sobota, 9 stycznia 2016

Epilog

*** Oczami Diany ***




  Tak wiele się zmieniło przez tyle lat... Osiemnaście lat. Tyle lat ma mój najukochańszy synek. Wyrósł na cudownego chłopaka, dobrze go z Zaynem wychowaliśmy. Jestem dumna. Nie, żeby był przyczepiony do mojej spódnicy! Jest samodzielny, no i wyprowadził się z domu jakiś miesiąc temu, z czym nie mogłam się pogodzić, ale mamy jeszcze Nadię. Trzy lata młodszą, śliczną mulatkę, wrodzoną w naszych rodziców. Jedyne co ma po nas, to kolor włosów Zayna i moje niebieskie oczy. Dziwna kombinacja, ale jest jedyna w swoim rodzaju, co czyni ją jeszcze bardziej naszą. Dopiero trzy lata po ślubie ( który swoją drogą był cudowny! ), Nadia się pojawiła. Przez pewnien czas bałam się, że w ogóle nie będę mogła mieć już dzieci, bo nie udawało nam się, a to by mnie chyba zabiło.
- Nad czym tak rozmyślamy? - Głos Zayna sprowadził mnie spowrotem do naszej sypialni. Zamknął za sobą drzwi i spokojnym krokiem podszedł do mnie, siadając na łóżku przy mojej osobie i obejmując ramieniem. Spojrzałam na niego. Nie zmienił się za bardzo. Lekko się postarzał, w końcu ma te czterdzieści lat, ale nadrabia wszystko radością i chęcią do życia. Rzadko się przy nim nudzę. Mimo, że pracuje w swojej wytwórni płytowej, ile tylko może, to i tak znajdzie czas dla nas. To szalone, ale Zayn dobrze czuje się w takim układzie, a ja nie narzekam, bo mam ukochanego co noc w naszym łóżku.
- Właśnie zastanawiałam się nad ostatnimi latami.
- To były bardzo ciekawe lata, nieprawdaż? - Mrugnął do mnie, po czym przybliżył się i złączył nasze usta razem. To zabawne, ale ciągle nie mam dość jego pocałunków. - Jesteśmy razem osiemnaście lat, od siedemnastu jako małżeństwo. Mamy dwoje dzieci. Nie ma nad czym rozmyślać. Trzeba pomyśleć nad urodzinami Nadii. Ona ma już piętnaście lat! Zaraz zacznie uciekać z domu! -Jego ton przyprawił mnie o chichot. Tylko Zayn potrafi mnie rozbawić byle czym.
- Nie zacznie. Rozumie panujące zasady i nie sadzę, że chciałby spotkać się z twoim karcącym wzrokiem. Znowu.
- Jakiś szacunek, w końcu musi do mnie mieć - zaśmiał się, choć to prawda.
    Jak przypomnę sobie, gdy wróciła do domu z jakiejś imprezy... Nie to, że ma zabronione czy coś. Po prostu wróciła pijana i pod wpływem narkotyków. Boże, gdy Zayn zobaczył ją w takim stanie, strasznie się zdenerwował. Żeby nie powiedzieć wkurwił, choć to lepiej pasuje. Myślałam, że rozniesie dom, ale nie bałam się go. Nigdy nie dał mi powodu do tego, że byłby w stanie skrzywdzić mnie, choć nie raz wyprowadziłam go z równowagi.
- O czym myślisz? - Zagaił.
- O nocy, kiedy wróciła naćpana i pijana do domu.
- O tak. Dostała następnego dnia lekcję do końca życia.
- Prawie na kolanach cię błagała o wybaczenie. - Pokręciłam głową z uśmiechem.
    Tak właśnie było. Siedzieliśmy we trójkę przy stole, gdy zeszła po schodach, by napić się wody, jak się potem okazało. Atmosfera była ciężka, ale nie tylko ze strony Zayna no i trochę mojej, naruszyła nasze zaufanie do niej. To nie mogło obejść się bez echa.
    Weszła do kuchni, znalazła schłodzoną wodę w lodówce i upiła trochę, nie patrząc na nas. Potem dosiadła się do stołu, gdy chciała wziąć sobie coś do jedzenia, Zayn zabrał jej wszystko, po co sięgnęła. Nie to, że chciał ją głodzić. Prowokował ją, a ona złapała się.
- Czemu wszystko mi zabierasz, tato? - zapytała, chcąc odebrać od niego talerz z kanapkami.
- Masz nam coś może do powiedzenia? - zapytał ją, patrząc na mnie.
- Co mam wam powiedzieć?
- A choćby przepraszam i słowa wyjaśnienia, dlaczego wróciłaś do domu napruta niczym ćpun i pijak?
    No i zaczęło się tłumaczenie. Zayn nie przyjmował go do wiadomości, a Nathan gdzieś się ulotnił, zanim cokolwiek się zaczęło. Sam miał rozmowę z mulatem poprzedniego dnia na ten temat, po powrocie jego siostry. On też nie był święty i swoje za uszami miał. Koniec końców, udał jej się udobruchać wymagającego ojca, choć on ma ją cały czas na oku.
- Myślisz, że nie będzie brać?
- Nie bądź naiwna kochanie. Na pewno nie przepuści okazji, ale zrobi wszystko, żebyśmy się o tym nie dowiedzieli. Oby tylko się nie uzależniła, czy coś...
- Nadia nie jest głupia. Wie, czym się kończą takie akcje.
- No dobrze, wystarczy tych tematów. Zabieram moją żonę do restauracji. Dzisiaj świętujemy! - Oświadczył, w mgnieniu oka podnosząc mnie jak pannę młodą i obracając się dookoła kilka razy. Śmiałam się, wtulona w jego szyję.
- Co świętujemy?
- Naszą rocznicę żono - wyjaśnił. - Zawsze zapominasz. Ale ja jestem od tego, by o tym pamiętać. - Złączył nasze usta. - Ubierz coś seksownego - mruknął w moją szyję, obejmując mnie w talii i przyciągając mocno do swojego ciała. Uwielbiam czuć jego bliskość.
- Oczywiście - obiecałam, mając w głowie kreację na dzisiejszy wieczór.


**** Oczami Marleny ****



- Ja już nie dam rady!
- Kochanie dasz, wierzę w ciebie! - Wystraszony Harry trzymał mnie mocno za dłoń. Pewnie miażdżył mi kości, ale nie czułam go, bo coś innego było ważniejsze. A raczej ktoś. Razy trzy.

    Piętnaście lat temu, urodziłam, po dziesięciu najcięższych godzinach życia, trójkę bliźniąt. Tak! Troje bliźniaków! Jak to bywa, gdy podejrzewałam, że jestem w ciąży, poszliśmy do lekarza. Oczywiście pani doktor potwierdziła moje przypuszczenie, ale gdy dodała, ilu potomków dorobił się Styles, zemdlałam. Nie mogli mnie docucić, ale gdy się to udało, nie mogły dotrzeć do mnie słowa specjalisty. Od razu pojawiły się myśli, jak sobie poradzimy z tyloma obowiązkami i czy dzieci będą zdrowe. Zamarwiałam się tym praktycznie przez cały okres ciąży, aż wreszcie lekarka kazała leżeć i o niczym złym nie myśleć, bo to może źle wpłynąć na maleństwa. Przyznam, podziałało. Gdy widziałam dumnego loczka, trzymającego jedno maleństwo z dumą na twarzy, wiedziałam, że opłacało się pocierpieć te kilkanaście godzin i zobaczyć taki widok. Gdybym miała więcej siły, zrobiłabym zdjęcie, ale po prostu czułam się bez życia.

    Teraz sytuacja wygląda tak: bliźniaki Daisy, Nelly i Richard mają już po piętnaście lat. Mają jeszcze młodszego brata Damiana, który ma lat dziesięć. Dogadują się jak to rodzeństwo. Jedno drugiemu przyleje, płacz, a potem zaraz się godzą i porównują gry, albo modę. Już nawet z Harrym na to nie reagujemy.
    Harry po zakończeniu One Direction zajął się pisaniem. Pisze dla siebie lub innych artystów.  Wydał trzy płyty, które są po prostu cudowne, to trzeba usłyszeć, żeby się przekonać, bo słowami się tego nie opisze. Jego wygląd uległ trochę zmianie. Skrócił włosy. Ma takie, jak mniej więcej na początkach zespołu no i lekko siwiejące przy skórze głowy, lecz nie widoczne za bardzo. Ślub wzięliśmy po dwóch latach bycia razem. Udało mi się powstrzymać jego zapędy seksualne do ślubu! Sama w to nie wierzyłam, a jednak. Co najważniejsze, nie zdradził mnie. Do dzisiaj przeprasza mnie za tamto.  Nawet się o to pokłóciliśmy. Cały czas tylko przepraszam i przepraszam, a ja chciałam zapomnieć. Ale jest wszystko dobrze i generalnie kłócimy się o kolor ścian do pokoi, niż o coś poważniejszego. Cieszę się, że jego fani mnie zaakceptowali i dorośli by zrozumieć, że nie odejdę od niego i kocham go najmocniej.
     Ja jestem współwłaścicielką cukierni, którą prowadzimy z Ewą. Tak! Udało jej się spełnić w końcu to marzenie. Zawsze myślała o tym, by mieć taką małą cukierenkę na rogu z kilkoma stolikami i klientami. Na szczęście wszystko idzie po naszej myśli. Udało mi się poprawić stosunki z rodzicami, a to głównie dzięki Harry'emu. On namawiał mnie na spotkania, rodzice poznali swoje wnuki, no i cieszą się, że są dziadkami. Moja siostra została porządnie wychowana, tak jak ja nie byłam, ale to już temat zamknięty.
Jesteśmy szczęśliwi w szóstkę.

**** Oczami Ewy ****




- Nie rozumiesz, że nie możesz?! - uniosłam się kolejny raz dzisiejszego dnia, który się nawet dobrze nie zaczął.
     Alice tego ranka weszła do kuchni i od razu zaczęła się awanturować. Dobrze, że Amy, nasza młodsza córka jest w szkole i nie musi tego wszystkiego wysłuchiwać. Amy to przeciwieństwo Alice. Mimo swoich szesnastu lat, jest poukładana i wie, czego w życiu chce. Jest pod tym względem podobna do mnie, choć z wyglądu mało mnie przypomina.
- Przestań mi w końcu rozkazywać! Skończyłam osiemnaście lat tydzień temu. A poza tym, Daniel mi się oświadczył. - Stała na przeciw mnie z szerokim uśmiechem, który był oryginalną kopią Louisa. Słysząc ostatnie zdanie i widząc pierścionek na jej palcu, ręce mi opadły. Usiadłam z wrażenia na krześle przy stole w kuchni, chowając twarz w dłoniach. - Nie mogę...
- Co to za krzyki? - W kuchni, jak zbawienie, pojawił się mój mąż.  Pochylił się nade mną i pocałował, jak miał w zwyczaju, w głowę. To samo zrobił u Alice. - No? Słucham. - Patrzał raz na mnie, raz na nią.
- Mama mi nie pozwala....
- Ona chce u niego zamieszkać - weszłam jej w słowo.
- U kogo?
- U Daniela -  Westchnęłam, bo wiedziałam, że przegrałam. Louis stanie po jej stronie, bo lubi chłopaka. O przepraszam, jej narzeczonego.
- Nawet nie ma mowy. - Oniemiałam, gdy to usłyszałam. Kolejny raz mnie zdziwił. Nie ma dnia, by mnie nie zaskoczył. Za to go kocham.
- Co?! - jej rozczarowanie postawą ojca było widać na kilometr.
- I przeproś mamę, za podnoszenie na nią głosu. To śmieszne, że muszę ci o tym przypominać, a jesteś na tyle duża, by to rozumieć. Powinnaś brać przykład z Nathana.
- To zwykły maminsynek! Dajcie mi spokój, do cholery! - Uciekła z kuchni, zapewne kierując się do swojego pokoju. Biedny Nathan. Źle ulokował swoje uczucia i cierpi na nieodwzajemnioną miłość do mojej starszej córki. To dziwne, że wszyscy o tym wiedzą, a Alice nie.
- Wyrażaj się! - Mężczyzna krzyknął jeszcze za nią i usiadł przy mnie, przygarniając do siebie.
- Ona mi zaraz na głowę wlezie! - powiedziałam cicho, wtulona w jego szyję.
- Tak się nie stanie.
- Czemu nagle zmieniłeś zdanie co do tego Daniela? - zapytałam, o to, co mnie ciekawiło.
- Generalnie to od początku go nie trawiłem. Ale nic nie mówiłem, bo widziałem, jak nasza mała córeczka cieszy się, no to co miałem zrobić?
- Oh... Okej.
- No. - Moja twarz wylądowała w jego dłoniach. Spojrzałam w jego tak samo niebieskie i iskrzące się oczy, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się w kościele, by złożyć przysięgę małżeńską.
Widać już było pojedyncze zmarszczki na jego twarzy, ale żadna z nich nie ujmowała mu w wyglądzie. - Nawet nie waż mi się tu płakać - zastrzegł, gdy mój podbródek lekko się zatrząsł.
- Nie zamierzam - posłałam mu delikatny uśmiech.
- No raczej. Musisz jeszcze ogarnąć załogę w barze - tymi słowami zmotywował mnie do działania.
     Nie mówiłam wam, ale udało się! Po czterech latach od urodzenia Alice, stwierdziłam, że muszę zmienić coś w swoim życiu. Było w nim za dużo monotonii i otworzyłyśmy z Marleną cukiernię. Jestem z niej taka dumna! Na początku wiadomo, dobrze nie było, ale teraz zaopatrujemy kilka cukierni na terenie Londynu w swoje wyroby i świetnie nam to idzie, dzięki świetnym pracownikom. Dzielimy się z Mar obowiązkami. Ja jestem tą dobrą szefową, a Marlenka tą złą. Jest w tym najlepsza!
- Racja - odpowiedziałam. Po chwili zabraliśmy się za śniadanie.

    Po skończonym posiłku posprzątałam i z zamiarem wyjścia z domu do pracy, założyłam kurtkę. Sprawdziłam w torbie, czy mam potrzebne papiery, które mam załatwić na dziś, prąd, przelać pieniądze za zaległy towar.
- Mamo? - Usłyszałam sprawcę mojego zdwnerwowania, schodzącą po schodach.
- Tak? - zapytałam ją, nadal sprawdzając coś w papierach.
- Przepraszam - zatrzymałam się i spojrzałam na nią.
- Za co?
- Za to, że na ciebie nakrzyczałam. Nie tak mnie wychowaliście z tatą. Chyba powinnam brać przykład z Amy, albo Nathana - podeszła i przytuliła się do mnie mocno, jak wtedy, gdy złamała sobie rękę w nadgarstku, w zabawie w chowanego, kiedy miała pięć lat. Skarciłam ją za to, że nie uważała na siebie i wtedy mnie przeprosiła i przytuliła. Nie zapłakała wtedy ani razu, choć widziałam, jak bardzo ma na to ochotę. Jest czasem dumna. Oddałam uścisk, całując ją w jej zadbane włosy.
- Dobrze, że ojciec nie musiał cię lać, żebyś zrozumiała - zaśmiałam się.  Zawsze ją tym straszyliśmy i zawsze działało.
- Tak.
- Dobrze, uciekam, bo mam kilka spraw w cukierni.
- Daniel mi się nie oświadczył.
- Co? - znowu się zatrzymałam i spojrzałam na nią zdziwiona.
- Skłamałam, chcąc zobaczyć waszą reakcję.
- No i co? Prawidłowa czy nie? - byłam zła, że sobie ze mnie, z nas zakpiła, a ja wtedy odchodziłam od zmysłów.
- Tak. Zerwałam z nim wczoraj.
- Przykro mi kochanie - potarłam jej ramię, posyłając uśmiech.
- Mi nie. To był dupek. Zdradzał mnie.
- Skoro tak, to masz rację. - Moja duża, czarna torba, znalazła się na prawym ramieniu, chwyciwszy klucze w rękę, powiedziałam jeszcze: - Pogadamy jak wrócę, okej?
- Okej. Poczekam na moją siostrzyczkę. - Usiadła na schodach i podparła podbródek rękoma. - Ale najpierw pogadam z Nathanem.



    Liam nadal jest z Sophią. Wzięli ślub trzy lata po naszym. Mają syna Jamesa, który przypomina trochę Li i trochę Soph. Nie jestem w stanie powiedzieć, do kogo bardziej. Na ten moment dobrze im się układa, choć, jak wszędzie mieli swoje wzloty i upadki.
    Niall. On to wieczny kawaler. Był w kilku związkach, nawet raz zrobiło się poważnie, bo oświadczył się jednej, ale dziewczyna zrezygnowała, nie wiemy do końca, jak to z nimi było i dlaczego po kilku dniach od zaręczyn z nim zerwała, ale załamał się. Potrzebował roku, by się pozbierać... Ale mu się to w końcu udało dzięki naszej pomocy i wyszedł na prostą.
    Gdy spotykamy się wszyscy w jednym domu, to mam wrażenie, że to wszystko zaraz zniknie i pojawią się napisy końcowe, że to tylko film, moje wyobrażenie, które jest piękne. Jest nas tak dużo! Osiemnaście osób! Ale wtedy czuję ramiona na Louisa na moich biodrach, jego wargi na mojej szyi i wiem, że to wszystko działo się i dzieje naprawdę.






" Miłość cierpliwa jest,
Łaskawa jest. 
Miłość nie zazdrości, 
nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
nie dopuszcza się bezwstydu, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy, 
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. 
Miłość nigdy nie ustaje, 
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą, 
albo jak dar języków, który zniknie, 
lub jak wiedza, której zabraknie. 
Po części bowiem tylko poznajemy, 
po części prorokujemy."



*************
Dodałam dziś epilog, bo po prostu nie mogłam się już doczekać, aby go wam dać!

Wow.
Nie wiem, co powiedzieć.

Jestem dumna, że udało mi się napisać to ff tak jak jest ono w tej chwili. Że jest tak zaczęte i tak skończone. I cholera, smutno mi. Boże, ja dorosłam z tymi bohaterami!
:'(
Jakoś trudno mi w tej chwili uwierzyć, że to epilog, że więcej rozdziału nie będzie...


Jestem dumna tej historii. Naprawdę dumna.

Autopromocja

Ale jest jeszcze Niania i Sprzedana, więc nie zniknę z bloggera. A jeśli chcecie przeczytać coś jeszcze, to zapraszam na Wattpad, szukajcie mnie pod nazwą EvaTommo19, mam tam pięć książek w tym No Control, Niania i Sprzedana.

Koniec autopromocji.



Czas na podziękowania!!!

W pierwszej kolejności z całego serca dziękuję WAM. Bez waszych kochanych osóbek nie byłoby tego ff. Gdy już nadszedł ten moment, to powiem wam, że chciałam rzucić w cholerę tego bloga przy dziesiątym rozdziale. Wiedziałam, że nie piszę na tyle dobrze, by ktoś się tym zainteresował. Nikt nie komentował, a miałam wrażenie, że publikuję dla siebie, choć chciałam się dzielić tym, co piszę. Ale pojawiły się kochane, życzliwe osóbki, chciałabym was wszystkich wyściskać mocno i podziękować... I tak oto jesteśmy tutaj. Pisząc jakieś kawałki w notesie, nie sądziłam, że wyjdzie coś z tego, a tu proszę.



Dziękuję, że razem stworzyliśmy razem tą historię!

<3

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 78

- Ale policja już go zwinięła? - zapytała Marlena, siedząc obok mnie na kanapie, gdy cała opowieść ujrzała światło dzienne.
    Ja do tej pory, nie wiem, jak to się stało, że ten chłopiec tam był... Okej, powiem, o czym mówię. Godziny mijały, a ja byłam pewna, że ten idiota coś nam zrobi. Wiadomo było, że pieniędzy nie dostanie. Codziennie nagrywał jakieś filmiki, wysyłał je do Marleny czy na policję, a potem obrywałam w twarz, albo Louis dosawał prawego sierpowego... No i dziś siedzieliśmy jak zwykle pod ścianą, gdy w szybę zapukał mały chłopiec. Miał może z osiem lat. Louis wpadł na pomysł i powiedział do niego, by wyciągnął Mateusza z domu. Obiecał mu, że da mu sto funtów za to. Mały zgodził się i nie trzeba było długo czekać, gdy dzwonek do drzwi rozleg się po domu. Wyczuliśmy momemt i po prostu wyszliśmy z piwnicy, gdyż Mateusz nie zamknął za sobą drzwi ostatnim razem. Dotarcie do drzwi nie zajęło długo, bo były w końcu korytarza po lewej stronie. W drzwiach zobaczyliśmy, że chłopiec ciągnie bruneta gdzieś za dom. Skorzystaliśmy z okazji i pobiegliśmy przed siebie, a potem korzystając z telefonu u jakieś miłej staruszki, Louis powiadomił policję i Liama.
- Tak. Jak tylko udało nam się jakoś wydostać, zadzwoniłem na policję. - Poinformował ich Louis. Siedziałam jednym bokiem wtulona w Louisa, a drugim w Marlenkę.
- Jak dobrze, że jesteście - wyszeptała cicho, by nie obudzić Alice śpiącej w moich ramionach.



**** Pół roku później ****

    Louis ostatnimi czasy chodzi jakiś nerwowy. Gdy dłużej się nad tym zastanawiam, wraca do mnie sytuacja z początku naszej znajomości, kiedy było podobnie. Przyszedł i powiedział, że musimy zerwać. Boję się tego, co to było tym razem.
- Louis, musimy porozmawiać - powiedziałam od razu, gdy usłyszałam, jak chłopak wchodzi do domu i zatrzaskuje za sobą drzwi frontowe.
-Tak? O czym? - Zainteresował się, wchodząc do salonu, gdzie siedziałam z jakąś gazetą, którą jeszce chwilę temu przeglądałam. Alice śpi, więc mam chwilę dla siebie. Brunet podszedł do mnie i pocałował w usta, siadając zaraz obok mnie i obejmując ramieniem. - Co się dzieje?
- To ja się pytam, co się dzieje. Od kilku tygodni chodzisz jakiś inny, z głową w chmurach! Nie wiem, co się dzieje! - Gazeta wylądowała na stoliku przede mną.
- Ja... Nie mogę ci powiedzieć -wyznał.
- Dlaczego?
- Bo... Po prostu nie mogę. To na razie tajemnica - odrzekł, uciekając ode mnie wzrokiem.
- Czy... Czy ty chcesz mnie zostawić? - zapytał go o to, co chodzi cały czas po mojej głowie.
- Co?! Skąd ci to do głowy przyszło? - zapytał zdziwiony, prostując się.
- Louis, ostatnim razem, gdy się tak zachowywałeś, tydzień potem powiedziałeś mi, że mamy się rozstać. Chyba mam prawo mieć takie podejrzania!
- Ewa, kochanie ty moje. Jak mogłaś pomyśleć, że cię zostawię? - Przygarnął mnie mocno do siebie i biorąc na kolana tak, że wtuliłam się w jego szyję. Mój mąż tak świetnie pachnie...
- Jak widać mogłam - westchnęłam, będąc całkiem uspokojona. To szalone, jak działa na mnie jego głos, dotyk, uśmiech. On cały.
- To nie jest nic, czym powinnaś sobie zaprzątać swoją głowę, wiesz?  A poza tym, gdy już wszystko będzie gotowe, będę mógł ci powiedzieć.
- Co powiedzieć? - Zaciekawił mnie tymi słowami. - Co będzie gotowe?
- Nie powiem, bo to niespodzianka.
- Niespodzianka?
- Tak. I nic ci nie powiem. - Na zakończenie cmoknął mnie jeszcze w policzek, a potem w szyję.
- No dobra. Niech ci będzie.


    Tak minął kolejny tydzień. Prawie zapomniałam o tej rozmowie / kłótni.  Do dnia, gdy Louis wrócił do domu o godzinie piątej po południu. Była to sobota, a on powiedział, że idzie z chłopakami na piwo, bo dawno się nie widzieli. Uwierzyłam, bo była to prawda. Chłopcy mieszkają teraz w różnych częściach Londynu i rzadko mają czas na spotkania towarzyskie. Zajmują się swoim życiem. Ja z dziewczynami widziałam się w czwartek. Dzień minął na wesołych ploteczkach, praktycznie na każdy temat.
    Louis wrócił do domu i oznajmił, że daje mi dwie godziny na to, bym przygotowała się do wyścia. Gdy zapytałam, czy to jakieś eleganckie wyjście, powiedział, że tak, i że zajmie się Alice. Nie pozostało mi nic innego, jak przystać na to, co mężczyzna mi proponuje. Po odświeżeniu się, wybrałam z szafy moją nową zdobycz i dobrałam do niej srebrne kolczyki, czarne szpilki i małą czarną kopertówkę.



Włosy na koniec lekko skręciłam. Po półtorej godzinie zeszłam na dół. Louis czekał na mnie z naszą córką. Miał na sobie garnitur, o wiele bardziej dopasowany niż ten w dzień naszego ślubu. Nie wiem, jak można być tak perfekcyjnym. Siedząca na jego ręce Alice uśmiechała się do mnie szeroko.  Miała na sobie pomarańczową sukieneczkę i kokardę we włoskach. Widać już, że jest podobna do swojego ojca. Ma jego ślicznie niebieskie oczy i nosek. Włoski ma takie, jak my, choć lekko jej się kręcą, jak mojej mamie. No i jest głośna. Jak Louis. Razem ślicznie wyglądali.
- Gotowa?
- Tak. - Ujął moją dłoń, całując jej wierzch. - Wyglądasz obłędnie. Może wrócimy jeszcze na chwilę na górę? - szepnął mi na ucho. Zarumieniłam się, jak zwykle, ale odpowiedziałam tylko:
- Innym razem.
    Nic nie odpowiedział, ale mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Był wieczór. Lato tego roku było naprawdę łaskawe dla Londynu i obdarzyło go piękną pogodą. Dzisiejszy wieczór jest ciepły, więc wzięłam tylko jakiś sweterek dla Alice i we troje opuściliśmy moją posesję, odjeżdżając autem Louisa.
- Powiesz mi, gdzie jedziemy? - zapytałam po chwili ciszy w samochodzie. Alice przysnęła.
- Nie. Będziemy tam za kilka minut - odpowiedział i jego prawa ciepła dłoń znalazła swoje ulubione miejsce na moim kolanie.
- Okej. Niech ci będzie.
    Jego ręka delikatnie i spokojnie gładziła moją skórę uda, dawając tym ciepło i oganiające mnie powoli uczucie uspokojenia. Po kilkunastu minutach Louis zatrzymał się przed bogato zdobioną czarną bramą, która kryła za sobą wielką posiadłość, która była wynajęta na nasze wesele.


Louis chwycił za klamkę i nacisnął mechanizm. Drzwi się otworzyły, a przede mną zobaczyłam cudowny widok. Weszliśmy do środka, przez co spoczął na nas wzrok każdego, ale zaraz rozległy się brawa. Alice dzielnie siedziała na moich rękach, ciekawie rozglądając się dookoła.
    Przy oknach stało kilka stołów, a przy nich po sześć osób. Staliśmy po środku sali, gdzie był parkiet, dokładnie tak, jak chciałam! Zdałam sobie sprawę z tego wszystkiego i emocje wyszły na wierzch. Jestem szczęśliwa. Pojawiły się łzy i zaraz zaczęły lecieć po moich policzkach, gdy tylko kilka osób podeszło, by się z nami przywitać. Alice zwróciła uwagę na mnie. Wydawało mi się przez moment, że i ona się zaraz rozpłacze, tylko dlatego, że ja to robię. Ale tak się nie stało. Dotknęła swoją małą rączką mojego policzka, nieudolnie jeszcze ścierając z niego łzy. Roześmiałam się i dałam jej buziaka, na co zachichotała radośnie. Poczułam dłonie Louisa na talii i czyjeś ręce na swojej szyi.
- Nareszcie jesteście! - Głos Marleny dotarł do mnie. Oddałam uścisk i cmoknięcie w policzek. Potem doszli nasi rodzice i znajomi.



- Jak się podobało?
    To pytanie wybiło mnie ze wspomnień. Chyba mogę tak nazwać myśli krążące wokół wczorajszego wieczoru, prawda? Była godzina druga w nocy, a wszyscy rozeszli się pół godziny temu. Alice padła o jedenastej, gdy wszyscy goście ją poznali i zabawiali. Miała dość, oczka miała czerwone od tarcia. Dobrze, że Diana z Zaynem wracali wcześniej do domu, to zabrali ją ze sobą.
- Najlepsze wesele w życiu. -Stwierdziłam, wzdychając.
- I jedyne. - Podkreślił.
- Dziękuję - powiedziałam kolejny raz.
- Nie musisz mi dziękować. Obiecałem ci to tamtego dnia - przyciągnął mnie do siebie, gdy wstałam z pufy, po zdjęciu kolczyków i odłożeniu ich do szkatułki. Byliśmy już w domu.
- Tak, pamiętam. - Moje ręce znalazły się na jego szyi, a jego na mojej talii, przyciągając do siebie maksymalnie. - Padam już. To przez ciebie. Nie dałeś mi chwili odpocząć! - wypomniałam mu nasze tańce. Byliśmy jedyną parą, która przetańczyła chyba wszystkie piosenki. On tylko się zaśmiał.
- Oj tam. Będzie co wspominać. - Złączył nasze usta, pochylając się nade mną. Oddałam pocałunek. - Ale nie piłem za dużo.
- Faktycznie - przyznałam, gdy oderwał się od moich ust. - Cieszę się.
- Dla ciebie.
- Dla mnie? - zapytałam, znowu łącząc nasze usta.
- Dla ciebie - powtórzył.
- Jestem zaszczycona. - Jego prawa ręka znalazła się na moim udzie i sunęła do góry.
- Wiesz, jaki jest jeszcze punkt dzisiejszego programu? - zapytał, uśmiechając się zadziornie. Jego twarz była tuż przy mojej. Widziałam, jak jego oczy błyszczą.
- No nie wiem. Powiedz mi - odpowiedziałam, zmierzwiając jego włosy, przez co stały na wszystkie strony.
- Nasza zaległa noc poślubna.
    W momencie przerzucił mnie przez prawe ramię i podchodząc do łóżka, rzucił na nie. Zawisł nade mną, układając ręce na moich, po obu stronach mojej głowy. Musnął lewy policzek, zchodząc ustami na linię szczęki i szyję. Złączyłam nasze wargi w soczystym, głębokim pocałunku. Jego trzydniowy zarost przyjemnie łaskotał mnie, gdy sunął po moich ramionach. Bez pytania ściągnęłam jego koszulkę, którą kilka minut temu na siebie założył, napawając się jego rysunkami na ciele, które za każdym razem robią na mnie coraz większe wrażenie.
- Wiem, że moje tatuaże są zajebiste, ale zostaw oglądanie na później - usłyszałam, a potem syknęłam, gdy zrobił mi mlinkę na obojczyku. Pomógł mi pozbyć się sukienki i to samo zrobił ze swoimi jeansami. Usiadł na łóżku obok mnie i powiedział, patrząc figlarnie: - Zacznijmy zabawę, pani Tomlinson.




******



Nudzi mi się, więc postawiłam dodać ;)

Kochani, zapraszam na nowe ff z Harrym:)
http://sprzedana-harry-styles.blogspot.com/

Rany Boskie...

Ja w tym momencie nie wiem, co mam napisać. To ostatni rozdział. Będzie tylko epilog * robi smutną minę *

Dobra, starczy!
Kurwa, stałam się za bardzo twarda przez moje chujowe życie...
Szkoda gadać ;(

Do następnego kochani, po raz ostatni
<3

czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 77

    Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w tej piwnicy, ale w końcu drzwi kolejny raz się otworzyły i pojawił się w nich ponownie Mateusz. Siedziałam na kolanach Lou, okryta jego marynarką lekko przysypiając. Trzask zamykanych drzwi zbudził mnie całkowicie.
- O, widzę, że ktoś tu jest dobry w supłełkach. Brawo Tomlinson. To na pewno byłeś ty. Radzę wam to zjeść, bo kolejne żarcie będzie za dwa dni - wyszedł zamykając drzwi na klucz.
Poczułam, jak Louis zdejmuje mnie ze swoich kolan i idzie po tacę. Usiadł spowrotem na swoim miejscu i przyciągnął mnie bliżej siebie w talii.
- Chodź, zjemy - powiedział.
- Nie będę nic jadła. Pewnie dosypał tam czegoś, żeby nas uśpić.
- No to zaśmiemy, ale musimy coś zjeść. Wiem, że dawno nic nie jadłaś - na samo wspomnienie żołądek wydał dźwięki o tym, że to prawda.
- Ale...
-Nasza pierwsza małżeńska kolacja - powiedział cicho Louis i wziął do ręki kawałek chleba. - Otwórz usta - polecił, a po chwili ten kawałek wylądował na moim języku.
- To nie jest śmieszne - powiedziałam równie cicho.
- Daj spokój. Trzeba korzystać, póki można.
- Racja. W końcu nas zabije, jak nie dostanie pieniędzy.
- Nie bądź taką pesymistką. Nie zostawią nas samym sobie.
- Co nie zmienia faktu, że będziemy tu siedzieć kolejne dwa dni - odsunęłam się od chłopaka i oparłam o ścianę.
- Kociaku, spokojnie. Wydostanę nas stąd.
- Ciekawe jak - prychnęła.
- Zastanawiam się nad tym właśnie. Wymyślę coś.
- Daj jeszcze - pochyliłam się nad tacą, by wziąć kawałek suchego chleba do ręki.
- Zjedz cały - dał mi swój kawałek. Popatrzyłam na niego, jak na idiotę i powiedziałam:
- Nawet się nie waż Tomlinson.
- Wow, poszło po nazwisku!
- Louis, nie żartuj sobie. Zjedz swój kawałek.
- No już, już.
- Kocham cię - szepnęłam, gdy zjedliśmy, na nowo w niego wtulona.
- Ja ciebie też kocham, mój aniele.

**** Oczami Marleny ****

    Od chwili, gdy dostałam telefon od Mateusza, że porwał Ewę i Lou i chce za nich pięć milionów, minęło pięć godzin. Goście już wiedzą. Jedni wrócili do domu, inni zostali. Mama Ewy zasłabła i siedzi w kartce przed salą balową razem z mamą Louisa. Obie są wstrząśnięte. Policja została o wszystkim powiadomiona. Jeden z funkcjonariuszy kazał mi zadzwonić do Mateusza, by namierzyć go po sygnale, ale nie odbiera. Musimy czekać na jego ruch. Siedzę na krześle w sali z Alice na rękach i modlę się, by on nic im nie zrobił. Chociaż, z tego co wiem, to by zdobyć choć trochę gotówki, jest w stanie zrobić wszystko.
- Marlena, kochanie. Jedźmy do domu. Musisz odpocząć - nagle pojawił się Harry z moim płaszczem. Pomógł mi wstać i założyć ubranie, by nie obudzić Alice, która spała mi na rękach okryta białym kocykiem.
- Zabierzmy ją do nas - powiedziałam do narzeczonego, nawet nie urzekając go jednym spojrzeniem.
- Dobrze - przytaknął i objął mnie ramieniem.
    Wyszłam z sali, trzymając dziewczynkę na rękach i osłaniając jej twarzyczkę przez mroźnym, nocnym powietrzem. Podeszłam do siedzącej na murku mamy Ewy i poinformowałam ją o swoich zamiarach.
- Dobrze. Nie byłabym w stanie się nią zająć. Nie wiem, czy nawet zasnę - westchnęła, ocierając wilgotne powieki z łez.
- Niech panie jedzie już do domu. Możemy nawet panią zabrać ze sobą, prawda Hazz? - chłopak zgodził się, widząc cierpiącą kobietę. Ona tylko przytaknęła i wstała z zimnego murku przy pomocy loczka. Pomógł jej zająć miejsce pasażera, ja wsiadłam z tyłu z małą.
- Nigdy nie pomyślałabym, że ten chłopak byłby do tego zdolny - usłyszałam między łkaniem kobiety te słowa. No ja też się nie spodziewałam. Nigdy nie sądziłam, że znajdzie sposób by dostać się tu i zrobić coś takiego.

***

    Trzy dni później nadal żadnych wiadomości o Louisie i Ewie. Zaczynam odchodzić od zmysłów. Zastanawiam się cały czas, gdzie mogą być, ale to, że nie znam Londynu wcale mi tego nie ułatwia. Z chłopakami jeździliśmy wszędzie, gdzie myśleli, że są, ale oczywiście była to istna klapa, bo nic się nie sprawdziło. Jeżeli nic się nie zmieni przez najniższe dwadzieścia cztery godziny, zwariuję. Ewa to moja jedyna przyjaciółka, gdyby nie ona, nie wiem co by teraz ze mną było, gdzie bym się znajdowała. Czy mój żywot dalej by się ciagnął.


    Siedziałam w salonie, zabawiając jakoś Alice by choć przez chwilę nie płakała. I jakoś mi to szło, czyli może będzie ze mnie jakaś matka? Dochodziła godzina ósma wieczorem, a chłopcy ponownie gdzieś pojechali po dostaniu jakiegoś telefonu. Gdy Harry godzinę temu odebrał telefon, wybiegł z domu, nie informując mnie nawet, gdzie idzie. Martwię się również i o niego, czy nic mu nie jest. Ten człowiek jest czasem taki bezmyślny...
    Odetchnęłam, gdy drzwi frontowe otworzyły się. Usłyszałam na raz kilka głosów. Wstałam od razu na równe nogi i czekałam na jakieś wyjaśnienia. Nagle w drzwiach stanęli Louis i Ewa, a za nimi Harry i reszta chłopaków. Nie czekając, rzuciłam się na dziewczynę, przytulając mocno, przez co zachwiała się, ale utrzymała się na nogach. Po kilku dłuższych chwilach zrobiłam to samo z Lou i nie szczędziłam sobie łez.
- Jesteście! - ponownie objęłam przyjaciółkę, która również płakała ze mną.  
    Odsunęłam się od niej dwa kroki w tył i przyjrzałam jej osobie. Jej śliczna biała suknia, w niczym nie przypominała tej sprzed kilku dni. Przy końcach była brudna i cała w błocie, włosy rozczochrane. Louis miał tylko koszulę brudną, a garnitur nadal był czarny.
- Jak wam się udało uciec? - zapytałam, chcąc wiedzieć teraz.
- Możemy chociaż wziąć prysznic i się przebrać? - zapytał Louis, przecierając twarz ze zmęczenia.
- Jasne! Wiecie gdzie są tu łazienki.
- Alice jest z mamą? - zapytała Ewa, wtrącając się.
-Nie, jest z niami w salonie - dziewczyna szybko się tam udała, by zaraz wrócić z małą przytuloną do siebie, ubraną w pomarańczowe śpiochy. Louis cmoknął małą w tył głowy i pogłaskał po niej, szeroko się uśmiechając.
- Zaraz wracamy - we trójkę zniknęli na schodach.



****
I co sądzicie??

środa, 30 grudnia 2015

Zapytanie!




Przybywam do was z pomysłem.
I pytaniem.


Chciałabym zacząć publikować całkiem inne ff, z całkiem innym bohaterem. Opowiadanie nosi nazwę " Sprzedana ". Głównym bohaterem jest Harry Styles.

Tu macie taki spojler:


" Jakiś czas później obudziłam się w nieznanym mi pokoju. 




Kilkudniowy delikatny, ledwo widoczny zarost, ciemne długie do ramion włosy, które przy końcach kręciły się lekko. Na sobie ma czarne spodnie i szarą koszulkę z krótkimi rękawami.
To on.





Puścił mnie, a ja upadłam na drewnianą podłogę. Zaraz po tym chłopak wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Jak usłyszałam, na klucz. Zerwałam się szybko i zaczęłam walić w drewnianą powłokę, wykrzykując przy tym:
- Otwieraj te drzwi! Co ty odpierdalasz, Harry!
- Jak to co, skarbie. Zamknąłem cię w piwnicy. Możesz się tam zadomowić, bo nie wiem, kiedy opuścisz co urocze miejsce - stałam oparta o drzwi i słuchałam, jak odchodzi. 





- Czego jeszcze chcesz? - zapytałam w końcu, gdy przez dłuższy czas nic nie mówił. - Zniszczyłeś mnie. Mało ci jeszcze?!
- Nie chciałem tego - powiedział cicho, nadal na mnie patrząc. 
- Myśli trzeźwego słowami pijanego. W tym przypadku czynami, Harry.
- Nie zapominaj, że nadal należysz do mnie. "




Krótki, ale z kilku rozdziałów. Mam nadzieję, że zaciekawiłam kilka osób i wstąpicie na dłużej na bloga?

Link dodam po nowym roku, myślę, że drugiego stycznia blog ruszy.

Proszę ładnie o komentarz, czy kogoś zainteresowałam<3

czwartek, 24 grudnia 2015

Louis urodzinowo

- Louis!
    Słysząc swoje imię z dołu, z jęknięciem wstałem z mojego wygodnego łóżka i zszedłem na dół. Nie chciało mi się w ogóle. Wróciłem wczoraj z Londynu i dopiero teraz, o godzinie dwunastej w południe schodzę na dół. 
-Tak, mamo? - zapytałem zasiadając na jednym z drewnianych krzeseł przy dużym okrągłym stole.
- Pomożesz mi dzisiaj choć trochę? Ja wiem, że jesteś zmęczony - dodała, widząc moją zbolałą minę. - Ale nie ma nikogo w domu. Dan pojechał z dziewczynkami po ostatnie drobiazgi, Fizz wyszła gdzieś, nawet mnie o tym nie informując, a Charlotte lata gdzieś z tym swoim chłopakiem. Więc zostałeś mi tylko ty.
- Dobrze - przytaknąłem, zgadzając się z nią. - Co mam robić?
- Może najpierw zarobimy sałatkę. Mam kapustę, marchewki, cytrynę... Znajdź ogórki i paprykę - wydała polecenie.
    Rozejrzałem się po kuchni, sprawdzając wszędzie, gdzie tylko przyszło mi do głowy, że wspomniane warzywa mogłyby być. Ale za cholerę ich nie było.
- W spiżarni nie ma? - zadałem pytanie, wzdychając cicho.
- Nie, nie. Gdyby były, to bym wzięła. A tu, w szafce nie ma? - zapytała retorycznie, sięgając do półki, którą w ciągu kilku minut otworzyłem trzy razy.
- Nie ma.
- No to musisz iść do sklepu. - Zarządziła i wróciła do mieszania jakiegoś sosu. Jęknąłem donośnie idąc na korytarz. Usłyszałem cichy śmiech mamy, gdy zakładałem kurtkę z Adidasa.
- Jestem za kilka minut.
    Zamykając za sobą drzwi, postanowiłem pieszo iść do sklepu. To chyba pierwszy raz od nie wiem kiedy, chcę poczuć te święta. Ostatnim razem do domu przyjechałem w sobotę wielkanocną. A potem w poniedziałek wieczorem ponownie musiałem wracać do Londynu na wywiady. Bycie w zespole to zdecydowanie duża odpowiedzialność, ale już od stycznia wszyscy odetchniemy. Już nawet zapowiedziałem, że odwiedzę Nialla u niego w Irlandii! Śnieg skrzypiał pod podeszwami moich trampek, stopy marzły od minusowej tempratury, ale nie ważne. Przechodząc koło parku, widziałem kilka drzewek ozdobionych kolorowymi światełkami. Uśmiechnąłem się, czując chyba powoli ten klimat. Śnieg miał swój czas.
    Wszedłem do sklepu, od razu przy drzwiach sięgając po mały, czrwony koszyk na zakupy. Przeszedłem spokojnie po każdym dziale, zastanawiając się, czy nie kupić sobie czegoś słodkiego. Wziąłem jakiegoś batona i małą butelkę wody i oczywiście słoik z ogórkami i papryką.
- Przepraszam. - Usłyszałem za sobą cichy głos. Odwróciłem się, widząc przed sobą dziewczynę trochę niższą ode mnie. Nie spojrzała na mnie, tylko od razu chwyciła coś z półki i poszła dalej.
Dziś mam chyba słaby zapłon.
    Po zapłaceniu należnej gotówki, a przedtem zrobienia sobie zdjęcia z jakąś fanką i podpisania dla niej białej koszulki, wróciłem do domu.
- Jestem! - krzyknąłem, zdejmując kurtkę i buty. Chwyciłem torbę z zakupami w lewą rękę i wszedłem z nią do kuchni, gdzie nadal stacjonowała moja mama.
- Cudownie! - od razu sięgnęła po potrzebne składniki i zajęła się krojeniem ich. - Idź dostaw jeszcze jedno krzesełko i talerz ze sztućcami. Będziemy mieli gościa.
- Gościa? - Zdziwiłem się, sięgając do półki po biały talerz.
- Tak. Przyjdzie Katie. W tym roku sama spędza świata, więc zaproponowałam jej, by przyszła do nas.
- Jaka Katie? - Zupełnie nie wiem, o kogo może chodzić mojej mamie.
- Zobaczysz wieczorem.
    Westchnąłem tylko po jej wymijającej odpowiedzi i przystawiłem krzesełko do stołu.


    Jak zwykle byłem ostatni. Wiedziałem, że wszyscy są już przy stole i czekają tylko na mnie, no ale muszę dobrze wyglądać, a moje włosy mają mnie dzisiaj gdzieś i nie chcą się układać! W końcu doprowadziłem się do porządku i zszedłem na dół.
    Wszyscy już siedzieli. Podszedłem do stołu z zamiarem zajęcia swojego miejsca, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Mama z radością poszła otworzyć, a ja usłyszałem cichy głos witający się z nią. Usiadłem przy jednym, z dwóch wolnych miejsc i czekałem wraz z resztą domowników, aż mama przyprowadzi gościa. W tym czasie Doris, moja najmłodsza  najsłodsza siostrzyczka, znalazła sobie miejsce na moich kolanach, uwieszając się na szyi.
- Katie już jest! - do salonu wkroczyła mama, a za nią niska szatynka, którą spotkałem w sklepie. Gdy skierowała na mnie swój wzrok, na jej twarzy również było zdziwienie. - No, siadaj kochanie koło mojego syna - dziewczyna usiadła obok mnie, nie spoglądając więcej w moją stronę.
    Miała na dobie niebieską sukienkę bez rękawów, na dekoldzie podszytą koronką. Uwydatniała jej piersi i eksponowała szczupłą talię. Podzieliliśmy się opłatkiem i po kolacji był czas na rozmowy. Co dziwne, udało mi się znaleźć wspólny język z Katie. Jest miła, sympatyczna no i wesoła. Dowiedziałem się, że mieszkała tutaj do dziesiątego roku życia, by potem przeprowadzić się z rodzicami do New Jersey na kolejne dziesięć lat. Teraz wróciła i mieszka tu od roku. Wiedziałem, że skądś ją pamiętam, a to było, z tego co mi powiedziała, z naszych wspólnych zabaw. To mogło być całkiem możliwe, ale mam krótką pamięć do pewnych rzeczy...
- A pamiętasz to, jak była zima, wielkie zaspy,a ty wyciągnąłeś mnie w największy mróz na zjeżdżanie z tej góry za twoim domem? - dziewczyna zachichotała, co było słodkie.
-Tak, to pamiętam. - Jakby z każdą jej opowieścią wszystko w mojej głowie się odblokowywało.


    Byłem zauroczony Katie. Była ładna. Brązowe oczy świeciły się wesoło, gdy opowiadałem jej o wpadkach na scenie. Co dziwne, nie bardzo przejęła się tym, że jestem sławny. Pewnie to wiedziała, ale nie odmówiła kontaktu, gdy powiedziałem, że śpiewam w zespole. To mi dało nadzieję na nową znajomość. A co z tego będzie nie wie nikt.


******
Taki tam imagin pewnie nie trzymający się kupy, ale co tam! Robię sobie przerwę od imaginów na chwilę: )



Louisie kochany, ty świetny człowieku!
Nie wiem, czego ci życzyć.
O wiem!
Odpocznij sobie, wypocznij, zrelaksuj! Masz teraz trochę czasu na jakieś życie, nie?
Masz już dwadzieścia cztery lata! Ja się pytam, kiedy to minęło?!
Znajdź se jakąś godną ciebie dziewczynę, która nie złapie cię na dziecko, a nie taką sobie Brianę, która moim zdaniem nie ma z tobą nic wspólnego, nawet tego dziecka. Wybacz mi kochanie, ale ja się zapieram rękami i nogami do końca!
Uff!
Ciąg dalszy życzeń!
Życzę ci, żebyś się nie zmieniał, no może nie za bardzo. Bądź zawsze uśmiechnięty .
* płacze *
Uwielbiam widzieć cię szczęśliwego. Na ten moment nie mam chyba niczego i nikogo, kto daje mi tyle radości swoim bytem, nawet setki tysięcy kilometrów ode mnie i nie wie o moim istnieniu, co tam.
Rób to, co kochasz, mam nadzieję, że gdy zespół zakończy karierę, nie odstwisz śpiewania gdzieś tam i będę mogła kupić kiedyś twoją płytę!
  * ryczy *
A najlepiej każdego z osobna;)
Dobra, kończę.
Bądź sobą!






A wam wszystkim, życzę wesołych i cudownych świąt Bożego Narodzenia!

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 76

    Ocknęłam się jakiś czas potem. Pierwsze co poczułam, to zapach zgnilizny i pleśni. Głowa bolała mnie tak mocnom jakbym miała migrenę, co u mnie rzadko się zdarza. Zdecydowałam się otworzyć oczy. Było ciemno, niewiele widziałam, tylko jakieś zarysy przedmiotów. Siedziałam na krześle, ręce w nadgarstkach zostały związane mocno sznurkiem, który wbijał się w skórę. Usłyszałam jakiś szmer, przez co cicho pisnęłam.
- Ewa? - usłyszałam czyjś szept.
- Louis? - no bo kto inny mógł tu ze mną być?
- Tak.
- Gdzie my jesteśmy? To chyba nie jest jakaś głupia zabawa weselna, którą wymyślił Niall, prawda? - zapytałam drżącym głosem, choć wiem, że nie.
- Nie. Po wypiciu szampana straciliśmy oboje przytomność. Ktoś to zaplanował i dosypał do kieliszków coś by nas porwać - jego słowa spotęgowały strach, który był we mnie.
- Co?! Ale jak? Przecież było tylu ochorniarzy! Sam mówiłeś, że nic nie zakłóci naszego spokoju... - ostatnie zdanie wypowiedziałam żałośnie. Jęknęłam i opuściłam głowę w dół.
- Tak, ale on to miał dobrze zaplanowane. Nie martw się, znajdą nas - próbował mnie pocieszyć, ale marnie mu to wyszło.
- Louis, a co z naszą córeczką?- wystraszyłam się. Jeśli coś jej zrobił, to własnoręcznie go zabiję.
- Ostatni raz widziałem ją z moją mamą, jak wsiadali z Danielem do jego samochodu, jestem pewny, że nic jej nie jest.
    Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach. Po chwili po pomieszczeniu rozchodzi się błysk światła i poraża mnie ono. Gdy odzyskuję ostrość widzenia, nie mogę uwierzyć w to, co widzę. A raczej kogo.
- Witaj kochanie, dawno się nie widzieliśmy - wróciło każde wspomnienie i uderzyło ze zdwojoną siłą. Wszystko.
- To ty?! Czego chcesz?! - zapytałam krzycząc. Byłam przerażona jego obecnością i tym, że może ponownie mnie skrzywdzić. Albo Louisa.
- Jak to czego? Ciebie już miałem, to przyda mi się kasa twojego faceta na nowy start - podszedł do mnie na tyle blisko, że czułam jego oddech. Czułam obrzydzenie do jego osoby.
- Ewa, o czym wy rozmawiacie? - usłyszałam zdezorientowanie w  pytaniu Louisa. No tak, przeszłam na polski i chłopak nic nie rozumie.
- O właśnie. To twój mąż, prawda? - przeszedł obok, mnie śmiejąc się głośno i stając tyłem. Czyli Lou jest za mną. Odwróciłam głowę w bok, jak tylko mogłam i zobaczyłam kawałek jego ręki w czarnej marynarce.
- Zostaw go! - krzyknęłam, bo byłam pewna, że mój były chłopak byłby zdolny go skrzywdzić.
- Oj nie martw się tak skarbie - przyszedł ponownie do mnie, śmiejąc się. Ponownie nachylił się ku mnie, dotykając dłonią policzka. Odwróciłam głowę w bok. - Nie mam zamiaru nic wam zrobić. No chyba, że zasłużycie.
- Ewa, co on mówi?
- Wypuść nas, dostaniesz pieniądze.
- O nie nie nie. Posiedzicie tu sobie troszkę. Przykro, że z waszego wesela nici. No cóż, może kiedyś to naprawicie?
    Z tymi słowami wyszedł, zostawiając zapalone światło. Popatrzyłam po sobie. Nadal byłam w sukni ślubnej, brudnej już na końcach materiału. Fryzura nadal nie była naruszona, co świadczyło o tym, że nic nie odstawało.
- Ewa, kim on jest? Czego chciał nasz kierowca? - usłyszałam pytanie Lou.
-  Kierwca? On był naszym kierowcą?! To Mateusz.
- Ten skurwiel?!
- Tak... - chyba zaczynam być bliska płaczu. Nie, Ewa. Ogarnij się, nie ma czegoś takiego, jak słabość w tym momencie.
- Niech ja tylko się stąd uwolnię. Zabiję go - oznajmił, szarpiąc za sznurek, do którego byłam przywiązana ja.
- Louis, to nic nie da. Daj spokój - westchnęłam tylko.
- Co nic nie da?! Musi zapłacić za to, co zrobił - powiedział oburzony.
- Nie odwiążesz tego sznurka. Jest dobrze zawiązany. On się na tym zna.
- Oj kochanie. Ty mnie chyba nie znasz. Jak byłem w wieku Daisy i Pheobe, każdy supeł był mój - mówiąc to, zaczął szarpać dłońmi na prawo i lewo, aż udało mu się chwycić za końce. Jakimś cudem chwilę potem masowałam nadgarstki, próbując odgonić ból w nich.
- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytałam, podchodząc do drzwi. Szarpnęłam za klamkę. Zamknięte.
- Krata w oknie. Kurwa - usłyszałam, jak wzdycha tylko i uderza dłonią w ścianę. Podeszłam szybko do niego, na ile pozwalała mi suknia i szpilki, po czym objęłam go lekko.
- Spokojnie. Dobrze, że jesteśmy w tym razem chociaż - westchnęłam, kładąc głowę na jego torsie.
- Racja. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby mi ciebie zabrał.
- Ja też - objął mnie mocno w talii i pocałował we włosy. - To miał być masz piękny ślub - westchnął, nadal mnie obejmując.
- Jeszcze...
- Tak, jeszcze to będzie najlepszy dzień w twoim życiu, kochanie - obiecał.
- Wierzę ci - odpowiedziałam, wiedząc, że Louis zrobi wszystko, by tak się stało.
- Ciekawe, ile tu jesteśmy - zauważył. Przekręciłam głowę, by spojrzeć w okno i powiedzieć:
- Pewnie będzie koło siódmej - ciemność, która zapadła mogła być już od godziny lub dwóch.
- Trzy godziny...
- Nadrobimy to - wtrąciłam się,  wiedząc, że powie coś takiego.
- Tak. Zimno ci - oświdczył, gdy poczuł, jak ciarki przechodzą przez moje plecy i ręce. Od razu zdjął swoją marynarkę i okrył mnie nią.
- Dziękuję.

*** Oczami Harry'ego ***

- Coś długo ich nie ma - odezwała się moja narzeczona.
     Spojrzałem na zegarek z przyzwyczajenia. Wskazywał godzinę siódmą czterdzieści wieczorem. Nie wiem, gdzie oni przepadli. Przecież ta głupia sesja nie trwałaby tyle czasu! Profesjonalny fotograf zrobiłby to w godzinę. Zabawa weselna trwa w najlepsze, myzyka gra, alkohol leje się litrami. Super, ja nic nie wypiłem. Będę dziś najtrzeźwiejszą osobą na tej sali, dopóki oni nie wrócą.
- Nawet nie mają telefonów.
- Halo? - gdy zadzwonił telefon Marleny, szybko odebrała, marszcząc brwi, widząc numer na ekranie telefonu.
- Kto to? - zapytałem, łapiąc ją za dłoń.
    Nie odpowiedziała mi, tylko wstała szybko z krzesełka i odeszła w najdalszy kąt sali, zapewne, by lepiej usłyszeć swojego rozmówcę. Nie poszedłem za nią, dałem moment by w spokoju z tym kimś porozmawiała, ale obserwowałem jej postać. Przez chwilę słuchała, a potem zaczęła mocno gestylulować i wyraźnie krzyczeć, lecz nic nie słyszałem.
W końcu skończyła rozmowę i wróciła do mnie. Nie podobało mi się to, że idąc, ledwo trzymała się na nogach. Wstałem i pomogłem jej usiąść. Zaczęła się trząść, nic nie mówiła, tylko tępo patrzyła w zastawiony jedzeniem stół.
- No powiedz że coś wreszcie. Co się stało? - nie wytrzymałem ciszy z jej strony.
- Oni...
- Jacy oni? O kim mówisz? Masz, napij się - zmartwiony wyraźnym przerażeniem dziewczyny, wręczyłem jej szklankę wody, stojącej przy moim talerzyku.
- E... Ewa i Louis zostali porwani - powiedziała.



****
Czy ktoś spodziewał się czegoś takiego?:0
A czy ktoś spodziewał się, lub nie, że Mateusz w ogóle będzie miał jakiś udział w ich histori?

Przyznan szczerze, że waszych poprzednich komów nie czytałam, ale nadrobię je w krótkim czasie;)
Kocham, pozdrawiam i do następnego!
<3