tu z Harrym. Po chwili powiedziała ' przepraszam ' i wyszła z sali. Westchnąłem, by się uspokoić i nie nawrzeszczeć na Harry'ego.
- Diana, trzymaj się, ucałuj ode mnie synka. Wracam do Sama, trzeba mu to wasze zniknięcie wytłumaczyć. Cześć - pożegnał się z nią kilka nimut później i nic więcej do nikogo nie mówiąc, wyszedł z pomieszczenia.
    Ewa westchnęła, usiadła na łóżku stojącym obok łóżka Diany i pogładziła się po brzuchu.
- Jak tak dalej pójdzie oboje się wykończą. Wiem, że to nie najlepszy moment na takie zwierzenia, ale dłużej nie utrzymam tego w sobie. Nie mogę patrzeć, jak ona się niszczy.
- Co masz na myśli? - zapytał Liam. Louis podszedł i usiadł koło dziewczyny, łapiąc ją za dłoń.
- Z tego co mi wczoraj streściła, powiedziała Harry'emu, że jeśli przez tydzień się do niego nie odezwie, nie da znaku życia, to ma to oznaczać koniec ich związku.
- Jak żeśmy się dziś spotkali, to nic nie powiedział na ten temat, nawet jak go zapytałem. Tylko wzruszył ramionami - westchnął Liam.
- Ona chce go sprawdzić. On o tym nie wie. Dała mu wolną rękę, przez tydzień robi co chce. A potem ona to sama przetrawi. Tak przynajmniej zrozumiałam...
- Będą razem, zobaczycie - westchnęła Diana i położyła się na poduszce. - Nie zmienię zdania i będę to wam powtarzać aż w końcu tak będzie.
- Przeszkadzamy ci? Może się prześpisz trochę? - zapytałem, gdy zobaczyłem, że ziewa.
- Zayn, wy idzcie, zajmijcie się sobą. Nie jestem chora, mam opiekę w razie czego. Możecie przyjść później. Będę tu cały czas.
- Chcę być z tobą - powiedziałem, gdy reszta zaczęła się zbierać do wyjścia.
- Zayn, siedziałeś tu ze mną cały czas. Idź coś zjedz, prześpij się. Pradzę sobie, uciekaj - powiedziała, obdażając mnie ciepłym uśmiechem. Z westchnieniem wstałem ze stołka i cmoknąłem ją jeszcze soczyście w usta i zanim wyszedłem za resztą, powiedziałem:
- Idę, ale dzisiaj jeszcze przyjdę do ciebie. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Idź już - uśmiechnęła się i nie miałem wyjścia, musiłem ją opuścić.


*******
Kolejny rozdział.
Jak wam się podoba? Mnie tak nawet, nawet:)

Nie wiem, kiedy będą zamówienia i rozdział na Niani, tak tylko informuję, bo nie wiem za co się najpierw wziąć, ale robię wszystko po trochu i coś w tym tygodniu się pojawi. Na pewno zamówienie dla Zuzi. Postaram sieje jak naszybciej ogarnąć, byście nie czekały za długo!
<3

czwartek, 1 października 2015

Imagin całe 1D

- Dobrze, niech pani przyjdzie tak... Jutro o siedemnastej. Będą gotowe - zapewniłam starszą kobietę, rozmawiając z nią przez telefon.
- No dobrze. Cenę za wszystko ustalimy przy odbiorze?
- Tak tak.
- No to miłej pracy - powiedziała, śmiejąc się.
- Dziękuję.
    Kobieta rozłączyła się. Jestem cukiernikiem i przyjmuję zamówienia, które wykonuję w domu, bo na własną cukiernię jeszcze mnie nie stać. Westchnęłam, starając wszystko połączyć w jedną całość, by się nie pogubić. Mam zrobić dla pani Irene kilka ciast, na jej pięćdziesiąte urodziny. Najbardziej wzięłam pod uwagę tort, o którym wspomniała na samym początku, wychwalając moje zdolności i efekty, po ukończeniu wyrobu. Tort będzie średni, dla piętnastu osób. Pani Irene wspomniała o ciastach: miodowniku czy snikersie, pod warunkiem, że będzie z budyniem, a resztę zostawia mi. Postanowiłam zrobić jeszcze jakieś ciacho z galaretką i jakieś drobne ciasteczka z uwagi, że wśród gości będą też dzieci.
- Wróciłem! - w korytarzu rozległ się głos Louisa. Uśmiechnęłam się samoistnie na ten dźwięk i zeszłam ze stołka, by pójść do niego i przytulić go.
- Hej - złapał mnie w talii i musnął lekko moje usta na powitanie.
- Jak ma się mój skarb? - zapytał, gdy weszliśmy do kuchni.
- Świetnie - podałam mu odgrzany obiad i usiadłam naprzeciw niego. - Jak w pracy?
- Dostałem urlop, dwa tygodnie od jutra. Będziemy mogli sobie gdzieś pojechać - oznajmił.
- To wspaniale! - Louis pracuje w firmie ubezpieczeniowej, zajmującej się wszystkimi szkodami po wypadkach samochodowych itp.
- Ja Też się cieszę, skarbie. Tylko, że dostałam kolejne zamówienie i...
- Będziesz musiała z naszej kuchni zrobić zakład produkcyjny? - wszedł mi w słowo.
- Tak.
- Okej. Dużo tego masz? - zapytał, a ja podałam mu kartkę, na której miałam wszystko zapisane. - Tylko? - zapytał,  czytając ją.
- W sumie to jest dużo... Sam tort zajmie mi trochę czasu, bo chcę, żeby jej się podobał i smakował. W końcu tylko raz ma się pięćdziesiąt lat!
- Ale z chłopakami szybko się uwiniemy - powiedział z błyskiem w oku.
- ' Uwiniemy '? - zapytałam zdziwiona.
- No tak. Przyjdzie Liam, Harry i Niall. Pomożemy ci ze wszystkim - powiedział z uśmiechem.
- O nie nie nie nie. Nie chcę ich w kuchni. Ostanim razem musiałam robić ptysie jeszcze raz, bo Niall wszystkie zjadł.
- On je lubi, co poradzisz, skoro twoje słodkości są takie pyszne? - bronił blondasa Louis, komplementując mnie tym samym.
- Dobra. Ale jeśli znowu mi czegoś braknie, to ostatni raz mi pomagali - zastrzegłam.
- Dobra - zgodził się.

    I tak oto trzy godziny później, w kuchni roznosił się gwar męskich rozmów i śmiechu.
- No to zaczynamy! - przerwałam im te męskie rozmowy i wkroczyłam z w duchni w fartuszku.
- Od czego? - zapytał Niall, zajadając się jakimiś chrupkani.
- Więc tak... Harry - powiedziałam do najwyższego chłopaka, który miał na sobie śmieszny fartuch Louisa we wzór męskiej, nagiej klaty. - Ty weźmiesz i wybijesz mi do tej wysokiej miski osiem jajek i wsypiesz trochę cukru i zaczniesz ubijać - chłopak z powagą pokiwał głową na znak zgody i zabrał się do roboty. Następnie powiedziałam Liamowi i Niallowi co mają robić.
- A mnie uwzględniłaś? - usłyszałam głos Louisa przy moim lewym uchu. Objął mnie w talii i przycisnął do swojego torsu.
- Oczywiście. Ale nie w tej chwili.

    Pięć godzin późnej dochodziła pierwsza w nocy. Chłopcy nie poddawali się i z ochotą ( przynajmniej tak odczuwałam ) wykonywali moje kolejne wytyczne co do ich pomocy.
    W tym czasie biszkopt na tort upiekł się bez żadnych szkód, w idealnych proporcjach, Liam zrobił krem, którym go przełożyliśmy, Niall schował go do lodówki. Potem zajęliśmy się ciastem z galaretką. Niall zażądał, bym zrobiła mu takie samo, więc obiecałam, że jak wszystko skończymy, to na pewno zrobię. Teraz Harrym, cały ubrudzony w mące, którą miał nawet we włosach, bo chłopcy w pewnym momencie nie mogli obejść się bez walki i rzucali w siebie mąką, przez co nawet i ja dostałam. Teraz każdy już spokojnie robi swoje, a oon wałkuje ciasto miodowe na snikersa ( wyobraźcie sobie ten widok ).
- Dobra, Louis misiaczku, chcesz nadal mi pomóc? - zawołam do niego, nadal będąc w kuchni.
- Tak tak - wpadł do pomieszczenia, przecierając oczy.
- Louis, mogłeś powiedzieć, że będziesz spał, nie budziłabym cię - powiedziałam, patrząc na to.
- Ale chcę ci pomóc, a poza tym, uwielbiam ciebie w kuchni, jesteś wtedy taka seksowna - powiedział, a Liam zbeształ go wzrokiem, potem dodał:
- Tylko jej nie przeleć na tym stole.
- To nawet nie jest taki zły pomysł - stwierdził i spojrzał na mnie chytrze.
- Hej hej, spokój. Teraz praca, może potem przyjemności. Louis, weź wygnieć to ciasto w tej niebieskiej miseczce, będzie na ciasteczka.
    Chłopak wykonywał moje polecenie. Patrzyłam chwilę na to, jak jego mięśnie napinają się wpływem jego każdego ruchu. To tak bardzo cudowny widok.
- Dobra, Niall. Ty weź i oboje z Lou z tego ciasta, formujcie takie małe kuleczki i obtoczcie je w tych wiórkach kokosowych i orzechach.
    Posłuchali mnie i po dziesięciu minutach małe ciasteczka piekły się już w piecyku.
   Po następnej godzinie poinstruowałam Hazzę, jak ma zrobić snikersa. I powiem szczerze, zrobił to lepiej ode mnie! Ma chłopak zdolności.
    Gdy oni już wszystko zrobili i ciasta chodziły się w lodówce, ja zajęłam się tortem. Boki były obłożone płatkami migdałów. Na samej górze, na brzegach, zrobiłam fantazyjny wzorek kremem z kakao. Do tego dwie róże, w kolorze delikatnego różu. Jedna czerwona wisienka, plaserki pomarańczy i kiwi ułożone na krztałt piór, znalazły się w kremie. Rozpuszczoną czekoladą zrobiłam napis ' sto lat Irene ' i byłam zadowolona z ciasta. 
- Skończone - powiedziałam i ponownie tort znalazł się w lodówce. Poszłam do salonu, gdzie siedzieli chłopcy. Zastałam tam całą czwórkę śpiącą na kanapie, przytulony jeden do drugiego. Przykryłam ich kocem i wróciłam do kuchni. Posprzątałam wszystko i postanowiłam wziąć prysznic i iść spać.
    Obudziłam się o drugiej po południu. Ogarnęłam się i zeszłam na dół i zastałam tam chłopaków w kuchni.
- Hej wam.
- Hej (t.i).
- Jak się macie?
- Jakoś. Spać mi się chce - mruknął Niall.
- Widzę. Chciałam wam bardzo podziękować z całą pomoc. Bez was siedziałabym z tym pewnie dłużej - uścisnęłam każdego po kolei, mocno, chcąc im najlepiej podziękować.
- Nie ma za co. Zawsze możesz na nas liczyć. Hej, nauczysz mnie tych ciasteczek? Może będzie z tego dobry podryw? - zapytał Harry, śmiejąc się.
- Jasne, ale nie dziś. Innym razem - obiecałam mu i usiadłam przy stole, obok  narzeczonego.
- Zjadaj, Niall zostawił specjalnie dla ciebie - powiedział Louis.
- Nialler, kochany jesteś! - przytuliłam blondynka jeszcze raz.
- No wiem - powiedział nieskromnie.



******
Taki tam sobie luźny imagin. Mam nadzieję, że jest jako taki do przegryzienia ;)
<3

Pierwsza rocznica bloga, podsumowanie i imagin urodzinowy!


A więc dziś jest pierwsza rocznica No Control. Zapomniałam całkiem o tej dacie, ale czytając pierwsze moje posty, dotarło to do mnie.
1. 10. 2014 w końcu założyłam konto na g+, bloga i tt!

A więc podsumowując:

Łączna liczba wyświetleń bloga: 28 780

Łączna liczba postów: 150

Łączna liczba wyświetleń stron bloga: 695

Łączna liczba komentarzy:  1180

Ilość zamówionych imaginów: 54:
    Harry - 20 😁😁 😁😣😣
    Niall - 15
    Louis - 10
    Liam - 5
    Zayn - 4

Łączna liczba wyświetleń według kraju:

Polska.                    24427
Francja.                   1542
Stany Zjednoczone 1151
Norwegia.                 497
Wielka Brytania.     260
Niemcy.                     212
Dania.                       142
Bangladesz.               56
Potrugalia.                41
Rosja.                         41

Wow, tak to właśnie wygląda. Dla mnie to bardzo dużo znaczy.
Nadal nie dochodzi do mnie, że jestem tutaj już rok!

Dziękuję wam za każdy komentarz i wsparcie, bo pewnie bez niego by mnie tutaj już nie było, każde wyświetlenie, dzięki któremu dostawałam coraz więcej chęci do pisania rozdziałów i waszych zamówień.
Miałam dodać dziś rozdział z tej okazji, ale nie byłoby go w niedzielę, więc będzie za to imagin.

Jeszcze raz ogromne DZIĘKUJĘ
Czytamy się potem!
<3