*** Oczami Ewy ***
Dni szybko mijały. Mimo, że byłam trochę przybita tym, co czeka mnie po powrocie do Londynu. Louis obiecał, że wszystko wyjaśni, ale nie wiem co miał na myśli.
W końcu nadszedł dzień powrotu.
W ogóle nie byłam gotowa, by wrócić. Bałam się jak diabli. Nawet mimo tego, że mam wsparcie w Marlence, chłopakach i Lou.
-No, trzymaj się. I dzwoń zawsze, gdy będziesz miała jakiś problem, pamiętaj! -mama jak zwykle gotowa jest mi pomóc.
-Dobrze mamuś.
-I pozdrów Marlenkę jeszcze, tego twojego Louisa i tych jego kolegów- dopowiedziała jeszcze.
-Dobrze, na pewno ich pozdrowię.
-No to chyba tyle. Możesz lecieć! -powiedziała, zanim ogłoszono komunikat o moim locie. -I pamiętaj. Prawdziwa miłość zawsze wygra.
I z tymi słowami skierowałam się do samolotu.
Bezpiecznie doleciałam do Londynu. Na parkingu czekała na mnie Marlena. Podleciałam do niej i mocno się przytuliłyśmy.
-Cześć- przywitałyśmy się.
-Chodźmy- powiedziała i za chwilę ruszyłyśmy do samochodu Harry'ego.
-Cześć Hazz- chłopak przytulił mnie mocno po swojemu a mnie. Od razu zrobiło mi się trochę lepiej. -Cieszę się, że jestem tu z wami.
-A my, że ty z nami. I nie wyjeżdżaj już więcej, bo nie wytrzymamy tego- powiedział po chwili.
-Ja bez was też.
-Dobra, chodźmy bo reporterzy są.
Wsiedliśmy. Ja siedziałam z tyłu i oglądałam widoki.
-Jak... Jak z Lou?
-Radzi sobie jak może, ale widać, że słabo mu idzie. Nie ma motywacji.
-Sugerujesz, że to ja jestem tą motywacją?- zapytałam. Nigdy nie patrzyłam na to pod tym kątem...
-Tak. Nie widzisz tego? Jak jest z tobą, to nawet mogłaby trzecia wojna wybuchnąć, powstanie, a on by się tym nie przejął, bo ty byłabyś z nim. A gdy ciebie nie ma, tylko myśli. Siedzimy z chłopakami u niego na zmianę, bo boimy się, żeby czegoś głupiego nie wymyślił.
-Louis taki nie jest- zaprzeczyłam chłopakowi.
-Wiem.
-Patrz na drogę Harry- wtrąca się Marlena.
-Okej. Może zajdziesz do nas? Chłopaki nie mogą się ciebie doczekać- Harry posłał mi ten swój uśmiech, który zwala z nóg.
-Jasne. Dawno ich nie widziałam.
No będzie trochę czasu. Jak ja mogłam ich olać? Boże, zaraz dam sobie w twarz.
Pojechaliśmy na podjazd domu One Direction. Wysiedliśmy i wzięłam swoją walizkę, którą zaraz zabrał mi Harry. Okej.
Weszliśmy do domu. Gwar rozmów unosił się po pomieszczeniu, z czego dało się słyszeć donośny śmiech Nialla. Odwiesiłam kurtkę.
-Dzieciaki, zobaczcie kogo przywiozłem!- krzyknął Harry a ja się uśmiechnęłam. Dzieciaki? Czyli weszli na wyższy poziom?
-Ewcia nasza kochana!- usłyszałam tylko a potem poczułam przygniecenie przez trzy wielkie męskie ciała.
-Cześć... Chłopaki...- wydusiłam i pozwoliłam im się wysciskać.
-Jak się masz?- zapytał pierwszy Liam.
-Dobrze. Musiałam wszystko przemyśleć. Macie pozdrowienia od mojej mamy.
-Dziękujemy. Mam nadzieję, że nas tu nie zostawisz?- zgadnął Niall.
-Nie. Nie mogłabym.
-To dobrze.
-Ekhem- ktoś chrząknął. Spojrzałam w stronę kuchni i zobaczyłam Louisa.
-No to ten... My was zostawimy- powiedział Hazz u wszyscy zniknęli nam z oczu, choć jestem pewna, że podsłuchują za ścianą.
-Cześć- powiedział i powoli do mnie podszedł. Tak bardzo się ucieszyłam, że nic mu nie jest. Harry mnie trochę przestraszył.
-Cześć- odpowiedziałam i od razu się przytuliłam do niego. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, jego ciała. Jego osoby.
-Tak bardzo tęskniłem- powiedział w moje włosy.
-Ja też Lou- spojrzałam w jego oczy, odsuwając się troszkę. On też na mnie patrzył, jakby napawając się moją osobą. -Najgorsze dwa tygodnie w życiu.
-Tak.
-Nie rób tak więcej choćby nie wiem co, dobrze?- zapytał.
-Dobrze.
Nagle przyciągnął mnie do siebie i pocałował delikatnie, tak jak za pierwszym razem. Delikatnie, czule i słodko.
Znikąd zaczęły się gwizdy i oklaski. A nie mówiłam?
Choć mieliśmy widownię, Louis nie przestał mnie całować.
-Dobra, chodźmy stąd, bo będą się do wieczora lizać- usłyszałam jeszcze tekst Marlenki i wszyscy się rozeszli do swoich pokoi.
Gdy przestaliśmy się "lizać", Lou oparł czoło o moje i uśmiechnął się do mnie promiennie.
Nagle, błogą cisze przerwał dzwonek telefonu Lou.
-Halo?- westchnął. Chyba nawet wiem, kto dzwoni. -Dobrze. Dobrze. Będę za kilka minut... Tak, napewno.
Westchnął ponownie, chowająć komórkę do kieszeni.
-Nawet nie mamy chwili dla siebie- złapał w dłonie moją twarz i zostawił mi soczystego buziaka, po czym powiedział:
-Muszę jechać do Diany. Ale jak tylko się urwę, przyjdę tu. Zostań na noc, co?- jego spojrzenie było tak bardzo błagalne, że nie mogłam mu w żaden sposób odmówić.
-Okej.
-A! I idź do mojego pokoju, nie waż się brać gościnnego!- zastrzegł zanim wyszedł. Gdy zamknął za sobą drzwi, westchnęłam i usiadłam na walizce. Jeszcze dobrze się nie nacieszyłam Lou, a już mi go zabrała. Boże, czy to jest jakiś wyścig? Która będzie go miała dłużej? To aż śmieszne.
-Ewa, chodź do pokoju- Marlena stała przede mną z wyciągniętą dłonią.
-Okej.
Weszłyśmy, tak jak Louis mnie prosił, do jego pokoju. Gdybym tak nie zrobiła, zapewne przeniósłby mnie siłą do siebie. Chociaż to by było fajne...
-Opowiadaj, jak się ma pani Marzenka?- zapytała Marlena o moją mamę.
-Dobrze. Kazała ci to dać jako prezent świąteczny. I mam coś jeszcze...- zaczęłam grzebać w walizce. Wyciągnęłam jedną torebkę. -To od mamy. A to... Od twoich rodziców- ostrożnie podałam jej pakunek.
-Nie chcę tego- czym prędzej odsunęła od siebie pudełko.
-Ale Marlena, oni zrozumieli swój błąd. Wiedzą, że nie da się już tego naprawić, ale twoja mama powiedziała, że zrobi wszystko, byś w jakimkolwiek stopniu jej wybaczyła.
-Niech się zajmie dzieckiem, nie mną.
-Marlena, weź- włożyłam w jej ręce pudełko.
-Widziałaś się z nią? - zapytała po chwili ciszy.
-Tak. Sama do mnie zadzwoniła, nie wiem, skąd miała mój numer. Poprosiła o spotkanie, dzień przed wyjazdem. Zgodziłam się. Powiedziałam jej trochę jak ci się tu żyje i w ogóle. Ona za tobą tęskni- objęłam ją ramieniem.
-Ja za nią też, ale nie jestem gotowa, by z nią rozmawiać. Nie jestem w stanie. Za bardzo skrzywdziła.
-Dobrze. Ja tylko mówię jak jest. Moja mamuśka cię pozdrawia i kazała mocno wysciskać- tak też ją uścisnęłam.
-Dzięki- uśmiechnęła się do mnie. -Mogę rozpakować u siebie?
-Jasne! Są twoje.
Wyciągnęłam z małej kieszonki malutkie pudełeczko i wręczyłam jej.
-Otwórz.
Dziewczyna wyjęła z środka srebrną bransoletkę.
-Jej, jaka piękna! -zachwyciła się. Założyła ją. Przyłożyłam swoją bransoletkę i utworzył się napis " Best Friends Forever"
-Jesteś kochana!- uściskała mnie. -Ale ja nie mam nic dla ciebie...
-Nie szkodzi. Po prostu bądź przy mnie.
-Okej.
Zeszłyśmy na dół, Marlena zrobiła kolację. Chłopcy też się pojawili. Ich miny były... Dziwne.
-Co z wami?- zapytałam.
-Z nami? Nic nic- odpowiedzieli jeden przez drugiego.
-Uhm, nie znam was od wczoraj. Gadać mi tu!- stanęłam przed nimi i czekałam na wyjaśnienia.
-No bo, my się cieszymy, że jesteś z nami!-Horan jak zwykle się na mnie rzucił z przytuleniem.
-Tak, wiem, a oprócz tego?
-Nic, Marlenka, dawaj kolację- usiedli przy stole. Mnie nie pozostało nic innego jak zrobić to samo.
*** Oczami Diany ***
-Tak, już nic nie potrzebuję. Możesz jechać do chłopaków- powiedziałam, dostrzegłam, jak odetchnął. Naprawdę aż tak mnie nienawidzi?
-Jeszcze skoczę po coś do siebie i wychodzę -powiedział i zniknął za drzwiami mojego pokoju.
Ja... Wiem, że zniszczyłam mu życie... Ale to wszystko przez mojego szefa. To on tak bardzo go nienawidzi. Nie wiem co ten chłopak mu zawinił...
-Halo?- zapytałam i poprawiłam się na łóżku.
-Jutro o 16 w barze Standard . Musimy coś omówić.
-Dobrze, jutro o szesnastej.
Mężczyzna się rozłączył a ja westchnęłam. Powoli nie daję sobie z tym rady. Powiem mu to jutro. Nie wiem, jak długo jeszcze ma to wszystko trwać.
*** Oczami Louisa ***
Już wychodziłem ze swojego pokoju, gdy przystanąłem przed pokojem Diany, bo usłyszałem rozmowę. A dokładnie tylko kawałek.
-Dobrze, jutro o szesnastej.
Co o szesnastej? Gdzie, z kim, jak?
Muszę za nią jutro iść. Może dowiem się w końcu, kto tak bardzo chce mnie zniszczyć.
Niewiele już myśląc na ten temat, wyszedłem z domu i ruszyłem autem do domu w, którym mieszkają chłopaki.
-Jestem!- wszedłem do domu. Wszyscy siedzieli przy choince i oglądali tv.
-Louis- Ewa podeszła do mnie i złączyła nasze usta w pocałunku.
-Jezu, czy choć raz możecie na powitanie się nie całować? -zajęczał Harry.
-Nie. Jeśli to tak ci przeszkadza, to nie patrz- powiedziała Ewa, na co Hazz wystawił jej język.
-Zabieram cię na górę- powiedziałem jej do ucha.
-Po co?
-Mam coś dla ciebie.
-Co takiego?- zapytała zainteresowana.
-Zobaczysz- pociągnąłem ją za rękę do mojego pokoju.
-Proszę- wręczyłem jej małe pudełeczko.
-Co to?- zapytała i otworzyła wieczko. -Oh...- powiedziała tylko, gdy zobaczyła, co jest w środku.
*****
Jej, 55 rozdział!
Nigdy nie sądziłam, że napiszę aż tyle rozdziałów.
A to wszystko dzięki wam!
Dziękuję <3
Spenc, powiedz mi proszę jak masz na imię:)
Potrzebuję go do twojego zamówienia ;)