sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 10

-Czego chcesz ode mnie?!
-Zaraz zobaczysz.
Niespodziewanie dostałam w twarz z prawego sierpowego,co zwaliło mnie z nóg i spowodowało przez to ból w jednej z nich.I jeszcze ten ból na twarzy-zapewne wszystkie cztery palce odbiły się mi na policzku. Mężczyzna zbliżył się do mnie a mój strach wzmógł się.Złapał mnie mocno za włosy i przyciągnął do siebie,po czym powiedział:
-Ktoś chce twojego bólu i ja ci go zapewnię.
Patrzyłam na niego coraz bardziej przerażona jego słowami.Kto mnie tak bardzo nienawidzi?Za co?Nie zdążyłam się zastanowić,bo mój oprawca zadał kolejny mocny cios.Kopnął mnie mocno w nogę na której praktycznie teraz leżałam-padło na tą nieszczęsną prawą. Zabolało.
Zdążyłam wziąć jeden krótki oddech,a on zaczął kopać mnie z podwójną siłą, (a może tą samą,tylko bardziej bolało?)wszędzie gdzie mógł:łydki,uda,brzuch...dostałam nawet z buta w twarz i ramiona.Próbowałam się jakoś bronić, ale czułam wtedy wszystkie mięśnie tak,jakby mi je rozrywał albo kroił na żywca nożem,takim z ząbkami.
-Przestań!-krzyczałam do,niego jak tylko udawało mi się złapać oddech,choć i to nic nie dawało.
-Jak z tobą skończę-warknął tylko.
-Przestań,proszę -zawyłam.Już całkiem opadłam z sił i opuściłam dłonie które jeszcze przed chwilą jako tako broniły moją twarz i dalej pozwoliłam mu się bić.I tak nie dam rady dwumetrowemu gorylowi.-Przestań...co ja ci zrobiłam?-ledwo zapytałam.
-Mnie?Nic-kopnął mnie jeszcze kilka razy,by potem klęknąć nad moim sponiewieranym ciele i powiedzieć:-Ale mój zleceniodawca cię nienawidzi kochanie.
Odwrócił się i odszedł.Zostawił mnie samą sobie żebym tu umarła.Spróbowałam poruszyć którąkolwiek częścią mojego ciała.Na próżno. Wszystko pali mnie żywym ogniem.Jestem pewnie połamana.

Leżę tu jakiś czas.Ulica pusta,wszyscy w swoich domach,nikt nie przechodzi tędy.Co mam zrobić,by się uratować?!
Jeśli jakimś cudem z tego wyjdę,Harry na wpierdol.
Po kilku minutach ciężkich prób,jakoś udało mi się wydostać z kieszeni telefon,krzywdząc się przy tym pewnie jeszcze bardziej.Światełko telefonu poraziło mnie,litery zlewały przez łzy. Pozwoliłam im spłynąć i skupiłam wzrok na wyświetlaczu.Resztkami sił wybrałam numer do Louis'a.Nie wiem czemu akurat do niego.
Wcisnęłam zieloną słuchawkę i położyłam telefon na ziemi i przysunęłam się do niego. Łączy.
Lou,proszę odbierz...proszę...błagam...Czuję,że zaraz znowu się popłaczę.
-Tak?-usłyszałam jego radosny głos.Mimo,tego w jakiej sytuacji się znalazłam,cieszę się,że odebrał.
-Louis...-ledwo powiedziałam.
-Ewa,co się dzieje?-jego ton od razu zmienił się na poważny i zmartwiony.
-Nie jest najlepiej...
-Co masz na myśli?Źle się czujesz?-słyszę odgłos zamykania drzwi.
-Umieram...
-Nie żartuj sobie tak -zaśmiał się nerwowo.
-Nie żartuję.Ktoś mnie pobił...
-Co?!Gdzie ty jesteś?!
-Tam gdzie...gdzie mnie zostawiłeś...niedaleko zakrętu...Louis,zadzwoń na pogotowie...ja już nie dam rady...-czuję się jeszcze gorzej niż przed chwilą,ogarnia mnie taka niemoc.
-Wytrzymaj,już jadę -to zrozumiałam.Oczy same mi się zamykały i powoli traciłam świadomość.Przegrywałam.Louis mówił coś do mnie,ale nie wiedziałam co,bo już go nawet nie rozumiałam.Wszystko zaczęło cichnąć a w oddali usłyszałam wycie syren i ten głos krzyczący moje imię:
-Ewa!!!

**Oczami Louisa**

Gdy przyjechałem na miejsce,zobaczyłem karetkę i ratowników niosących na noszach mój skarb.Podbiegłem do nich i zobaczyłem ją w świetle świateł.Miała obitą twarz i gdzieniegdzie spore plamy krwi na ubraniach. Mam nadzieję,że nic złego jej nie jest.
Zapytałem jednego z ratowników gdzie ją zabierają.Gdy już uzyskałem odpowiedź,zaraz tam pojechałem.
Niech ja tylko dorwę tego sukinsyna!Zrobię mu dokładnie to samo co on jej.

Po kilku minutach szybkiej jazdy,wysiadłem pod,szpitalem i wszedłem do środka.Nie zdążyłem podejść do recepcji,gdy przez drzwi główne weszli ci sami ratownicy wiozący Ewę.
Dopadłem do niej i szedłem razem z nią, dopóki jakaś pielęgniarka mnie nie zatrzymała.
-Dalej nie może pan wejść.Proszę poczekać na doktora.
A sama tam weszła.
Oparłem bezsilnie na krzesełko i westchnąłem. Ja pierdole.Dlaczego?Co ona komu zrobiła? Taka spokojna i wrażliwa osoba?
Postanowiłem powiadomić Marlenę i chłopaków.
-Halo?-usłyszałem roześmiany głos dziewczyny.Pewnie migdali się ze Stylesem.
-Ewa jest w szpitalu-bez zbędnych ogródek powiedziałem to na czym mi zależało.
-Co?
-No mówię przecież,nie?-powiedziałem zdenerwowany.
-Spokojnie.W którym dokładnie?
-Św.Maxa na czwartej ulicy od centrum.
-Ok,zaraz wszyscy będziemy.
Rozłączyłem się i znowu westchnąłem.Po chwili drzwi się otworzyły i wyszła przez nie ta sama pielęgniarka która mnie zatrzymała.
-Wiadomo coś?-zapytałem z nadzieją.
-Lekarz sam panu powie.Proszę być w dobrej myśli-posłała mi ciepły uśmiech i odeszła a ja z bólem znów usiadłem na tym nie wygodnym krześle.

***Godzinę później ***

Chłopcy i Marlena już są.Styles się nie odzywa, no i dobrze.
Lekarz miał wyjść jakiś czas temu,ale nadal go nie ma.Siedzę oparty głową o ścianę,gdy Styles się odzywa:
-Wszystko będzie dobrze -poklepał.nie po ramieniu.No i przedobrzył.
Rzuciłem się na niego i przyparłem do ściany.
-Tak?Będzie dobrze?!Czy ty siebie słyszysz?!Ona może z tego nie wyjść,a ty mi mówisz,że będzie dobrze?!Gdybyś zadzwonił dziesięć minut później,nie byłoby nas tutaj,ale nie jakaś piosenka była ważniejsza od niej!-wydarłem się i puściłem go.Zirytowany wróciłem na krzesło i westchnąłem głęboko po czym powiedziałem spokojniej:-przepraszam.
-Nieszkodzi Louis,masz prawo być zdenerwowany.My też wszyscy się martwimy-Harry usiadł obok mnie.
Po kilku minutach ciszy,drzwi za którymi jest Ewa,otworzyły się i wyszedł z nich wysoki i w średnim wieku mężczyzna.Wstałem i od razu zapytałem:
-Co z nią?
-Jesteście kimś z rodziny?-spojrzał po nas.
-Jestem jej...chłopakiem -to poniekąd prawda,nie?-A reszta to przyjaciele.
-Dobrze.Dziewczyna jest bardzo mocno pobita, ale nie ma na szczęście wstrząsu mózgu. Musieliśmy szyć kilka ran.
-Wyjdzie z tego?-zapytała zmartwiona Marlena.
-Naturalnie.Teraz jest w śpiączce.
-Kiedy się wybudzi?-zapytał Liam.
-To już zależy od jej organizmu.On sam musi się zregenerować.Myślę,że za kilka dni będzie już z nami.
-Jakie są konkretne obrażenia?-zapytałem niepewny.
-No cóż.Pacjentka ma zwichniętą kostkę, założyliśmy gips dla bezpieczeństwa.Ma bardzo dużo siniaków i kilka krwiaków.Nie są groźne.Ma też naruszone trzy żebra,ale bez złamań.To wszystko.
-Mogę do niej wejść?-zapytałem z błaganiem w oczach.
-Proszę bardzo.
Skinąłem głową na lekarza i podszedłem do drzwi za którymi leży moja Ewa.Nacisnąłem klamkę i znalazłem się w jej pokoju. Zobaczyłem ją tam,leżącą praktycznie bez wyrazu.Przełknąłem głośno ślinę i podszedłem do jej łóżka,po czym usiadłem na krzesełku stojącym nieopodal.Złapałem ją za dłoń i ucałowałem.Szkoda,że tego nie czuje.
-Przepraszam,że nie było mnie przy tobie.
Szkoda,że tego nie usłyszy.


 *******
Napisałam go dla was.I cieszę się z tego.

No i co sądzicie?[tylko szczerze<3]

Może jutro coś dodam,bo myślę nad jakimś krótkim imaginem,może coś z tego będzie ???
Nie wiem.
Wy se komentujcie a ja idę myśleć dalej!

<3

5 komentarzy:

  1. Podczas czytania pojawiały się we mnie mieszane emocje radość, smutek, przerażenie. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja sie rozryczałam wiec wiesz. Nie moge uwierzyć jak szybko i gładko piszesz. To takie wow jest XD. Dodaj cos jutro prosze!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. No jej to było jej mmn...
    Ryczę,ten typek zalazł mi za skórę
    Cieszę się,że udało jej się zadzwonić do Lou
    Śliczny rozdział
    Już nie mogę doczekać się kolejnego
    Ściskam Mela
    PS.powodzenia w myśleniu :q

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne <333
    Zapraszam do siebie:
    http://louis-ff-one-direction-xx.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Tu doszedłem i lecę dalej.
    Przy 20 napiszę komentarz.
    Pozdrawiam.
    Póki co nie jest źle, ale dobrze też nie jest...

    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń