niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 59

-Co?!- zapytałam. Te trzy słowa chyba nie chcą jakoś do mnie dotrzeć.
-Tak! -Marlena rzuciła się mna mnie jak na mięso i zaczęła przytulać i piszczeć. A ja siedziałam oniemiała, wpatrzona w jeden punkt.
-Ale... Louis... Trasa...
-Louis będzie wniebowzięty!- powiedziała uradowana.
-Co to za jakieś wrzaski?- do kuchni weszła Diana. Spojrzałam na jej brzuch. Jest już w czwartym miesiącu.
-Dawaj sok Diana. Musimy to oblać!
-Sokiem? Ale co?
-Nasza Ewcia jest w ciąży! -po raz kolejny mocno mnie przytuliła. A do mnie w końcu to dotarło.
Spojrzałam na Dianę. Uśmiechała się. Podeszła zaraz do mnie i również mnie uściskała.
-Gratuluję!
-Dzięki... Ale jak ja to powiem Louisowi?
-Nie martw się tym teraz! Ciesz się razem z nami!
-Cieszę się, ale... On wraca za trzy tygodnie!
-Wiem.
-Jak ja mu to powiem? -załamałam ręce.
-Jak to jak? Normalnie- Marlena najchętniej wszystko robi prosto z mostu.
Usiadła na najbliższym krześle obok mnie.
-Ale teraz mają trasę... Jak pojadą po przerwie, to nie będzie ich prawie do końca roku! A w najgorszym wypadku, Louis nie będzie chciał pojechać! -zerwałam się z krzesełka.
-Spokojnie, jakoś się go zmusi.
Żeby to tylko było takie łatwe, jak ona mówi...

**** Trzy dni później ****

-Jest pani w dziesiątym tygodniu ciąży-  potwierdziła wynik testu lekarka, odstawiając sprzęt z uśmiechem.
-Dziękuję.
Porozmawiałyśmy trochę o prawidłowym odżywianiu i ogólnie, po czym wyszłyśmy od niej z Marleną.
-Jej, będę ciocią!- pisnęła uradowana.
-Ja też się cieszę, że nią będziesz Marlenko. Nie mówiłaś nic Harry'emu?- zapytałam, kiedy wsiadałyśmy do taksówki.
-Nie. Chociaż bardzo mnie do tego ciągnie, rozumiem, że mam mu nie mówić?
-Nie. Wypapla Louisowi, a ja chcę sama mu to powiedzieć.
-Okej. Może pójdziemy na jakieś małe zakupy?-zapytała.
-Jasne.

Tak oto dwie godziny później wracamy do domu obładowane jak chyba jeszcze nigdy.
-Myślisz, że jej się spodoba?- zapytała cicho Mar.
-Oczywiście!
-Już jesteście?- zapytała Diana, schodząc do nas.
-Tak. I mamy coś dla ciebie! -Marlena podała jej torebeczkę ze skutkiem naszej zakupowej eskapady.
-Co to?- zapytała i zajrzała do środka. Wyciągnęła z niej słodkie, niebieskie śpioszki w kształcie króliczka. Jak je zobaczyłam, nie mogłam ich jej nie kupić. -O rany... Są śliczne!- rozłożyła je na stole i przyjrzała się im dokładnie. -Dziękuję! Są piękne! -przytuliła mnie i Mar.-A wy co sobie kupiłyście?
No i zaczęło się przeglądanie,  wzdychanie i w ogóle radocha na całego. Nie pozwoliłam wybierać Marlenie, bo ona wszystko by brała jak leciało. No ja w sumie też, ale trochę rozsądniej...
Ale jakoś nie mogłam się zbytnio przy niej opanować. To wszystko takie fantazyjne i śliczne...

Siedziałam na łóżku w pokoju i zostawiałam się co dalej.
Na pewno muszę zrezygnować z pracy. Na pewno muszę powiedzieć wszystko Louisowi, zaczynając od Rocky'ego a kończąc na ciąży.
Mam nadzieję, przyjmie opanowany wszystko co mu powiem...

*** Następnego dnia ***

-Idź do niego, bo znowu go nie będzie-  Marica wepchnęła mnie do jego biura.
-Cześć Rocky- przywitałam się z nim z uprzejmości.
-No witam cię.
Usiadłam na jednym z krzeseł, teraz w jego biurze.
-Stało się coś, że do mnie przyszłaś?- zapytał opanowany, z uśmiechem, przez który myślał, że mnie nim kupi.
-Rezygnuję z pracy. Zwalniam się-  powiedziałam również opanowana.
Jego mina stężała, ale zapytał:
-Jaki jest powód?
-Jestem w ciąży. Nie mam zamiaru się przemęczać a tym bardziej psuć sobie nerwów- powiedziałam mu prawdę. Niech wie, że jest na przegranej pozycji. Pewnie jeszcze przed chwilą zastanawiał się, jak mnie uwieść...
Przez dłuższą chwilę nic nie powiedział. Siedział zamyślony, jakby go tu wcale nie było.
-Możesz coś mi w końcu odpowiedzieć? -zapytałam. Ta cisza trwała już za długo.
-No dobrze. Skoro tak sobie życzysz. Jak długo zaszczycisz mnie jeszcze swoją obecnością?
-Do końca marca. Myślę, że tak będzie najlepiej.
-Dobrze. Pod koniec miesiąca rozwiążemy umowę- podsumował Rocky z westchnieniem. Przejmując bar, przejął nas i wszystko z nami związane, więc...
Po kilku minutach wyszłam stamtąd. Rocky conajmniej nie był z mojej decyzcji zadowolony.
No i dobrze.
Ja byłam wręcz przeszczęśliwa!
-I jak to przyjął?
-Tak jak się spodziewałam. Nie był zadowolony- uśmiechnęłam się do Maricy.
-Nic nowego. Ostatnio nic mu się nie podoba- westchnęła.
Dziewczyna ma rację. Ostatnio nic mu nie pasuje. Kawa za mocna, za zimna, ostatnio kazał Irene zrobić drugą kawę, bo jego zdaniem przesadziła z cukrem, albo coś źle zrobione, źle poukładane.
Jak przyjedzie koło 8 żeby zabrać zamówienia, to nie ma go do 14. A wiadomo, że rozwozi je godzinę. Mimo, że mamy przez to luz, to jest uciążliwe, bo nie da się nic załatwić z nim. Masakra.
-Tak. Może ma jakieś ciężkie dni?- zaśmiałyśmy się i wróciłyśmy do pracy.

Wieczorem ktoś zadzwonił dzwonkiem. Nie spodziewałam się nikogo, ale poszłam otworzyć.
-Zayn!- od razu zostałam objęta jego ramionami. Chłopak zaśmiał się i zaraz mnie puścił. -Wchodź.
Wszedł do środka i zdjął kurtkę, wieszając ją na wieszaku.
-Cześć Ewciu. Są dziewczyny? -zapytał.
-Nie. Poszły na zakupy.
-To dobrze, bo chciałbym pogadać z tobą.
-O czym?
-O tym wszystkim- usiedliśmy przy stole w kuchni.
-Dobrze. Napijesz się czegoś?
-Nie, nie.
-Okej.
-Jak się trzyma Diana?
Trochę zdziwiło mnie jego pytanie, bo ostatnio wyzwał ją od puszczalskich, więc...
-Nie jestem taki- powiedział, wiedząc chyba co mam na myśli. -Po prostu byłem zły.
-Zaakceptowała to, że jest w ciąży. Cieszy się z tego.
-Twoje terapie zadziałały.
-Tak.
-To dobrze.
-Powiedz mi Zayn- poprosiłam.
-Pokłóciłem się z Perrie i zerwała ze mną.
-Co? O co poszło?
-Wiesz o tych zdjęciach? Z tamtą dziewczyną?
-No tak.
-Właśnie o to. Perrie uważa, że przespałem się z nią potem. Nie dała mi dojść do słowa. Żadne argumenty do niej nie trafiały. Zajęła pierścionek zaręczynowy i rzuciła mi nim w twarz, mówiąc, że nie ma zamiaru zastanawiać się w trasie, czy jej nie zdradzam i powiedziała, że to koniec.
-Przykro mi Zen. Byliście świetną parą- przytuliłam go.
-Wiem. Nawet jej nie zdradziłem. Może nie wyglądam, ale jestem wierny jednej kobiecie- powiedział i przetarł oczy.
-Trzymasz się jakoś? -zapytałam.
-Jakoś...
-Poradzisz sobie. Wiem to. Jesteś zmęczony. Może zostaniesz z nami na noc?
-Okej, ale jutro mam samolot do chłopaków- zastrzegł.
-Okej, przecież cię puścimy!
-Jesteśmy! -usłyszałam głos Diany i jakieś szmery.
-Malik!- Marlena przytuliła chłopaka.
-No cześć.
Spojrzałam na Dianę. Była smutna. Wcale jej się nie dziwię. Ostatnim razem... Nie było przyjemnie.
-Diana?
-Cześć Zayn- powiedziała tylko i chciała iść na górę, ale Zayn się odezwał:
-Poczekaj!
-Chodź Mar, niech sobie porozmawiają.
Wyciągnęłam ją za rękę z kuchni do jej pokoju.
-Ale... Ja chciałam ich posłuchać!
-Nie! Zayn musi ją przeprosić.

*** Oczami Diany ***

-Poczekaj!- zatrzymałam się na schodku prowadzącym na piętro. Nie chciałam z nim rozmawiać.
Odwróciłam się  w jego stronę.
Dziewczyny nagle się ulotniły. Fajnie.
-Słucham cię- odpowiedziałam.
-Wcześniej jakoś nie było okazji... Chciałbym cię przeprosić za to, co wtedy powiedziałem... Byłem zły.
-Rozumiem. Okej, wybaczam- powiedziałam tak tylko, żeby dał mi spokój.
-Więc, może w ramach przeprosin, dałabyś się namówić na jakiś spacer?
Jego propozycja szczerze mnie zaskoczyła. To zabrzmiało jak randka, ale on ma narzeczoną, więc musiałam źle to zrozumieć. Jak to ja.
-Okej. Kiedy?
-Jutro po obiedzie przed moim odjazdem?
-Dobrze.
-Dzięki. Śliczniejsze wyglądasz. Wiesz, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka?
-Chłopiec.
-To świetnie. Będziemy z nim w piłkę kopać- zaśmiałam się a on ze mną.
-Zobaczymy jak to będzie dalej. Ale na razie... Muszę już iść do siebie. Jestem bardzo zmęczona.
-Okej, nie ma sprawy- przytulił mnie na pożegnanie, co mnie zaskoczyło, kolejny raz, ale nie dałam tego po sobie poznać. -Dobranoc.
-Dobranoc.
Ruszyłam schodami. Dotarłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Westchnęłam.
To miłe, że przeprosił.
Na tym skończyłam moje rozmyślanie, bo zapewne wyciągnęłabym za daleko idące wnioski i nie wiem, co by z tego wyszło.
Postanowiłam wziąć prysznic i iść spać.

*** Oczami Marleny ***

-Nie uważasz, że byliby fajną parą? -zapytała Ewa.
-Zayn i Diana? Pff. Coś ty. Przecież on ma Perrie.
-Już nie. Zerwała z nim.
-Co?!
-No tak. Zayn mi wszystko powiedział. Nie wierzyła mu, że nie zdradził jej z tamtą laską i zerwała zaręczyny.
-No to faktycznie. Ale oni i tak nie będą razem. Zayn jej nie toleruje.
-No tak, ale kto powiedział, że przeciwności się nie przyciągają?
-No nikt, ale...
-Wszystko się może zdarzyć Marlenko. Wszystko.




*******
Rozdział już nie tak długi jak ostatnio.
Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Trochę tak o niczym, ale w następnym rozdziale chłopcy już wrócą no i trzeba im ogłosić wspaniałą nowinę!:)
Czytamy się w następnym rozdziale!

Kolejny post to imagin dla Little Dark Angel!

wtorek, 23 czerwca 2015

Louis zamówienie cz. 2

Dla mojej Spenc:)

-Cześć mój ty seksowny misiu- Louis powitał mnie całusem w usta. Ten tekst też był na porządku dziennym i już się do niego przyzwyczaiłam.
-Cześć Louis.
Chłopak ruszył spod mojego domu z piskiem opon i w kilka minut dotarliśmy pod szkołę.
Choć jesteśmy razem od dwóch miesięcy, nadal nie mogę do tego przywyknąć. A raczej do Louisa i jego specyficznego poczucia humoru.
-Jesteśmy! -nadal peszy mnie jego zachowanie do mnie w szkole. On nawet tu nie ma żadnych zachamowań i przy nauczycielach potrafi złapać mnie za tyłek lub soczyście pocałować.
Ale i tak go kocham.
Wysiadłam i oboje dołączyliśmy do jego kolegów i ich dziewczyn, po czym ruszyliśmy pod klasę. Chłopaki jak zwykle rozwalili się pod ścianą a my na ich kolanach.
Chłopak zaczął muskać moją szyję lekkimi całusami i podgryzać płatek ucha.
-Louis- zgromiłam go. Nauczyciele patrzą na nas jak na bandę rozpuszczonych dzieciaków, którym seks tylko w głowie. No może co u niektórych...
-Co ja poradzę, że tak na mnie działasz?
Nic nie odpowiedziałam, tylko zajęłam się  przypominaniem ostatnich lekcji na egzamin. Ostatni w tej szkole. Uff.

Następne dwie lekcje mieliśmy osobno. On fizykę ja algebrę. Siedziałam na końcu klasy przy ścianie. A raczej leżałam na ławce i próbowałam spać z nudów. Przede mną siedziały dwie dziewczyny. O czymś rozmawiały. Nie zwracałam na to uwagi do czasu, aż nie padło imię Louisa.  Nadal leżałam na ławce, ale wysłuchiwałam się w ich rozmowę.
-Kailey mówiła, że widziała tego całego Louisa z Amandą.
-Wiesz, ja ich nawet chyba wczoraj widziałam razem na mieście... Poczekaj, chyba w Tiesto...
-Możliwe.
On i Amanda? Ale... Co oni oboje mogli robić w Tiesto?! Przecież... To restauracja. Droga. Mnie do niej nie zaprosił. Przepraszam, do żadnej restauracji mnie nie zaprosił.
To kim ja w końcu dla niego jestem? W co on gra?
Zrobiło mi się strasznie źle. Tak w środku. Serce. Zabolało mnie serce.
-Prze pani? Mogłabym wyjść do pielęgniarki? Bardzo źle się czuję- podniosłam się z ławki, przerywając nauczycielce jakieś przemówienie.
-No dobrze idź.
Zabrałam torbę i szybko opuściłam klasę, by babka się przypadkiem noe rozmyśliła i nie puściła za mną ogona.
Weszłam na dziedziniec szkoły i usiadłam na najbliższym zimmym murku. Nawet nie wiem kiedy zaczęły lecieć łzy z moich oczu. Nie przejmowałam się tym za bardzo. Może on naprawdę jest ze mną tylko dlatego, żeby mnie w końcu zaciągnąć do łóżka?

Wróciłam do domu, po drodze odrzucając pięć połączeń od tego palanta. Już ja sobie z nim porozmawiam. Dowiem się prawdy. Rzuciłam się na łóżko, powoli oddychając. Nie do wiary, że dałam mu się tak zwieźć.
-Klaudusiu, masz gościa- do pokoju, jak zwykle bez pukania weszła mama.
-Nie ma mnie w domu. Poszłam się utopić w kałuży. Nie chcę nikogo widzieć.
-Ale...
-Nie mamo. Zostawcie mnie w spokoju.
Mama po chwili się wycofała, a ja mocniej wtuliłam się w poduszkę. Nic nie poradzę na to, że mam złamane serce.
-Kotku, czemu nie odbierasz ode mnie telefonu?- nagle usłyszałam głos Louisa w pokoju. Szybko podniosłam się z łóżka i stanęłam przed nim.
-Założyłeś się z kumplami o to, w ile uda ci się mnie przelecieć?!
Przez moment go zatkało i jego mina wyrażała zdziwienie.
-Co ty...?
-No powiedz mi prawdę!- krzyknęłam.
-Klaudia...
-Louis, masz mi w tej chwili powiedzieć prawdę!
-Tak...
-Co tak?!
-Założyłem się z kumplami na tej imprezie, na którą przyszłaś wtedy... Że w ciągu dwóch miesięcy rozkocham cię w sobie a potem zaciągnę do łóżka, ale...
-Wyjdź.
-Mała daj...
-Wyjdź powiedziałam!-krzyknęłam, patrząc na panele.
-Ale...
-Wynoś się do cholery! -wypchnęłam go za drzwi. Zatrzasnęłam je i zsunęłam się po nich, cicho łkając.
Gdzieś podświadomie od początku to mi się nie podobało. Taki Louis i ja? No błagam! Tak nagle mu się spodobałam i od razu mnie kocha?!
Jakaś ty głupia i naiwna!
Położyłam się na podłodze i nadal płacąc, nie wiem kiedy na niej zasnęłam.

Obudził mnie dzwonek telefonu. Przeraźliwie głośny dźwięk. Spojrzałam na ekran. Bella. Odebrać?
-Halo?- sapnęłam, ostrożnie podnosząc się z twardej podłogi. Moje plecy to jeden wielki bolący mięsień. Spoko.
-No gdzie ty jesteś? Zaraz znacznie się akademia!
-W domu? Przyjdę tylko po świadectwo- odpowiedziałam po chwili, siadając jakoś na łóżku.
-Zawsze przychodziłyśmy na akademię!
-No i co z tego?  Nie będę na tym gównie. Na razie!
Rozłączyłam się i zabierając jakieś ciuchy, wzięłam prysznic. Gorąca woda trochę mnie rozluźniła, ale wróciły wczorajsze wydarzenia. Pójdę do szkoły. Tam będzie on i ci jego debile.
Stałam pod natryskiem jeszcze chwilę, po czym w ręczniku stanęłam na kafelkach. Wysuszyłam ciało i zabrałam się za włosy. Wysuszyłam je, wyprostowałam. Założyłam białą zwyczajną koszulkę i do tego czarne spodnie. Wyraźna kreska na górnej powiece i byłam gotowa.
-Wychodzę do szkoły!- krzyknęłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Do szkoły dotarłam autobusem. Na dziedzińcu czekała na mnie Isabelle.
-No hej kochana!- uściskała mnie mocno.
-A gdzie twój kochaś?
-Odszedł w siną dal.
-Co?
-A raczej to ja poszłam.
-Nie rozumiem...
-Po prostu to koniec- westchnęłam i usiadłam obok niej.
-Dobrze. Będzie jeszcze nie jeden taki. Chodzimy do klasy.
Nie. Nie chcę spotkać już więcej żadnego gościa podobnego do niego. Nie! I jego też nie chcę widzieć!
-Nie możesz iść sama i wziąć za mnie tego świadectwa?
-Nie. Przyszłaś to chodź- pociągnęła mnie za rękę w korytarz i po kilku chwilach jesteśmy pod klasą.
-Wchodź pierwsza- powiedziałam, gdy zapukała i otworzyła drzwi.
-O zapraszam dziewczyny, zapraszam- głos wychowawczyni dotarł do moich uszu. Przebiegłam wzrokiem szybko po klasie, by stwierdzić czy Louis jest. Był. Siedział na swoim stałym miejscu za mną. Centralnie za mną.
-Izzie, zamień się miejscami, co?- poprosiłam.
-Nie. Ja muszę być dziś na wylocie. Przykro mi.
Westchnęłam tylko, ale usiadłam na swoim miejscu. Jak tylko mogłam, wsunęłam się najbliżej ławki.

-To co, idziemy oblać ostatni koniec roku?- zapytała z entuzjazmem Isabelle.
-Wiesz co, nie mam dziś ochoty na żadne picie. Może następnym razem, co?
-Okej, to do zobaczenia jutro!- pomachała mi i odeszła do swojego chłopaka. Westchnęłam i ruszyłam powoli chodnikiem, wspominając ostatni rok szkolny. Nagle do rzeczywistości przywrócił mnie czyjś dotyk.
Jego dotyk.
-Puść mnie Tomlinson- powiedziałam i wyszarpnęłam ramię z jego uścisku.
-Zaczekaj. Porozmawiajmy.
-My nie mamy o czym rozmawiać.
-No poczekaj do cholery!- krzyknął. Zatrzymałam się, ale tylko dlatego, żeby nie robił scen pod szkołą. I tak już się na nas gapią.
-Posłuchaj mnie. Tak, był zakład. Nie zaprzeczę. Ale potem to nie był tylko zakład. Naprawdę coś do ciebie czuję.
-Nie wmawiaj mi tu takich bajeczek! A wczoraj z Amandą w Tiesto to niby co?!
-Skąd o tym wiesz?
-Ludzie wszystko powiedzą.
-Spotkałem się z nią w czysto przyjacielskich relacjach! Chciałem poznać jej zdanie!
-Ah tak?! A na jakiż to temat potrzebowałeś zdana tej suki?!
-To moja przyjaciółka! Nie obrażaj jej!
-Przyjaciółka?! To czemu chodzi po szkole i pieprzy o tym, jak to dobrze jest jej z tobą w łóżku?!
-Amanda ma trochę niepokolei w głowie i dlatego.
-Co nie zmienia faktu, że okazałeś się zwykłym idiotą a ja naprawdę cię kocham!- i tymi słowami zostawiłam go na tym chodniku i szybko ruszyłam na przystanek, gdzie zaraz podjechał autobus i ruszyłam do domu.

****** Następnego dnia ******

Dzisiejszy dzień zamierzałam spędzić w łóżku i rozpaczać nad tym, jaką jestem idiotką, ale jak zwykle przeszkodziła mi w tym Isabelle.
-Hej- rzuciła się na moje łóżko a tym samym na mnie.
-Hej.
-O dwudziestej jest impreza u Nialla, idziemy?- zapytała od razu.
-Nie. Nigdzie nie idę.
-Chodź. Jak się trochę napijesz, to od razu smutki znikną- chciała mnie znowu na to namówić.
-Nie. Ostatnim razem się zgodziłam i sama widzisz co wyszło.
-No ale proszę! -zrobiła maślane oczy, czym niestety mnie kupiła.
-Okej, okej. Pójdę!

-Cześć dziewczynki!- krzyknął Horan jak tylko nas zobaczył. No raczej jak zobaczył Izzie, ale cii.
-Cześć.
-Jak się trzymasz Klaudusiu?
-To znaczy?- zapytałam, nie do końca wiedząc o co dokładnie pyta.
-O Louisa.
-Zawiodłam się, ale jest dobrze- pokiwałam głową na znak zgody i odwróciłam głowę w bok.
Kogo ty okłamujesz?
-Mam nadzieję, że będziesz się dziś dobrze bawić.
-Też mam taką nadzieję.
Przystanęłam przy barze i wlałam sobie jakiegoś mieszanego drinka.

Tak miały mi godziny. Trochę siedziałam,  trochę potańczyłam z Niallem jakimiś jego kolegami tj. Zaynem i Liamem, jeśli dobrze zapamiętałam. Jestem w stanie twierdzić, że Niall im kazał ze mną tańczyć, ale okej, pomińmy to.
Poczułam nagle, jak ktoś się do mnie dosiada. Spojrzałam w bok i zobaczyłam Louisa.
-Porozmawiajmy- odezwał się pierwszy.
A miało być dziś tak pięknie...
-Nie mamy o czym.
-Chciałem cię przeprosić...
-Przeprosiny przyjęte- mruknęłam tylko i dopiłam alkohol w szklance. Podniosłam się i chciałam iść po następnego, ale uniemożliwiła mi to jego dłoń na moim nadgarstku.
-Porozmawiajmy na zewnątrz- poprosił a ja mu uległam.
Wyszliśmy na taras z tyłu domu. Zaplotłam ręce na piersi i czekałam aż zacznie.
-No słucham.
-Założyłem się z nimi. Tak, to prawda. Mieli postawić mi za to szkrzynkę wódki...
-Chciałeś mnie przelecieć za skrzynkę wódki?!- krzyknęłam, nie pojmując niedorzeczności tych słów.
-Tak, ale... To był tylko głupi zakład... Ale potem... Potem patrzyłem na to z innej strony. Jakoś zapomniałem o tym, że była jakaś umowa. Patrzyłem na ciebie i nie mogłem się nadziwić, że nie masz nikogo przy sobie. Zacząłem dostrzegać w tobie różne cechy, które podobają się mnie. No i tak się w tobie naprawdę zakochałem.
Prychnęłam tylko, ale pozwoliłam mu kontynuować.
-Potem to wszystko odwołałem. Przepraszam, że nie powiedziałem ci prawdy.
-Louis, przez dwa miesiące żyłam z tobą w błogim przeświadczeniu, że naprawdę mnie kochasz, a ty mi z czymś takim wyjeżdżasz?! Jak ja mam ci teraz zaufać?
-Spróbuj. Wiem, że masz do mnie słabość- powiedział i ostrożnie złapał moje dłonie w swoje.
-Po co spotkałeś się w tej restauracji z Amandą?
-Po to, żeby pomogła mi w wyborze jednej rzeczy.
-Jakiej? Louis nie mów zdawkowo- niecierpliwiłam się.
-Takiej- z kieszeni wyjął spore granatowe prostokątne pudełko i wręczył mi je.
-Co to?
-Jest twoje. Otwórz- polecił mi. Tak też zrobiłam i moim oczom ukazał się piękny wisior. Naprawdę śliczny. Niebieskie oczko ozdabiane dookoła maleńkimi kryształkami.
-Louis... Ale...
-Musisz go przyjąć. Chciałem ci go dać wczoraj, ale sama wiesz...
-Okej...
-Wybaczysz mi?
Spojrzałam na niego, zamknęłam pudełko i powiedziałam:
-Masz ostatnią szansę. Jak ją spieprzysz, to będzie koniec! -zagroziłam mu palcem. -Dziękuję. Nie zawiodę cię.
Zbliżył się i złączył nasze usta w lekkim pocałunku. Był jeszcze lepszy, niż tamten pierwszy.
-Jeszcze nie raz udowodnię ci, że podjęłaś dobrą decyzję -oparł swoje czoło o moje i uśmiechnął się słodko.
-Mam nadzieję, że skończysz z tymi swoimi erotycznymi tekstami- mruknęłam, wtulona w jego tors.
-Nigdy.



******
Koniec!!
Uff, szczerze, to nie wiedziałam jak to skończyć.
Ale się pogodzili!
To ostatnia część, nie będzie więcej, bo w końcu by się rozeszli i tyle...
Mam nadzieję, że Spencer się podoba...:)
Liczę na wasze komentarze a ja lecę pisać dalej kolejny rozdział!<3

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 58


Notka pod rozdziałem prosi się o przecztanie! ;)



*** Oczami Harry'ego ***

Minął miesiąc. Za dwa dni zaczynamy trasę. Nie wiem, jak dam sobie radę z tym, że ten patałach kręci się jeszcze koło mnie. A szukanie nowego menagera tak, żeby nikt się nie dowiedział, nie jest takie proste. Jest cholernie trudne.
-Harry, nie przynieś mi wstydu- powiedziała surowo Marlena, choć widziałem uśmiech na jej ustach, a ja poczułem się jak na kazaniu u mamy.
-Ja? Wstydu? Tobie? Kochanie, ty będziesz ze mnie dumna!- wyściskałem ją mocno i wycałowałem.
-No ja myślę- odpowiedziała.
-Chodź, idziemy do Tommo i jego lubej i jedziemy na lotnisko- powiedziałem, po czym wrzuciłem walizki do wielkiego bagażnika mojego kierowcy.
Przeszliśmy kawałek i znaleźliśmy na na posesji Ewy. Tak, Louis stwierdził, że nie chce być tak daleko od niej i przeniósł się do jej domu a Diana... Diana mieszka tymczasowo u mnie. Ma tam jakiś pokój na końcu korytarza na drugim piętrze. Szczerze, to jak Louis nam o tym powiedział, to nawet mnie serce ścisnęło.  No nie lubiłem jej od początku, ale każdy może zmienić zdanie, prawda?
-Hej Ewciu, jak tam, mój kochanek gotowy?- zapytałem, gdy tylko ją zobaczyłem w drzwiach. Była mocno nie wyspana i ledwo trzymała się na nogach, przez co podtrzymywała się o drzwi. Włosy potargane, jakby dopiero co wstała. No Louis chyba pokazał na co go stać ostatniej nocy...
-Styles, ty i te twoje niewybredne żarty... Wchodźcie.
Dziewczyna wpuściła nas do środka i zaprosiła do kuchni.
-Napijecie się czegoś? O ile się nie mylę, została jeszcze trochę ponad godzina do samolotu, nie?
-Tak. Może kawy.
-Dla mnie też.
Wstawia wodę i oparła o blat.
-Marlena, zalej wrzątek, ja muszę się ogarnąć, okej?
Nim jeszcze skończyła, już nie było jej w pomieszczeniu.
-Okej...
-Ktoś tu się nie wyspał- powiedziała i zalała szklanki w kawą wodą, która się zagotowała.
-Tak.

Po kilku minutach zeszli do nas oboje. No Louis też nie wyglądał na wyspanego. Conajmiej zarwał całą noc.
-Co wy tak jak trupy wyglądacie?- zapytałem.
-Daj spokój. Miałam normalnie całą noc płukanie żołądka. Przez co Louis nie zmrużył oka.
-Jak to? Byłaś w szpitalu? -zapytała zaniepokojona Marlena.
-Nie. Po prostu musiałam się zatruć czymś z wczorajszej imprezy. Chyba ta sałatka śledziowa mi zaszkodziła.
-Wiesz, całkiem możliwe, bo ja też jakoś rano nie zbyt wyraźnie się czułam.
-Faktycznie.
-Jak tam z Dianą?- zapytała Ewa.
-Chyba dobrze. Rano zeszła na śniadanie, zjadła coś i poszła do siebie, mówiąc, że źle się czuje. No, wczoraj też się szybko zwinęła.
-Harry, nie miej jej tego za złe. To wszystko ją boli, każde wspomnienie. To normalne, że chce być sama- powiedziała do mnie brunetka siedząca na kolanach Louisa.
-Właśnie- dopowiedziała Mar.
-Ale my się nią zajmiemy. Będziemy przynajmniej miały z kim pogadać jak was nie będzie- dodała Ewa.
-W takim razie my możemy jechać!- powiedziałem, gdy spojrzałem na zagarek na moim nadgarstku. Wstałem i wsunąłem swoje krzesełko. -Chodź Louis.
W korytarzu Ewa z Louisem żegnali się dość długo.
-Dobra gołąbeczki. Starczy tej miłości, idziemy.

*** Oczami Ewy ***

Louis puścił mnie niechętnie ze swoich objęć.
-Dzwoń do mnie jakby cokolwiek ci się działo. I idź do lekarza jak ci mówiłem- spojrzał na mnie.
-Dobrze Lou. I tak ty będziesz dzwonił do mnie ze sto razy. Leć już- zaśmiałam się i pozwoliłam by razem z Harry'm opuścili moją posesję.
-No i zostałyśmy same- powiedziała Marlena.
-Będzie mi dziwnie.
-No.
-Tyle czasu z nimi i tak nagle zrobi się cicho...
-Racja.
-Mar, idź przyprowadź Dianę, niech weźmie kilka rzeczy, ty też. Będziemy sobie we trzy mieszkać. Nie chcę, żeby coś sobie niedaj Boże zrobiła.
-Już lecę.

*** Oczami Marleny ***

Weszłam do domu i od razu skierowałam się do pokoju Diany. Weszłam do środka, nie było jej.
-Diana?- zapytałam głośno, zanim nacisnęłam klamkę drzwi do łazienki. Odpowiedzi nie dostałam. Zajrzałam do łazienki, nie myśląc, że może w niej być.
Ale była.
-Diana!- podleciałam do niej. Siedziała na kafelkach z żylektą w dłoni a z drugiej ręki lała się strumieniami krew. Była przytomna. -Odbiło ci?!- jak najszybciej przyłożyłam do ran ręcznik, starając się to jakoś zatamować.

-Po co ci to było?- zapytałam bandażując nadgarstek.
-Nie chcę już żyć. Nie daję już sobie z tym rady. Chcę umrzeć- nie patrzyła na mnie.
-Dobrze. Jeszcze o tym porozmawiamy. Jeśli zestawię cię tu na pięć minut samą, nic sobie nie zrobisz?- zapytałam.
-Nie.
Zostawiłam ją tam samą z ciężkim sercem i jak najszybciej spakowałam kilkanaście ciuchów, nawet nie wiem co dokładnie, bo wkładałam jak leciało. Do pokoju Diany nawet nie wchodziłam, dam jej swoje ciuchy, mamy podobne rozmiary.
-Jestem- zeszłam do niej. Na szczęście nic sobie nie zrobiła, tak jak obiecała.
-Jak widzisz, żyję- powiedziała niemrawo.
-I bardzo dobrze. A teraz idziemy.
-Gdzie?
-Do Ewy. No chodź.
Wyszłyśmy. Dom zamknęłam na cztery spusty i po kilku minutach spaceru dotarłam z Dianą do domu przyjaciółki.
-Możesz jej nie mówić?
-Co?
-Nie mów Ewie, że chciałam ze sobą skończyć- złapała mnie za rękę i mocno ścisnęła.
-Nie. Nie mogę tak tego zostawić. Uwierz mi.
-Ale...
-Nie. Wchodzimy.
Wepchnęłam ją delikatnie do domu. Ewa była w kuchni i zapewne robiła obiad, bo na kuchni stały dwa garnki, z których ulatywała mocna para.
-Jesteśmy! -powiedziałam i rzuciłam torbę pod ścianę.
-To świetnie! Niedługo będzie obiad- powiedziała radośnie, ale widząc Dianę i jej zmarnowaną postać, uśmiech zniknął z jej twarzy szybciej niż się pojawił. -Diana, zjesz coś? -zapytała ją.
-Nie. Nie jestem głodna- odpowiedziała i przeleciała wzrokiem całą kuchnię, byle nie patrzeć na nią.
-Okej. Ale obiad i tak w ciebie wmuszę. Musisz mieć dużo siły i jeść za dwóch!
-Mogę iść się położyć?- zapytała.
-Jasne, zaprowadzę cię- weszłyśmy obie na piętro. -To tutaj- pokazałam jej pokój zaraz przy moim.
-Wzięłaś jakieś ciuchy dla mnie?- zapytała cicho.
-Nie. Dam ci swoje, o to nie musisz się martwić.
-Okej.
Dziewczyna weszła do pokoju a ja za nią. Zostawiłam jej torbę przy łóżku a sama się wycofałam.
-Musimy pogadać Ewuniu moja- powiedziałam do brunetki.
-O czym?- zapytała, krojąc coś na deseczce.
-O Dianie. Jest z nią bardzo, ale to bardzo źle- powiedziałam. Ewa aż usiadła przy stole i spojrzała na mnie nie pewnie.
-To znaczy?
-Znalazłam ją dzisiaj w łazience. Podcięła sobie żyły. Na szczęście zdążyłam ją uratować.
-Ale... Czemu?
-Powiedziała, że nie chce tak żyć. Że ma dość i nie da sobie rady.
-Muszę z nią pogadać. Musi wiedzieć, że nie tylko ona przeszła coś takiego.
-Powiesz jej?
-Tak. Może choć trochę jej ulży. I potrzebna będzie jakaś terapia, albo ona sama się podniesie z tego dna.
-Myślisz? -zapytałam.
-Tak. To silna dziewczyna, tylko po drodze się gdzieś zagubiła. Trzeba pokazać jej kierunek.
-Okej.

*** Oczami Ewy ***

Po obiedzie we trzy usiadłyśmy i obejrzałyśmy trochę tv.
-Wiecie co, ja chyba pójdę się zdrzemnąć. Jakoś tak mi się spać zachciało- Marlena postanowiła mnie zostawić. Czyli czas pogadać.
-Ja chyba też...- dziewczyna zaczęła się podnosić, ale ją zatrzymałam.
-Poczekaj, możemy porozmawiać?
-O czym?
-O tobie. Wiem, co chciałaś zrobić- powiedziałam. Dziewczyna spojrzała na mnie zbolałym wzrokiem.
-Ty tego nigdy nie zrozumiesz. Ty masz chociaż dla kogo żyć. Masz Louisa, przyjaciół. Ja nie mam nikogo. Nikogo nie obchodzę.
-Masz nas. Jesteśmy by ci pomóc- powiedziałam.
-Ale wy nie zrozumiecie przez co teraz przechodzę. Czuję się jak nic nie warta szmata. Czułaś się tak kiedyś? -zapytała, wbijając we mnie swój zbolały wzrok.
-Tak. Tak Diana. Ja też zostałam zgwałcona- choć ciężko przeszło mi to przez gardło, postanowiłam jej o tym powiedzieć.
-Co?
-Tak. Zrobił to Mateusz, mój były chłopak. Byłam w nim ślepo zakochana i nie widziałam poza nim świata...
-Ja... Nie wiedziałam...
-Nikt nie wie oprócz Louisa i Marleny. Też miałam myśli samobójcze. Ale dzięki Marlenie udało mi się to pokonać.
-Ale nie byłaś w ciąży! A świadomość, że nosisz w sobie dziecko gwałtu nie jest wcale pokrzepiająca.
-Dziecko jest największym darem od samego Boga Diana! Jeśli on zesłał na ciebie tak wielką łaskę, powinnaś być szczęśliwa, że podarował ci władzę nad nowym życiem!
-Nie dam rady. Gdy tylko spojrzę na niego, będzie to wszystko wracało...
-Diana, to zostanie z tobą do końca życia. I tylko ty możesz sprawić, że albo będziesz strać się zapomnieć lub zmniejszyć ból. Dasz radę. Wychowasz to maleństwo- złapałam ją pocieszająco za dłoń.
-Będziesz w tym ze mną?- zapytała po chwili, patrząc na mnie uważnie.
-Tak- odpowiedziałam i przytuliłam ją do siebie. -Pomogę ci.
-Dziękuję.

**** Kilka dni później  ****

Rozmawiam właśnie przez telefon z Lou.
-Hej kotku- przywitałam się radośnie jak zawsze.
-Hej misiu- jego głos był dziwny.
-Co się stało?
-Zayn wrócił do Londynu i dziwnie tu bez niego.
-Jak to wrócił? Co się stało?
Przez to całe zamieszanie z Dianą, nie mam zielonego pojęcia co się dzieje na świecie. Całkiem już z twittera zniknęłam.
-Pokłócił się z Perrie. Podobno ją zdradził z jakąś Andreą... Nie wiem dokładnie jak to tam było...
-Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.
-Oby.
-Co robisz?
-A nic, leżę sobie i słucham twojego głosu- odpowiedział, na pewno się uśmiechając. Sama też się uśmiechnęłam.
-Jak koncert?- zapytałam.
-Jak zwykle niesamowicie! Wezmę się następnym razem ze sobą. Nie da się tego słowami opisać! -zaśmiał się.
-Okej, trzymam cię za słowo!
-Boję się, że to wszystko się rozpadnie- spoważniał.
-Co dokładnie?
-Wszystko. Zespół, nasza przyjaźń... A bez tego nie będziemy już tym samym One Direction.
-Louis. Wy nie potraficie bez siebie zbyt długo wytrzymać, ja to wiem i ty to wiesz. Nawet jak się pokłócicie to i tak zaraz się pogodzicie, mam rację? -zapytałam.
-Tak, masz rację.
-N-Jeszcze tylko kilka dni i znowu będziemy razem- powiedział radośnie.
-Już nie mogę się doczekać!
-Ja też. Dobrze, leć już spać, bo u ciebie jest już późno. Zadzwonię jutro i powiem ci kiedy dokładnie wracamy, okej?
-No dobrze.
-Kolorowych skarbie- powiedział, wysyłając mi całuski.
-Również kolorowych.
Rozłączyłam się i westchnęłam.
Jutro kolejny dzień pracy. I Rocky. To aż zastanawiające, że Louis jeszcze o niczym nie wie. Nie wiem jak to się stało, że mu nie powiedziałam... A przez telefon to tak dziwnie... Jak tylko wróci, to od razu mu powiem.
Wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni, bo naszła mnie ochota na kiszonego ogórka. Nie było w tym nic dziwnego, bo je uwielbiam i od zawsze je jem. Mam ich duży zapas, bo Diana pożera je tonami!
A wracając do mnie. Chyba będę musiała iść w końcu do tego lekarza. Dwa razy straciłam przytomność. Jestem czasem taka słaba, że w ogóle z łóżka nie wstaję. Marlena nie może sobie ze mną poradzić i ciągle zmusza mnie do wizyty u lekarza. I w końcu tak zrobię. Boję się, że to jakaś choroba albo wirus... Czasem sama nie wiem co zrobić...

*** Następnego dnia ***

-Masz- do kuchni wpadła zdyszana Marlena z jakimś pudełeczkiem w dłoni.
-Co mam?
-Masz i zrób- przed oczami pojawił się test. Ciążowy. Serio?
-Co to jest?- zapytałam i chwyciłam za opakowanie.
-Nie widzisz? Test ciążowy.
-Myślisz, że jestem w ciąży?
-Ja to wiem. A teraz na górę do łazienki- wypchnęła mnie z pomieszczenia na schody. -No sio!
To było tak niedorzeczne, jak to, że Rocky jest moim szefem, ale okej, poszłam zrobić. Po wykonaniu tej czynności zeszłam na dół, razem z plastikowym patyczkiem.
-Zrobiłaś?
-Taaa.
-No to teraz czekamy chwilę.

Gdy ta chwila minęła, Marlena spojrzała na wynik. Ja nie patrzyłam. Naszły mnie wątpliwości, czy aby na pewno nie jestem w ciąży, ale nie miałam tej pewności i zaczął zjadać mnie strach przed prawdą.
-Marlena powiedz mi w końcu- powiedziałam głucho, bo miałam zasłoniętą twarz dłońmi.
-Sama zobacz.
Zabrałam dłonie a przed oczami pojawiły się na pasku dwie czerwone kreseczki.
-Jesteś w ciąży.



*******
No, skończyłam.
Nie uważacie, że ten rozdział jest wyjątkowo długi?:)
Co do wakacji:
Będą tylko dwa rozdziały.  Po jednym w miesiącu.
No cóż, jeśli ktoś nie będzie chciał czytać, to trudno, nie będę go przecież do niczego zmuszać.


I Juls kochanie, mój pokój jest spory i we wakacje najchłodniejszym miejscem w całym domu a 30 stopni upału to nic w porównaniu z moją pracą, gdzie czasem temperatura dochodzi do + 40. 

Dziękuję za tyle komentarzy! 
;)
Także zostawiam was z tym rozdziałem.
Buziaczki❤

wtorek, 16 czerwca 2015

Liam zamówienie

Dla Oli B.




-Jak ty możesz siedzieć tak spokojnie?!- wydarła się na mnie  Lizzy.
-No o co ci chodzi?! Histeryzujesz bardziej ode mnie! Może to ty jesteś w ciąży, co?- zapytałam. Chciałam, żeby się uciszyła. Od dwóch dni, nic tylko o tym nadaje. A ja chcę mieć tylko chwilę ciszy, żeby pomyśleć... To tak dużo?
-Ale ty jesteś ciąży! Czemu się nie cieszysz? Wiesz ile bym dała, żeby być na twoim miejscu?
-Przecież to nic trudnego. Louis nie może się postarać? -doczepiłam się.
-Mogłaś od razu powiedzieć, że chcesz żebym wyszła i zostawiła cię samą- pożegnała się ze mną całusem w policzek i w końcu wyszła. To pytanie zawsze sprawia, że się zmywa. Nie wnikam, ale nie jestem też wredna. Po prostu... Chcę pomyśleć.

-Cześć kochanie!- usłyszałam krzyk męża  w kuchni, dochodzący z korytarza. Po chwili obok mnie pojawił się Liam, przyciągając mnie do siebie i całując namiętnie.
-Hej- odpowiedziałam, gdy odsunął się na moment.
-Nie wyglądasz za wyraźnie. Dobrze się czujesz?- zapytał z troską, sprawdzając moje czoło.
-Jest dobrze Li. Tylko boli mnie trochę głowa- skłamałam.
-Idź się połóż, prześpij. Te migreny cię w końcu wykończą- powiedział, po czym zaprowadził mnie na kanapę i przykrył kocem.
-Dzięki- dostałam jeszcze całusa i dodał:
-Dokończę kolację i zjemy ją. Okej?
-Uhm...
Chłopak zniknął na piętrze, słyszałam jak wchodzi po schodach. Westchnęłam. Minęło kilka godzin a ja dalej nie wiem jak mam mu powiedzieć, że jestem w ciąży. Niby nie mam się czego bać, w końcu oboje chcemy mieć dzieci. Ale kiedyś usłyszałam jak mówił do kogoś przez telefon, że chciałby skupić się na pracy bo ma szansę na awans i nie myśli o dziecku. I to właśnie chodzi mi po głowie za każdym razem. I za każdym razem uciekam od powiedzenia mu o tym. Ale tak dalej nie może być. Liam musi się dowiedzieć. Jeszcze dziś.

-Liam...
-Tak?- dołożył książkę na bok, widząc mnie, jak siadam na łóżku obok niego. Przyciągnął mnie do siebie jak to miał w zwyczaju i całą uwagę skupił na mnie. -Słucham cię Aleksandro.
Czyli ma dobry humor. Zawsze mówi moje pełne imię, gdy jest szczęśliwy. Trzeba korzystać.
-Bo... Ja chciałabym ci coś ważnego powiedzieć.
-Co takiego?
-Bo... Ja... Ja jestem w ciąży- odważyłam się patrzeć przy tych słowach w jego oczy. Mogłam zobaczyć jak z chwili na chwilę zmieniają się w migoczące iskierki.
-Naprawdę? -zapytał po chwili ciszy.
-Tak- pokiwałam głową na tak.
-To wspaniale!- wstał, wziął mnie na ręce jak pannę młodą i zakręcił kilka razy.
-Liam! Postaw mnie!- powiedziałam w końcu, bo kręciło mi się już w głowie.
-Tak bardzo się cieszę- pocałował mnie namiętnie a jego twarz rozświetlił ogromny uśmiech.

Liam stał się niemożliwy. W trzecim miesięcu ciąży wziął urlop by się mną zajmować. Nie dało się go przekonać.
Całe pół roku minęło mi na nic nierobieniu. Liam stwierdził, że najlepiej będzie jak będę sobie odpoczywać a on się wszystkim zajmie. Nie żebym cały czas leżała w łóżku i zajadała się lodami. Nie. Udało mi się go przekonać kilka razy na zakupy. Jakieś ciuszki dla maleństwa itp. Po jednych takich zakupach stwierdził, że czas zrobić pokój dziecięcy w naszym domu. Jak tylko dowiedzieliśmy się, że to będzie dziewczynka, Liam od razu, razem z jego kumplami, Harrym, Niallem i Louisem zabrali się do roboty. Nie pozwolił mi zobaczyć nawet centymetra tego pokoju. W czasie gdy oni bawili się w dekoratorów wnętrz, ja byłam w kuchni z Lizzy.
-Boję się tego, co oni tam robią- powiedziałam kolejny raz, gdy trzeci miesiąc z rzędu usłyszałam jakieś stukoty i odgłosy wiercenia, przybijania i kłótni.
-Nie przejmuj się. Zawsze możesz spać z małą w sypialni a Liama wyrzucić z pokoju na kanapę, jeśli ci się nie spodoba.
-No to żeś mnie teraz pocieszyła- zaśmiałam się. Poród mam zaplanowany na za tydzień i chłopcy robią co mogą, dzień i noc.
-No wiem.
Podniosłam się, bo postanowiłam iść do moich pracowników i zwołać ich na obiad. Nagle poczułam ostry ból w dole brzucha.
-Au!
-Co? Co ci jest?- Lizzy zaraz znalazła się przy mnie. Ból był tak silny, że ledwo stałam na nogach.
-Boli...
-Liam!
-Lizz, to chyba już...- wydukałam.
-Co się...?-Liam pojawił się w kuchni.
-Olka rodzi.
-Ol...- usłyszałam Liama zanim straciłam przytomność.

Słyszałam jakieś głosy w oddali, czyjś płacz, ale nie mogłam dojść, czyj był ten płacz. Następne co słyszałam, to miarowe pikanie, jakby coś kapało, czy coś takiego...
Jakiś czas potem postanowiłam otworzyć oczy. Pierwsze co zobaczyłam, to biały sufit. Czyli nie jestem w domu. Nasz sufit jest kremowy. Spojrzałam dalej i zobaczyłam śpiącego Liama przy moim łóżku. Jestem w szpitalu? Na odpowiedź wskazywała kroplówka, monitor za nią i jakieś naklejki na z kabelkami na mojej klatce piersiowej. Ale dlaczego?
Wróciłam wspomnieniami do tego co pamiętam ostatnie.
Byłam w kuchni, rozmawiałam z Lizz i chciałam ich po chłopaków, ale zatrzymał mnie silny ból brzucha i chyba zemdlałam... Spojrzałam na niego. Był... Płaski. Ale... Jak to? Przecież byłam w ciąży! Przestraszyłam się i wyrwałam dłoń spod ręki Liama, przez co chłopak się obudził.
-Ola? Obudziłaś się! Jak się czujesz?- zapytał od razu, całując mnie w czoło.
-Gdzie jest Charlotte?- zapytałam szybko, bojąc się najgorszego.
-Oluś...
-Gdzie ona jest?!
-Spokojnie, nie denerwuj się. Jest na badaniach. Pielęgniarka ją zabrała.
Odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że coś jej się stało i, że... -Wszystko z nią dobrze. Jest cała i zdrowa i śliczna jak ty- powiedział nie przestając się uśmiechać.
-Czemu zemdlałam?
-Lizzy powiedziała, że wstałaś, lekarz uznał, że to było powodem tak silnego bólu. Jak tylko dotarliśmy do szpitala, lekarka wzięła cię na salę, po czym powiedziała, że musi zrobić cesarkę, inaczej mała umrze.
-Dobrze, że nic jej nie jest.
-Tak. Powinna zaraz do nas wrócić.
Tak jak Liam powiedział, pielęgniarka wróciła po kilkunastu minutach z małym zawiniątkiem na rękach. Podała mi ją i powiedziała tylko:
-Gratuluję- i wyszła.
Spojrzałam na małą kruszynkę w kocyku. Spała sobie słodko i leciutko poruszała małymi usteczkami.
Liam stanął nad nami i również się jej przyglądał.
-Jest naprawdę śliczna- rzekł.
-Cześć Charlotte- powiedziałam cicho a ona jak na zawołanie otworzyła oczka. Duże brązowe oczy Liama. Najpiękniejsze na świecie. Nie mogłam się na nią napatrzeć.

-Powoli, jeszcze chwila- Liam prowadził mnie korytarzem do pokoju naszej małej księżniczki, jak to ujął. -Gotowa?
-Tak.
Usłyszałam jak otwiera drzwi i zdejmuje dłonie z moich oczu. Wchodzimy do środka.
-Oh...





-Jest śliczny!- nie myślałam, że aż tak się postarają. Niby zwykły pokój, ale chwycił mnie za serce.
-To dla maszego maleństwa.
-Dziękuję- obdarowałam go całusem a on  pogłebił go.
Lepiej nie mogłam sobie tego wymarzyć.






*******
Zamówienie dla Oli!
Mam nadzieję, że choć trochę ci się spodoba, no i wam.
Lecę się dokształcać! <3

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 57




Przeczytajcie notkę pod rozdziałem, to dla mnie ważne! 


Wróciłem do domu zaszokowany. Przyjechałem taksówką, bo nie byłem nawet w stanie znaleźć klucza od auta.
-Louis, co się stało? -zobaczyłem przed sobą Dianę, co mnie jeszcze bardziej dobiło.
-Ty nie powinnaś być w biurze? -postanowiłem choć trochę poudawać, że nic nie wiem.
-Paul... Powiedział, że mogę wcześniej wrócić.
-Spooky, weź samochód i jedź po Ewę.
-Tak jest szefie- powiedział z uśmiechem mój ochroniarz i zniknął z domu.
-Czemu ona ma tu przyjechać?- zapytała dziewczyna, patrząc na mnie.
-Diana... Proszę cię. Chociaż dziś nic na razie nie mów, ok? Chcę pobyć trochę w ciszy.
Dziewczyna poszła gdzieś a ja westchnąłem. Jakoś ciężko mi to sobie przyswoić i wytłumaczyć. Nie, nie będę tego sobie tłumaczył. Diana zrobi to za mnie.
-Louis? Louis, gdzie jesteś? -usłyszałem głos mojej ukochanej a potem zobaczyłem ją przede mną.
-Chodź tu do mnie- powiedziałem. Dziewczyna od razu się we mnie wtuliła i usiadła na moich kolanach, o nic nie pytając. Mając ją przy sobie, czuję, że wszystko jest na swoim miejscu.
-Louis, powiedz co się stało.
-Niedługo się dowiesz. Diana!
Minął moment, zanim dziewczyna pojawiła się w drzwiach.
-Tak? Cześć Ewa.
-Musimy porozmawiać. Poważnie- patrzyłem na nią a ona jakby domyśliła się o czym, bo zbladła bardziej niż była chwilę wcześniej.
-O czym?- usiadła na kanapie.
-O wszystkim. A najlepiej od samego początku.
-Dobrze- spuściła głowę i zapytała- co mam powiedzieć?
-Wiem, że Paul płaci ci za to, żebyś mnie zniszczyła tą ciążą i wszystkim wokół.
-Nie! To nie tak.
-A jak?- zapytała Ewa.
-Po pierwsze źle to ująłeś. Płaci mi, owszem. Ale ja jestem tylko pionkiem w jego chorej grze. To on niszczy ciebie, niszczy was. A to wszystko zaczęło się po tym wypadku w, którym cię pobił ten gość- powiedziała do Ewy.
-Co?
-Tak. Nie było mu na rękę to, że tak bardzo interesujesz się nią. Tego nie było w planach. Miałeś mieć tylko dziewczynę przy kamerach. Gdy się zorientował, że coś możecie do siebie czuć, wpadł na pomysł rozdzielenia was. Co prawda, długo myślał co zrobić, ale wpadł na pomysł właśnie z tym waszym zerwaniem i zdradą i żebym była twoją kolejną dziewczyną. Wiedział, że Ewa nie będzie mogła znieść tego, że będzie jeszcze jedna dziewczyna... Od początku mi się to nie podobało, ale nie miałam wyjścia...
-Miałaś, mogłaś przyjść i nam powiedzieć- powiedziałem z wyrzutem.
-Nie wiecie do czego on jest zdolny! Zagroził, że jak tylko coś ci powiem, to mnie zabije!
Normalnie mną wstrząsnęło. Czuję się jak w jakimś tanim horrorze. Nie do wiary, że Paul może być taki podły.
-Ale to jeszcze nie wszystko...- w tym momencie dziewczyna zaczęła płakać i coś czuję, że nie będzie to nic przyjemnego.
-Jest coś jeszcze?
-Bo... To dziecko... Ono nie jest twoje- popatrzyła na mnie przepraszająco.
-To czyje? Wiesz chociaż?- może i zabrzmiało to chamsko, ale nie mogłem inaczej. Nie myślałem normalnie.
-Paula...
Powiedziała to tak cicho, że ledwo usłyszałem. Paula? No śmiać mi się zachciało po prostu. Ale... Jak? Boże, nic już nie rozumiem.
-Co? Jak to Paula? Przecież on ma żonę.
-Bo on... Miał już obmyślony plan wrobienia cię w nieistniejące dziecko, miałam potem zmyślać... Ja... Bo chciał, żebym wsypała kilka tabletek nasennych do soku, czy czegoś i ja.... Nie chciałam. Chciałam to przerwać, bo widziałam, jak bardzo cię to wszystko boli. No i on powiedział, że mam to zrobić, inaczej pożałuję. No i pożałowałam- dotknęła brzucha, jeszcze bardziej zalewając się łzami.
-Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że on...-Ewa zacieła się, patrząc przerażona na blondynkę.
-Tak, Paul mnie zgwałcił- po tych słowach Ewa wstała i usiadła obok niej, przytulając do siebie.  - To był moment. W jednej chwili niósł mnie do jakiegoś pomieszczenia, a w drugim...
A mnie już całkiem zatkało. Co za sukinsyn. Jak go spotkam, to go normalnie rozszarpię.
-Musimy zadzwonić policję. To nie może ujść mu na sucho- powiedziała po chwili Ewa.
-Nie! On mnie zabije!
-Nic ci nie zrobi. Będziesz mieszkać tutaj. Nie będzie miał tutaj wstępu. Będziesz miała ochroniarza. Nie będziesz wychodzić z domu.
-Ale ja muszę pracować...
-To nie będziesz, nie zostawimy się samej z tym wszystkim. Możesz na nas liczyć.
-Nie będziesz mnie podejrzewać o romanse z twoim chłopakiem? -zapytała Ewę.
-Nie. Przepraszam, że byłam taka niemiła dla ciebie.
-Nie ma za co. Ja też przepraszam.
-Dobra, przeprosiny będą później. Teraz musimy powiedzieć o tym chłopakom i iść na policję, albo w odwrotnej kolejności- powiedziałem.
-Dobrze.

Tak więc godzinę temu zgłosiliśmy wszystko na policji a Diana zeznaje. Żal mi jej, naprawdę. Przeżyć coś takiego...
-Dałaś radę? -Ewa zapytała dziewczynę, gdy ta tylko zeszła ze schodów do taksówki.
-Tak- odpowiedziała słabo.
-Możemy jechać do chłopaków?- zapytałem.
-Tak, tak- odpowiedziały i usiedliśmy na tylnych siedzeniach a  na tylnych siedzeniach. Kierowca ruszył. Spojrzałem na Ewę. Widać, że bardzo się przejęła jej historią, bo przecież... Ona to samo przeżyła... Cmoknąłem ją w policzek i przytuliłem dodając otuchy.

-Nasze gołąbeczki!- Niall na nasz widok aż dostał rumieńców. -I Diana...- to już entuzjastyczne nie było. -Wchodźcie, wchodźcie.
Weszliśmy do środka. Wszedłem do kuchni, napić się czegoś.
-Dziewczyny, chcecie się czegoś napić? -spytałem. Pokiwały przecząco.
-Tomlinson! Co was tutaj sprowadza, misie wy moje?- Liam wyściskał mnie i Ewę a z Dianą wymienił uściski.
-Sprawa życia i śmierci- powiedziałem poważnie, dopijając sok.
-Ooooo... No to zapraszam do salonu. Trzeba zwołać walne posiedzenie zarządu!
Naćpał się czegoś czy co?
Gdy już wszyscy siedzieli w salonie, rozwaleni na kanapach i wpatrywali się we mnie jak w obrazek, wstałem i chodząc zacząłem:
-Chodzi o Paula...
-To ja wychodzę. Narka!- Harry podniósł się z kanapy i zamierzał zrobić krok, gdy odezwała się Marlena:
-Styles, siadaj na tym swoim zgrabym tyłku i słuchaj.
-Dziękuję Marlenko- powiedziałem. -Chodzi o to, że on już wyczerpał chyba limit... Nawet nie wiem jak go nazwać...
-Louis szybciej no- Zayn zaczął marudzić. A temu co?
-Chodzi o to, że on nas po prostu oszukał.
-To znaczy?
-Te wszystkie ustawki były robione tylko z korzyścią dla niego. Pamiętasz Harry, jak się rzucał do nas, gdy dowiedział się, że kochamy nasze dziewczyny? Nie podobało mu się to. On chciał nas wszystkich po kolei zniszczyć. Tak, żeby zespół padł. Zaczął ode mnie. I te teksty, że niby nic nie mógł zrobić, to była regularna ściema. Ten wieczór kiedy to rzekomo przespałem się z Dianą, to też jego sprawka!
-To on za tym stał? -zdziwił się Niall.
-Tak. Wymyślił sobie, że jak wrobi mnie w dziecko z inną dziewczyną to Ewa mnie zostawi, prawie mu się to udało- zapałem dłoń Ewy w swoją. Spojrzała na mnie z uśmiechem i ścisnęła lekko moją dłoń.
-To ona jest w końcu w tej ciąży czy nie jest? -zapytał Harry.
-Jestem... Tyle, że nie z Louisem.
-To z kim?
-Z... Paulem...
-I jeszcze się puszcza! Pewnie robotę sobie przez to załatwiłaś- prychnął Zayn. Co się z nim dzieje?
-Zayn, ogarnij się- upominał go Liam.
-On mnie zgwałcił- powiedziała i na nowo zaczęła płakać. Wszyscy osłupieli. Nie wiedzieli co ze sobą zrobić ani gdzie podziać wzrok.
-Chodź Diana, musisz odpocząć- Ewa wyprowadziła ją z salonu. Marlena poszła za nimi.
-O kurwa.
-Ja pierdole....
-Delikatnie powiedziane- rzekłem i usiadlem na fotelu.
-Byliście na policji?- zapytał pierwszy Liam.
-Tak, od nich wracamy.
-Ja pierdole. I co teraz zrobimy?
-Trzeba się zastanowić, bo nie może być tak, jak jest teraz. Że on będzie sobie na nas pogrywał.
-Nie zamierzam dalej z nim pracować- powiedział twardo od razu Harry. -Pewnie ja byłbym następny.
-Ja też nie- Niall i Zayn powiedzieli to samo.
-A więc mamy jasność. Jednogłośnie jesteście za tym, żeby go zwolnić. Okej. Ale i tak musimy pracować z nim na czas trasy, bo został zaledwie miesiąc. Nie znajdziemy nikogo dobrego w tak krótkim czasie- wypowiedział się Liam po chwili ciszy.
-Racja- powiedziałem, przyznając mu rację.
-Konfrontujemy go z całą prawdą?- zapytał Harry.
-Nie. Zobaczmy co on jeszcze wymyśli. Poczekamy. Pierwsza część trasy kończy się w kwietniu, więc będziemy mieli troche czasu nad tym, żeby się porządnie zastanowić co dalej. No i po cichu rozejrzeć się za nowym menagerem.

***Oczami Ewy***

Wyprowadziłam dziewczynę do pokoju gościnnego, bo nie wiem, czy jeszcze długo by wytrzymała. Podłożyła się na łóżku i po chwili zasnęła. Też bym chciała zasypiać na zawołanie. Wyszłam z pokoju, zostając na korytarzu przejętą Marlenę.
- Czy ona właśnie powiedziała, że Paul jak zgwałcił i to jego dziecko? -zapytała cicho, chyba nadal w to nie wierząc.
-Tak.
-Ale...
-Mar, nie męcz mnie. Dzisiejszy dzień był dla mnie zdecydowanie za ciężki i nie chcę już nic więcej myśleć. Błagam, odpuść.
-Okej.
Wróciłyśmy na dół. Chłopcy siedzieli na kanapach i dyskutowali. Usiadłam koło Lou i chwyciłam jego dłoń.
-Kochanie, od dzisiaj mieszkamy razem. Nie ma co się przejmować Higgins'em.





*****
Uwaga!
Pojawią się na pewno jeszcze dwa rozdziały. I, teraz zastanawiam się, czy jest sens pisania bloga we wakacje.
Czy będziecie czytać?
Proszę wszystkich o odpowiedź, bo to dla mnie bardzo ważne!

Jak reakcje po rozdziale???
<3



                   Czytasz = komentujesz

wtorek, 9 czerwca 2015

Louis zamówienie

Dla Spencer Hastings


-Isabelle, daj mi spokój. Nigdzie nie idę.
-No ale weź. Będzie fajnie. Poznasz kogoś! A nie tylko siedzisz w tym pokoju jak zombiak jakiś!
-Dobrze mi z tym! -odpowiedziałam i starałam się jakoś ją ignorować, co nie było możliwe, bo stała centralnie przede mną i nie miała zamiaru odejść i dać mi spokój.
-No chodź, będą fajni ludzie. Ostatni raz, błagam!
-I tym chcesz mnie przekupić?
-Tak. Przyjdę po ciebie za trzy godziny. Zobaczysz, że nie pożałujesz. Będą same seksi dupeczki, mówię ci! Przecież nasza klasa to same przystojniaki! No i twój brunet!
I tak oto mnie zostawiła samą.
Miałam jakieś inne wyjście, niż pójść tam z nią? Nie.

-A więc chodźmy!
Dziewczyna wzięła mnie pod rękę i za chwilę jechaliśmy taksówką pod podany adres.
Miałam lekkiego stresa, bo wszyscy wiedzą, że nie jestem z tych, co budzą się nie wiedząc gdzie są.
-To tutaj- głos Belli ściągnął mnie na ziemię.
Westchnęłam, ale wysiadłam i ruszyłam za nią na posesję, gdzie ma się odbyć cała ta impreza. Nie chciałam na nią iść.
Dla mnie imrezy z dużą ilością alkoholu robione na zakończenie ostatniego roku szkolnego, to idiotyzm. Chodzi w nich tylko o jak największą ilość przelecianych lasek.
No ale na Isabelle nie ma mocnych!
-Klaudia, nie myśl tyle, tylko chodź.
Zaraz znalazłyśmy się w środku. Isabelle zaprowadziła mnie do kuchni i podała jakiegoś drinka, który ładnie wyglądał i dobrze smakował.
-O! Kogo moje oczy widzą! Klaudusia zaszczyciła nas swoją osobą! -usłyszałam za sobą głos a potem poczułam męską rękę na swoim ramieniu. Obok mnie stanął Louis.
-Cześć Louis- odpowiedziałam.
-No piękna, powiedz mi, co takiego skłoniło cię, by zawitać w moje skromne progi?- zapytał, pokazując na tą samą kuchnię, która była po prostu śliczna i przestronna.
Był wyraźnie odłużony alkoholem, bo było od niego ostro czuć. Ale ani to, ani to, że potrafi być czasem obleśny, chamski, wulgarny na każdy możliwy sposób i strasznie napalony na laski ze szkoły, nie mogło nic poradzić na to, że coś do niego czuję. No to było jak grom z jasnego nieba! Naprawdę! Gdy tylko zobaczyłam go pierwszy raz, wiedziałam, że długo o nim nie zapomnę. A nasze relacje to kolega- koleżanka, jak chce coś spisać.
-Isabelle. Ona mnie zmusiła.
-No i bardzo dobrze. A teraz zatańczymy.
I nie zdążyłam się obejrzeć jak brunet obracał mnie na parkiecie zrobionym zapewne w salonie.
Gdy poleciała wolna piosenka, chciałam odejść, no ale... Zatrzymała mnie dłoń Lou na mojej talii, gdy mocno mnie do siebie przyciągnął.
-Zatańcz ze mną jeszcze ten taniec- wyszeptał mi do ucha. I to wcale nie brzmiało jak zdanie wypowiedziane przez pijanego gościa.
-Uhm... No dobrze.
Zaczęliśmy się kołysać w rytm muzyki. Miałam lekki mętlik w głowie.
Dziwne było dla mnie jego zachowanie. Nie wiem jak mam go odebrać... Okej, na to jeszcze przyjdzie odpowiednia chwila.
Poczułam jak jego dłonie niebezpiecznie przy każdym ruchu zjeżdżają coraz niżej. Za każdym razem coraz mniej mi się to podobało.
-Louis, ogarnij się.
-O co ci chodzi? -zamruczał mi do ucha.
-Weź ręce z mojego tyłka do cholery!- wkurzyłam się.
-Oj tam. Chodź ze mną.
Powiedział to dokładnie w chwili, gdy piosenka się skończyła.
-Gdzie?
-No chodź! -wyciągnął mnie na taras, gdzie było kilkoro ludzi, zapewne jego kumpli, bo gdy nas zobaczyli, zaczeli gwizdać i mu gratulować. Okej...
-Tommo, idziesz na całość! Złapałeś w sidła naszą klasową mysz!- usłyszałam głos Drake'a.
-Kiedyś trzeba było! -odkrzyknął mu i dalej poszliśmy, nie wiem w jakim kierunku.
To też jest dziwne.
-Powiedz mi gdzie idziemy!- stanęłam w miejscu, tym samym odmawiając dalszego marszu za chłopakiem.
Ten tylko westchnął, stanął przede mną i z chytrym uśmieszkiem powiedział:
-Wyprowadzę cię gdzieś najdalej od tego domu a potem będziemy uprawiać dziki seks nad jeziorem. Podoba ci się ta opcja? -patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jego mina najpierw niczego nie wyrażała, ale widząc mój wyraz twarzy, zaczął się niepohamowanie, głośno śmiać.
Jego śmiech jest cudowny, tak jak i uśmiech...
-Louis, ile wypiłeś?- zapytałam, gdy już przestał się śmiać. Kątem oka zobaczyłam ławeczkę. Usiadłam na niej. Chłopak zaraz się dosiadł do mnie. Staliśmy się ramionami.
-Dokładnie kochanie jedno piwo- odpowiedział z uśmiechem.
-Po pierwsze nie kochanie, a po drugie nie wierzę. Czuć na kilometr wódą od ciebie.
-Styles tak pił, że rozlewał po wszystkich, których miał w zasięgu.
-Czemu tu przyszliśmy?- zapytałam.
-Pomyślałem, że chciałbyś odpocząć.
-Od czego? Od twoich gości?
-Tak.
-Nie rozumiem cię Louis- powiedziałam w końcu z westchnieniem.
-W jakim sensie?
-Przy innych osobach jesteś naprawdę irytujący.
-Tak?
-Irytujący, chamski, wulgarny na każdy możliwy sposób, ale...
Gdy już miałam dodać, że tak bardzo przystojny on... On mnie pocałował! Jego usta delikatnie pieściły moje.
Nie chciałam przerwać tego idealnego pocałunku, ale...
-Co to było?!- zapytałam, odsuwając się od niego szybko, tym samym wstając szybko z ławki.
-Klaudia...
-Ty naprawdę taki jesteś. Przez moment myślałam, że jesteś normalny, ale jak zwykle się pomyliłam. Jak każdy, chcesz mnie tylko przelecieć!
-Klaudia, to nie tak! Zaczekaj!
Miałam go gdzieś. Szłam dalej przed siebie. Byłam zła. Naprawdę przez chwilę byłam zdania, że jest jednym z tych normalnych... Eh, jak ja coś pomyślę...
Szkoda gadać.

Wróciłam na jego posesję i z trudem znalazłam Izzie.
-Wracamy!- wyciągnęłam ją z domu.
-Co? Gdzie? Jeszcze noc młoda Klaudia!
-Kurwa, jak chcesz, to sobie zostań, ja wracam na pieszo. Nara.
Zostawiłam ją tam. Ruszyłam w drogę powrotną. Emocje we mnie buzowały, choć nie wiem dlaczego. Nic się takiego nie stało. Po jakimś czasie ochłonęłam.
Może nie powinnam tak na niego naskakiwać, no ale, kto by tak nie zrobił? Ten chłopak mąci mi tylko w głowie swoją obecnością. Ale cóż zrobić, skoro ja się w nim zakochałam? Nie odwrócę tego. A to, że przyszłam na tą głupią imprezę utwierdziło mnie w tym, że z każdym jego widokiem kocham go coraz mocniej.
Nagle zobaczyłam snop światła, oświetlający moje nogi. Odwróciłam się i zobaczyłam samochód Louisa. Poznałam go po masce i przednich światłach, bo tylko on ma takie auto w całym Doncaster. Ruszyłam szybciej.
-Klaudia, zaczekaj!- drzwi trzasnęły a po chwili poczułam szarpnięcie za ramię.
-Louis, zostaw mnie.
-Przepraszam. Ja nie...
-Nie tłumacz się. Pocałowałeś mnie. Zapewne chciałeś mnie potem przelecieć, bo przecież tylko jeszcze mnie nie zaliczyłeś!
Puścił mnie, ale się przybliżył bliżej mnie.
-Nigdy nawet o tym nie pomyślałem.
-Daruj sobie. Wracam do domu.
-Poczekaj, odwiozę cię.
-Nie potrzeba. Sama sobie pójdę.
-Wsiądź ze mną, proszę.
Przewróciłam oczami, westchnęłam, ale podeszłam do samochodu. Gdy sięgałam za klamkę, Louis znowu mnie zatrzymał.
-Co znowu?
-Chcę ci to wyjaśnić.
-Co ty mi chcesz jeszcze wyjaśniać?
-No ten pocałunek.
-Więc?
-Więc, tym pocałunkiem chciałem ci coś pokazać.
-Co takiego?
Chłopak przybliżył się do mnie, dzieliło nas może z pięć centymetrów.
-Podobasz mi się od dawna. Może i jestem chamski, wulgarny i w ogóle nie w twoim typie, ale tak bardzo pragnę cię poznać. Chcę być przy tobie, kochać cię jak najlepiej umiem...
-Louis...
Pocałował mnie, kolejny raz. Już się nie opierałam, bo sama tego chciałam, znowu poczuć jego miekkie i słodkie usta na swoich.
Przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Czułam jego ciało na swoim. Idealnie dopasowane. Zarzuciłam ręce na jego szyję, tym samym pragnąc więcej od niego. Nagle poczułam, jak podnosi mnie za tyłek, przez co moje nogi znalazły sobie miejsce na jego biodrach.
-J... Jedźmy już Louis- ledwo wypowiedziałam, bo brunet zabrał mi całe powietrze a noc jest duszna.
-Dobrze, ale powiedz mi, czy coś czujesz do mnie- powiedział jeszcze, nawet nie myśląc o tym, by mnie postawić.
-Kocham cię- wyszeptałam mu do ucha a on lekkim całusem musnął moją  szyję, robiąc malinkę.
-A więc, czy chciałbyś spróbować stworzyć ze mną związek? Uprzedzam, że jestem bardzo niewyżyty seksualnie- powiedział poważnie, choć w jego oczach latały radosne ogniki.
-Tak. Chcę spróbować.
Pocałował mnie jeszcze namiętnie, po czym odjechaliśmy z tego miejsca. Louis odwiózł mnie do domu. Został oczywiście ze mną do rana. Powiedział, że i tak by nie mógł spać, bo ma pełny dom ludzi a Harry sobie z nimi poradzi. A ja wcale mu tego nie broniłam. Resztę nocy spędziliśmy na rozmowach i poznawaniu swoich zalet i wad.




*******
I jak???????
Nawet mi się podoba, ale nie wiem, czy podoba się Klaudusi i wam.
Kończyłam go w szkole i teraz dopisałam kilka zdań.
To do następnego kochani!
Dziękuję za wasze wielkie wsparcie dla mnie, kocham was!
<3

Informacja :(


Hej!

Właśnie przed godziną dowiedziałam się, że za dwa tygodnie, 22 czerwca, mam egzamin zawodowy pisemny. I co za tym idzie, muszę wziąć się ostro do pracy, bo mam sześć zeszytów do ogarnięcia...
I strasznie się boję!
Mam dla was dwa zamówienia i rozdział, oczywiście nie skończone...
Ale, że wyszło jak wyszło, wszystko się pokomplikowało, ale teraz liczy się dla mnie egzamin, więc nie wiem kiedy to wszystko się pojawi.
Przepraszam, jeśli was zawiodłam. Tak, zawiodłam was...
Nie spodziewałam się, że to wszystko tak bardzo przyspieszy...

Trzymajcie kciuki!
<3

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 56

*** Oczami Ewy ***

Rano zbudziłam się już o 8.
Przeciągnęłam się i przypomniałam sobie wczorajszy wieczór. Było... Miło. Nawet bardzo.
W pudełku był śliczny komplet wisiorka z literką 'L', niby nic, ale zapewne diabelnie drogie. Do tego małe kolczyki, również z literką' L'. A wszystko to złote. Urzekł mnie ten prezent.
A potem to już wiadomo co miało miejsce.
Leżeliśmy potem w swoich ramionach a Louis mówił mi te wszystkie czułe słówka twierdząc, że musi uzupełnić braki po tak długiej rozłące. A ja nie miałam nic przeciwko.
Uwielbiam, gdy jest romantyczny, nawet jak mu to nie wychodzi za bardzo, co jest mega słodkie.
Louisa nie było. Zostawił mi kartkę w, której napisał, że jest z chłopakami w studiu. Przyjęłam to do wiadomości i szybko się podniosłam. Za szybko, bo poczułam, że nogi mam jak z waty i normalnie ich nie czułam, zrobiło mi się ciemno przed oczami i głucho w uszach, przez co wylądowałam spowrotem na łóżku.
Co to było?
Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Może to przez tą zmianę czasową, albo co?
Długo o tym nie rozmyślałam tylko wyszykowana, ruszyłam do pracy. Dowiedziałam się od Stacy, że dziś poznamy nowego szefa. Mam nadzieję, że nie będzie cisnął czy coś...
Dotarłam do baru i zastałam tam już Stacy.
-Hej.
-Hej, jak tam po świętach?- zapytała mnie od razu.
-A dobrze.
-Dzisiaj przyjdzie ten gość, co ma przejąć kawiarnię po Nicole.
-Wiesz, trochę się boję tego.
-Może nie będzie tak źle. Zawsze możemy się zwolnić- powiedziała pocieszająco.
-Uhm.
-Witajcie moje drogie- usłyszałam głos mojej jeszcze szefowej.
-Dzień dobry szefowo.
-Jak tam? Gotowe do pracy?
-Tak.
-Mogę o coś zapytać? -odezwała się Stacy.
-Oczywiście!
-Kiedy poznamy nowego kierownika?
-Tak, dziś przyjdzie zapoznać się z wami, dlatego też wszyscy się dziś pojawią. Mam nadzieję, że godnie przyjemiecie mojego następcę- powiedziała z uśmiechem.
-Tak jest!- powiedziałyśmy.

No i nadeszła ta chwila. Ta, przez którą nie mogłam spać w nocy i w ogóle rano czułam się okropnie.
Nicole zebrała nas na zapleczu. Zamknęła kawiarnię na ten czas, by nikt się nie szwendał po niej
-Moi drodzy- zabrała głos. -Na początku chciałbym powiedzieć, że świetnie mi się z wami pracowało. Z jednymi dłużej, z innymi krócej. Ale jesteście naprawdę świetnymi młodymi ludźmi! Nie zaprzepaśćcie tego w czym jesteście najlepsi. Kurczę...- otarła mokre już policzki. Czułam, że i ja zaraz będę płakać. -Wierzę w was i będę trzymać za was kciuki, że dacie radę i będzie się wam dobrze pracowało z Rocky'm. Poznajcie waszego nowego szefa- Rocky Mendes!
Na zaplecze wszedł mężczyzna. Gdy na niego spojrzałam... Wbiło mnie w ziemię. Nie, to za delikatne słowa. Co on tutaj robi? On ma być moim szefem?! Przecież on jest w wieku Louisa! To jego kumpel!
Tak, to ten sam chłopak, który zarywał do mnie, gdy przyszłam z Lou na mecz.
Boże. Nie wierzę...
-Witam was załogo- jego wzrok dłużej spoczął na mnie. Uśmiechnął się do mnie. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chcę przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Wiem, że nic dobrego z tego wszystkiego teraz nie będzie. To będzie masakra.
Podszedł do każdego i uciskał dłoń.
-Witaj- powiedział do mnie i uśmiechnął się szerzej.
Nie odpowiedziałam. Nadal go nie lubię a z tego co widzę, to się to raczej nie zmieni.
-Chciałbym powiedzieć na początek, że nie będę nic zmieniał w personelu, czy w grafiku. Chcę by ta kawiarnia prosperowała tak samo. Nicole, wykonałaś kawał świetnej roboty.
-Dziękuję Rocky. My teraz pójdziemy załatwić ostatnie formalności, a wy wracajcie do pracy.

-Coś ty taka cicha, przez cały dzień się zrobiłaś?- zapytała Stacy. Wycierając ostatnie stoliki.
-Co?
-Czemu jesteś cicha?- powtórzyła pytanie.
-A tak sobie myślę...
-O naszym nowym szefie?- puściła oczko.
-Też.
Przecież nie powiem jej, że zastanawiam się co powiedzieć Louisowi.
"Wiesz kochanie, mam nowego szefa. Nie uwierzysz kto nim jest! Twój kolega z boiska, Rocky!"
Ta, na pewno się ucieszy...
Dobrze, że poszedł sobie po godzinie, jak Nicole wszystko mu pokazała i wytłumaczyła. Chociaż... On i tak będzie się nami wysługiwał...
Tak w ogóle, po co mu kawiarnia?
Nie wiem, czy się dowiem.
-Zamkniesz?- zapytałam.
-Jasne! Odprowadzić cię?
-Nie. Pojadę z... Kimś- odpowiedziałam.
-Ahaaa- typowo przyciągnęła ostatnią literę.
-A idź. Nie wiem co sobie tam wyobrażasz. Jadę z przyjacielem.
-To się tak teraz nazywa Ewciu- powiedziała z uśmiechem.
-Dobra, ja uciekam.
-Do jutra!
Pożegnałyśmy się i wyszłam pośpiesznie z pracy. Na podjeździe stoi już samochód Harry'ego. Cóż, uparł się, że po mnie przyjedzie. Nie dało się go przekupić.
-Hej.
-Hej mała.
-Tak to ty se możesz mówić do Marlenki, nie do mnie. Wypraszam sobie- powiedziałam uśmiechając się lekko i przytulając z brunetem.
-A to przepraszam.
-Wszystko okej?- zapytałam. No chyba nie bez powodu pofatygował się po mnie do pracy.
-Nie.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam...
-Co się dzieje?
-Mogę zabrać cię na jakąś kawę albo obiad?- zapytał patrząc na mnie niepewnie.
-Jasne. O co chodzi?
-I moją małą blondyneczkę.
-Coś z Marleną?
-Nie. Po prostu chcę o niej pogadać- skręcił w jakąś ulicę.
-Aha. Mam nadzieję, że to nic poważnego...
-Zależy jak dla kogo.
-Okej... Robi się przerażająco...
-Nie no... Dowiesz się jak będziemy na miejscu.
-Dobra.
Po kilku minutach dotarliśmy pod bar i zamówiliśmy jakiś obiad. Znalazłam miejsce najdalej położone od wścibskich oczu, ale i tak reporterzy nas dopadli i jutro będzie kolejny skandal.

"Była dziewczyna Louisa Tomlimsona, Ewa chodzi z Harry'm Stylesem?!"

-Zaraz przyniosą- Harry usiadł na przeciw mnie i parzył na mnie przez chwilę.
-Czemu tak mi się przeglądasz? Mam coś na twarzy?
-Nie... Po prostu chcę to sobie jakoś wytłumaczyć, ale bez ciebie się chyba nie obejdzie.
-Hazz, powiedz w końcu co się stało.
-No... Jakby ci to powiedzieć... Jest pewien problem natury delikatnej.
Moje brwi poszybowały do góry. Co? O co chodzi?
-Możesz jaśniej? -w tym momencie do naszego stolika podeszła kelnerka, niosąc zamówienie.
-Dziękujemy.
-Chodzi o to, że Marlena mi chyba nie ufa tak do końca.
-Co?!- aż wyplułam sałatkę. Zachciało mi się śmiać. Ona mu nie ufa?
-Nie tak ostro. Posłuchaj.
-Słucham cię cały czas.
-Chodzi o to, że... Chciałbym zrobić krok do przodu w naszym związku ... Ale nie mogę- westchnął, kończąc swój wywód.
-Harry, możesz jaśniej? Nie jestem wróżką, żeby czytać między wierszami.
-Boże, nie wiedziałem, że powiem to kiedykolwiek do przyjaciółki swojej dziewczyny...
Czy Harry się w tej chwili zarumienił?! Ten Harry Styles?
On naprawdę jest w niej zakochany!
-No?
-Chciałbym TO z nią zrobić- powiedział i był już czerwony jak buraczek. Nie do wiary, co ta dziewczyna z nim zrobiła. Ale wróć.
-Chcesz się z nią przespać? -zapytałam, upewniając się.
-Tak! Ale za każdym razem mi odmawia.
-Czy Marlena powiedziała, dlaczego ci odmawia?
-Zawsze mówi, że nie jest gotowa.
Zaczął grzebać w jedzeniu. A ja się zamyśliłam. Poniekąd wiem, dlaczego mu odmawia, ale czy on to zrozumie?
-Harry... Nie wiem, czy mogę ci to powiedzieć...
-Powiedz mi. Powiedz, błagam. To jest moja dziewczyna. Mam prawo wiedzieć.
-Harry... Lepiej będzie jeśli jej zapytasz. Nie jestem tą osobą, która powinna ci to powiedzieć... To delikatna sprawa.
-Boi się, że coś będzie nie tak, czy co?
-Harry, naprawdę. Będę źle się czuła z tym. Nie męcz mnie- popatrzyłam na niego błaganie.
-Dobra, niech będzie.
Harry zszedł z tego tematu. I dobrze, bo inaczej bym mu w końcu powiedziała. On jest strasznie uparty i jakby chciał, to by zrobił wszystko, żeby się dowiedzieć.
Ich życie erotyczne to nie moja sprawa, niech między sobą to wyjaśnią. Chociaż, gdybym była na miejscu Marleny, zapewne postąpiłabym tak samo, ale przez przeszłość...
Nic, dadzą radę.
Zjedliśmy ten obiad i porozmawialiśmy o głupotach. Odwiózł mnie do domu i powiedział jeszcze, zanim poszedł do siebie:
-Może masz rację. Porozmawiam z nią. Trzymaj kciuki, żeby się udało.
-Trzymam, trzymam- powiedziałam a po chwili chłopak zniknął mi z pola widzenia.
Westchnęłam i weszłam do domu.
To był ciężki dzień.
A kolejne nie zapowiadają się kolorowo.

*** Oczami Louisa ***

Dotarłem na miejsce jeszcze przed Dianą. Nie było jej, co dało mi chwilę czasu na przemyślenie tego wszystkiego.
Siedziałem chwilę w samochodzie, gdy Diana zajechała na parking przed barem. Spiąłem się lekko. Wysiadła i ruszyła do środka. Zrobiłem to samo, zakładając wielki kaptur i tak samo wielkie czarne okulary Zayna.
W środku znalazłem miejsce za stolikiem przy, którym siedziała już dziewczyna. Nie będą mnie widzieć, bo każdy stolik jest otoczony z dwóch stron ścianami tak, że było tylko wejście.
-Jestem- usłyszałem głos. -Nikt cię nie widział?
Brzmi jakoś znajomo, ale przez tą ścianę źle słychać.
-Nie.
-Teraz słuchaj. Pójdziesz z Tomlinsonem do lekarza. No wiesz ginekologa.
-Po co? Byłam wczoraj.
-Nie interesuje mnie to. Masz iść dziś.
-Ale...
-Nie ma ale. Idziesz i koniec.
-Mam tego dość! Jak chcesz niszczyć mu życie dalej, to go sobie niszcz, ale beze mnie!
Usłyszałem tylko dźwięk odsuwanego krzesła i zobaczyłem jak Diana wybiega z baru.
-Diana!
Po chwili usłyszałem kolejne krzesło odsuwające się przy stoliku Diany i w tym samym kierunku co ona ruszył... Paul?!



******
Postanowiłam skończyć właśnie tu.
Heh, czekam na wasze reakcje!
Brawo dla tych, którzy myśleli, że to właśnie Paul!
No i te rozterki Hazzy...


;)
Spenc, twoje zamówienie jest w trakcie produkcji ;)
Mam nadzieję, że w tym tygodniu się go doczekasz, choć nie mogę dać gwarancji:(
Wybacz, że musisz tyle czekać...
<3

A tu nasi panowie wczoraj w Cardiff!








I na koniec jeszcze takie selfie:




                  CZYTASZ = KOMENTUJESZ