Po śniadaniu spędziliśmy jakiś czas z dziewczynami, oczywiście bez Lottie, w salonie. Jakiś czas? Prawie cały dzień! Na zegarze jest już 15! Małe dzieci mnie pochłaniają...
-To co, może zrobienia do jedzenia? - zapytała Joannah i popatrzyła po nas.
-Nas nie będzie. Zaraz wychodzimy - powiedział Louis i spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem.
-Aha, no dobrze, że powiedziałeś.
Chłopak pociągnął mnie za dłoń na korytarz.
-Ubieraj się.
-Gdzie idziemy? - zapytałam, gdy byłam już ubrana.
-Zobaczysz.
Wyciągnął mnie z domu. Po jakimś czasie zapytałam:
-Powiedz mi gdzie idziemy - poprosiłam, gdy minemęliśmy budynki i powitała nas pusta przestrzeń. Powoli to zamierzchało.
-Nie. Jesteśmy już niedaleko - ściągnął moją dłoń i przesunął bliżej siebie.
Przeszliśmy jeszcze chwilę i zatrzymaliśmy się takiej jakby bramy ze zarośniętych ze sobą drzew. Gałęzie piłę się wysoko i mimo ciemności, które nas ogarniały, widziałam je bardzo dokładnie.
-To jeszcze nie tu- weszliśmy głębiej, 'przez bramę' i znaleźliśmy się w... Cudnym miejscu.
Była to, oświetlona przez dwie lampy duża polana z łaską i strumykiem. A wokół niezliczoną ilość drzew, większych i mniejszych, co za pewne daje cudowny obraz w lato.
Louis zaprowadził mnie do ławki. Nic nie mówiłam. Jestem zbyt oczarowana tym miejscem, by cokolwiek powiedzieć.
-Ślicznie tu, - przerwałam tą niezmąconą ciszę, przerywaną tylko szumem wody.
-Wiem. To taka moja odskocznią od wszystkiego. Zawsze tu przechodziłem przemyśleć coś.
-Czemu tu przyszliśmy? - zapytałam i wtuliłam się w niego.
-Chciałem Ci pokazać to miejsce. Jesteśmy tu tylko my, żadnych paparazzi, ciekawskich oczu ani mojej mamy- przy ostatnich słowach zaśmiał się i potarł moje plecy.
-Tak, to prawda. Założę się, że w lato jest tu zajebiście.
-A żebyś wiedziała. Wszystko jest takie zielone i pełne życia... Przyjedziemy tu we wakacje, sama się przekonasz- cmoknął mnie w czoło. Uśmiechnełam się na te słowa. Oparłam głowę o jego bark i westchnęłam. Mogłabym tak zostać do końca świata. Niczego więcej nie potrzebuję.
-Wracamy- zarządził, gdy spędziliśmy tu jakiś czas śmiejąc się i rozmawiając na przeróżne tematy.
-Okej.
-Ale najpierw zajrzymy w jeszcze jedno miejsce.
Czasem za nim nie nadążam.
-W jakie miejsce?
-Zobaczysz. Teraz, nie będzie za dużo widać, ale chcę, żebyś ze mną tam poszła. Okej?
-Z tobą wszędzie- powiedziałam. Przytulił mnie do siebie i szliśmy tą drogą którą szliśmy na polanę.
Przy drodze która prowadziła do domu Lou, chłopak skręcił w lewo, jak się po chwili okazało znajdowaliśmy się w parku. Sporo ławek, drzew wokoło...
Nie wiedziałam, gdzie idziemy, ale ufam Lou.
-Loui, daleko jeszcze?
-Nie, już niedaleko - powiedział radośnie. - Zamknij oczy, proszę - poprosił a ja z rosnącą ciekawością zamknęłam oczy. Co on znowu planuje?! - A teraz idziemy, cały czas prosto.
Po kilkunastu krokach kazał się zatrzymać.
-Dobrze, teraz możesz powoli otworzyć oczy- polecił.
Tak też zrobiłam i przez moment oślepił mnie jasny blask. Gdy po chwili oczy przyzwyczaily się do jasności, ujrzałam coś co chwyciło mnie za serduszko.
Piękne.
Takie słowo pojawiło się w mojej głowie.
-Louis... - zaparło mi dech.
-To dla ciebie- objął mnie w talii i oparł twarz o mój bark. I jestem pewna, że się uśmiecha.
-To jest śliczne! - odwróciłam się tak że byliśmy twarzą w twarz. - Dziękuję - wtulilam się w niego.
-Podoba Ci się?
-Cudowne- podniosłam wzrok na niego i uśmiechnęłam się.
-Cieszę się.
Przybliżył się do mnie troszkę i złączył nasze usta w lekkim pocałunku.
-A teraz jeszcze jeden punkt dzisiejszego wieczoru- oznajmił i poprowadził mnie wokół dzieła, za którym zobaczyłam koc a na nim kosz piknikowy.
-Zapraszam.
I tak oto spędziłam najcudowniejszy wieczór z najcudowniejszym chłopakiem chodzącym po tej ziemi.
-Jak Ci się podobał dzisiejszy wieczór? - zapytał, gdy wracaliśmy do domu.
-Najlepszy wieczór w moim życiu - powiedziałam z uśmiechem przytulona do niego.
-Cieszę się. Mógłbym tak codziennie.
-Ja też.
Po kilku minutach dotarliśmy do domu. Światła pogaszone, cisza w domu. Już tak późno?!
-Louis, która godzina?
-Poczekaj... - zajrzał do kuchni i po zapaleniu światła, powiedział :- 1.42.
-Co? - zaśmiałam się zdziwiona. No nie wierzę. Tak, długo tam byliśmy?!
-Najwyraźniej.
-Ale było warto.
-Tak.
Szybko, ale i cicho, weszliśmy na piętro.Ni dobra, nie zbyt cicho, bo z Louisem to nie taka łatwa sprawa wejść cicho do pokoju.
Gdy już już mieliśmy wchodzić do pokoju, gdy nagle usłyszeliśmy głos.
-Louis... Chciałabym z wami porozmawiać - Lottie zapaliła światło przy drzwiach do pokoju Lou.
*******
No, proszę. W tym tygodniu, wyrobiłam się wcześniej z rozdziałem!
I jestem z tego powodu dumna!
Jej, to już 40 rozdział!
Wyszło romantycznie jak na moje oko :)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!
(a przy okazji dajesz mi wielkiego kopa do pisania)
Waking up Beside you I'm a loaded gun I can't countain this anymore I'm all yours,I got no control No control
środa, 25 lutego 2015
sobota, 21 lutego 2015
Niall zamówienie
Dla Twój Cukierek
Zawsze chciałam mieć przy sobie kogoś, przy kim czułabym sięgnął księżniczka, byłabym kochana i szanowana... Ale widocznie dla mnie nie ma takiego pakietu.
Czemu?
Bo to właśnie ja!
Witam państwa bardzo serdecznie! Nazywam się Naomi Chodzący Pech Po Londyńskich Ulicach Watsh. Albo po prostu Naomi.
Czemu pechowiec?
Bo trafiłam na kolejnego chuja bez uczuć, który ciągle się nade mną znęca.
Leroy. Myślałam, że jest inny, ale jak zwykle pokazał na co go stać.
Tamtego dnia wróciłam do domu po pracy i spotkaniu z przyjacielem. Weszłam do domu, zajęłam płaszcz i Weszłam do kuchni. Na stole zobaczyłam kartkę złożoną w połowie. Otworzyłam ją i zaczęłam czytać :
Naomi, jeśli czytasz ten list, to znaczy, że jestem w drodze. Tak najdroższa. Jadę raz na zawsze pozbyć się twojego kochasia!
Myślałeś, że nie wiem, że mnie z nim zdradzasz?! Aż taki głupi nie jestem! Myślisz, że to ca le ukrywanie go pod nazwą 'przyjaciel' mnie zmyliło?
Otóż nie. Zabiję jego a potem ciebie, za to, że jesteś tak nieposłuszną suką!
Przeraziłam się nie na żarty. Poczułam, że jest mi słabo i oblecial mnie zimny pot.
On chce zabić Nialla?! Ale czemu?! Przecież on nie jest żadnym moich kochasiem!
Do cholery, z Leroyem jest coraz gorzej i on jest do tego zdolny.
Szybko zabrałam kurtkę i wybiegłam z domu, dopadajac samochód.
W myślach modliłam się, żebym zdążyła.
Leroy... To bandyta. Tak. Sama się zastanawiam, dlaczego z nim jestem. Nic mnie rży nie nie trzyma z jednej strony, ale z drugiej... To pełen podłości i nienawiści człowiek, który gdy się zezłości o byle co, potrafi zlać mnie do nieprzytomności.
Nareszcie zjechałamna parking przed domem Ni. Zobaczyłam pozapalane światła i co gorsza, samochód Leroya.
Cała przerażona wzięłam głęboki wdech i dotarłam jakoś do drzwi jego domu.
Z domu było słychać kłótnie. Czyli zdążyłam. Zadzwoniłam jeszcze na policję, bo wiem, że to się dobrze nie skończy. Albo dla nas albo dla niego.
Bez płukania Weszłam do domu. Szybko się rozejrzałam. Wszystko co stało na półkach, jest potluczone i leży w drobnych kawałkach na podłodze.
-... Ja ci zaraz pokażę, skoro nie wiesz o co chodzi! - Leroy. Byli w kuchi. Tam też szybko Weszłam i zobaczyłam jak Leroy przygniata Nialla do ściany. Chłopak jest juz zakrwawiony na twarzy i przerażony. A to wszystko, że jest moim przyjacielem...
-Leroy! Zostaw go! - krzyknęłam. Ten puścił go i z wredny usmieszkiem podszedł do mnie.
-Co? Przyszłaś go bronić? - zbliżył się tak blisko, że czułam jego oddech na swojej szyi a jego pace na mojej twarzy.
-On nie jest żadnym moim kochankiem idioto! - krzyknęłam mu w ten pijany pysk, za co jak zwykle dostałam w twarz.
-Jak ty się do mnie odzywasz, dziwko?! - złapał mnie na brodę i mocno ścisnął.
-Ej, zostaw ją! - Niall odciągnął go ode mnie. Leroy odwrócił się do niego i zaczął go bić pięściami po twarzy, po rzebrach a Niall próbował się bronić, choć słabo mu to szło. Dopadłam do jego oprawcy i starałam się od odciągnąć. Na darmo. Nie dałam z nim rady. Krzykiem tez nic nie zwojowalam.
Niall w końcu opadł nieprzytomny na podłogę w kuchni. Cały poturbowany i z licznymi śladami rozcięć.
-No mała, tak jak obiecałem. Teraz Ty.
Podchodził do mnie a ja starałam się cofać. Dotarłam do ściany spod której nie mogłam w żaden sposób uciec.. Czyli tak umrę? Zabita przez psychola?
Gdzie jest ta policja, do cholery?!
-Co mam zrobić pierwsze? Pociąć Cię czy zgwałcił? - zapytał i przyłożył nóż do szyi. Przerażenie przybrało jeszcze bardziej na siłę, niz to chyba ta możliwe.
-Błagam Cię Leroy, przestań - wyszeptałam, gdy przycisnął nóż bardziej.
-A może... Może chcesz popatrzeć jak twój kochanek wykrywawia się na śmierć, co? - zapytał ze śmiechem.
-Nie, proszę...
Nie słuchał mnie, tylko podszedł do niego i klęknął przy nim.
-Nie! - wrzasnęłam i rzuciłam się, by zrobić coś... Cokolwiek.
-Stój! Bo od razu poderżnę mu gardło i t y skończysz tak samo! - tymi słowami zatrzymał mnie.
Nagle usłyszałam wycie syren a zaraz po tym do domu wpadło kilkunastu antyterrorystów.
-Zostaw ten nóż! Na ziemię! Mówię, zostaw ten nóż! - krzyczał jeden. Leroy zaśmiał się tylko i w mgnieniu oka dopadł do mnie i przyłożył mi nóż do szyi.
-Odłóż ten nóż!
-Nie. Zaraz zobaczycie krwawą scenę - zaśmiał się zlowieszczo.
Nagle uścisk na szyi żel żył a nóż spadł na ziemię. Stałam sparaliżowana z myślą że zrobił to co obiecał, ale chuk który temu towarzyszył, utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak żyje. Spojrzałam w dół, gdzie on leżał. Z rany po strzale krew leciała, jak z kranu a jego wzrok przeżywał mój mimo, że był martwy.
Zaczęłam płakać chisterycznie. Dopiero teraz?!
Dopadłam szybko do Nialla chciałam go jakoś obudzić.
-Niall... - uchylił powieki i spojrzał na mnie. - Już dobrze. Już po wszystkim.
-Naomi... Ja...
-Tak Niall. Wiem. Nic nie mów. Zaraz zabiorą cie do szpitala. Już dobrze- głaskałam go po twarzy.
-Panno Watsh, proszę się odsunąć, zabieramy Pana Horana do szpitala.
Posłusznie się odsunęłam i pozwoliłam im go zabrać.
*** Tydzień później ***
Niall wraca do zdrowia. Jestem przy nim cały czas. Tak, czuję się winna za to wszystko. Bo to wszystko moja wina. To na ich ze sobą poznałam. To Niall jest moim przyjacielem. I to przeze mnie on ma teraz złamane trzy rzebra, złamany nos i milion stluczen i urazów.
W tym przemyśleniami Weszłam na oddział, gdzie leżał Niall. Na szczęście już tylko poz kroplowka.
-Hej Niall.
-Cześć Naomi-przywitał mnie uśmiechem, jak codzień.
-Jak się czujesz? - zapytałam przejęta.
-Lepiej niz wczoraj. Naomi, nie zadreczaj się! to nie twoja wina.
-Nie Niall, to właśnie wszystek o moją wina. Jakbym was nie poznała...
-Wystarczy już. Skończ, bo nie będę cię więcej słuchać!
-Ale Niall...
-Nie. Koniec tematu. Jak w pracy? - zmienił temat. Westchnęłam.
-Normalnie. Trochę roboty, klientów i tak dalej...
-Naomi... - Niall złapał mnie za dłoń.
, - Tak?
-Bo... Przez to wszystko ja... Zdałem sobie z czegoś sprawę...
-Z czego Niall? - zapytałam zdziwiona.
-Kocham cie Naomi.
Zatkało mnie. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam co powiedzieć.
-Naomi?
-Niall ja...
-Wiem,co Przyszłaś. Nie chcę się z niczym spieszyć. Po prostu chciałbym spróbować - patrzył na mnie z nadzieją.
-Ja... - cholera. Od dawna czułam coś do niego od zawsze. Tylko nie wiedziałam co to. Czyżby to była miłość?
Świetnie czułam się w jego towarzystwie. Przy nim zawsze się uśmiechałam i zapomniałam o Bożym świecie. Cieszyłam się, gdy przychodził po mnie to pracy.
-Naomi, odpowiesz mi?
- Spróbujmy.
Tym słowem zaczęła się moja najpiękniejsza przygoda życia. Niall okazał się tym jedynym.
******
Zamówienie dla Cukierka!
Jeszcze świeży i cieplutki!
Mam nadzieję, że się podoba.
Lecę pisać kolejnego zamówionego imaginka.
<3
Zawsze chciałam mieć przy sobie kogoś, przy kim czułabym sięgnął księżniczka, byłabym kochana i szanowana... Ale widocznie dla mnie nie ma takiego pakietu.
Czemu?
Bo to właśnie ja!
Witam państwa bardzo serdecznie! Nazywam się Naomi Chodzący Pech Po Londyńskich Ulicach Watsh. Albo po prostu Naomi.
Czemu pechowiec?
Bo trafiłam na kolejnego chuja bez uczuć, który ciągle się nade mną znęca.
Leroy. Myślałam, że jest inny, ale jak zwykle pokazał na co go stać.
Tamtego dnia wróciłam do domu po pracy i spotkaniu z przyjacielem. Weszłam do domu, zajęłam płaszcz i Weszłam do kuchni. Na stole zobaczyłam kartkę złożoną w połowie. Otworzyłam ją i zaczęłam czytać :
Naomi, jeśli czytasz ten list, to znaczy, że jestem w drodze. Tak najdroższa. Jadę raz na zawsze pozbyć się twojego kochasia!
Myślałeś, że nie wiem, że mnie z nim zdradzasz?! Aż taki głupi nie jestem! Myślisz, że to ca le ukrywanie go pod nazwą 'przyjaciel' mnie zmyliło?
Otóż nie. Zabiję jego a potem ciebie, za to, że jesteś tak nieposłuszną suką!
Przeraziłam się nie na żarty. Poczułam, że jest mi słabo i oblecial mnie zimny pot.
On chce zabić Nialla?! Ale czemu?! Przecież on nie jest żadnym moich kochasiem!
Do cholery, z Leroyem jest coraz gorzej i on jest do tego zdolny.
Szybko zabrałam kurtkę i wybiegłam z domu, dopadajac samochód.
W myślach modliłam się, żebym zdążyła.
Leroy... To bandyta. Tak. Sama się zastanawiam, dlaczego z nim jestem. Nic mnie rży nie nie trzyma z jednej strony, ale z drugiej... To pełen podłości i nienawiści człowiek, który gdy się zezłości o byle co, potrafi zlać mnie do nieprzytomności.
Nareszcie zjechałamna parking przed domem Ni. Zobaczyłam pozapalane światła i co gorsza, samochód Leroya.
Cała przerażona wzięłam głęboki wdech i dotarłam jakoś do drzwi jego domu.
Z domu było słychać kłótnie. Czyli zdążyłam. Zadzwoniłam jeszcze na policję, bo wiem, że to się dobrze nie skończy. Albo dla nas albo dla niego.
Bez płukania Weszłam do domu. Szybko się rozejrzałam. Wszystko co stało na półkach, jest potluczone i leży w drobnych kawałkach na podłodze.
-... Ja ci zaraz pokażę, skoro nie wiesz o co chodzi! - Leroy. Byli w kuchi. Tam też szybko Weszłam i zobaczyłam jak Leroy przygniata Nialla do ściany. Chłopak jest juz zakrwawiony na twarzy i przerażony. A to wszystko, że jest moim przyjacielem...
-Leroy! Zostaw go! - krzyknęłam. Ten puścił go i z wredny usmieszkiem podszedł do mnie.
-Co? Przyszłaś go bronić? - zbliżył się tak blisko, że czułam jego oddech na swojej szyi a jego pace na mojej twarzy.
-On nie jest żadnym moim kochankiem idioto! - krzyknęłam mu w ten pijany pysk, za co jak zwykle dostałam w twarz.
-Jak ty się do mnie odzywasz, dziwko?! - złapał mnie na brodę i mocno ścisnął.
-Ej, zostaw ją! - Niall odciągnął go ode mnie. Leroy odwrócił się do niego i zaczął go bić pięściami po twarzy, po rzebrach a Niall próbował się bronić, choć słabo mu to szło. Dopadłam do jego oprawcy i starałam się od odciągnąć. Na darmo. Nie dałam z nim rady. Krzykiem tez nic nie zwojowalam.
Niall w końcu opadł nieprzytomny na podłogę w kuchni. Cały poturbowany i z licznymi śladami rozcięć.
-No mała, tak jak obiecałem. Teraz Ty.
Podchodził do mnie a ja starałam się cofać. Dotarłam do ściany spod której nie mogłam w żaden sposób uciec.. Czyli tak umrę? Zabita przez psychola?
Gdzie jest ta policja, do cholery?!
-Co mam zrobić pierwsze? Pociąć Cię czy zgwałcił? - zapytał i przyłożył nóż do szyi. Przerażenie przybrało jeszcze bardziej na siłę, niz to chyba ta możliwe.
-Błagam Cię Leroy, przestań - wyszeptałam, gdy przycisnął nóż bardziej.
-A może... Może chcesz popatrzeć jak twój kochanek wykrywawia się na śmierć, co? - zapytał ze śmiechem.
-Nie, proszę...
Nie słuchał mnie, tylko podszedł do niego i klęknął przy nim.
-Nie! - wrzasnęłam i rzuciłam się, by zrobić coś... Cokolwiek.
-Stój! Bo od razu poderżnę mu gardło i t y skończysz tak samo! - tymi słowami zatrzymał mnie.
Nagle usłyszałam wycie syren a zaraz po tym do domu wpadło kilkunastu antyterrorystów.
-Zostaw ten nóż! Na ziemię! Mówię, zostaw ten nóż! - krzyczał jeden. Leroy zaśmiał się tylko i w mgnieniu oka dopadł do mnie i przyłożył mi nóż do szyi.
-Odłóż ten nóż!
-Nie. Zaraz zobaczycie krwawą scenę - zaśmiał się zlowieszczo.
Nagle uścisk na szyi żel żył a nóż spadł na ziemię. Stałam sparaliżowana z myślą że zrobił to co obiecał, ale chuk który temu towarzyszył, utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak żyje. Spojrzałam w dół, gdzie on leżał. Z rany po strzale krew leciała, jak z kranu a jego wzrok przeżywał mój mimo, że był martwy.
Zaczęłam płakać chisterycznie. Dopiero teraz?!
Dopadłam szybko do Nialla chciałam go jakoś obudzić.
-Niall... - uchylił powieki i spojrzał na mnie. - Już dobrze. Już po wszystkim.
-Naomi... Ja...
-Tak Niall. Wiem. Nic nie mów. Zaraz zabiorą cie do szpitala. Już dobrze- głaskałam go po twarzy.
-Panno Watsh, proszę się odsunąć, zabieramy Pana Horana do szpitala.
Posłusznie się odsunęłam i pozwoliłam im go zabrać.
*** Tydzień później ***
Niall wraca do zdrowia. Jestem przy nim cały czas. Tak, czuję się winna za to wszystko. Bo to wszystko moja wina. To na ich ze sobą poznałam. To Niall jest moim przyjacielem. I to przeze mnie on ma teraz złamane trzy rzebra, złamany nos i milion stluczen i urazów.
W tym przemyśleniami Weszłam na oddział, gdzie leżał Niall. Na szczęście już tylko poz kroplowka.
-Hej Niall.
-Cześć Naomi-przywitał mnie uśmiechem, jak codzień.
-Jak się czujesz? - zapytałam przejęta.
-Lepiej niz wczoraj. Naomi, nie zadreczaj się! to nie twoja wina.
-Nie Niall, to właśnie wszystek o moją wina. Jakbym was nie poznała...
-Wystarczy już. Skończ, bo nie będę cię więcej słuchać!
-Ale Niall...
-Nie. Koniec tematu. Jak w pracy? - zmienił temat. Westchnęłam.
-Normalnie. Trochę roboty, klientów i tak dalej...
-Naomi... - Niall złapał mnie za dłoń.
, - Tak?
-Bo... Przez to wszystko ja... Zdałem sobie z czegoś sprawę...
-Z czego Niall? - zapytałam zdziwiona.
-Kocham cie Naomi.
Zatkało mnie. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam co powiedzieć.
-Naomi?
-Niall ja...
-Wiem,co Przyszłaś. Nie chcę się z niczym spieszyć. Po prostu chciałbym spróbować - patrzył na mnie z nadzieją.
-Ja... - cholera. Od dawna czułam coś do niego od zawsze. Tylko nie wiedziałam co to. Czyżby to była miłość?
Świetnie czułam się w jego towarzystwie. Przy nim zawsze się uśmiechałam i zapomniałam o Bożym świecie. Cieszyłam się, gdy przychodził po mnie to pracy.
-Naomi, odpowiesz mi?
- Spróbujmy.
Tym słowem zaczęła się moja najpiękniejsza przygoda życia. Niall okazał się tym jedynym.
******
Zamówienie dla Cukierka!
Jeszcze świeży i cieplutki!
Mam nadzieję, że się podoba.
Lecę pisać kolejnego zamówionego imaginka.
<3
Rozdział 39
Doskonale wiedziałem o co pytają. A co jeśli tak się nie stanie?
-Nie wiem, czy będzie mogła...
-Co? Dlaczego?
-Eh... - Nie no. Nie ma co ich kłamać.
-Wiecie, że jestem sławny, tak?
-Tak braciszku!
-No więc, w Londynie jest taki Pan, który nie chce, żeby Ewa była z nami...
-Nie lubi Ewy? - zapytała zdziwiona Daisy.
-Tak, nie lubi jej...
A co tam, niech wina będzie Paula.
-No to wielki bracie, zrób coś żeby Ewa była z nami... - zamarudziły.
-Robię co mogę.
-A teraz to przyjedziesz na wigilię?
-Tak.
-A Ewa też będzie?
To jest gra w dwadzieścia pytań?!
-Nie wiem. Zobaczymy. A czemu wy jeszcze nie w łóżkach? - szybko zmieniłem temat.
-No bo... My chciałyśmy powiedzieć jej dobranoc...
-Okej, zaraz przyjdzie, ale potem idziecie grzecznie spać, tak? - spojrzałem badawczo to na jedną to na drugą. Pokiwały ochoczo głową.
-Dobrze braciszku - przytuliły się do mnie mocno.
-Jestem już - zobaczyłem jak Ewa wchodzi do pokoju a zaraz potem jak małe odpadają do niej i przytulają.
A o mnie to już nikt tutaj nie pamięta ..!
*** Oczami Ewy ***
-To pokażcie mi dziewczynki, wskoczyły do swoich łóżek.
-Dobranoc - wyściskałyśmy się we trzy długo.
-Dobranoc!
Wyszłam z ich pokoju i udałam sie do pokoju Lou.
-Już? Szybko i Cię wypuściły - zaśmiał się i wstał z łóżka.
-A czemu nie?
-Mnie nie wypuszczają przez dobre dwie godziny... - podszedł i złapał mnie w talii.
-Mam ten urok osobisty-zasmialam się.
-No wiem- przyciągnął mnie do siebie i pocałował. - Jutro zabieram cie w jedeno miejsce- powiedział, gdy po chwili czułości odsunął się troszkę ode mnie.
-A gdzie? - przełożyła ręce przez jego szyję.
-Nie mogę za dużo ci powiedzieć, bo to ma być niespodzianka - pogładził mnie po policzku.
-Po co teraz mi to mówisz? Nie będę mogła przez to zasnąć - popatrzyłam niewinnie z nadzieją, że da się przekonać.
-Mówię ci po to, żebyś juz dziś wiedziała. To część planu. A że moja dziewczyna jest niecierpliwy, to nie moja wina- uśmiechnął się i cmoknął w nos.
-Ja jestem niecierpliwa?
-Tak, moja kicia jest ciekawsza i niecierpliwa.
-Dobra, dobra. Okej. Wytrzymam- odsunęłam się od niego i weszłam na łóżko. I znowu pojawiło się pytanie jak my we dwoje się na nim zamieścimy?!
-Posuń się trochę, to się zamieścimy - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Tak też zrobiłam i zaraz poczułam na plecach ścianę. Louis położył się obok mnie na boku i od razu przyciągnął do siebie.
-Tak będziemy spać? - zapytałam sceptycznie, no bo do cholerny, tu nie ma jak się ruszyć!
-Nie. Tak- pociągnął mnie bardziej tak,, że leżałam prawie całą sobą na nim. Prawie! Tak nie całkiem...
Odkrył mnie szczelniej kołdrą i cmoknął w czoło.
Było mi ciepło i nawet wygodnie.. Boże, jak to brzmi...?!
-Wygodnie?
-Uhm... I ciepło, - mruknęłam ledwo, bo sen mnie pochłaniał. Usłyszałam jeszcze śmiech Louisa i jego ramiona mocniej mnie otulające i zasnęłam.
*** Następnego dnia ***
Obudziło mnie szeptanie u szemranie. Znaczy, szeptanie było najpierw i dało się jakoś olewać, ale to drugie już nie bardzo. Otworzyłam i przetarłam oczy. Podniosłam się i zobaczyłam, jak Louis grzebie w swojej walizce, zapewne poszukując jakiejś koszulki, bo tego mu brakowało to efektu końcowego.
Chociaz lepiej wygląda bez niej...
-Hej Louis... - ziewnęłam.
-Już wstałaś?-podszedł do mnie i zawisł nade mną, bo móc przywitać się ze mną całuskiem.-Hej.
-Już. Nie chce mi się spać- powiedziałam z uśmiechem.
-No to zaraz będzie...
-Louis, śniadanie.... - do pokoju wpadła Fizzy. Nie dokończyła zdania, tylko przeprosiła pospiesznie i wyszła.
-One chyba spisują przeciwko nam - zaśmiał się Louis i nadal w tej samej pozycji, dodał :- ciągle nam przerywają. Najpierw, że kolacja a teraz śniadanie.
-No widzisz? Jakbyśmy zeszli wcześniej to by nikt mam potem nie przerwał - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
-Racja.
-Puść mnie. Szybko się ogarnę i idziemy- chciałam się jakoś prześlizgnąć, ale Louis za nic nie chciał mnie wypuścić. A nawet obrócił nas, że to ja znowu leżałam na nim.
-Zaraz. A jak się spało?
-Świetne - powiedziałam zgodnie z prawdą.
-To dobrze. Okej, leć - klepnął mnie jeszcze w pupę. Zeszłam w końcu z niego i z łóżka. Zabrałam swoje ubrania i zrobiłam ze sobą porządek w łazience.
Wróciłam do pokoju Lou i zostawiłam piżamę w torbie.
-Idziemy? - zanim usłyszałam to pytanie, poczułam jego dłonie na mojej talii i delikatny pocałunek na szyi.
-Tak tak. Chodźmy - powiedziałam i z uśmiechem wyszliśmy z pokoju.
********
JEJ, jak dawno mnie tu nie było...
Ten tydzień był tak długi i ciężki, że prawie wcale rozdziału nie ruszyłam. Ani zamówień...
Wybaczcie!
Postaram się dodać coś dziś jeszcze!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
-Nie wiem, czy będzie mogła...
-Co? Dlaczego?
-Eh... - Nie no. Nie ma co ich kłamać.
-Wiecie, że jestem sławny, tak?
-Tak braciszku!
-No więc, w Londynie jest taki Pan, który nie chce, żeby Ewa była z nami...
-Nie lubi Ewy? - zapytała zdziwiona Daisy.
-Tak, nie lubi jej...
A co tam, niech wina będzie Paula.
-No to wielki bracie, zrób coś żeby Ewa była z nami... - zamarudziły.
-Robię co mogę.
-A teraz to przyjedziesz na wigilię?
-Tak.
-A Ewa też będzie?
To jest gra w dwadzieścia pytań?!
-Nie wiem. Zobaczymy. A czemu wy jeszcze nie w łóżkach? - szybko zmieniłem temat.
-No bo... My chciałyśmy powiedzieć jej dobranoc...
-Okej, zaraz przyjdzie, ale potem idziecie grzecznie spać, tak? - spojrzałem badawczo to na jedną to na drugą. Pokiwały ochoczo głową.
-Dobrze braciszku - przytuliły się do mnie mocno.
-Jestem już - zobaczyłem jak Ewa wchodzi do pokoju a zaraz potem jak małe odpadają do niej i przytulają.
A o mnie to już nikt tutaj nie pamięta ..!
*** Oczami Ewy ***
-To pokażcie mi dziewczynki, wskoczyły do swoich łóżek.
-Dobranoc - wyściskałyśmy się we trzy długo.
-Dobranoc!
Wyszłam z ich pokoju i udałam sie do pokoju Lou.
-Już? Szybko i Cię wypuściły - zaśmiał się i wstał z łóżka.
-A czemu nie?
-Mnie nie wypuszczają przez dobre dwie godziny... - podszedł i złapał mnie w talii.
-Mam ten urok osobisty-zasmialam się.
-No wiem- przyciągnął mnie do siebie i pocałował. - Jutro zabieram cie w jedeno miejsce- powiedział, gdy po chwili czułości odsunął się troszkę ode mnie.
-A gdzie? - przełożyła ręce przez jego szyję.
-Nie mogę za dużo ci powiedzieć, bo to ma być niespodzianka - pogładził mnie po policzku.
-Po co teraz mi to mówisz? Nie będę mogła przez to zasnąć - popatrzyłam niewinnie z nadzieją, że da się przekonać.
-Mówię ci po to, żebyś juz dziś wiedziała. To część planu. A że moja dziewczyna jest niecierpliwy, to nie moja wina- uśmiechnął się i cmoknął w nos.
-Ja jestem niecierpliwa?
-Tak, moja kicia jest ciekawsza i niecierpliwa.
-Dobra, dobra. Okej. Wytrzymam- odsunęłam się od niego i weszłam na łóżko. I znowu pojawiło się pytanie jak my we dwoje się na nim zamieścimy?!
-Posuń się trochę, to się zamieścimy - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Tak też zrobiłam i zaraz poczułam na plecach ścianę. Louis położył się obok mnie na boku i od razu przyciągnął do siebie.
-Tak będziemy spać? - zapytałam sceptycznie, no bo do cholerny, tu nie ma jak się ruszyć!
-Nie. Tak- pociągnął mnie bardziej tak,, że leżałam prawie całą sobą na nim. Prawie! Tak nie całkiem...
Odkrył mnie szczelniej kołdrą i cmoknął w czoło.
Było mi ciepło i nawet wygodnie.. Boże, jak to brzmi...?!
-Wygodnie?
-Uhm... I ciepło, - mruknęłam ledwo, bo sen mnie pochłaniał. Usłyszałam jeszcze śmiech Louisa i jego ramiona mocniej mnie otulające i zasnęłam.
*** Następnego dnia ***
Obudziło mnie szeptanie u szemranie. Znaczy, szeptanie było najpierw i dało się jakoś olewać, ale to drugie już nie bardzo. Otworzyłam i przetarłam oczy. Podniosłam się i zobaczyłam, jak Louis grzebie w swojej walizce, zapewne poszukując jakiejś koszulki, bo tego mu brakowało to efektu końcowego.
Chociaz lepiej wygląda bez niej...
-Hej Louis... - ziewnęłam.
-Już wstałaś?-podszedł do mnie i zawisł nade mną, bo móc przywitać się ze mną całuskiem.-Hej.
-Już. Nie chce mi się spać- powiedziałam z uśmiechem.
-No to zaraz będzie...
-Louis, śniadanie.... - do pokoju wpadła Fizzy. Nie dokończyła zdania, tylko przeprosiła pospiesznie i wyszła.
-One chyba spisują przeciwko nam - zaśmiał się Louis i nadal w tej samej pozycji, dodał :- ciągle nam przerywają. Najpierw, że kolacja a teraz śniadanie.
-No widzisz? Jakbyśmy zeszli wcześniej to by nikt mam potem nie przerwał - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
-Racja.
-Puść mnie. Szybko się ogarnę i idziemy- chciałam się jakoś prześlizgnąć, ale Louis za nic nie chciał mnie wypuścić. A nawet obrócił nas, że to ja znowu leżałam na nim.
-Zaraz. A jak się spało?
-Świetne - powiedziałam zgodnie z prawdą.
-To dobrze. Okej, leć - klepnął mnie jeszcze w pupę. Zeszłam w końcu z niego i z łóżka. Zabrałam swoje ubrania i zrobiłam ze sobą porządek w łazience.
Wróciłam do pokoju Lou i zostawiłam piżamę w torbie.
-Idziemy? - zanim usłyszałam to pytanie, poczułam jego dłonie na mojej talii i delikatny pocałunek na szyi.
-Tak tak. Chodźmy - powiedziałam i z uśmiechem wyszliśmy z pokoju.
********
JEJ, jak dawno mnie tu nie było...
Ten tydzień był tak długi i ciężki, że prawie wcale rozdziału nie ruszyłam. Ani zamówień...
Wybaczcie!
Postaram się dodać coś dziś jeszcze!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
Wasze pytania!!!
Tak więc dodaję dziś, jak na razie ten post.
Są tutaj pytania i odpowiedzi zadane mi w zakładce Pytania do autorki!
Pozdrawiam anonima, który zadał mi te pytania!!
(na przyszłość anonimowi niech się podpisują!!)
1 . Ile masz wzrostu?
Ok. 165
2.Jaki typ faceta preferujesz?
HM... Myślę, że romantyk...
3.Jakie są twoje wyniki w nauce?
Myślę, że są zadowalające xd.
4. Ile waży?
Łohoho!
Nie wiem. Na tą chwilę nie jestem w stanie odpowiedzieć... Nie lubię patrzeć ile ważę bo potem muszę wyrzekać się pysznych pączków mojej cukierni a to jest bardzo trudne... :)
5.Masz chłopaka?
na razie nie, ale....
6.Ulubiony serial?
Musi być jeden??
Mam trzy
Nie igraj z aniołem
Triumf miłości
Mój grzech
;]
7.Jakiś instrument, grasz?
niet, nie mam talentu muzycznego. Nie gram na żadnym instrumencie.
Dziękuję Ci anonimku!
Zachęcam do czytania i komentowania bloga!!
A tutaj mamy kolejny zestaw pytań od OneDirectionBlog - JULII.
1. Jak narodził się pomysłu na Twoje ff?
Oj. To trudne pytanie, no bo cóż... To opowiadanie ma już rok! Zaczęłam pisać je w ubiegłym roku, właśnie jakoś w lutym, ale jak...?
Wtedy od jakiegoś czasu to za mną chodziło. Pragnęłam napisać coś co przyniesie mi radość. I tak właśnie się stało! Jestem tu z wami i za każdym razem gdy tu zaglądam mordka mi się cieszy, że jesteście, czekacie, aż w końcu coś dodam...
Dobra, bo się jeszcze tu wzruszę...
Także to był taki spontan. Po prostu wpadło mi do głowy taka a nie inna fabuła... A główny bohater był pierwszy w kolejności.
Usiadłam i zaczęłam pisać.
2.W jaki sposób zdobyłas czytelników (jak reklamowalas blog)?
Cóż...
Waliłam drzwiami i oknami! ;)
Jestem stałą czytelniczką kilkunastu blogów (czasem się dziwię, że jeszcze pamiętam kto z kim w jakim ff jest i w ogóle co się w nim dzieje bez czytania poprzednich rozdziałów...)
Zawsze na każdym blogu zostawiam kom z linkiem. Zawsze jest ta szansa, że zauważą...
No i jest jeszcze konto Google.
3.Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
Nic ciekawego...
Zdobyć tytuł mistrza cukierników i otworzyć swój biznes.
4. Miałaś kiedykolwiek chłopaka (nie licząc naszych)?
Yesssss!
5. Kiedy masz urodzinki?
12 Lipiec
6. Twoja fave piosenka z FOUR?
JEDNA?
No ok.
NO CONTROL
7. Masz drugie imię, jakie?
Maria.
8. Zwierzęta?
Koty, psy
9.Hobby?
Uwielbiam piec uznaje to za moje hobby ;)
Uff, dałam rady choć jest już 1.30...
I myślę jeszcze całkiem logicznie!
Do następnego kochani!!!
<3
Są tutaj pytania i odpowiedzi zadane mi w zakładce Pytania do autorki!
Pozdrawiam anonima, który zadał mi te pytania!!
(na przyszłość anonimowi niech się podpisują!!)
1 . Ile masz wzrostu?
Ok. 165
2.Jaki typ faceta preferujesz?
HM... Myślę, że romantyk...
3.Jakie są twoje wyniki w nauce?
Myślę, że są zadowalające xd.
4. Ile waży?
Łohoho!
Nie wiem. Na tą chwilę nie jestem w stanie odpowiedzieć... Nie lubię patrzeć ile ważę bo potem muszę wyrzekać się pysznych pączków mojej cukierni a to jest bardzo trudne... :)
5.Masz chłopaka?
na razie nie, ale....
6.Ulubiony serial?
Musi być jeden??
Mam trzy
Nie igraj z aniołem
Triumf miłości
Mój grzech
;]
7.Jakiś instrument, grasz?
niet, nie mam talentu muzycznego. Nie gram na żadnym instrumencie.
Dziękuję Ci anonimku!
Zachęcam do czytania i komentowania bloga!!
A tutaj mamy kolejny zestaw pytań od OneDirectionBlog - JULII.
1. Jak narodził się pomysłu na Twoje ff?
Oj. To trudne pytanie, no bo cóż... To opowiadanie ma już rok! Zaczęłam pisać je w ubiegłym roku, właśnie jakoś w lutym, ale jak...?
Wtedy od jakiegoś czasu to za mną chodziło. Pragnęłam napisać coś co przyniesie mi radość. I tak właśnie się stało! Jestem tu z wami i za każdym razem gdy tu zaglądam mordka mi się cieszy, że jesteście, czekacie, aż w końcu coś dodam...
Dobra, bo się jeszcze tu wzruszę...
Także to był taki spontan. Po prostu wpadło mi do głowy taka a nie inna fabuła... A główny bohater był pierwszy w kolejności.
Usiadłam i zaczęłam pisać.
2.W jaki sposób zdobyłas czytelników (jak reklamowalas blog)?
Cóż...
Waliłam drzwiami i oknami! ;)
Jestem stałą czytelniczką kilkunastu blogów (czasem się dziwię, że jeszcze pamiętam kto z kim w jakim ff jest i w ogóle co się w nim dzieje bez czytania poprzednich rozdziałów...)
Zawsze na każdym blogu zostawiam kom z linkiem. Zawsze jest ta szansa, że zauważą...
No i jest jeszcze konto Google.
3.Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
Nic ciekawego...
Zdobyć tytuł mistrza cukierników i otworzyć swój biznes.
4. Miałaś kiedykolwiek chłopaka (nie licząc naszych)?
Yesssss!
5. Kiedy masz urodzinki?
12 Lipiec
6. Twoja fave piosenka z FOUR?
JEDNA?
No ok.
NO CONTROL
7. Masz drugie imię, jakie?
Maria.
8. Zwierzęta?
Koty, psy
9.Hobby?
Uwielbiam piec uznaje to za moje hobby ;)
Uff, dałam rady choć jest już 1.30...
I myślę jeszcze całkiem logicznie!
Do następnego kochani!!!
<3
niedziela, 15 lutego 2015
Louis zamówienie
Dla naszego słodkiego cukiereczka!!!!
Kolejny raz to samo. Nic, tylko wraca do domu po północy albo i nawet i trzeciej nad ranem. A gdy go pytam gdzie był, to zawzięcie twierdzi, iż w studiu.
Byłabym skłonna w to uwierzyć, gdyby nie to, że Zayn zawsze mi mówi gdy idą do studia nagrać jakąś piosenkę. A dziś ewidentnie nigdzie nie byli.
Jeśli dziś wróci tak późno jak ostatnio, będzie trzeba o tym poważnie porozmawiać.
Moje obawy się potwierdziły. Louis jak zwykle, kolejnego wieczoru nie przyszedł do domu wcześniej niż przed czwartą rano.
Dziś czekałam na niego w salonie na kanapie, bo trochę mnie zmogło spanie. W końcu nie co dzień czeka się na swojej męża do piątej nad ranem. Wstałam i podeszłam do stołu, przy którym siedział Louis i jadł jakiś jogurt.
-Louis?
-Jelly? Czemu nie śpisz?
-No nie wiem... Czekam na swojego męża, który wrócił po ciężkim dniu ze studia?
-Jelly, rozmawialiśmy o tym. Przyjęłaś do wiadomości to, że nie będzie mnie często w domu, przez próby takie tam, zgadzając się zostać moją żoną.
-Ale teraz chyba tego żałuję - powiedziałam mu prosto w oczy.
-Słucham?
-Tak Louis. Żałuję, że za ciebie wyszłam.
-Dlaczego?
-Nie widzisz, że mnie zaniedbujesz?! Nie ma Cię w domu całymi dniami, nocami a jak już łaskawie jesteś, to siedzisz na kanapie przed telewizorem z piwem w ręce. Stoczyłeś się Louis. Nie byłeś taki. Zmieniłeś się.
Już miałam odejść od stołu, ale zatrzymał mnie słowami :
-A czyja to wina? Kto chciał, żebym poszedł do tego pieprzonego programu?! Kto mnie do tego namawiał i twierdził, że się do tego nadaje?!
-Czyli wszystko co się stało w ciągu tych jebanych pięciu lat to moja wina?! - wydarłam się na niego. Nie wierzę, że on to powiedział.
-Tak!
Popatrzyłem na niego ze łzami w oczach. Pokiwałam przecząco głową smutno i zrezygnowana udałam się do naszej sypialni. Czas skończyć to wszystko. Wyciągnęłam walizkę i zaczęłam się pakować.
To już nie ma sensu. Byłam jego żoną dwa lata. Byłam, bo ja już nie widzę sensu naszego małżeństwa. Praktycznie rzecz ujmując nie ma już "małżeństwa" . Oddaliśmy się od siebie w pewnym momencie i to mnie przeraża. Nie wiem co zrobiłam źle... Albo problem w tym, że może nic nie zrobiłam.
Spakowane, zeszłam na dół i ubierając się, tak po prostu wyszłam. A Louis nie zatrzymał mnie. Nie powiedział nawet spierdalaj...
Dotarłam jakoś do swojego domu i rzuciłam się na łóżko i wyłam niczym zdradzona nastolatka.
*** Tydzień później ***
Bez Louisa jestem wrakiem. Cały tydzień walesam się po w Londynu, po domu. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. On uszczęśliwiał tym, że tylko był obok mnie. Tyle mi wystarczało.
Naxy chce żebym w końcu dała sobie w końcu spokój z Lou, ale nie umiem tam. Kocham go cholernie.
Siedziałam przy stole i jadłam sałatkę na obiad,gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam zobaczyłam... Louisa.
-Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdziwiona. Po co przyszedł?
-Ja... Ja... - zaczął mówić. - Bo ja... Jelly...
-Po co przyszedłeś? Żeby znowu mnie oczernić?!
-Ja... Boże - patrzył na mnie. Wyglądał na zmęczonego. Jakby w ogóle nie spał czy coś. Przestałem twarz rękami i westchnął.
-Ja... Wpuścisz mnie?
-Wchodź - wszedł do środka i poszliśmy do kuchni. To zabawne, jak dobrze znał mój dom... - Więc?
-Ja chciałbym cie przeprosić. Wiem, że to co powiedziałem wtedy bardzo Cię zraniło. Do tej pory nie wiem czemu to powiedziałem, skoro to nie prawda....
-Czemu mi to mówisz? Ci chcesz tym zyskać?
-Bo ja cię nadal kocham tak samo, cały czas. Nigdy nie przestałem... Bard, o żałuję swoich słów. Nic z tego co wtedy powiedziałem nie jest prawdą.
-Więc dlaczego? Dlaczego tak powiedziałeś?!
-Zespół się rozpada. Już prawie nie ma One Direction.
-Co?!
-Tak. I dlatego praktycznie nie było mnie w domu. Siedzieliśmy z chłopakami i chcieliśmy zrobić coś, co mogłoby to uratować. Nie chcemy żeby tak to się skończyło....
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Tylko tak po prostu kłamałeś i miałeś w dupie?
-Naprawdę byłem tym wszystkim zmęczony. I to się odbiło na nas-chłopak usiadł na krześle przy stole. Zrobiłam to samo i pozwoliłam mu mówić. - Nawet nie wiem kiedy to się tak posypało. Ale nie chciałem tego-patrzył na mnie smutno. - Nie wiem, czemu ci tego nie powiedziałem tamtego dnia... Czemu pozwoliłem ci tak po prostu odejść...
-Ale to zrobiłeś! Wiesz jak się poczułam? Jak nic nie warty śmieć!
-Ja tak bardzo przepraszam Jelly! - padł na kolana i dopadł do moich ud i przytulił się do nich. To uczucie, gdy poczułam jego dłonie na swoich udach... Niesamowite! Dawno tego nie czułam. - Wybacz mi, błagam!
-Louis te słowa mnie bardzo zabolały..., Jak mam ci wybaczyć? Przez dwa miesiące mnie olewałeś. Nic nie mówiłeś, miałeś gdzieś. Tak jakbym nie istniała...
-Istniałaś. Zawsze byłaś i jesteś przy mnie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wiedziałem co mam zrobić ze sobą przez ten tydzień... Chciałem Cię przeprosić, żebyś mi wybaczyła, bo nie umiem bez ciebie żyć - mówił, cały czas przyklejony do moich nóg.
-Po pierwsze, wstań Louis.
Zrobił to ale trzymał mnie za dłonie.
-Po drugie, wymyśleliście coś chociaż?
-Jeszcze nie, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze...
-To dobrze. A co do nas... Ja też nie potrafię bez ciebie funkcjonować...
-Wybacz mi, błagam. Obiecuję, że się zmienię-nadzieja wstąpiła w jego oczka.. Tak, Louis nie rzuca słów na wiatr. Jedna z jego zalet. Gdy coś postanowi, tak w końcu się staje, prędzej czy później. Za to go kocham.
I co ja mam zrobić? Jego fanki mnie uwielbiają, i mój Twitter jest zasypany wiadomościami o tym, że mam do niego wrócić.
Wszyscy mi to mówią, no dobra oprócz Naxy, ale to szczegół. Liczy się to co do niego czuję, tak?
A mnie tak bardzo go brakuje... Jego dotyku, głosu... Jego całego.
Więc odpowiedź jest jasna jak dzisiejszy dzień.
-Dobrze Louis, wybaczam ci. Ale! - zaczęłam gdy chciał mnie przytulić. - To twoja jedyna szansa, masz jej nie zmarnować, bo kolejnej nie będzie!
-Dobrze słoneczko - zbliżył się do mnie i lekko pocałował. - Teraz już będzie dobrze.
*****
Jak się podoba Cukierkowi,?????
Mam nadzieje, ze jakoś, bo mnie tak jakby wcale, so...
<3
Kolejny raz to samo. Nic, tylko wraca do domu po północy albo i nawet i trzeciej nad ranem. A gdy go pytam gdzie był, to zawzięcie twierdzi, iż w studiu.
Byłabym skłonna w to uwierzyć, gdyby nie to, że Zayn zawsze mi mówi gdy idą do studia nagrać jakąś piosenkę. A dziś ewidentnie nigdzie nie byli.
Jeśli dziś wróci tak późno jak ostatnio, będzie trzeba o tym poważnie porozmawiać.
Moje obawy się potwierdziły. Louis jak zwykle, kolejnego wieczoru nie przyszedł do domu wcześniej niż przed czwartą rano.
Dziś czekałam na niego w salonie na kanapie, bo trochę mnie zmogło spanie. W końcu nie co dzień czeka się na swojej męża do piątej nad ranem. Wstałam i podeszłam do stołu, przy którym siedział Louis i jadł jakiś jogurt.
-Louis?
-Jelly? Czemu nie śpisz?
-No nie wiem... Czekam na swojego męża, który wrócił po ciężkim dniu ze studia?
-Jelly, rozmawialiśmy o tym. Przyjęłaś do wiadomości to, że nie będzie mnie często w domu, przez próby takie tam, zgadzając się zostać moją żoną.
-Ale teraz chyba tego żałuję - powiedziałam mu prosto w oczy.
-Słucham?
-Tak Louis. Żałuję, że za ciebie wyszłam.
-Dlaczego?
-Nie widzisz, że mnie zaniedbujesz?! Nie ma Cię w domu całymi dniami, nocami a jak już łaskawie jesteś, to siedzisz na kanapie przed telewizorem z piwem w ręce. Stoczyłeś się Louis. Nie byłeś taki. Zmieniłeś się.
Już miałam odejść od stołu, ale zatrzymał mnie słowami :
-A czyja to wina? Kto chciał, żebym poszedł do tego pieprzonego programu?! Kto mnie do tego namawiał i twierdził, że się do tego nadaje?!
-Czyli wszystko co się stało w ciągu tych jebanych pięciu lat to moja wina?! - wydarłam się na niego. Nie wierzę, że on to powiedział.
-Tak!
Popatrzyłem na niego ze łzami w oczach. Pokiwałam przecząco głową smutno i zrezygnowana udałam się do naszej sypialni. Czas skończyć to wszystko. Wyciągnęłam walizkę i zaczęłam się pakować.
To już nie ma sensu. Byłam jego żoną dwa lata. Byłam, bo ja już nie widzę sensu naszego małżeństwa. Praktycznie rzecz ujmując nie ma już "małżeństwa" . Oddaliśmy się od siebie w pewnym momencie i to mnie przeraża. Nie wiem co zrobiłam źle... Albo problem w tym, że może nic nie zrobiłam.
Spakowane, zeszłam na dół i ubierając się, tak po prostu wyszłam. A Louis nie zatrzymał mnie. Nie powiedział nawet spierdalaj...
Dotarłam jakoś do swojego domu i rzuciłam się na łóżko i wyłam niczym zdradzona nastolatka.
*** Tydzień później ***
Bez Louisa jestem wrakiem. Cały tydzień walesam się po w Londynu, po domu. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. On uszczęśliwiał tym, że tylko był obok mnie. Tyle mi wystarczało.
Naxy chce żebym w końcu dała sobie w końcu spokój z Lou, ale nie umiem tam. Kocham go cholernie.
Siedziałam przy stole i jadłam sałatkę na obiad,gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam zobaczyłam... Louisa.
-Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdziwiona. Po co przyszedł?
-Ja... Ja... - zaczął mówić. - Bo ja... Jelly...
-Po co przyszedłeś? Żeby znowu mnie oczernić?!
-Ja... Boże - patrzył na mnie. Wyglądał na zmęczonego. Jakby w ogóle nie spał czy coś. Przestałem twarz rękami i westchnął.
-Ja... Wpuścisz mnie?
-Wchodź - wszedł do środka i poszliśmy do kuchni. To zabawne, jak dobrze znał mój dom... - Więc?
-Ja chciałbym cie przeprosić. Wiem, że to co powiedziałem wtedy bardzo Cię zraniło. Do tej pory nie wiem czemu to powiedziałem, skoro to nie prawda....
-Czemu mi to mówisz? Ci chcesz tym zyskać?
-Bo ja cię nadal kocham tak samo, cały czas. Nigdy nie przestałem... Bard, o żałuję swoich słów. Nic z tego co wtedy powiedziałem nie jest prawdą.
-Więc dlaczego? Dlaczego tak powiedziałeś?!
-Zespół się rozpada. Już prawie nie ma One Direction.
-Co?!
-Tak. I dlatego praktycznie nie było mnie w domu. Siedzieliśmy z chłopakami i chcieliśmy zrobić coś, co mogłoby to uratować. Nie chcemy żeby tak to się skończyło....
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Tylko tak po prostu kłamałeś i miałeś w dupie?
-Naprawdę byłem tym wszystkim zmęczony. I to się odbiło na nas-chłopak usiadł na krześle przy stole. Zrobiłam to samo i pozwoliłam mu mówić. - Nawet nie wiem kiedy to się tak posypało. Ale nie chciałem tego-patrzył na mnie smutno. - Nie wiem, czemu ci tego nie powiedziałem tamtego dnia... Czemu pozwoliłem ci tak po prostu odejść...
-Ale to zrobiłeś! Wiesz jak się poczułam? Jak nic nie warty śmieć!
-Ja tak bardzo przepraszam Jelly! - padł na kolana i dopadł do moich ud i przytulił się do nich. To uczucie, gdy poczułam jego dłonie na swoich udach... Niesamowite! Dawno tego nie czułam. - Wybacz mi, błagam!
-Louis te słowa mnie bardzo zabolały..., Jak mam ci wybaczyć? Przez dwa miesiące mnie olewałeś. Nic nie mówiłeś, miałeś gdzieś. Tak jakbym nie istniała...
-Istniałaś. Zawsze byłaś i jesteś przy mnie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wiedziałem co mam zrobić ze sobą przez ten tydzień... Chciałem Cię przeprosić, żebyś mi wybaczyła, bo nie umiem bez ciebie żyć - mówił, cały czas przyklejony do moich nóg.
-Po pierwsze, wstań Louis.
Zrobił to ale trzymał mnie za dłonie.
-Po drugie, wymyśleliście coś chociaż?
-Jeszcze nie, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze...
-To dobrze. A co do nas... Ja też nie potrafię bez ciebie funkcjonować...
-Wybacz mi, błagam. Obiecuję, że się zmienię-nadzieja wstąpiła w jego oczka.. Tak, Louis nie rzuca słów na wiatr. Jedna z jego zalet. Gdy coś postanowi, tak w końcu się staje, prędzej czy później. Za to go kocham.
I co ja mam zrobić? Jego fanki mnie uwielbiają, i mój Twitter jest zasypany wiadomościami o tym, że mam do niego wrócić.
Wszyscy mi to mówią, no dobra oprócz Naxy, ale to szczegół. Liczy się to co do niego czuję, tak?
A mnie tak bardzo go brakuje... Jego dotyku, głosu... Jego całego.
Więc odpowiedź jest jasna jak dzisiejszy dzień.
-Dobrze Louis, wybaczam ci. Ale! - zaczęłam gdy chciał mnie przytulić. - To twoja jedyna szansa, masz jej nie zmarnować, bo kolejnej nie będzie!
-Dobrze słoneczko - zbliżył się do mnie i lekko pocałował. - Teraz już będzie dobrze.
*****
Jak się podoba Cukierkowi,?????
Mam nadzieje, ze jakoś, bo mnie tak jakby wcale, so...
<3
Rozdział 38
Przykro mi moje skarby, ale na razie nie przyjmuję zamówień!
Dlaczego? Od poniedziałku mam szkołę, nie było mnie tam miesiąc przez te kursy i wypadałoby trochę to ogarnąć.
Oczywiście powiem wam kiedy już je będzie okej.
WYBACZCIE!!!!
a teraz zapraszam na rozdział!
Po dwóch godzinach jazdy samochodem, Louis zatrzymał się w Doncaster. Nigdy bym nie pomyślała, że będę tu nawet w snach a ja jestem tu na żywo...
-Gotowa? - zapytał i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Nie.
-A więc idziemy - otworzył swoje drzwi i wyszedł a potem pomógł wysiąść mi. Czułam jak oczy wszystkich sąsiadów są skierowane na nas a dokładniej na mnie.
-Boję się - wyszeptałam, jakbym się bała, że oni usłyszą.
-Nie ma czego. Misiek, jestem tu z Tobą i nic się nie stanie.
No nie byłabym tego taka pewna...
-No dobrze, chodźmy.
Podeszliśmy do drzwi jego domu a chłopak zapukał. Usłyszałam tylko przekręcanie zamka a potem przede mną pojawiła się młoda kobieta, która była jego matką.
-Louis! - wciągnęła go, (a co za tym idzie, mnie też, bo trzymaliśmy się za ręce) i przytuliła na co on się zaśmiał. Puścił ją i obie pary oczu były zwrócone na mnie.
-Dobry wieczór - powiedziałam. Kobieta uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
-A więc to ty jesteś tą Ewą o której mój syn nie przestaje mówić?
-Chyba tak.
-Mamo, to jest właśnie ta Ewa. Kochanie, to jest moja mamuśka - kobieta od razu mnie przytuliła i powiedziała na ucho:
-Mów mi po imieniu. Joannah kochanie.
-Louis! - usłyszeliśmy z góry jakieś dziecięce krzyki. To zapewne siostry.. W momencie przed nami pojawiły się trzy dziewczyny. Dwie młodsze dosłownie rzuciły się na Louisa a jedną starsza trzymała na rękach najmłodsze rodzeństwo Louisa.
-Daisy, Pheobe! - uścisał je mocno i podniósł wzrok na starszą siostrę. - Cześć Fizzy.
Dziewczyna oddała dziecko mamie a sama przytuliła brata. Piękny widok.
-Lottie, chodź przywitasz się z bratem! - zawołała Joannah a Louis przytulił mnie do siebie.
-A przyjechał z El?! - zawołała. Eleonor.
W tym momencie ktoś mnie przytulił i oprzytomniałam. Wróciłam do rzeczywistości i zobaczyłam, że przytula mnie właśnie siostra Lou, Fizzy.
-Nie martw się nią. Przejdzie jej.
Odpowiedziałam jej uśmiechem. Już ją lubię.
-Georgia Austin Charlotte, proszę w tej chwili zejść przywitać się z gośćmi! - zawołała już powoli zła kobieta.
-Nigdzie nie idę!
-Daj spokój mamo, pójdę do niej po kolacji- odezwał się Louis.
-Ona jest nie do wytrzymania. Dobrze, synku zaprowadź Ewę do twojego pokoju i za chwilę widzimy się a kolacji.
-Dobrze.
Wziął mnie za dłoń i zaprowadził po schodach do pierwszych drzwi na prawo z przyczepioną do drzwi tabliczką LOUIS i weszliśmy do pokoju.
-Oto moje królestwo - śmiał się i rzucił nasze torby na łóżko.
Pokój był niebieski z fototapetą drużyny piłkarskiej ale nie widziałam nazwy, bo zastawiła go szafka. W pokoju były też szafa, małe łóżko (ciekawa jestem jak my się we dwójkę na nim zamieścimy )
Oraz biurko,a na nim laptop i jakieś papiery.
-Jak ci się podoba? - przyciągnął mnie do siebie w uścisku.
-Fajny i pasuje do ciebie. Taki jak ty - uśmiechnęłam się do niego spojrzałam w jego niebieskie oczka.
-A dziękuję - nachylił się i musnął moje usta lekko swoimi.
-Dzieci, kola... - usłyszałam za sobą głos mamy Lou i szybko się od niego oderwałam. - Przepraszam kochani, już uciekam tylko kolacja już jest.
-Dobrze mamuś, zaraz zejdziemy- powiedział Louis i kobieta zniknęła za drzwiami. - To co, idziemy?
-Tak, tak - powiedziałam powiedziałem i zaraz zeszliśmy na kolację.
***Oczami Louisa***
Przez całą kolację dyskretnie obserwowałem mojego skarba. No dobra, przyznaję się bez bicia, że ten pomysł z przyjazdem do nich wymyślił nie kto inny jak właśnie moja mama. Nie mam jej tego za złe, bo planowałem jeszcze w tym roku wybrać się z Ewą do nich, ale po prostu uważałem, że to z dnia na dzień to zbyt szybko.
Mama jak zwykle uwzięła się na spytki. Pytała o wszystko a Ewa dzielnie odpowiadała. Posyłałem mojej mamie dyskretne spojrzenia, prosząc by w końcu dała jej spokój. W końcu ustąpiła i mogliśmy w spokoju zjeść kolację.
No dobra, nie takim spokojnym.
Charlotte.
Faktycznie dzieje się z nią coś niedobrego i muszę z nią o tym porozmawiać. Przypuszczam, że to przez to, iż nie jestem już z Eleanor. Ona z Lottie bardzo się lubiły i to sądzę dlatego.
-Mamo, idę do niej- wróciłem się do mamy i uscisnąłem pocieszająco palce Ewy.
Teraz dziewczyna ma przechlapane...
-Powodzenia.
Wszedłem po schodach na górę. Po przeciwnej stronie od mojego pokoju, dwa pokoje dalej jest pokój Lottie.
Zapukałem i usłyszałem :
-Wlazł.
No to wszedłem.
-Hej Lottie- powiedziałem do niej. Siedziała na łóżku i robiła coś w laptopie.
-Hej Louis. Jak tam?
-Świetnie. Ale nie po to do ciebie przyszedłem.
-A po co? - spojrzała na mnie znad ekranu laptopa.
-Porozmawiać na temat twojego dzisiejszego zachowania w stosunku do Ewy.
-Do niej? A co ona ma wspólnego ze mną?
-Jak to co? Jak ty się w ogóle zachowałaś? Było jej później smutno...
-Wisi mi to. Ona mnie nie obchodzi. Nie lubię jej i mam zamiar to okazywać na każdy możliwy sposób!- warknęła do mnie.
-Czemu? Dlaczego tak jej nie lubisz? co ona ci zrobiła? - odłożyłem laptopa obok niej i zmusiła, by ze mną rozmawiała.
-Bo ona jest z tobą dla kasy! Czy ty ślepy jesteś jakiś czy co?! Nie widzisz, że źle się czuje w tym Domu?
-Czuje się źle, bo nie zaakceptowałaś jej.
-I nigdy tego nie zrobię. Chcę, żeby Eleanor była tu zamiast niej. Ona nic sobą nie reprezentuje. Jest jakaś...
-Zamilcz! - przerwałem. Jak ona może?! - Jak ty się o niej wyrażasz?! - wstałem z jej łóżka i spojrzałem na nią wściekły. - Myślisz, że jak tak powiesz to od razu ją zostawię i wrócę do Eleanor?
-Tak, dokładnie tak myślę.
-To wiedz, że nigdy do tego nie dojdzie. Kocham Ewę i zamierzam spędzić z nią swoje życie, więc albo to uszanujesz i zmienisz zdanie i poznasz ją albo powiem twojemu chłopakowi jakie z ciebie ostre zioło siostrzyczko .
I z tymi słowami opuściłem jej pokój. Smarkula jedna. Będzie mi tu Ewcię obrażać. Na to nigdy nie pozwolę.
Zaszedłem do kuchni, gdzie zastałem cudny widok.
Moja mama z Ewą siedziały obok siebie przy stole o obie na rękach miały moje najmłodsze, najsłodsze rodzeństwo :Doris i Ernesta. Ewa trzymała Erniego z taką czułością, że mógłbym patrzeć na to godzinami.
Muszę zrobić jej zdjęcie, będzie na dłużej.
Wszedłem do kuchni i przesiadłem obok Ewy.
-Jestem- powiedziałem i pogłaskałem małego po główce.
-I jak? - zapytała mama. Martwiła się.
-Porozmawialiśmy trochę i myślę, ze się porozumieliśmy - uśmiechnąłem się i spojrzałem na Ewę. Karmiła małego z uśmiechem na ustach, przez co i ja szerzej się uśmiechnąłem. Kocham patrzeć kiedy jest szczęśliwa.
Mały zjadł, pozegnałem się z siostrzyczką i mamą, po czym poszliśmy do pokoju. Wyciągnęła z torby ciuchy do spania i przesiadłem na łóżku.
-Nie lubi mnie, prawda? - spojrzała na mnie tak, że nie potrafiłem jej okłamać, od razu by wiedziała.
-Tak- westchnąłem o usiadłem obok niej łapiąc za dłoń. - Ale myślę, że gdy Cię pozna bliżej to zmieni zdanie.
-Wolałby gdybyś przyjechał z Eleanor, tak? - cały czas patrzyła mi w oczy.
-Tak. Nie wiem, jak mam Cię za nią przeprosić...
-Nie martw się damy jakoś radę. Jest młoda, to jasne, że się buntuje. Ja nie byłam inna w jej wieku - uśmiechnęła się delikatnie .
-Jasne.
-Idę się ogarnąć, gdzie jest łazienka?
-Jak wyjdziesz, to obok, pierwsze drzwi po prawej.
-Okej.
Wyszła a ja westchnąłem. Zawiodłem się na swojej siostrzyczce. Nie zdążyłem pomyśleć, bo do pokoju wpadły dwie małe rozrabiaki, Daisy i Pheobe.
-Louis, Louis! - wskoczyły na łóżko i rzuciły się na mnie.
-Co tam?
-Bo chciałyśmy zapytać...
-... Czy Ewa z nami zostanie - dokończyła pytanie Daisy Pheobe.
-Na Zawsze-dodała druga.
******
No i mamy rozdział!!
Jakie wrażenia?
Co odpowie Louis?
Czy Lottie zmieni nastawienie do nowej dziewczyny Lou?
Odpowiadajcie a ja zabieram się za kolejny rozdział!!!!!
<3
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Dlaczego? Od poniedziałku mam szkołę, nie było mnie tam miesiąc przez te kursy i wypadałoby trochę to ogarnąć.
Oczywiście powiem wam kiedy już je będzie okej.
WYBACZCIE!!!!
a teraz zapraszam na rozdział!
Po dwóch godzinach jazdy samochodem, Louis zatrzymał się w Doncaster. Nigdy bym nie pomyślała, że będę tu nawet w snach a ja jestem tu na żywo...
-Gotowa? - zapytał i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Nie.
-A więc idziemy - otworzył swoje drzwi i wyszedł a potem pomógł wysiąść mi. Czułam jak oczy wszystkich sąsiadów są skierowane na nas a dokładniej na mnie.
-Boję się - wyszeptałam, jakbym się bała, że oni usłyszą.
-Nie ma czego. Misiek, jestem tu z Tobą i nic się nie stanie.
No nie byłabym tego taka pewna...
-No dobrze, chodźmy.
Podeszliśmy do drzwi jego domu a chłopak zapukał. Usłyszałam tylko przekręcanie zamka a potem przede mną pojawiła się młoda kobieta, która była jego matką.
-Louis! - wciągnęła go, (a co za tym idzie, mnie też, bo trzymaliśmy się za ręce) i przytuliła na co on się zaśmiał. Puścił ją i obie pary oczu były zwrócone na mnie.
-Dobry wieczór - powiedziałam. Kobieta uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
-A więc to ty jesteś tą Ewą o której mój syn nie przestaje mówić?
-Chyba tak.
-Mamo, to jest właśnie ta Ewa. Kochanie, to jest moja mamuśka - kobieta od razu mnie przytuliła i powiedziała na ucho:
-Mów mi po imieniu. Joannah kochanie.
-Louis! - usłyszeliśmy z góry jakieś dziecięce krzyki. To zapewne siostry.. W momencie przed nami pojawiły się trzy dziewczyny. Dwie młodsze dosłownie rzuciły się na Louisa a jedną starsza trzymała na rękach najmłodsze rodzeństwo Louisa.
-Daisy, Pheobe! - uścisał je mocno i podniósł wzrok na starszą siostrę. - Cześć Fizzy.
Dziewczyna oddała dziecko mamie a sama przytuliła brata. Piękny widok.
-Lottie, chodź przywitasz się z bratem! - zawołała Joannah a Louis przytulił mnie do siebie.
-A przyjechał z El?! - zawołała. Eleonor.
W tym momencie ktoś mnie przytulił i oprzytomniałam. Wróciłam do rzeczywistości i zobaczyłam, że przytula mnie właśnie siostra Lou, Fizzy.
-Nie martw się nią. Przejdzie jej.
Odpowiedziałam jej uśmiechem. Już ją lubię.
-Georgia Austin Charlotte, proszę w tej chwili zejść przywitać się z gośćmi! - zawołała już powoli zła kobieta.
-Nigdzie nie idę!
-Daj spokój mamo, pójdę do niej po kolacji- odezwał się Louis.
-Ona jest nie do wytrzymania. Dobrze, synku zaprowadź Ewę do twojego pokoju i za chwilę widzimy się a kolacji.
-Dobrze.
Wziął mnie za dłoń i zaprowadził po schodach do pierwszych drzwi na prawo z przyczepioną do drzwi tabliczką LOUIS i weszliśmy do pokoju.
-Oto moje królestwo - śmiał się i rzucił nasze torby na łóżko.
Pokój był niebieski z fototapetą drużyny piłkarskiej ale nie widziałam nazwy, bo zastawiła go szafka. W pokoju były też szafa, małe łóżko (ciekawa jestem jak my się we dwójkę na nim zamieścimy )
Oraz biurko,a na nim laptop i jakieś papiery.
-Jak ci się podoba? - przyciągnął mnie do siebie w uścisku.
-Fajny i pasuje do ciebie. Taki jak ty - uśmiechnęłam się do niego spojrzałam w jego niebieskie oczka.
-A dziękuję - nachylił się i musnął moje usta lekko swoimi.
-Dzieci, kola... - usłyszałam za sobą głos mamy Lou i szybko się od niego oderwałam. - Przepraszam kochani, już uciekam tylko kolacja już jest.
-Dobrze mamuś, zaraz zejdziemy- powiedział Louis i kobieta zniknęła za drzwiami. - To co, idziemy?
-Tak, tak - powiedziałam powiedziałem i zaraz zeszliśmy na kolację.
***Oczami Louisa***
Przez całą kolację dyskretnie obserwowałem mojego skarba. No dobra, przyznaję się bez bicia, że ten pomysł z przyjazdem do nich wymyślił nie kto inny jak właśnie moja mama. Nie mam jej tego za złe, bo planowałem jeszcze w tym roku wybrać się z Ewą do nich, ale po prostu uważałem, że to z dnia na dzień to zbyt szybko.
Mama jak zwykle uwzięła się na spytki. Pytała o wszystko a Ewa dzielnie odpowiadała. Posyłałem mojej mamie dyskretne spojrzenia, prosząc by w końcu dała jej spokój. W końcu ustąpiła i mogliśmy w spokoju zjeść kolację.
No dobra, nie takim spokojnym.
Charlotte.
Faktycznie dzieje się z nią coś niedobrego i muszę z nią o tym porozmawiać. Przypuszczam, że to przez to, iż nie jestem już z Eleanor. Ona z Lottie bardzo się lubiły i to sądzę dlatego.
-Mamo, idę do niej- wróciłem się do mamy i uscisnąłem pocieszająco palce Ewy.
Teraz dziewczyna ma przechlapane...
-Powodzenia.
Wszedłem po schodach na górę. Po przeciwnej stronie od mojego pokoju, dwa pokoje dalej jest pokój Lottie.
Zapukałem i usłyszałem :
-Wlazł.
No to wszedłem.
-Hej Lottie- powiedziałem do niej. Siedziała na łóżku i robiła coś w laptopie.
-Hej Louis. Jak tam?
-Świetnie. Ale nie po to do ciebie przyszedłem.
-A po co? - spojrzała na mnie znad ekranu laptopa.
-Porozmawiać na temat twojego dzisiejszego zachowania w stosunku do Ewy.
-Do niej? A co ona ma wspólnego ze mną?
-Jak to co? Jak ty się w ogóle zachowałaś? Było jej później smutno...
-Wisi mi to. Ona mnie nie obchodzi. Nie lubię jej i mam zamiar to okazywać na każdy możliwy sposób!- warknęła do mnie.
-Czemu? Dlaczego tak jej nie lubisz? co ona ci zrobiła? - odłożyłem laptopa obok niej i zmusiła, by ze mną rozmawiała.
-Bo ona jest z tobą dla kasy! Czy ty ślepy jesteś jakiś czy co?! Nie widzisz, że źle się czuje w tym Domu?
-Czuje się źle, bo nie zaakceptowałaś jej.
-I nigdy tego nie zrobię. Chcę, żeby Eleanor była tu zamiast niej. Ona nic sobą nie reprezentuje. Jest jakaś...
-Zamilcz! - przerwałem. Jak ona może?! - Jak ty się o niej wyrażasz?! - wstałem z jej łóżka i spojrzałem na nią wściekły. - Myślisz, że jak tak powiesz to od razu ją zostawię i wrócę do Eleanor?
-Tak, dokładnie tak myślę.
-To wiedz, że nigdy do tego nie dojdzie. Kocham Ewę i zamierzam spędzić z nią swoje życie, więc albo to uszanujesz i zmienisz zdanie i poznasz ją albo powiem twojemu chłopakowi jakie z ciebie ostre zioło siostrzyczko .
I z tymi słowami opuściłem jej pokój. Smarkula jedna. Będzie mi tu Ewcię obrażać. Na to nigdy nie pozwolę.
Zaszedłem do kuchni, gdzie zastałem cudny widok.
Moja mama z Ewą siedziały obok siebie przy stole o obie na rękach miały moje najmłodsze, najsłodsze rodzeństwo :Doris i Ernesta. Ewa trzymała Erniego z taką czułością, że mógłbym patrzeć na to godzinami.
Muszę zrobić jej zdjęcie, będzie na dłużej.
Wszedłem do kuchni i przesiadłem obok Ewy.
-Jestem- powiedziałem i pogłaskałem małego po główce.
-I jak? - zapytała mama. Martwiła się.
-Porozmawialiśmy trochę i myślę, ze się porozumieliśmy - uśmiechnąłem się i spojrzałem na Ewę. Karmiła małego z uśmiechem na ustach, przez co i ja szerzej się uśmiechnąłem. Kocham patrzeć kiedy jest szczęśliwa.
Mały zjadł, pozegnałem się z siostrzyczką i mamą, po czym poszliśmy do pokoju. Wyciągnęła z torby ciuchy do spania i przesiadłem na łóżku.
-Nie lubi mnie, prawda? - spojrzała na mnie tak, że nie potrafiłem jej okłamać, od razu by wiedziała.
-Tak- westchnąłem o usiadłem obok niej łapiąc za dłoń. - Ale myślę, że gdy Cię pozna bliżej to zmieni zdanie.
-Wolałby gdybyś przyjechał z Eleanor, tak? - cały czas patrzyła mi w oczy.
-Tak. Nie wiem, jak mam Cię za nią przeprosić...
-Nie martw się damy jakoś radę. Jest młoda, to jasne, że się buntuje. Ja nie byłam inna w jej wieku - uśmiechnęła się delikatnie .
-Jasne.
-Idę się ogarnąć, gdzie jest łazienka?
-Jak wyjdziesz, to obok, pierwsze drzwi po prawej.
-Okej.
Wyszła a ja westchnąłem. Zawiodłem się na swojej siostrzyczce. Nie zdążyłem pomyśleć, bo do pokoju wpadły dwie małe rozrabiaki, Daisy i Pheobe.
-Louis, Louis! - wskoczyły na łóżko i rzuciły się na mnie.
-Co tam?
-Bo chciałyśmy zapytać...
-... Czy Ewa z nami zostanie - dokończyła pytanie Daisy Pheobe.
-Na Zawsze-dodała druga.
******
No i mamy rozdział!!
Jakie wrażenia?
Co odpowie Louis?
Czy Lottie zmieni nastawienie do nowej dziewczyny Lou?
Odpowiadajcie a ja zabieram się za kolejny rozdział!!!!!
<3
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
sobota, 14 lutego 2015
Louis zamówienie
Dla Zuzi <3
-Więc mówisz, że nie wiesz gdzie oni ja schowali? - zbliżył się do mnie i przycisnął nóż do mojego policzka.
-N... Nie...
-Twarda sztuka mi się trafiła no no. Więc trzeba użyć równie twardych środków. Marcos!
Do pokoju wpadł jeden z osiłków mojego porywacza.
-Tak szefie?
-Przyprowadź jeńca- wredny uśmiech zagościł na jego twarzy.
Po chwili Marcos wszedł, prowadząc przed sobą skalnego chłopaka. W ciemności nic nie widziałam i nie mogłam powiedzieć kto to.
-Tu chodź. Niech dokładnie wszystko widzi- rozkazał szef. Osiłek pociągnął tego chłopaka tak, że stał skulony centralnie przede mną. - Odejdź.
Wyszedł i zostaliśmy we trójkę.
-No to jak, zaczniesz coś mówić, czy chcesz się przekonać na co mnie stać?
-Gówno ci powiem!
pokręcił głową i poszedł do chłopaka.
-Skoro nie chcesz po dobroci, trzeba siłą.
Uderzył do z pięści w brzuch. Chłopak zawał z bólu i upadł na kolana przede mną.
-Zostaw go! Co on ci zrobił?!
-Mnie nic, ale spójrz - złapał go za włosy i pokazał jego twarz w świetle małej lampy.
Boże, przecież to Louis!!!!
-Louis...
-No więc, powiesz mi czy nie?
Spojrzałam zdekoncentrowana na mojego chłopaka, który pokazywał mi, bym za noc mu nie powiedziała.
-Nie.
Oprawa mojego Lou znów go uderzył tylko tak, z jego ust poleciała krew.
-Przestań! Dobrze, powiem Ci! Tylko go zostaw....
-Mądra decyzja. Aa więc?
-Zuza, nie!-krzyknął Louis, za co dostał kolejną porcję ciosów.
-Zamilkł gówniarzu jeden!.
-Zostaw go do cholery! To ode mnie chcesz informacji!
-Racja. Mów kochanie - zbliżył się do mnie i czekał aż, coś mu powiem. Patrzyłam na Louisa, który bezradnie kręcił głową bym milczała.
Przełknęłam ślinę i powiedziałam, a raczej zaczęłam :
-Są w tym starym...-Nie dokończyłam, ponieważ do pokoju wpadło kilkunastu uzbrojonych policjantów.
-Nie ruszać się! ręce do góry i ani kroku dalej!
Mój porywacz dopadł do mnie i przyłożył mi broń do głowy. Przeraziłam się. Całe życie przyleciała Mo przed oczami. A jednak to prawda z tą chwilą, kiedy to jesteś blisko śmierci i przypomina ci się całe Twoje życie...
-Odłóż broń i poddaj się!-wrzasnął jeden z policjantów.
-Nigdy- poczułam jak przyciska palec na przycisku... Usłyszałam strzał.
Miałam zamknięte oczy. Nie czułam juz pistoletu przy skroni ami jego obleśnych łap. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak ten człowiek leży obok krzesełka na którym siedziałam,, martwy. Louis dopadł do mnie i mocno mnie przytulił. ja również się do niego przyczepiłam. Zapłakałam cicho w jego ramię, kiedy szepnął mi uspokajające słowa, które wypowiadane z jego ust naprawdę mnie uspokajały.
-Już dobrze...
Wyniósł mnie w stylu panny młodej z tego ponurego miejsca iidelikatnie, niczym starą porcelanę, położył na tylnych siedzeniach samochodu. Sam zaraz wsiadł obok mnie i znowu wziął mnie na swoje kolana.
-Tak bardzo się bałam, Louis... - powiedziałam w jego koszulkę.
-Już jesteś bezpieczna. Obiecuję ci, że to był ostatni raz, kiedy narażasz się dla gangu. Przepraszam, że tyle musiałaś wycierpieć... Postanowiłem odejść od chłopaków.
-Co? - zapytałam zdziwiona.
-Tak. Będę już cały twój w każdy możliwy sposób, w każdy dzień, bez żadnych niebezpieczeństw.
-A chłopaki?
-Zgodzili się ze mną i całkowicie mnie popierają.
-Oni są świetni.
-Zdecydowanie.
-Kocham Cię.
-Ja ciebie też - pocałowaliśmy się długo i namiętnie.
******
Dziś walentynki i z tej okazji postanowiłam dodać to zamowienie.
Chciałabym dodać też drugiego zamówionego imagina ale nie wiem,czy dziś zdążę...
<3
-Więc mówisz, że nie wiesz gdzie oni ja schowali? - zbliżył się do mnie i przycisnął nóż do mojego policzka.
-N... Nie...
-Twarda sztuka mi się trafiła no no. Więc trzeba użyć równie twardych środków. Marcos!
Do pokoju wpadł jeden z osiłków mojego porywacza.
-Tak szefie?
-Przyprowadź jeńca- wredny uśmiech zagościł na jego twarzy.
Po chwili Marcos wszedł, prowadząc przed sobą skalnego chłopaka. W ciemności nic nie widziałam i nie mogłam powiedzieć kto to.
-Tu chodź. Niech dokładnie wszystko widzi- rozkazał szef. Osiłek pociągnął tego chłopaka tak, że stał skulony centralnie przede mną. - Odejdź.
Wyszedł i zostaliśmy we trójkę.
-No to jak, zaczniesz coś mówić, czy chcesz się przekonać na co mnie stać?
-Gówno ci powiem!
pokręcił głową i poszedł do chłopaka.
-Skoro nie chcesz po dobroci, trzeba siłą.
Uderzył do z pięści w brzuch. Chłopak zawał z bólu i upadł na kolana przede mną.
-Zostaw go! Co on ci zrobił?!
-Mnie nic, ale spójrz - złapał go za włosy i pokazał jego twarz w świetle małej lampy.
Boże, przecież to Louis!!!!
-Louis...
-No więc, powiesz mi czy nie?
Spojrzałam zdekoncentrowana na mojego chłopaka, który pokazywał mi, bym za noc mu nie powiedziała.
-Nie.
Oprawa mojego Lou znów go uderzył tylko tak, z jego ust poleciała krew.
-Przestań! Dobrze, powiem Ci! Tylko go zostaw....
-Mądra decyzja. Aa więc?
-Zuza, nie!-krzyknął Louis, za co dostał kolejną porcję ciosów.
-Zamilkł gówniarzu jeden!.
-Zostaw go do cholery! To ode mnie chcesz informacji!
-Racja. Mów kochanie - zbliżył się do mnie i czekał aż, coś mu powiem. Patrzyłam na Louisa, który bezradnie kręcił głową bym milczała.
Przełknęłam ślinę i powiedziałam, a raczej zaczęłam :
-Są w tym starym...-Nie dokończyłam, ponieważ do pokoju wpadło kilkunastu uzbrojonych policjantów.
-Nie ruszać się! ręce do góry i ani kroku dalej!
Mój porywacz dopadł do mnie i przyłożył mi broń do głowy. Przeraziłam się. Całe życie przyleciała Mo przed oczami. A jednak to prawda z tą chwilą, kiedy to jesteś blisko śmierci i przypomina ci się całe Twoje życie...
-Odłóż broń i poddaj się!-wrzasnął jeden z policjantów.
-Nigdy- poczułam jak przyciska palec na przycisku... Usłyszałam strzał.
Miałam zamknięte oczy. Nie czułam juz pistoletu przy skroni ami jego obleśnych łap. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak ten człowiek leży obok krzesełka na którym siedziałam,, martwy. Louis dopadł do mnie i mocno mnie przytulił. ja również się do niego przyczepiłam. Zapłakałam cicho w jego ramię, kiedy szepnął mi uspokajające słowa, które wypowiadane z jego ust naprawdę mnie uspokajały.
-Już dobrze...
Wyniósł mnie w stylu panny młodej z tego ponurego miejsca iidelikatnie, niczym starą porcelanę, położył na tylnych siedzeniach samochodu. Sam zaraz wsiadł obok mnie i znowu wziął mnie na swoje kolana.
-Tak bardzo się bałam, Louis... - powiedziałam w jego koszulkę.
-Już jesteś bezpieczna. Obiecuję ci, że to był ostatni raz, kiedy narażasz się dla gangu. Przepraszam, że tyle musiałaś wycierpieć... Postanowiłem odejść od chłopaków.
-Co? - zapytałam zdziwiona.
-Tak. Będę już cały twój w każdy możliwy sposób, w każdy dzień, bez żadnych niebezpieczeństw.
-A chłopaki?
-Zgodzili się ze mną i całkowicie mnie popierają.
-Oni są świetni.
-Zdecydowanie.
-Kocham Cię.
-Ja ciebie też - pocałowaliśmy się długo i namiętnie.
******
Dziś walentynki i z tej okazji postanowiłam dodać to zamowienie.
Chciałabym dodać też drugiego zamówionego imagina ale nie wiem,czy dziś zdążę...
<3
wtorek, 10 lutego 2015
Liam zamówienie
Dla JULII
Byłam na imprezie. Wypiłam kilka drinków i poszłam w tany. Przez jakiś czas tańczyłam sama, ale w końcu poczułam na swoich biodrach męski uścisk. Odwróciłam się do mojego towarzysza z uśmiechem.
-Cześć śliczna - powiedział do mnie przystojniak, którego imienia nie znałam. Jeszcze.
-Cześć - zaczęliśmy ruszać się w jednym rytmie do wolnej piosenki.
-Liam jestem- powiedział mi do ucha.
-Julia- odpowiedziałam z uśmiechem.
-Jesteś sama? - zapytał a jego dłonie jeździły stanowczo za nisko po moim ciele.
-Tak. A ty?
-Z kumplami,ale to nie ważne... - przesunął swoje usta do mojej szyi i całując ją, zrobił malinkę. Jęknęłam cicho.
-Ej! - nie żeby coś, ale tak od razu?!
-O co chodzi piękna? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Co to było?
-Malinka?-zaśmiał się. - Chodź, postawię ci drinka.
Podeszliśmy do baru i chłopak zamówił dwa kolorowe napój alkoholowe.
-Dzięki - upiłam łyk.
-Zapraszam do mnie- błyskiem w oku poprowadził mnie do swojego auta. Zgodziłam się. Mimo, że byłam lekko wstawiona, byłam pewna, że będę wszystko pamiętać.
Dojechaliśmy pod jego dom. Bardzo ładny, skromny domek.
Weszliśmy do środka i zostałam obdarowana kolejną szklanką alkoholu i masą kradzionych całusów.
-Podobasz mi się Julka- powiedział w pewnym momencie, gdy jakimś cudem wisiał nade mną na łóżku w jego pokoju.
-Tak?
-Tak.
-Ty mnie też - po tych słowach zaczął mnie całować i wodzić ręką po moim odkrytym przez sukienkę udzie. Kolejny raz tego wieczoru, ciche jęknięcie wydobyło się z moich ust wprost w jego usta. - Aż tak na ciebie działam? - patrzył mi w oczy z figlarnym uśmiechem.
-Zdecydowanie - wypiłam się zachłannie w jego słodkie jak miód usta i dałam się ponieść chwili.
Nie śpiesznie zdejmował ze mnie poszczególne części mojego dzisiejszego ubioru. Jego dotyk doprowadzał mnie na skraj wytrzymałości...
Obudziłam się.
Ciężko oddychające, podniosłam się do sądu i zaświeci łam lampkę. Spojrzałam na zegarek - 2.53. Byłam w swoim pokoju...
Boże co za sen... Ale prawdziwy. Od tamtego dnia widujemy się z Li w każdej wolnej chwili.
Doprowadziłam się do porządku po jakże emocjonującym śnie, wróciłam do łóżka i w końcu zasnęłam.
*********
No szczyt moich możliwości to to nie jest, no ale wybaczcie mi!
Julio, ty mi wybacz przede wszystkim, bo nie dość, że tak późno to jeszcze do niczego.
No jakoś nie mam weny na namiętność. No raczej nie.
Wybacz kochanie moje!!!!!
Co do rozdziału!!
Myślę, że (choć nie jestem do końca pewna), że kolejny rozdział może pojawić się w niedzielę. Może nawet późnym wieczorem!!
<3
Byłam na imprezie. Wypiłam kilka drinków i poszłam w tany. Przez jakiś czas tańczyłam sama, ale w końcu poczułam na swoich biodrach męski uścisk. Odwróciłam się do mojego towarzysza z uśmiechem.
-Cześć śliczna - powiedział do mnie przystojniak, którego imienia nie znałam. Jeszcze.
-Cześć - zaczęliśmy ruszać się w jednym rytmie do wolnej piosenki.
-Liam jestem- powiedział mi do ucha.
-Julia- odpowiedziałam z uśmiechem.
-Jesteś sama? - zapytał a jego dłonie jeździły stanowczo za nisko po moim ciele.
-Tak. A ty?
-Z kumplami,ale to nie ważne... - przesunął swoje usta do mojej szyi i całując ją, zrobił malinkę. Jęknęłam cicho.
-Ej! - nie żeby coś, ale tak od razu?!
-O co chodzi piękna? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Co to było?
-Malinka?-zaśmiał się. - Chodź, postawię ci drinka.
Podeszliśmy do baru i chłopak zamówił dwa kolorowe napój alkoholowe.
-Dzięki - upiłam łyk.
-Zapraszam do mnie- błyskiem w oku poprowadził mnie do swojego auta. Zgodziłam się. Mimo, że byłam lekko wstawiona, byłam pewna, że będę wszystko pamiętać.
Dojechaliśmy pod jego dom. Bardzo ładny, skromny domek.
Weszliśmy do środka i zostałam obdarowana kolejną szklanką alkoholu i masą kradzionych całusów.
-Podobasz mi się Julka- powiedział w pewnym momencie, gdy jakimś cudem wisiał nade mną na łóżku w jego pokoju.
-Tak?
-Tak.
-Ty mnie też - po tych słowach zaczął mnie całować i wodzić ręką po moim odkrytym przez sukienkę udzie. Kolejny raz tego wieczoru, ciche jęknięcie wydobyło się z moich ust wprost w jego usta. - Aż tak na ciebie działam? - patrzył mi w oczy z figlarnym uśmiechem.
-Zdecydowanie - wypiłam się zachłannie w jego słodkie jak miód usta i dałam się ponieść chwili.
Nie śpiesznie zdejmował ze mnie poszczególne części mojego dzisiejszego ubioru. Jego dotyk doprowadzał mnie na skraj wytrzymałości...
Obudziłam się.
Ciężko oddychające, podniosłam się do sądu i zaświeci łam lampkę. Spojrzałam na zegarek - 2.53. Byłam w swoim pokoju...
Boże co za sen... Ale prawdziwy. Od tamtego dnia widujemy się z Li w każdej wolnej chwili.
Doprowadziłam się do porządku po jakże emocjonującym śnie, wróciłam do łóżka i w końcu zasnęłam.
*********
No szczyt moich możliwości to to nie jest, no ale wybaczcie mi!
Julio, ty mi wybacz przede wszystkim, bo nie dość, że tak późno to jeszcze do niczego.
No jakoś nie mam weny na namiętność. No raczej nie.
Wybacz kochanie moje!!!!!
Co do rozdziału!!
Myślę, że (choć nie jestem do końca pewna), że kolejny rozdział może pojawić się w niedzielę. Może nawet późnym wieczorem!!
<3
niedziela, 8 lutego 2015
Rozdział 37
- Co?! - spojrzałam na niego zdenerwowana.
-Pojedziemy do moich rodziców. Przecież to nic strasznego.
-Nic strasznego?! - powiedziałam i wstałam z łóżka, mówiąc do siebie :- tak to jest, gdy facet nie zrozumie kobiety...
-Co? - podszedł do mnie, łapiąc za ramiona.
-Ja nigdzie nie jadę - patrzyłam wszędzie, tylko nie na niego.
-Co znaczy: nie jedziesz?
-Boję się - w końcu spojrzałam w to niebieskie morze w jego oczkach.
-Czego kiciu? - zapytał z uśmiechem, przytulając mnie.
-No... Wszystkiego. Tego, czy mnie zaakceptują. Czy twoje siostry mnie polubią... Albo, że wyjdę a idiotkę i pannę jakąś głupotę i mnie wysmieją albo nie wiem co jeszcze!-oparłam głowę o jego tors. Chłopak mój zaśmiał się, przez co jego klatka piersiową zadrżała.
-Misiek, ty się chyba dziś nie wyspałaś w tym łóżku, bo gadasz od rzeczy- odsunął mnie od siebie i patrzał w oczy. - Po pierwsze: na pewno Cię zaakceptują. Po drugie : Polubią Cię a jak nie to zmienią zdanie. Po trzecie:Nie wyjdziesz na idiotkę. Masz tak nie mówić ani nawet tak nie myśleć, bo ci to szybko z tej ślicznej główki wybiję, tak? - kiwnęłam głową na zgodę. Cmoknął mnie w czubek głowę. - No.
-Dobrze, ok. Niech będzie- westchnęła. Z nim nie mam szans do wygrania.
-Czyli jedziemy?
-Tak.
-Ale na pewno?
-Tak!-powiedziałam głośniej i uśmiechnęłam się.
-No.
-Co porobić? jest dopiero 22.
-No... Ja mam pomysł... - spojrzał na mnie dwuznacznie. O nie!
Zaczął się przybliżać. Nawet nie wiem, kiedy się odsunęłam...
-To znaczy? - oby to nie było to...
-Oboje wiemy co - moje plecy dotknęły ściany a ja pisnęłam.
Boże, czy ja się boję Louisa? Mojego Louisa?
Chyba naprawdę się dziś nie wyspałam...
-To znaczy? - patrzyłam na niego, jakbym nie wiedziała o co mu chodzi. Zbliżył usta do mojego ucha i powiedział cicho:
-Sama dobrze wiesz co, tylko nie chcesz się przed samą sobą do tego przyznać.
Przeszły mnie miłe ciarki wzdłuż kręgosłupa po tych słowach.
-A nawet jeśli to co?
-Chcę wiedzieć na czym stoimy.
-Aktualnie na panelach Louis.
-Zabawne kotku. Pytam poważnie - iskierki grały w jego oczach,gdy się zaśmiał.
-Myślę, że niedługo...
-Za niedługo, co?
-Będziemy mogli TO zrobić...
-A to niedługo, to tak daleko, czy blisko?
Jego pytania mnie rozbrają.
-Raczej blisko.
Odetchnęłam. Nawet nie wiecie jak ciężko było mi to powiedzieć... A co dopiero... No ale trzeba się do cholery kiedyś przemóc, tak?
-Raczej blisko mówisz? - przytulił mnie.
-Raczej blisko. Więc... Kiedy jedziemy do twoich rodziców?
Musiałam zmienić temat, bo czułam się niezręcznie. I chyba tylko ja...
-Za trzy dni.
Wytrzeszczyłam oczy.
Kiedy?!
-Kiedy?
-W piątek. Po południu. Jak skończysz pracę. Poprosisz Nicole, by Ci dała zmianę na rano i już.
-Nawet jeśli, to będę o 16.
-I w sam raz.
Louis pociągnął mnie w stronę łóżka. Usiedliśmy a on dalej mówił.
-Gdy tylko wrócisz do domu, musisz mi o tym powiedzieć, żeby przetransportować Cię bez świadków do samochodu.
-Jak to przetransportować? Jak ty to sobie wyobrażasz?
-Normalnie. Zobaczysz.
-Nie powiesz mi?
-Nie- pokręcił przecząco głową z uśmiechem.
-Ale ty jesteś - udałam focha.
-Ej no. Tylko mi tu bez focha! - patrzył na mnie badawczo.
-Bo co? - spojrzałam na niego z ukosa.
-Bo będę musiał szybko się go pozbyć.
-No ciekawe jak!
-A tak- rzucił się na mnie, przyglądając swoim ciałem. Po chwili siedział mi na biodrach i zbliżał palce do... Do moich żeber. Tam, gdzie mam gilgotki.
-Louis nie-nie posłuchał, tylko zbliżał się cały czas z tym swoim cudny uśmiechem radości. - Louis, proszę...
A on zaczął mnie łaskotać.
-Louis... P... Przestań!
A ten nic.
-Koniec focha? - zapytał, kiedy ja śmiałam się w najlepsze.
-Tak... Tyl... Tylko już... Przestań...
Gdy tylko wyjęczałam pierwsze słowo, od razu przestał i przetrurlał nas tak, że teraz to ja siedziałam na nim.
-Co to było?! - zapytałam, gdy się w końcu ogarnęłam.
-Hm... Łaskotanie?
-To nie jest... - Nie mogłam dokończyć, bo przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie, po czy przewrócił tak, że byłam pod nim. Nadal mnie całował. - Louis... Nie... Licz... Na... Nic- wypowiadał w przerwach pomiędzy pocałunkami.
-Wiem... - oderwał się ode mnie,łapiąc ciężko powietrze. Patrzyłam na to z uśmiechem a on:- no co? Dla twoich ust warto nawet umrzeć miśku- przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
Tak, dla jego ust także.
***Trzy dni pozniej***
-Sama się dziwię, że mi pozwoliła- powiedziałam do Stacy.
-No nic. Ale jedno jest pewne - wychodzimy razem!
Po jej słowach, większość klientów kawiarni popatrzyło na nas jak na szalone nieodpowiedzialne dziewczyny.
Ta od razu się uspokoiła i zaczęłyśmy sprzątać z blatu.
Wraz z godziną 16 opuściłyśmy lokal. Pożegnałyśmy się i poszłyśmy w swoje strony.
Wchodząc do swojego pokoju, zadzwoniłam do Lou.
-Cześć misiek! Gotowa?
-Nie. Nie powiedziałeś mi co ja mam w ogóle ze sobą zabrać!
-Jedziemy na dwa dni. Zabierz co będzie Ci najpotrzebniejsze i wyjdź na taras.
-Okej.
Spakowane to co powinno i zamykając dom, wyszłam na taras, taj jak chciał.
-Ewa! Tu jestem!
Usłyszałam gdzieś w końcu ogrodu.
Poszłam tam i zobaczyłam Louisa, który stał przy dość sporej dziurze w płocie.
-Hej kochanie- przywitaliśmy się.
-Cześć. Chodź, jedziemy.
-Louis, czemu w moim płocie jest dziura!? - zatrzymałam się.
-No przecież jakoś musiałem się do ciebie dostawać. Chodź - przeszliśmy przez nią byliśmy na posesji chłopaków.
-Wsiadać z tyłu, żeby nikt cię nie zobaczył. A potem jak będziemy już daleko stąd, to się przesiądziesz, ok?
-Dobra dobra.
Chłopak wsiadł, ruszył i po kilku chwilach byliśmy już na drodze.
Po kilku minutach Louis odezwal się.
-Okej, teraz możesz do mnie wrócić.
Tak też zrobiłam i po chwili siedziałam n miejscu pasażera z dłonią Louisa na kolanie.
No cóż, więc jedziemy do jego rodziców.
*******
Witajcie moi kochani!
Jak rozdział?
Mam nadzieję, że nie taki straszny.....
Czekam na wasze opinie.
I jeszcze jedna wiadomość
To ostatni post dodawany w miarę często!
Niestety dla mnie ferie się już skończyły i idę do pracy, więc wybaczcie mi, że znowu posty będą nieregularnie....
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
-Pojedziemy do moich rodziców. Przecież to nic strasznego.
-Nic strasznego?! - powiedziałam i wstałam z łóżka, mówiąc do siebie :- tak to jest, gdy facet nie zrozumie kobiety...
-Co? - podszedł do mnie, łapiąc za ramiona.
-Ja nigdzie nie jadę - patrzyłam wszędzie, tylko nie na niego.
-Co znaczy: nie jedziesz?
-Boję się - w końcu spojrzałam w to niebieskie morze w jego oczkach.
-Czego kiciu? - zapytał z uśmiechem, przytulając mnie.
-No... Wszystkiego. Tego, czy mnie zaakceptują. Czy twoje siostry mnie polubią... Albo, że wyjdę a idiotkę i pannę jakąś głupotę i mnie wysmieją albo nie wiem co jeszcze!-oparłam głowę o jego tors. Chłopak mój zaśmiał się, przez co jego klatka piersiową zadrżała.
-Misiek, ty się chyba dziś nie wyspałaś w tym łóżku, bo gadasz od rzeczy- odsunął mnie od siebie i patrzał w oczy. - Po pierwsze: na pewno Cię zaakceptują. Po drugie : Polubią Cię a jak nie to zmienią zdanie. Po trzecie:Nie wyjdziesz na idiotkę. Masz tak nie mówić ani nawet tak nie myśleć, bo ci to szybko z tej ślicznej główki wybiję, tak? - kiwnęłam głową na zgodę. Cmoknął mnie w czubek głowę. - No.
-Dobrze, ok. Niech będzie- westchnęła. Z nim nie mam szans do wygrania.
-Czyli jedziemy?
-Tak.
-Ale na pewno?
-Tak!-powiedziałam głośniej i uśmiechnęłam się.
-No.
-Co porobić? jest dopiero 22.
-No... Ja mam pomysł... - spojrzał na mnie dwuznacznie. O nie!
Zaczął się przybliżać. Nawet nie wiem, kiedy się odsunęłam...
-To znaczy? - oby to nie było to...
-Oboje wiemy co - moje plecy dotknęły ściany a ja pisnęłam.
Boże, czy ja się boję Louisa? Mojego Louisa?
Chyba naprawdę się dziś nie wyspałam...
-To znaczy? - patrzyłam na niego, jakbym nie wiedziała o co mu chodzi. Zbliżył usta do mojego ucha i powiedział cicho:
-Sama dobrze wiesz co, tylko nie chcesz się przed samą sobą do tego przyznać.
Przeszły mnie miłe ciarki wzdłuż kręgosłupa po tych słowach.
-A nawet jeśli to co?
-Chcę wiedzieć na czym stoimy.
-Aktualnie na panelach Louis.
-Zabawne kotku. Pytam poważnie - iskierki grały w jego oczach,gdy się zaśmiał.
-Myślę, że niedługo...
-Za niedługo, co?
-Będziemy mogli TO zrobić...
-A to niedługo, to tak daleko, czy blisko?
Jego pytania mnie rozbrają.
-Raczej blisko.
Odetchnęłam. Nawet nie wiecie jak ciężko było mi to powiedzieć... A co dopiero... No ale trzeba się do cholery kiedyś przemóc, tak?
-Raczej blisko mówisz? - przytulił mnie.
-Raczej blisko. Więc... Kiedy jedziemy do twoich rodziców?
Musiałam zmienić temat, bo czułam się niezręcznie. I chyba tylko ja...
-Za trzy dni.
Wytrzeszczyłam oczy.
Kiedy?!
-Kiedy?
-W piątek. Po południu. Jak skończysz pracę. Poprosisz Nicole, by Ci dała zmianę na rano i już.
-Nawet jeśli, to będę o 16.
-I w sam raz.
Louis pociągnął mnie w stronę łóżka. Usiedliśmy a on dalej mówił.
-Gdy tylko wrócisz do domu, musisz mi o tym powiedzieć, żeby przetransportować Cię bez świadków do samochodu.
-Jak to przetransportować? Jak ty to sobie wyobrażasz?
-Normalnie. Zobaczysz.
-Nie powiesz mi?
-Nie- pokręcił przecząco głową z uśmiechem.
-Ale ty jesteś - udałam focha.
-Ej no. Tylko mi tu bez focha! - patrzył na mnie badawczo.
-Bo co? - spojrzałam na niego z ukosa.
-Bo będę musiał szybko się go pozbyć.
-No ciekawe jak!
-A tak- rzucił się na mnie, przyglądając swoim ciałem. Po chwili siedział mi na biodrach i zbliżał palce do... Do moich żeber. Tam, gdzie mam gilgotki.
-Louis nie-nie posłuchał, tylko zbliżał się cały czas z tym swoim cudny uśmiechem radości. - Louis, proszę...
A on zaczął mnie łaskotać.
-Louis... P... Przestań!
A ten nic.
-Koniec focha? - zapytał, kiedy ja śmiałam się w najlepsze.
-Tak... Tyl... Tylko już... Przestań...
Gdy tylko wyjęczałam pierwsze słowo, od razu przestał i przetrurlał nas tak, że teraz to ja siedziałam na nim.
-Co to było?! - zapytałam, gdy się w końcu ogarnęłam.
-Hm... Łaskotanie?
-To nie jest... - Nie mogłam dokończyć, bo przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie, po czy przewrócił tak, że byłam pod nim. Nadal mnie całował. - Louis... Nie... Licz... Na... Nic- wypowiadał w przerwach pomiędzy pocałunkami.
-Wiem... - oderwał się ode mnie,łapiąc ciężko powietrze. Patrzyłam na to z uśmiechem a on:- no co? Dla twoich ust warto nawet umrzeć miśku- przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
Tak, dla jego ust także.
***Trzy dni pozniej***
-Sama się dziwię, że mi pozwoliła- powiedziałam do Stacy.
-No nic. Ale jedno jest pewne - wychodzimy razem!
Po jej słowach, większość klientów kawiarni popatrzyło na nas jak na szalone nieodpowiedzialne dziewczyny.
Ta od razu się uspokoiła i zaczęłyśmy sprzątać z blatu.
Wraz z godziną 16 opuściłyśmy lokal. Pożegnałyśmy się i poszłyśmy w swoje strony.
Wchodząc do swojego pokoju, zadzwoniłam do Lou.
-Cześć misiek! Gotowa?
-Nie. Nie powiedziałeś mi co ja mam w ogóle ze sobą zabrać!
-Jedziemy na dwa dni. Zabierz co będzie Ci najpotrzebniejsze i wyjdź na taras.
-Okej.
Spakowane to co powinno i zamykając dom, wyszłam na taras, taj jak chciał.
-Ewa! Tu jestem!
Usłyszałam gdzieś w końcu ogrodu.
Poszłam tam i zobaczyłam Louisa, który stał przy dość sporej dziurze w płocie.
-Hej kochanie- przywitaliśmy się.
-Cześć. Chodź, jedziemy.
-Louis, czemu w moim płocie jest dziura!? - zatrzymałam się.
-No przecież jakoś musiałem się do ciebie dostawać. Chodź - przeszliśmy przez nią byliśmy na posesji chłopaków.
-Wsiadać z tyłu, żeby nikt cię nie zobaczył. A potem jak będziemy już daleko stąd, to się przesiądziesz, ok?
-Dobra dobra.
Chłopak wsiadł, ruszył i po kilku chwilach byliśmy już na drodze.
Po kilku minutach Louis odezwal się.
-Okej, teraz możesz do mnie wrócić.
Tak też zrobiłam i po chwili siedziałam n miejscu pasażera z dłonią Louisa na kolanie.
No cóż, więc jedziemy do jego rodziców.
*******
Witajcie moi kochani!
Jak rozdział?
Mam nadzieję, że nie taki straszny.....
Czekam na wasze opinie.
I jeszcze jedna wiadomość
To ostatni post dodawany w miarę często!
Niestety dla mnie ferie się już skończyły i idę do pracy, więc wybaczcie mi, że znowu posty będą nieregularnie....
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
czwartek, 5 lutego 2015
Harry zamówienie
Dla Zuzi <3
Zawsze chciałem mieć swój gang, albo coś podobnego. Po prostu chcialem porządzić sobie trochę.
Ale przez to muszę za każd razem wyrzekać się swojej prawdziwej osobowości i być zimnym mordercą...
-Pytam ostatni raz, gdzie ona jest?! - wrzasnąłem temu chujowi w twarz. Od wyciągania wiadomości od porwanych mam ludzi, ale w tym przypadku musiałem zająć się tym osobiście.
-Ja nic nie wiem... Nie widziałem jej od roku...
-Łżesz! - wrzasnąłem. Byłem na skraju. Skłamie jeszcze raz, a to będzie jego ostatnie kłamstwo w życiu. - Mam ludzi którzy widzieli jak obserwowałeś ją tydzień temu! Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - wrzeszczałem na niego. Ta karykatura faceta...
-Ja nic nie wiem. Nie widziałem jej rok!
-Jeszcze jedno kłamstwo i skończysz jak ten niedrobiony kumpel twój-przystawiłem mu pistolet do głowy.
-Ja naprawdę...
Strzeliłem. W kolano. Ma chuj szczęście, że jeszcze go przy życiu trzymam. Marcus zaczął wrzeszczeć i rzucać się z bólu. Ja tylko chodziłem wokół niego i nawet cieszyłem się, że on cierpi. Tak jak ja w tym momencie. Bez Zuz. To ona potrafiła sprawić samą swoją obecnością, że staję innym człowiekiem.
-Pytam ostatni raz. Gdzie. Jest. Zuza?
-D.. Dobra. Powiem Ci... Jest... W... W opuszczonym schronisku dla psów... W tym na obrzeżach Holmes Chapel.
Strzeliłem kolejny raz. Ostatni. Zabiłem. Schowała broń w spodnie i wyszedłem z pomieszczenia.
-Liam, posprzątaj to- powiedziałem do mojego ochroniarza. Jednego z czterech.
-I jak szefie? powiedział coś?
-Tak. Podobno jest w tym opuszczonym schronisku. Jadę tam z chłopakami.
-Dobrze.
Wpadłem do swojego gabinetu i złapałem za telefon.
-Malik?
-Tak szef?
-W tej chwili z Tolminsonem i Horanem u mnie w gabinecie. Nie mam czasu.
Po minucie cała trójka stała przede mną.
-Jedziemy do opuszczonego schroniska, nie ma czasu-zabrałem kurtkę i nic więcej do nich nie mówiąc pobiegłem do auta. Zrozumieli, że mają zrobić to samo.
Po kilkunastu minutach szybkiej jazdy, znaleźliśmy się w wyznaczonym celu.
-Rozdzielamy się. Jeśli któryś z was ją znajdzie, zostajecie z nią, dzwonicie do mnie i łapy przy sobie-zastrzegłem, grożąc palcem i patrząc na nich uważnie. Liczyli się ze mną bo ja liczyłem się z nimi. Może teraz wyglądam na bezuczuciowego sukinsyna, ale w domu jestem inny. Tu jest praca. Musze odnaleźć osobę, dzięki której jestem dobry. - Do roboty chłopaki.
-Okej.
I polecieli w różne strony. Ja też poszedłem w swoją.
Szedłem już jakiś czas po ciemnych pomieszczeniach, mających w swoich zasobach tylko cegły. W końcu dotarłem do ostatniego, o dziwo zamkniętego drzwiami pomieszczenia. Nie zastanawiając się za długo, wywarzłem drewnianą powłokę i wpadłem do środka, niczym super bohater.
Przy mojej ukochanej stał Jacob, trzeci niedorobiony, którego nie zdążyłem jeszcze załatwić.
-Styles, jak miło Cię widzieć - widziałem to przerażenie na twarzy mojego skarba i połyskujący nóż przy jej szyi.
-Bardzo miło - zanim zdążył coś dodać sprzedałem mu kulkę prosto między oczy. Celny strzał.
Nóż wyleciał mu z dłoni i padł na ziemię obok mojego anioła.
Pobiegłem do niej i szybko uwolniłem od sznurów i taśmy przyklejonej na ustach.
-Harry- zapłakała w moje ramię, jak tylko ją przytuliłem.
-Już dobrze aniele. Juz dobrze... Ci... Już jestem przy tobie.
-Tak bardzo się bałam... Że nie zdążysz...
-Jestem tu.
Wziąłem ją na ręce i wyniosłem z tej ruiny. Wsadziłem na tylnie siedzenia i usiadłem przy niej.
-Zayn?
-Tak szefie? Masz ją?
-Mam. Jest cała. Wracajcie i jedziemy do domu.
Po kilku minutach chłopaki przybiegli do samochodu i szybko ruszyli. Mała słodko spała na moich kolanach.
Louis zatrzymał się przed moim domem. Podziękowałem im i udałem się z Zuzą do naszej sypialni. Położyłem ją delikatnie na łóżku, ale i tak się obudziła.
-Harry? - przestraszyła się, że mnie nie ma.
-Jestem Tu-przytuliłem ją do siebie.
-Dziękuję - wyszeptała mi w tors. -Harry?
-Co tam kochanie? - zapytałem.
-Pomożesz mi się umyć? Chyba nie dam rady sama.
Zaiste, ale w tamtym momencie nie pomyślałem ani przez moment o tym, jak zawsze myślałem, gdy wypowiadał e słowa. Chciałem za wszelką cenę zabrać jej tego bólu jakiego tam doświadczyła.
-Oczywiście.
Gdy leżała już spokojnie w łóżku, wtulona we mnie, zapytała :
-Jak widzisz naszą przyszłość, Harry?.
-Jak ją widzę?
-Tak.
-Hm... Za jakiś czas bierzemy ślub. Będziesz najpiękniejszą panną młodą. Będziemy mieszkać tutaj, chyba, że nie będziesz chciała. I będziemy mieć kilka brykających dzieciaczków. Co ty na to?
-Cudna taka przyszłość.
-A czemu pytasz?
-Bo widzisz Harry... - podniosła się do siadu by patrzeć na mnie.
-Nie mów, że chcesz odejść... - Nie wiem co bym wtedy zrobił. Bez niej jestem jak maszyna do zabijania. Nikt przed niczym mnie nie powstrzyma. A ona potrafi uspokoić mnie dotykiem swojej dłoni.
-Nie! Skąd ci to do głowy przyszło? - zaśmiała się s ja odetchnąłem.
-Nie wiem. Tam jakoś... Co chcesz mi w takim razie powiedzieć?
-Bo... Ja... Boże, to jest trudne!
Schowała twarz w dłoniach.
-Ej, aniele mój, co się stało? Przecież wiesz, że nic Ci nie zrobię - zabrałem jej delikatne paluszki z buzi.
-Nie o to chodzi. Po prostu boję się, że nie będziesz chciał...
-Czego?
-Jestem w ciąży.
Zamknęła oczy, jakby zaraz miała przyjąć cios lub nie wiem co.
Uśmiech, wielki ogromny uśmiech zawitał na mojej twarzy.
Będę miał dziecko? Syna albo córę?
-Zuzik, na prawdę? - patrzyłem na nią dopóki nie otworzyła oczu.
-Tak. Czwarty tydzień.
Mocno ją przytuliłem. Obleciał mnie strach, że coś mogło by mu się przez to wszystko stać.
-Cieszę się. Bardzo się cieszę.
-Nie jesteś zły?
-Za co? - zaśmiałem się.
-Bo chciałeś miec dziecko po ślubie a nie przed.
-No i co z tego? To nasz dzidziuś. Nasz. Nie ważne czy przed czy po ślubie.
-To dobrze. Bałam się, że nie będziesz mnie chciał...
-A weź. Chcę Cię nawet tu i teraz, ale wiesz, nie da rady- zaśmiałem się a ona ze mną. - Idziemy jutro do lekarza.
-Wiem.
-Teraz będzie juz dobrze.
******
Dodałam akurat tego imagina nie przypadkiem. Bo iż ponieważ jest to już 69 post.
Akurat ten imagin mi się podoba. Jest taki... Fajny. O.
Chyba jest ciut za mało romantyczny, no ale ... Chyba już bardziej nie mogłam.
Zawsze chciałem mieć swój gang, albo coś podobnego. Po prostu chcialem porządzić sobie trochę.
Ale przez to muszę za każd razem wyrzekać się swojej prawdziwej osobowości i być zimnym mordercą...
-Pytam ostatni raz, gdzie ona jest?! - wrzasnąłem temu chujowi w twarz. Od wyciągania wiadomości od porwanych mam ludzi, ale w tym przypadku musiałem zająć się tym osobiście.
-Ja nic nie wiem... Nie widziałem jej od roku...
-Łżesz! - wrzasnąłem. Byłem na skraju. Skłamie jeszcze raz, a to będzie jego ostatnie kłamstwo w życiu. - Mam ludzi którzy widzieli jak obserwowałeś ją tydzień temu! Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - wrzeszczałem na niego. Ta karykatura faceta...
-Ja nic nie wiem. Nie widziałem jej rok!
-Jeszcze jedno kłamstwo i skończysz jak ten niedrobiony kumpel twój-przystawiłem mu pistolet do głowy.
-Ja naprawdę...
Strzeliłem. W kolano. Ma chuj szczęście, że jeszcze go przy życiu trzymam. Marcus zaczął wrzeszczeć i rzucać się z bólu. Ja tylko chodziłem wokół niego i nawet cieszyłem się, że on cierpi. Tak jak ja w tym momencie. Bez Zuz. To ona potrafiła sprawić samą swoją obecnością, że staję innym człowiekiem.
-Pytam ostatni raz. Gdzie. Jest. Zuza?
-D.. Dobra. Powiem Ci... Jest... W... W opuszczonym schronisku dla psów... W tym na obrzeżach Holmes Chapel.
Strzeliłem kolejny raz. Ostatni. Zabiłem. Schowała broń w spodnie i wyszedłem z pomieszczenia.
-Liam, posprzątaj to- powiedziałem do mojego ochroniarza. Jednego z czterech.
-I jak szefie? powiedział coś?
-Tak. Podobno jest w tym opuszczonym schronisku. Jadę tam z chłopakami.
-Dobrze.
Wpadłem do swojego gabinetu i złapałem za telefon.
-Malik?
-Tak szef?
-W tej chwili z Tolminsonem i Horanem u mnie w gabinecie. Nie mam czasu.
Po minucie cała trójka stała przede mną.
-Jedziemy do opuszczonego schroniska, nie ma czasu-zabrałem kurtkę i nic więcej do nich nie mówiąc pobiegłem do auta. Zrozumieli, że mają zrobić to samo.
Po kilkunastu minutach szybkiej jazdy, znaleźliśmy się w wyznaczonym celu.
-Rozdzielamy się. Jeśli któryś z was ją znajdzie, zostajecie z nią, dzwonicie do mnie i łapy przy sobie-zastrzegłem, grożąc palcem i patrząc na nich uważnie. Liczyli się ze mną bo ja liczyłem się z nimi. Może teraz wyglądam na bezuczuciowego sukinsyna, ale w domu jestem inny. Tu jest praca. Musze odnaleźć osobę, dzięki której jestem dobry. - Do roboty chłopaki.
-Okej.
I polecieli w różne strony. Ja też poszedłem w swoją.
Szedłem już jakiś czas po ciemnych pomieszczeniach, mających w swoich zasobach tylko cegły. W końcu dotarłem do ostatniego, o dziwo zamkniętego drzwiami pomieszczenia. Nie zastanawiając się za długo, wywarzłem drewnianą powłokę i wpadłem do środka, niczym super bohater.
Przy mojej ukochanej stał Jacob, trzeci niedorobiony, którego nie zdążyłem jeszcze załatwić.
-Styles, jak miło Cię widzieć - widziałem to przerażenie na twarzy mojego skarba i połyskujący nóż przy jej szyi.
-Bardzo miło - zanim zdążył coś dodać sprzedałem mu kulkę prosto między oczy. Celny strzał.
Nóż wyleciał mu z dłoni i padł na ziemię obok mojego anioła.
Pobiegłem do niej i szybko uwolniłem od sznurów i taśmy przyklejonej na ustach.
-Harry- zapłakała w moje ramię, jak tylko ją przytuliłem.
-Już dobrze aniele. Juz dobrze... Ci... Już jestem przy tobie.
-Tak bardzo się bałam... Że nie zdążysz...
-Jestem tu.
Wziąłem ją na ręce i wyniosłem z tej ruiny. Wsadziłem na tylnie siedzenia i usiadłem przy niej.
-Zayn?
-Tak szefie? Masz ją?
-Mam. Jest cała. Wracajcie i jedziemy do domu.
Po kilku minutach chłopaki przybiegli do samochodu i szybko ruszyli. Mała słodko spała na moich kolanach.
Louis zatrzymał się przed moim domem. Podziękowałem im i udałem się z Zuzą do naszej sypialni. Położyłem ją delikatnie na łóżku, ale i tak się obudziła.
-Harry? - przestraszyła się, że mnie nie ma.
-Jestem Tu-przytuliłem ją do siebie.
-Dziękuję - wyszeptała mi w tors. -Harry?
-Co tam kochanie? - zapytałem.
-Pomożesz mi się umyć? Chyba nie dam rady sama.
Zaiste, ale w tamtym momencie nie pomyślałem ani przez moment o tym, jak zawsze myślałem, gdy wypowiadał e słowa. Chciałem za wszelką cenę zabrać jej tego bólu jakiego tam doświadczyła.
-Oczywiście.
Gdy leżała już spokojnie w łóżku, wtulona we mnie, zapytała :
-Jak widzisz naszą przyszłość, Harry?.
-Jak ją widzę?
-Tak.
-Hm... Za jakiś czas bierzemy ślub. Będziesz najpiękniejszą panną młodą. Będziemy mieszkać tutaj, chyba, że nie będziesz chciała. I będziemy mieć kilka brykających dzieciaczków. Co ty na to?
-Cudna taka przyszłość.
-A czemu pytasz?
-Bo widzisz Harry... - podniosła się do siadu by patrzeć na mnie.
-Nie mów, że chcesz odejść... - Nie wiem co bym wtedy zrobił. Bez niej jestem jak maszyna do zabijania. Nikt przed niczym mnie nie powstrzyma. A ona potrafi uspokoić mnie dotykiem swojej dłoni.
-Nie! Skąd ci to do głowy przyszło? - zaśmiała się s ja odetchnąłem.
-Nie wiem. Tam jakoś... Co chcesz mi w takim razie powiedzieć?
-Bo... Ja... Boże, to jest trudne!
Schowała twarz w dłoniach.
-Ej, aniele mój, co się stało? Przecież wiesz, że nic Ci nie zrobię - zabrałem jej delikatne paluszki z buzi.
-Nie o to chodzi. Po prostu boję się, że nie będziesz chciał...
-Czego?
-Jestem w ciąży.
Zamknęła oczy, jakby zaraz miała przyjąć cios lub nie wiem co.
Uśmiech, wielki ogromny uśmiech zawitał na mojej twarzy.
Będę miał dziecko? Syna albo córę?
-Zuzik, na prawdę? - patrzyłem na nią dopóki nie otworzyła oczu.
-Tak. Czwarty tydzień.
Mocno ją przytuliłem. Obleciał mnie strach, że coś mogło by mu się przez to wszystko stać.
-Cieszę się. Bardzo się cieszę.
-Nie jesteś zły?
-Za co? - zaśmiałem się.
-Bo chciałeś miec dziecko po ślubie a nie przed.
-No i co z tego? To nasz dzidziuś. Nasz. Nie ważne czy przed czy po ślubie.
-To dobrze. Bałam się, że nie będziesz mnie chciał...
-A weź. Chcę Cię nawet tu i teraz, ale wiesz, nie da rady- zaśmiałem się a ona ze mną. - Idziemy jutro do lekarza.
-Wiem.
-Teraz będzie juz dobrze.
******
Dodałam akurat tego imagina nie przypadkiem. Bo iż ponieważ jest to już 69 post.
Akurat ten imagin mi się podoba. Jest taki... Fajny. O.
Chyba jest ciut za mało romantyczny, no ale ... Chyba już bardziej nie mogłam.
środa, 4 lutego 2015
Rozdział 36
Przemiły kierowca pomógł mi z walizkami i zaniósł je pod same drzwi. Całą drogę myślałam co będzie dalej. Ale do niczego nie doszłam.
Otworzyłam drzwi kluczem i wprowadzając walizki w korytarz, zamknęłam za sobą drzwi. Zaświeciłam światło. Powoli przeszłam się po całym domu, jakby poznając go na nowo. Wszędzie było już trochę kurzu. Dobrze, że swoje łóżko pokryłam specjalną plandeką.
Walizki są w pokoju.
Ja jestem w kuchni i doprowadza ja do porządku. Mimo iż jest 22. Po prostu chcę się czymś zająć.
Koło godziny 24 kuchnia jest czyściutka.
Zmęczona, idę do łazienki i biorę prysznic. Po czym w piżama kładę się do łóżka. Zasypiam.
*** Następnego dnia ***
Obudziłam się dość późno. Jest godzina 11.38. Jem śniadanie i zaraz biorę się do sprzątania reszty domu.
-Halo? - usiadłam zmęczona na kanapie.
-Cześć córeczko!- usłyszałam głos mamy po drugiej stronie.
-Mamuś! - przerzuciłam się na polski.
-Co tam u ciebie? Działo się co?
-Nawet nie wiesz jak bardzo!
-No domyślam się. Opowiadaj!
-... No i tak znowu skończyłam w tym domu- zakończyła swoją opowieść.
-Przykro mi. Tworzyliście taką słodką parę... - słyszałam po jej głosie, że się rozmarzyła.
-Mamo!
-No co? Mam już nawet ładną sumkę na wasz ślub! - powiedziała radośnie.
-Mamo! - zaśmiałam się.
-No co? Ja nadal uważam, że jeszcze będziecie razem. Zobaczysz. A ten cały Paul, czy jak mu tam jest, niech sobie znajdzie inne ofiary niż moje dwie dziewczynki!
-Mamuś, spokojnie. Marlena da radę, ona jest twarda.
-A ty?
-Co ja?
-Dasz radę?
-Staram się.
-No. Tak trzymać córcia. I kiedy się spotkacie?
-Dziś do mnie przyjdzie- powiedziałam z uśmiechem.
-To świetnie. Mam nadzieję, że uda się wam przetrwać to.
-Ja też mam taką nadzieję.
-Tylko wiesz, pamiętajcie o zabez...
-Mamo!-przerwałam jej szybko. Mówiłam wam kiedyś, że moja mama jest bardzo... Staroświecka?
-No co? Ja tylko mówię. Nadal jesteś moją malutką córeczką i się o ciebie boję. Nie chcę, żebyś znowu płakała.
-Wiem. Dziękuję ci za to.
-No dobrze, będę kończyć niedługo idę do pracy, muszę się przygotować.
-Dobrze pa mamciu!
- Do usłyszenia Ewa.
Rozlączyłam się i wróciłam do sprzątania.
Po dokładnie pięciu godzinach latania z wiaderko wody i ścieżką po domu, skończyłam. Cały dom lśni.
Gdy odpoczywałam tak sobie na kanapie przed tv, po raz kolejny rozległ się dzwonek mojego telefonu.
-Słucham? - odebrałam.
-Nie mów słucham, bo cię wyrucham maleńka- usłyszałam głos Lou po drugiej stronie.
-Aleś ty zabawny Louis- powiedziałam z uśmiechem.
-No wiem- zaśmiał się. - Dzwonię do ciebie gdyż ponieważ, chcę ci powiedzieć, że przyjdę jakoś i 19.
-To za dwie godziny! - zerwałam się z kanapy i z telefonem przy uchu wpadłam do pokoju.
-No i?
-Nie zdążę nic przygotować! - otworzyłam szafę, szukając jakichś innych ciuchów.
-Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie - roześmiał się.
-Tak... No dobrze.
-Widzimy się za dwie godzinki. Pa kotku! - i tak po prostu się rozłączył. Spojrzałam na siebie. Wyglądam jak mebel, bo założyłam znoszone ciuchy do sprzątania. Westchnęłam i zaczęłam się ogarniać. Mimo, że to tylko Louis, chciałam dla niego wyglądać ładnie. Chyba jak każda dziewczyna, nie?
Założyłam niebieską sukienkę w białe pasy na ramiączka i po delikatnym makijażu i przeczesaniu włosów, na bosaka zleciałam na dół by zrobić coś do jedzenia.
***Dwie godziny później ***
Zrobiłam coś do jedzenia i skończyłam dokładnie pięć minut przed dzwonkiem mojego telefonu.
-Halo?
-To ja.
-Oryginalnie Louis, bardzo- powiedziałam.
-Wiem. Jestem na terenie twojej posiadłości. Wyjdź do ogrodu.
Rozłączył się. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran telefonu. A potem wyszłam przez taras z tyłu domu. Było strasznie ciemno i ledwo widziałam.
-Louis? - stanęłam na schodach i rozejrzałam się po tym miejscu.
-Tu jestem-wraz z tymi słowami, poczułam jak jego dłonie opłacają moją talię i przyciągają moje ciało do jego. Z uśmiechem na ustach odwróciłam się w jego stronę.
-Hej- powiedziałam cicho, patrząc w jego niebieskie, iskrzące się oczka.
-Hej - patrzył na mnie z delikatnym uśmiechem. - Tęskniłem za Tobą.
-Ja też.
Może to wydawać się głupie. Widzieliśmy się przecież wczoraj, rozmawialiśmy dwa razy dziś, ale tak jest. Po prostu.
-Proszę - odsunął się trochę ode mnie i wręczył mi różę. Niebieska! Skąd ją ma? Skąd wiedział?
-Skąd wiedziałeś? - powąchałam ją. Pachniała jak zawsze, herbatą. Bo to róża herbaciana.
-Mam swoje źródła- zaśmiałam się.
-Śliczna.
-Cieszę się.
Spojrzeliśmy na siebie i w tym momencie złączyliśmy się ustami. Jego usta delikatnie napierał na moje.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Patrzymy na siebie z uśmiechem.
-Chodź do domu.
Pociągnęłam go za rękę domu i zasunęłam drzwi tarasowe. Weszliśmy razem do kuchni, w której stał nakryty stół.
-Widzisz? Dałaś radę - kolejny raz zostałam obdarowana całuskiem, tym razem w szyję.
-Dzięki.
Różę położyłam obok na stole.
-Mam coś jeszcze - oznajmił z uśmiechem i postawił na stole butelkę czerwonego wina.
-Chcesz mnie upić? - zapytałam z uśmiechem i przyniosłam kieliszki do wina.
-Ależ skąd, kotku! Gdybym chciał Cię spić, przyniósł bym mocniejszy alkohol - nadal się uśmiechał. Kocham jego uśmiech.
-Tak, masz rację.
Polał wino do kieliszków i wznieśliśmy toast.
-Za nas- powiedział.
-Za nas.
Po kolacji, znalezliśmy się w moim pokoju. Louis siedzi oparty o ścianę a ja leżę oparta o tors Lou.
-Czemu nie byłaś dziś w pracy?- zapytał bawiąc się moimi włosami.
-Nie pamiętasz? We wtorki zawsze ja i jakaś inna pracownica mamy wolne.
-A no tak. Faktycznie. Zapomniałem. Dawno nie byłaś w pracy i dlatego zapomniałem.
-No. Prawie miesiąc.
-Patrz jak szybko to zleciało. Nawet nie wiem kiedy.
-Tak. Najlepszy okres w moim życiu.
-Moim także- schylił się, by pocałować mnie.
Czy ja już mówiłam, że kocham jego usta?
-Całuj mnie Lou.
Zaśmiał się, ale nie przestał. Obrócił mnie w swoją stronę i przytulił. Byłam pod nim.
-Jeśli miałbym cię dalej całować, to w końcu bym cię wykorzystał, bo mnie cholernie podniecasz w tej sukience- przetaksował mnie z góry na dół, nie omieszkając spojrzeć na nogi. Sukienka opinała mnie tam gdzie powinna i uwydatniała to co powinna i była przy tym krótka, ale bez przesady.
Zarumieniłam się i to mocno, bo czułam parzenie na policzkach. Spóściłam wzrok.
Boże, czemu ja jestem taka wstydliwa?!
-Hej- podniósł mój podbródek palcem wskazującym tak, bym patrzała w jego oczka. -Uwielbiam jak się rumienisz, więc nie opuszczaj głowy.
-Okej- uśmiechnęłam się do niego. Położył się obok mnie, przyciągając mnie do siebie.
-Chciałbym cię gdzieś zabrać- patrzył na mnie uważnie.
-Gdzie?- zaciekawiłam się. Wyjazd z Louisem będzie świetny.
-Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do moich rodziców.
-Co?- zapytałam tak, jakbym nie zrozumiała tego co powiedział.
************
Hej misiaczki!!!
Jak rozdział??
Louis przyszedł do Ewci!
Przyznać się, kto zakładał, że pojawi się scena erotyczna w tym rozdziale?<3
PISAĆ MI TU SZCZERZE!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
-Cześć córeczko!- usłyszałam głos mamy po drugiej stronie.
-Mamuś! - przerzuciłam się na polski.
-Co tam u ciebie? Działo się co?
-Nawet nie wiesz jak bardzo!
-No domyślam się. Opowiadaj!
-... No i tak znowu skończyłam w tym domu- zakończyła swoją opowieść.
-Przykro mi. Tworzyliście taką słodką parę... - słyszałam po jej głosie, że się rozmarzyła.
-Mamo!
-No co? Mam już nawet ładną sumkę na wasz ślub! - powiedziała radośnie.
-Mamo! - zaśmiałam się.
-No co? Ja nadal uważam, że jeszcze będziecie razem. Zobaczysz. A ten cały Paul, czy jak mu tam jest, niech sobie znajdzie inne ofiary niż moje dwie dziewczynki!
-Mamuś, spokojnie. Marlena da radę, ona jest twarda.
-A ty?
-Co ja?
-Dasz radę?
-Staram się.
-No. Tak trzymać córcia. I kiedy się spotkacie?
-Dziś do mnie przyjdzie- powiedziałam z uśmiechem.
-To świetnie. Mam nadzieję, że uda się wam przetrwać to.
-Ja też mam taką nadzieję.
-Tylko wiesz, pamiętajcie o zabez...
-Mamo!-przerwałam jej szybko. Mówiłam wam kiedyś, że moja mama jest bardzo... Staroświecka?
-No co? Ja tylko mówię. Nadal jesteś moją malutką córeczką i się o ciebie boję. Nie chcę, żebyś znowu płakała.
-Wiem. Dziękuję ci za to.
-No dobrze, będę kończyć niedługo idę do pracy, muszę się przygotować.
-Dobrze pa mamciu!
- Do usłyszenia Ewa.
Rozlączyłam się i wróciłam do sprzątania.
Po dokładnie pięciu godzinach latania z wiaderko wody i ścieżką po domu, skończyłam. Cały dom lśni.
Gdy odpoczywałam tak sobie na kanapie przed tv, po raz kolejny rozległ się dzwonek mojego telefonu.
-Słucham? - odebrałam.
-Nie mów słucham, bo cię wyrucham maleńka- usłyszałam głos Lou po drugiej stronie.
-Aleś ty zabawny Louis- powiedziałam z uśmiechem.
-No wiem- zaśmiał się. - Dzwonię do ciebie gdyż ponieważ, chcę ci powiedzieć, że przyjdę jakoś i 19.
-To za dwie godziny! - zerwałam się z kanapy i z telefonem przy uchu wpadłam do pokoju.
-No i?
-Nie zdążę nic przygotować! - otworzyłam szafę, szukając jakichś innych ciuchów.
-Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie - roześmiał się.
-Tak... No dobrze.
-Widzimy się za dwie godzinki. Pa kotku! - i tak po prostu się rozłączył. Spojrzałam na siebie. Wyglądam jak mebel, bo założyłam znoszone ciuchy do sprzątania. Westchnęłam i zaczęłam się ogarniać. Mimo, że to tylko Louis, chciałam dla niego wyglądać ładnie. Chyba jak każda dziewczyna, nie?
Założyłam niebieską sukienkę w białe pasy na ramiączka i po delikatnym makijażu i przeczesaniu włosów, na bosaka zleciałam na dół by zrobić coś do jedzenia.
***Dwie godziny później ***
Zrobiłam coś do jedzenia i skończyłam dokładnie pięć minut przed dzwonkiem mojego telefonu.
-Halo?
-To ja.
-Oryginalnie Louis, bardzo- powiedziałam.
-Wiem. Jestem na terenie twojej posiadłości. Wyjdź do ogrodu.
Rozłączył się. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran telefonu. A potem wyszłam przez taras z tyłu domu. Było strasznie ciemno i ledwo widziałam.
-Louis? - stanęłam na schodach i rozejrzałam się po tym miejscu.
-Tu jestem-wraz z tymi słowami, poczułam jak jego dłonie opłacają moją talię i przyciągają moje ciało do jego. Z uśmiechem na ustach odwróciłam się w jego stronę.
-Hej- powiedziałam cicho, patrząc w jego niebieskie, iskrzące się oczka.
-Hej - patrzył na mnie z delikatnym uśmiechem. - Tęskniłem za Tobą.
-Ja też.
Może to wydawać się głupie. Widzieliśmy się przecież wczoraj, rozmawialiśmy dwa razy dziś, ale tak jest. Po prostu.
-Proszę - odsunął się trochę ode mnie i wręczył mi różę. Niebieska! Skąd ją ma? Skąd wiedział?
-Skąd wiedziałeś? - powąchałam ją. Pachniała jak zawsze, herbatą. Bo to róża herbaciana.
-Mam swoje źródła- zaśmiałam się.
-Śliczna.
-Cieszę się.
Spojrzeliśmy na siebie i w tym momencie złączyliśmy się ustami. Jego usta delikatnie napierał na moje.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Patrzymy na siebie z uśmiechem.
-Chodź do domu.
Pociągnęłam go za rękę domu i zasunęłam drzwi tarasowe. Weszliśmy razem do kuchni, w której stał nakryty stół.
-Widzisz? Dałaś radę - kolejny raz zostałam obdarowana całuskiem, tym razem w szyję.
-Dzięki.
Różę położyłam obok na stole.
-Mam coś jeszcze - oznajmił z uśmiechem i postawił na stole butelkę czerwonego wina.
-Chcesz mnie upić? - zapytałam z uśmiechem i przyniosłam kieliszki do wina.
-Ależ skąd, kotku! Gdybym chciał Cię spić, przyniósł bym mocniejszy alkohol - nadal się uśmiechał. Kocham jego uśmiech.
-Tak, masz rację.
Polał wino do kieliszków i wznieśliśmy toast.
-Za nas- powiedział.
-Za nas.
Po kolacji, znalezliśmy się w moim pokoju. Louis siedzi oparty o ścianę a ja leżę oparta o tors Lou.
-Czemu nie byłaś dziś w pracy?- zapytał bawiąc się moimi włosami.
-Nie pamiętasz? We wtorki zawsze ja i jakaś inna pracownica mamy wolne.
-A no tak. Faktycznie. Zapomniałem. Dawno nie byłaś w pracy i dlatego zapomniałem.
-No. Prawie miesiąc.
-Patrz jak szybko to zleciało. Nawet nie wiem kiedy.
-Tak. Najlepszy okres w moim życiu.
-Moim także- schylił się, by pocałować mnie.
Czy ja już mówiłam, że kocham jego usta?
-Całuj mnie Lou.
Zaśmiał się, ale nie przestał. Obrócił mnie w swoją stronę i przytulił. Byłam pod nim.
-Jeśli miałbym cię dalej całować, to w końcu bym cię wykorzystał, bo mnie cholernie podniecasz w tej sukience- przetaksował mnie z góry na dół, nie omieszkając spojrzeć na nogi. Sukienka opinała mnie tam gdzie powinna i uwydatniała to co powinna i była przy tym krótka, ale bez przesady.
Zarumieniłam się i to mocno, bo czułam parzenie na policzkach. Spóściłam wzrok.
Boże, czemu ja jestem taka wstydliwa?!
-Hej- podniósł mój podbródek palcem wskazującym tak, bym patrzała w jego oczka. -Uwielbiam jak się rumienisz, więc nie opuszczaj głowy.
-Okej- uśmiechnęłam się do niego. Położył się obok mnie, przyciągając mnie do siebie.
-Chciałbym cię gdzieś zabrać- patrzył na mnie uważnie.
-Gdzie?- zaciekawiłam się. Wyjazd z Louisem będzie świetny.
-Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do moich rodziców.
-Co?- zapytałam tak, jakbym nie zrozumiała tego co powiedział.
************
Hej misiaczki!!!
Jak rozdział??
Louis przyszedł do Ewci!
Przyznać się, kto zakładał, że pojawi się scena erotyczna w tym rozdziale?<3
PISAĆ MI TU SZCZERZE!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
wtorek, 3 lutego 2015
Louis zamówienie
Dla Twój Cukierek
Rzucił mną tak, że znalazłam się w rogu, między łóżkiem a szafką nocną. Skuliłam się z bólu.
-Teraz musisz mi za to zapłacić- zamachnął się. Uderzył mnie w twarz. Kolejny raz. I jeszcze i jeszcze.
-P... Przepraszam... - wydukałam. Bolało.
-Przepraszasz? - zapytał i przybliżył się, łapiąc za podbródek.
-Tak... To moja wina...
-Zgadza się kochanie- leciutko cmoknął mnie w usta. Prawie tego nie czułam.
Tak, to moja wina. Mogłam posłuchać Louisa i zostać tam, gdzie mnie prosił o to. Zostawiając mnie samą, w jakiś sposób ufał. Po swojemu.
-Co by było, gdyby ten bandyta zabrał mi cię i skrzywdził? Bardziej niż ja?
Cały czas patrzył mi w oczy. A ja uciekałam swoim wzrokiem od jego. Boję się patrzeć w jego czy. Choć są takie piękne.
Choć on jest gangsterem. I ma swój gang.
-Nie wiem co by się stało...
-A ja wiem.
-Przepraszam... Bardzo przepraszam...
-Dobrze. Żałujesz? - zapytał nadal będąc blisko mnie.
-Bardzo.
-A więc...
Nie zdążył dokończyć. Do pokoju wpadli jacyś napakowani faceci.
-Ona jest nasza- warknął jeden z nich i szarpnął mną tym samym podnosząc mnie do pionu.
-Jassie jest moja. Legalnie. Nie zabierzcie mi jej!- powiedział Louis, trzymany za ramiona przez drugiego z osiłków.
-Taki jesteś pewny? To patrz.
Szarpnął mnie za włosy, tym samym ciągnąc mnie za sobą do drzwi. Krzyknęłam z bólu.
Louis wyrwał się tamtemu i rzucił na mojego oprawcę. Ten Puścił mnie i upadłam na podłogę. Uciekałam w najdalszy kąt pokoju i patrzyłam przez palce na rozgrywającą się okropną scenę.
Raz to ci dwaj mieli przewagę nad Louisem a raz on. To było okropne. Krew lała się po każdym z nich a ja błagałam Boga, żeby to się w końcu skończyło.
Odważyłam się zrobić coś. Przecież muszę go ratować. Nawet jeśli mnie krzywdzi. Rzuciłam się na plecy jednego z oprawców Louisa. Ten zrzucił mnie z siebie i odwrócił do mnie. Z uśmiechem śmierci, zaczął mnie bić, kopać wszędzie, gdzie chciał.. W żebra, nogi, brzuch... Wszędzie. Ból był nie do zniesienia.
W końcu, jak zbawienie, usłyszałam odgłos pistoletu. Ten, który znęcał się nade mną zatrzymał się i spojrzał w stronę tamtych dwóch. Bałam się tam spojrzeć. Nie wiedziałam, który z nich strzelił. Jeśli ten goryl, to po mnie. Jestem w jeszcze gorszej czarnej dupie niż byłam. Nie mogę powiedzieć, że przy Louisie byłam w raju, nie. On nie krzywdzi mnie bardziej niż zasłużyłam. Wiem pokręcone to, ale w ten sposób dawał mi do zrozumienia do czego jest zdolny a do czego nie.
-A ty, zabieraj tego skurwysyna stąd zanim i ciebie zabiję! - usłyszałam głos Louisa. Odetchnęłam. - Mówię do ciebie! Spierdalaj mi stąd!
Tamten posłuchał go i szybko zniknął z trupem.
Zapłakałam. Jak jeszcze nigdy. Ani wtedy kiedy " kupił mnie" i wiedziałam kim jest. Ani wtedy, kiedy... Kiedy mnie zgwałcił, bo mu się postawiłam. To było na początku, jakoś po kilku dniach. A jestem u niego rok...
Spojrzałam na Louisa. Ledwo trzymał się na nogach, cały we krwi...
Przewrócił się.
Doczołgałam się się do niego.
-Louis...
Zgarnęłam jego włosy, które opadły mu na twarz.
-Bardzo boli? - zapytałam.
-Nie- odpowiedział twardo. Ale i tak widziałam ból na jego twarzy. Otarłam kropelki krwi z jego wargi. - A ciebie? - odpowiedział ciężko.
-Trochę-nie potrafiłam udawać jak on.
-Wiesz...-patrzał mi w oczy. Ja w jego - też. - Dziś... Dopiero dziś zobaczyłem, że mi na tobie zależy...
To co powiedział... To były najczulsze słowa jakie do mnie powiedział od początku naszej znajomości.
-Louis...
-Juz nigdy więcej Cię nie skrzywdzę, nigdy więcej.
-Louis...
-Przepraszam za wszystko. Za każdy ból jaki ci zadałem...Zmieniłaś mnie. Na dobre.
Pogładził mnie po włosach. Delikatnie.
-Louis... Czemu to mówisz?
-Bo... Teraz masz szansę. Jeśli wyjdziesz stąd teraz, nie poniesiesz żadnych konsekwencji... - patrzył na mnie. Było mu ciężko oddychać.
-Co ty mówisz?
-Cierpisz przeze mnie.
-Ale... Ja nie chcę stąd iść...
-Co?
-Nie chcę ciebie tu zostawić. Jesteś... Jesteś dla mnie ważny...
Popatrzyłam na niego nie pewnie. On też patrzył na mnie. Tyle, że przenikliwie.
-Jassie... Ty też jesteś dla mnie ważna. Ale boję się, że znowu cie skrzywdzę...
-Nie skrzywdzisz mnie- pogłaskałam go po policzku.
-Wierzysz to?
-Tak.
-Więc ja też w to uwierzę.
Złapał mnie za rękę i pocałował ja delikatnie.
************
Yyyyy...
Także ten...
Nie wiem co mam tu napisać na swoją obronę.
No po prostu...
No chujowy wyszedł.
Cukiereczek mój, ja po prostu sama nie wiem co to jest.
To straszne nie jest. Ani tyci tyci.
Nie wiem jak tobie się i czy w ogóle podoba...
Nie wiem.
Nie widzę w takich scenach Lou. Albo po prostu nie mam na takie imagin weny.
Przeraszam za to, że go zniszczyłam.
Boję się go nawet publikować.
Ale piszcie wasze opinie!
Co do kolejnych waszych zamówień, które mam- nie wiem kiedy one będą.
Nie mam na razie na nie pomysłu.
Ale mam nadzieję, że rozdziału nie zawalę.
Rzucił mną tak, że znalazłam się w rogu, między łóżkiem a szafką nocną. Skuliłam się z bólu.
-Teraz musisz mi za to zapłacić- zamachnął się. Uderzył mnie w twarz. Kolejny raz. I jeszcze i jeszcze.
-P... Przepraszam... - wydukałam. Bolało.
-Przepraszasz? - zapytał i przybliżył się, łapiąc za podbródek.
-Tak... To moja wina...
-Zgadza się kochanie- leciutko cmoknął mnie w usta. Prawie tego nie czułam.
Tak, to moja wina. Mogłam posłuchać Louisa i zostać tam, gdzie mnie prosił o to. Zostawiając mnie samą, w jakiś sposób ufał. Po swojemu.
-Co by było, gdyby ten bandyta zabrał mi cię i skrzywdził? Bardziej niż ja?
Cały czas patrzył mi w oczy. A ja uciekałam swoim wzrokiem od jego. Boję się patrzeć w jego czy. Choć są takie piękne.
Choć on jest gangsterem. I ma swój gang.
-Nie wiem co by się stało...
-A ja wiem.
-Przepraszam... Bardzo przepraszam...
-Dobrze. Żałujesz? - zapytał nadal będąc blisko mnie.
-Bardzo.
-A więc...
Nie zdążył dokończyć. Do pokoju wpadli jacyś napakowani faceci.
-Ona jest nasza- warknął jeden z nich i szarpnął mną tym samym podnosząc mnie do pionu.
-Jassie jest moja. Legalnie. Nie zabierzcie mi jej!- powiedział Louis, trzymany za ramiona przez drugiego z osiłków.
-Taki jesteś pewny? To patrz.
Szarpnął mnie za włosy, tym samym ciągnąc mnie za sobą do drzwi. Krzyknęłam z bólu.
Louis wyrwał się tamtemu i rzucił na mojego oprawcę. Ten Puścił mnie i upadłam na podłogę. Uciekałam w najdalszy kąt pokoju i patrzyłam przez palce na rozgrywającą się okropną scenę.
Raz to ci dwaj mieli przewagę nad Louisem a raz on. To było okropne. Krew lała się po każdym z nich a ja błagałam Boga, żeby to się w końcu skończyło.
Odważyłam się zrobić coś. Przecież muszę go ratować. Nawet jeśli mnie krzywdzi. Rzuciłam się na plecy jednego z oprawców Louisa. Ten zrzucił mnie z siebie i odwrócił do mnie. Z uśmiechem śmierci, zaczął mnie bić, kopać wszędzie, gdzie chciał.. W żebra, nogi, brzuch... Wszędzie. Ból był nie do zniesienia.
W końcu, jak zbawienie, usłyszałam odgłos pistoletu. Ten, który znęcał się nade mną zatrzymał się i spojrzał w stronę tamtych dwóch. Bałam się tam spojrzeć. Nie wiedziałam, który z nich strzelił. Jeśli ten goryl, to po mnie. Jestem w jeszcze gorszej czarnej dupie niż byłam. Nie mogę powiedzieć, że przy Louisie byłam w raju, nie. On nie krzywdzi mnie bardziej niż zasłużyłam. Wiem pokręcone to, ale w ten sposób dawał mi do zrozumienia do czego jest zdolny a do czego nie.
-A ty, zabieraj tego skurwysyna stąd zanim i ciebie zabiję! - usłyszałam głos Louisa. Odetchnęłam. - Mówię do ciebie! Spierdalaj mi stąd!
Tamten posłuchał go i szybko zniknął z trupem.
Zapłakałam. Jak jeszcze nigdy. Ani wtedy kiedy " kupił mnie" i wiedziałam kim jest. Ani wtedy, kiedy... Kiedy mnie zgwałcił, bo mu się postawiłam. To było na początku, jakoś po kilku dniach. A jestem u niego rok...
Spojrzałam na Louisa. Ledwo trzymał się na nogach, cały we krwi...
Przewrócił się.
Doczołgałam się się do niego.
-Louis...
Zgarnęłam jego włosy, które opadły mu na twarz.
-Bardzo boli? - zapytałam.
-Nie- odpowiedział twardo. Ale i tak widziałam ból na jego twarzy. Otarłam kropelki krwi z jego wargi. - A ciebie? - odpowiedział ciężko.
-Trochę-nie potrafiłam udawać jak on.
-Wiesz...-patrzał mi w oczy. Ja w jego - też. - Dziś... Dopiero dziś zobaczyłem, że mi na tobie zależy...
To co powiedział... To były najczulsze słowa jakie do mnie powiedział od początku naszej znajomości.
-Louis...
-Juz nigdy więcej Cię nie skrzywdzę, nigdy więcej.
-Louis...
-Przepraszam za wszystko. Za każdy ból jaki ci zadałem...Zmieniłaś mnie. Na dobre.
Pogładził mnie po włosach. Delikatnie.
-Louis... Czemu to mówisz?
-Bo... Teraz masz szansę. Jeśli wyjdziesz stąd teraz, nie poniesiesz żadnych konsekwencji... - patrzył na mnie. Było mu ciężko oddychać.
-Co ty mówisz?
-Cierpisz przeze mnie.
-Ale... Ja nie chcę stąd iść...
-Co?
-Nie chcę ciebie tu zostawić. Jesteś... Jesteś dla mnie ważny...
Popatrzyłam na niego nie pewnie. On też patrzył na mnie. Tyle, że przenikliwie.
-Jassie... Ty też jesteś dla mnie ważna. Ale boję się, że znowu cie skrzywdzę...
-Nie skrzywdzisz mnie- pogłaskałam go po policzku.
-Wierzysz to?
-Tak.
-Więc ja też w to uwierzę.
Złapał mnie za rękę i pocałował ja delikatnie.
************
Yyyyy...
Także ten...
Nie wiem co mam tu napisać na swoją obronę.
No po prostu...
No chujowy wyszedł.
Cukiereczek mój, ja po prostu sama nie wiem co to jest.
To straszne nie jest. Ani tyci tyci.
Nie wiem jak tobie się i czy w ogóle podoba...
Nie wiem.
Nie widzę w takich scenach Lou. Albo po prostu nie mam na takie imagin weny.
Przeraszam za to, że go zniszczyłam.
Boję się go nawet publikować.
Ale piszcie wasze opinie!
Co do kolejnych waszych zamówień, które mam- nie wiem kiedy one będą.
Nie mam na razie na nie pomysłu.
Ale mam nadzieję, że rozdziału nie zawalę.
niedziela, 1 lutego 2015
Rozdział 35
*** Oczami Ewy ***
Wybiła godzina 20 i wyszłam z pracy. Na parkingu z tyłu budynku stoi auto Tommo. Wsiadłam i od razu pocałowaliśmy się w usta.
-Cześć kochanie- powiedział i zaraz odpalił auto.
-Cześć.
-Jak w pracy?
-Wyobraź sobie, że wszyscy wiedzą już o tym, że nasz związek się rozpada. A na dodatek będziemy mieli nowego szefa od nowego roku-westchnęła.
-A Nicole?
-Nie wiem. Nawet się z nią dziś nie widziałam.
-Facet?
-Co facet? - nie zrozumiałam pytania.
-No szef? To będzie facet?
-Tak.
-Mam się czuć zazdrosny? - spojrzał na mnie z brwiami podniesionym do góry.
-Nie- złapałam jego dłoń, którą trzymał na biegach. - Choćby był Bogiem, ja na niego nigdy nie spojrzę tak ja na ciebie.
-Oh kochanie, jakie to romantyczne- udał, że ściera łzę.
-Louis- trzepnęłam go w ramię.
Dojechaliśmy do domu. Wysiadłam i otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Zdjęliśmy kurtki i buty i weszliśmy do kuchni.
-Co zjesz? - zapytałam i zajrzałam do lodówki.
-Ciebie- podszedł do mnie od tyłu i objął mnie w talii.
-A tak na serio?
-Cokolwiek.
Zrobiłam najzwyklejsze kanapki. Zjedliśmy je.
-No to co? Idę się pakować westchnęła i wstałam z jego kolan. Zatrzymał mnie swoją ręką.
-Ale że teraz? - zapytał tak smutno, że mnie samej zrobiło się jeszcze bardziej smutno.
-Wyprowadzam się dzisiaj, zapomniałeś?
-Nie.
-Ja też.
Puściłam jego dłoń i udałam się na górę za sobą słyszałam jak Louis idzie za mną. Weszłam do jeszcze naszego pokoju. Wyciągnęłam walizki i zaczęłam się pakować. Louis tylko na to patrzył.
Westchnął i usiadł na łóżku.
-Wiesz jak się teraz czuję?
-Jak? - odpowiedziałam.
-Jakbyś się wyprowadziła po rozwodzie- prychnął.
-A ja mam mieszane uczucia. To wszystko jest jakieś pokręcone...
-Tak. Zdecydowanie. Ty masz jeszcze w miarę spokojnie pracę. A ja? Sam za sobą czasem nie mogę nadążyć.
Zaśmiał się. Ja tylko się uśmiechnęłam.
-Coś mi się przypomniało.
-Co takiego? - zasnęłam jedną walizkę i ustawiłem ją do pionu.
-Na tym żałosnym spotkaniu, dowiedziałem się, kim będzie moja nowa 'partnerka' - zrobił cudzysłów. Szczerze? Przeraziłam się.
-Kim?
-Diana T.a sekretarka ze studia.
Aż sobie usiadłam.
Ta cycata blondynka?! Bez jaj.
-Zartujesz sobie teraz ze mnie?- usiadłam obok niego i spojrzałam musi twarz.
-Nie- podniósł się do pionu.
-Boże - załamałam się.
-Będzie dobrze- przytulił mnie do siebie. Westchnęłam.
-Mam nadzieję...
-Zobaczysz, poradzimy sobie.
Louis zniósł moje walizki na korytarz i zamówił taksówkę, którą zamówił jakiś czas temu a ja s ie temu przyglądam. Zakazał mi po prostu cokolwiek robić.
-Taksówka będzie za 10 minut- podszedł, mówiąc to do mnie. Objął mnie, jak to miał w zwyczaju, w talii.
-Dobrze.
-Jutro do ciebie wpadnę. I będę całą noc- wyszeptał mi na ucho. Jak zwykle się zarumieniłam.
-Dobrze, będę na ciebie czekać.
-Będziesz?
-Uhm.
Na dworze zatrąbił kierowca czekający na mnie.
-Musze juz iść...
-Wiem.
-Ale żeby Iść, musisz mnie puścić - zaśmiałam się z nim.
-Okej, idź- powiedział i doprowadził mnie do drzwi. Nacisnęłam klamkę a Louis w tym samym momencie wpił się w moje usta. Oddałam pocałunek tak, jakby to był nasz ostatni pocałunek w życiu.
-Jeszcze raz- zażądałam, gdy się ode mnie oderwał. Spełnił prośbę.
-I jeszcze raz na jutro- powiedział po czym cmoknął mnie jeszcze raz.
-Jeszcze raz-uśmiechnął mi się w usta.
-Wedle życzenia.
Po czym zabrałam torebkę i wyszłam z jego domu. Jeśli zostałabym tam jeszcze dłużej to pewnie bym już nie wyszła...
Podałam kierowcy adres i wsiadłam do taksówki.
****************
Rozdział kolejny mam dla was.
Co sądzicie?
Jakiś kiepski, nijaki.
Piszcie.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
-Cześć.
-Jak w pracy?
-Wyobraź sobie, że wszyscy wiedzą już o tym, że nasz związek się rozpada. A na dodatek będziemy mieli nowego szefa od nowego roku-westchnęła.
-A Nicole?
-Nie wiem. Nawet się z nią dziś nie widziałam.
-Facet?
-Co facet? - nie zrozumiałam pytania.
-No szef? To będzie facet?
-Tak.
-Mam się czuć zazdrosny? - spojrzał na mnie z brwiami podniesionym do góry.
-Nie- złapałam jego dłoń, którą trzymał na biegach. - Choćby był Bogiem, ja na niego nigdy nie spojrzę tak ja na ciebie.
-Oh kochanie, jakie to romantyczne- udał, że ściera łzę.
-Louis- trzepnęłam go w ramię.
Dojechaliśmy do domu. Wysiadłam i otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Zdjęliśmy kurtki i buty i weszliśmy do kuchni.
-Co zjesz? - zapytałam i zajrzałam do lodówki.
-Ciebie- podszedł do mnie od tyłu i objął mnie w talii.
-A tak na serio?
-Cokolwiek.
Zrobiłam najzwyklejsze kanapki. Zjedliśmy je.
-No to co? Idę się pakować westchnęła i wstałam z jego kolan. Zatrzymał mnie swoją ręką.
-Ale że teraz? - zapytał tak smutno, że mnie samej zrobiło się jeszcze bardziej smutno.
-Wyprowadzam się dzisiaj, zapomniałeś?
-Nie.
-Ja też.
Puściłam jego dłoń i udałam się na górę za sobą słyszałam jak Louis idzie za mną. Weszłam do jeszcze naszego pokoju. Wyciągnęłam walizki i zaczęłam się pakować. Louis tylko na to patrzył.
Westchnął i usiadł na łóżku.
-Wiesz jak się teraz czuję?
-Jak? - odpowiedziałam.
-Jakbyś się wyprowadziła po rozwodzie- prychnął.
-A ja mam mieszane uczucia. To wszystko jest jakieś pokręcone...
-Tak. Zdecydowanie. Ty masz jeszcze w miarę spokojnie pracę. A ja? Sam za sobą czasem nie mogę nadążyć.
Zaśmiał się. Ja tylko się uśmiechnęłam.
-Coś mi się przypomniało.
-Co takiego? - zasnęłam jedną walizkę i ustawiłem ją do pionu.
-Na tym żałosnym spotkaniu, dowiedziałem się, kim będzie moja nowa 'partnerka' - zrobił cudzysłów. Szczerze? Przeraziłam się.
-Kim?
-Diana T.a sekretarka ze studia.
Aż sobie usiadłam.
Ta cycata blondynka?! Bez jaj.
-Zartujesz sobie teraz ze mnie?- usiadłam obok niego i spojrzałam musi twarz.
-Nie- podniósł się do pionu.
-Boże - załamałam się.
-Będzie dobrze- przytulił mnie do siebie. Westchnęłam.
-Mam nadzieję...
-Zobaczysz, poradzimy sobie.
Louis zniósł moje walizki na korytarz i zamówił taksówkę, którą zamówił jakiś czas temu a ja s ie temu przyglądam. Zakazał mi po prostu cokolwiek robić.
-Taksówka będzie za 10 minut- podszedł, mówiąc to do mnie. Objął mnie, jak to miał w zwyczaju, w talii.
-Dobrze.
-Jutro do ciebie wpadnę. I będę całą noc- wyszeptał mi na ucho. Jak zwykle się zarumieniłam.
-Dobrze, będę na ciebie czekać.
-Będziesz?
-Uhm.
Na dworze zatrąbił kierowca czekający na mnie.
-Musze juz iść...
-Wiem.
-Ale żeby Iść, musisz mnie puścić - zaśmiałam się z nim.
-Okej, idź- powiedział i doprowadził mnie do drzwi. Nacisnęłam klamkę a Louis w tym samym momencie wpił się w moje usta. Oddałam pocałunek tak, jakby to był nasz ostatni pocałunek w życiu.
-Jeszcze raz- zażądałam, gdy się ode mnie oderwał. Spełnił prośbę.
-I jeszcze raz na jutro- powiedział po czym cmoknął mnie jeszcze raz.
-Jeszcze raz-uśmiechnął mi się w usta.
-Wedle życzenia.
Po czym zabrałam torebkę i wyszłam z jego domu. Jeśli zostałabym tam jeszcze dłużej to pewnie bym już nie wyszła...
Podałam kierowcy adres i wsiadłam do taksówki.
****************
Rozdział kolejny mam dla was.
Co sądzicie?
Jakiś kiepski, nijaki.
Piszcie.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Harry zamówienie ( urodzinowo)
Dla Zuzi <3
-Harry, musimy pójść tam akurat dziś? Mam złe przeczucia...
-Kotek, no ale co się może stać? Przecież idziemy tylko do mojej mamy- potarłem jej ramiona. - Nie masz się czego bać. To tylko moja mama.
-No dobrze. Wygrałeś- westchnęła i poszła się przygotowywać.
Wsiedliśmy do mojego samochodu i ruszyliśmy do mojej mamy. Obiecałem jej, że dzisiaj przedstawię jej Zuzię.
Pojechaliśmy pod mój rodzinny dom i pomogłem ukochanej wysiąść. Złapałem ją w talii i podeszlismy do drzwi. Zadzwoniłem dzwonkiem i czekałem aż ktoś nam otworzy.
-Harry, synku- dopadła do mnie mama i zaczęła ciągnąć mnie do salonu, zostawiając zapewne w progu zdezorientowaną Zuzię.
-Mamo, mamo, poczekaj.
-Co się stało syneczku?
Nic nie powiedziałem, tylko pobiegłem po mojego skarba.
-Chodź.
Weszliśmy razem do pomieszczenia i stanęliśmy naprzeciw mamy.
-Mamuś,poznaj Zuzannę, moja dziewczynę. Zuz, to moja mama.
Kobiety przywitały się i zaczęliśmy gadać o wszystkim.
Po obiedzie zostawiłem je i poszedłem do mojego pokoju, zobaczyć czy pudełeczko nadal jest na swoim miejscu.
Jest.
Wróciłem do nich i poprosiłem o ciszę.
-Zuzi moja... Znamy się cztery lata,. Postanowiłem w końcu to zrobić. Zuz, wyjdziesz za mnie?-klęczałem zdenerwowany przed nią.
-Tak-powiedziała i założyłem na jej palec śliczny pierścionek. Przytuliła mnie mocno. Oddałem uścisk i zaśmiał się. Spojrzałem na mamę. Uśmiechała się.
Zjedliśmy drugie danie obiadowe i potrzebowałem do toalety iść. Zostawiłem moją narzeczoną i tam też poszedłem.
Gdy wróciłem do stołu, była tam tylko mama.
-Gdzie Zuza?
-Wyszła.
-Jak to wyszła?!
-Normal...
Nie usłyszałem reszty. Wybieglem ze domu, by móc ją jeszcze dogonić. Byłem w bramie, gdy na zakręcie rozległ się przeraźliwy pisk opon. Poleciałem tam u to co zobaczyłem złamało mi serce. Moja mała Zuzik leżała na asfalcie pośród szkła. Nie ruszyła się. Pobiegłem do niej.
-Zuza! Zuza!
-Harry...
-Zuz, co się...?
-Harry przepraszam...Ja... Musiałam...
-Co?! Co tu mówisz?!
-Twoja mama nie chce takiej żony dla swojego syna... Nie cierpi mnie...
-Co t y gadasz?! Nie zasypiaj! PATRZ NA MNIE!
-Harry tak. Jak poszedłeś gdzieś pierwszy raz, powiedziała, żebym z Tobą zerwała, bo ona na nasz ślub nie przyjdzie... Ja... Potem już kazała mi się wynosić i... Zwyzywała od dziwek....
Usłyszałem gdzieś w oddali karetkę.
Zobaczyłem jak zamyka oczy.
-ZUZA NIE ZAMYKAJ OCZU!! - wrzeszczałem i trzymałem ją za policzki.
-Harry zrób coś jeszcze dla mnie.... Jedna rzecz...
-Nie mów tak! Wyjdziesz z tego!
-Nie Harry... Pocałuj mnie Harry... Ostatni raz...
Pocałowałem ją. Poczułem jak odciągają mnie od niej.
-NIE! Ja chcę do mojej Zuzy...
Płakałem. Jak dziecko. Zobaczyłem jak jakiś facet zakrywa jej ciało czarnym workiem. Upałem na kolana i wyłem.. Zobaczyłem moja matkę. To ona ja zabiła.
-Harry...
-N... Nie jesteś już moja matką.
************
Taki imagin zamówiony przez Zuzę.
Nie wiem czy jest taki jaki chciałaś... No ale...
Dziś URODZINKI HARRY'EGO!!
Jej on ma już 21 lat!
nawet nie wiem kiedy to tak szybko zleciało...
Życzę Ci Harry...
Czego Ci tu życzyć?
Po pierwsze :nie waż się obcinać swoich pięknych włosów!
Tak.
Bądź sobą jak do tej pory i nie udawaj nie wiadomo kogo.
Znajdź w końcu sobie dziewczynę, taką na stałe.
Dalej twórz z chłopakami świetną muzykę i nie przestawaj, bo masz zajęliśmy głos i szczerze, kocham ciebie słuchać w Night Changes, Fools Gold.
I jeszcze raz najlepszego!
<3
-Harry, musimy pójść tam akurat dziś? Mam złe przeczucia...
-Kotek, no ale co się może stać? Przecież idziemy tylko do mojej mamy- potarłem jej ramiona. - Nie masz się czego bać. To tylko moja mama.
-No dobrze. Wygrałeś- westchnęła i poszła się przygotowywać.
Wsiedliśmy do mojego samochodu i ruszyliśmy do mojej mamy. Obiecałem jej, że dzisiaj przedstawię jej Zuzię.
Pojechaliśmy pod mój rodzinny dom i pomogłem ukochanej wysiąść. Złapałem ją w talii i podeszlismy do drzwi. Zadzwoniłem dzwonkiem i czekałem aż ktoś nam otworzy.
-Harry, synku- dopadła do mnie mama i zaczęła ciągnąć mnie do salonu, zostawiając zapewne w progu zdezorientowaną Zuzię.
-Mamo, mamo, poczekaj.
-Co się stało syneczku?
Nic nie powiedziałem, tylko pobiegłem po mojego skarba.
-Chodź.
Weszliśmy razem do pomieszczenia i stanęliśmy naprzeciw mamy.
-Mamuś,poznaj Zuzannę, moja dziewczynę. Zuz, to moja mama.
Kobiety przywitały się i zaczęliśmy gadać o wszystkim.
Po obiedzie zostawiłem je i poszedłem do mojego pokoju, zobaczyć czy pudełeczko nadal jest na swoim miejscu.
Jest.
Wróciłem do nich i poprosiłem o ciszę.
-Zuzi moja... Znamy się cztery lata,. Postanowiłem w końcu to zrobić. Zuz, wyjdziesz za mnie?-klęczałem zdenerwowany przed nią.
-Tak-powiedziała i założyłem na jej palec śliczny pierścionek. Przytuliła mnie mocno. Oddałem uścisk i zaśmiał się. Spojrzałem na mamę. Uśmiechała się.
Zjedliśmy drugie danie obiadowe i potrzebowałem do toalety iść. Zostawiłem moją narzeczoną i tam też poszedłem.
Gdy wróciłem do stołu, była tam tylko mama.
-Gdzie Zuza?
-Wyszła.
-Jak to wyszła?!
-Normal...
Nie usłyszałem reszty. Wybieglem ze domu, by móc ją jeszcze dogonić. Byłem w bramie, gdy na zakręcie rozległ się przeraźliwy pisk opon. Poleciałem tam u to co zobaczyłem złamało mi serce. Moja mała Zuzik leżała na asfalcie pośród szkła. Nie ruszyła się. Pobiegłem do niej.
-Zuza! Zuza!
-Harry...
-Zuz, co się...?
-Harry przepraszam...Ja... Musiałam...
-Co?! Co tu mówisz?!
-Twoja mama nie chce takiej żony dla swojego syna... Nie cierpi mnie...
-Co t y gadasz?! Nie zasypiaj! PATRZ NA MNIE!
-Harry tak. Jak poszedłeś gdzieś pierwszy raz, powiedziała, żebym z Tobą zerwała, bo ona na nasz ślub nie przyjdzie... Ja... Potem już kazała mi się wynosić i... Zwyzywała od dziwek....
Usłyszałem gdzieś w oddali karetkę.
Zobaczyłem jak zamyka oczy.
-ZUZA NIE ZAMYKAJ OCZU!! - wrzeszczałem i trzymałem ją za policzki.
-Harry zrób coś jeszcze dla mnie.... Jedna rzecz...
-Nie mów tak! Wyjdziesz z tego!
-Nie Harry... Pocałuj mnie Harry... Ostatni raz...
Pocałowałem ją. Poczułem jak odciągają mnie od niej.
-NIE! Ja chcę do mojej Zuzy...
Płakałem. Jak dziecko. Zobaczyłem jak jakiś facet zakrywa jej ciało czarnym workiem. Upałem na kolana i wyłem.. Zobaczyłem moja matkę. To ona ja zabiła.
-Harry...
-N... Nie jesteś już moja matką.
************
Taki imagin zamówiony przez Zuzę.
Nie wiem czy jest taki jaki chciałaś... No ale...
Dziś URODZINKI HARRY'EGO!!
Jej on ma już 21 lat!
nawet nie wiem kiedy to tak szybko zleciało...
Życzę Ci Harry...
Czego Ci tu życzyć?
Po pierwsze :nie waż się obcinać swoich pięknych włosów!
Tak.
Bądź sobą jak do tej pory i nie udawaj nie wiadomo kogo.
Znajdź w końcu sobie dziewczynę, taką na stałe.
Dalej twórz z chłopakami świetną muzykę i nie przestawaj, bo masz zajęliśmy głos i szczerze, kocham ciebie słuchać w Night Changes, Fools Gold.
I jeszcze raz najlepszego!
<3
Subskrybuj:
Posty (Atom)