Dla Oli<3
-To co teraz zamierzasz? -zapytał mnie mój towarzysz, gdy oboje wyszliśmy z miejsca, gdzie zrobiliśmy to, co do nas należało.
-Wracam do domu i tobie też to radzę Malik.
-Tak jest szef!- zaśmiał się a ja zaraz po nim. -Jakie plany na jutro?
-Trzeba zająć się tym gościem od skarbówki, co to jest mi dłużny dwa patyki, potem jeszcze tego chojraka z twojej dzielnicy co tak się rzucał do Tommo ostatnio. Nie będzie mi tu skakał. Nie może być tak dalej.
-Okej.
-No. To będzie chyba tylko tyle- dopaliłem fajkę i zgniotłem peta czubkiem buta. -Ja uciekam do domu - po pożegnaniu wsiadłem w auto i szybko ruszyłem do domu. Uwielbiam szybką jazdę, dzięki czemu na czas byłem na miejscu, bo planowałem pojawić się w domu przed dwudziestą. Byłem za pięć.
Zamknąłem za sobą drzwi i odwiesiłem kurtkę na wieszak.
-Ola?- zapytałem wchodząc do kuchni. Nie było jej tam. Zacząłem się martwić, bo ona zawsze czekała na mnie w kuchni z jakimś ciepłym daniem. Rozpieszczała mnie. Bałem się, że coś się stało. -Aleksandra?! -zawołałem jej pełnym imieniem. To zawsze działało. I tak było tym razem.
-W sypialni!- usłyszałem jej głos z góry. Szybko tam się udałem, bo sytuacja była conajmniej dziwna. Ola nigdy nie siedziała w pokoju przed moim powrotem. To był nasz taki rytuał, że zawsze witała mnie całusem po powrocie z "pracy".
Wchodzę do naszej sypialni. Widzę Olę, która siedzi na łóżku z twarzą w dłoniach. Nie wiem co myśleć.
-Olcia?- poszedłem do niej i klęknąłem przed nią, kładąc dłonie na jej udach.
-Niall...
-Co się dzieje skarbie?- zdjąłem dłonie z jej twarzy i czekałem aż sama mi powie.
-On... Tu znowu był...- po tych słowach rozpłakała się i mocno we mniw wtuliła. A mnie ogarnęła dzika ochota, by w końcu zemsty stało się zadość. Muszę w końcu ją od tego uwolnić.
-Już dobrze. Ciii... Nie ma go tu. Jesteś ze mną bezpieczna. Nic ci nie zrobi.
-Ja... Tak się bałam, że on znowu to zrobi... Że znowu mnie skrzywdzi...
-Spokojnie. On już nic ci nie zrobi.
Gdy w końcu Ola zasnęła, wstałem ostrożnie z łóżka i wybrałem numer do Malika.
-No co tam szefie?- zapytał oficjalnie. Nie wiem czemu tak do mnie mówi. Przecież nie jestem żadnym szefem. Ale podoba mi się to.
-Jest sprawa. Musisz mi pomóc. I najlepiej ogarnij chłopaków.
-Jasne.
-I spotykamy się koło starych wagonów.
Zabrałem broń i po kilku minutach byłem na miejscu. Chwilę potem dołączyli do mnie Zayn, Liam, Harry i Louis.
-No co tam? Co to za sprawa?
-Musimy w końcu pozbyć się Leroy'a. Znowu zalazł mi ten chuj za skórę. Zabiję go po prostu. Nie skrzywdzi mojej małej Olci.
-Znowu u niej był? -Harry załadował broń.
-Tak. Nic jej nie zrobił. Na szczęście.
-Myślisz, że gdzieś tu jest? -zapytał Liam.
-Tak, co piątek tu stacjonuje. Idziemy- powiedziałem i ruszyłem wzdłuż torów.
Po kilku krokach, usłyszałem odgłos muzyki.
-Idziemy chłopaki- weszliśmy tylnym wejściem. Chłopaki zajęli się obstawą a ja mogłem spokojnie dostać się do tego bydlaka.
-Leroy przyjacielu!- krzyknąłem, gdy go zobaczyłem.
-Horan! Co cię do mnie sprowadza? Chcesz towar?
Poszedłem do niego i szybko przyłożyłem pistolet do skroni.
-Towar? Ja cię kurwa zabiję, sukinsynie!
-Mnie? A cóż ja takiego ci zrobiłem?- ten chuj śmieje mi się w twarz. Załadowałem pistolet.
-Wszystko. Zrobiłeś wszystko. Czas za to zapłacić. Już więcej jej nie skrzywdzisz.
-Masz na myśli tą swoją małą sukę, która pieprzyła się na prawo i lewo?
Strzeliłem. Padł przede mną martwy. Nikt nie będzie obrażał i wyzywał mojego skarba. Nikt. W oddali słyszałem jeszcze strzały broni. Po chwili do pomieszczenia wpadli chłopcy.
-No, bierzcie ile zmieścicie- oznajmiłem i wyszedłem z pokoju. Od razu udałem się spowrotem do domu. Wiedziałem, że jutro podzielimy się łupem z chłopakami.
-Pan Horan?- odebrałem telefon.
-Tak, przy telefonie.
-Pańska dziewczyna podała mi pana numer. Została przywieziona do szpitala w ciężkim stanie. Czy mógłby pan przyjechać?- usłyszałem. Zmroziło mnie.
-Ale... Jak to... Co z nią?
-Nie mogę udzielać takich informacji przez telefon.
-D... Dobrze, będę za dziesięć minut.
Szybko zwróciłem na najbliższym rondzie.
W szpitalu dopadłem do recepcji i wypytałem kobietę o Olę. Leży w sali 19. Tam też się udałem. Wszedłem do pokoju w, którym leżała na łóżku podłączona do kroplówki.
-Ola...- poszedłem do niej i usiadłem na stołku.
-Niall... Przepraszam...-wyszeptała ledwo.
-A... Ale co się stało?- byłem przerażony tym, że ona leży na tym łóżku ledwo żywa a ja nic nie wiedziałem. Nie mogłem jej pomóc...
-Leroy... Jak wtedy do mnie przyszedł... To...
-Coś ci zrobił? Czemu mi nie powiedziałaś?
-Ja... Nie chciałam... Po prostu... Sama nie wiem czemu ci nie powiedziałam...
-Co ci zrobił? -złapałem ją za dłoń. Mimo, że teraz to już za późno, to i tak muszę wiedzieć.
-On... Wtargnął do domu i... I rzucił mną o ścianę a potem... Tak strasznie mocno bił... I mówił, że nie mam prawa żyć...- rozpłakała się a ja dopiero teraz zauważyłem jej posiniaczoną śliczną twarz.
-Cichutko...- wstałem z taboretu i usiadłem na jej łóżku tak, że opierała się o mnie plecami. Głaskałem ją po jej ślicznych długich poplątanych teraz włosach.
-Ale to jeszcze nie wszystko...- pociągnęła nosem i złapała za moją dłoń, mocno ściskając.
-Coś jeszcze ci zrobił?
-No bo... Ja byłam... Byłam w ciąży...
W momencie zapomniałem jak się oddycha. Była w ciąży?
-Ale?
-Ale poroniłam- ledwo wydusiła poprzez płacz.
-To przez niego? - zacisnąłem szczękę z wściekłości na tego potwora. Gdybym tylko mógł, zabiłbym go jeszcze raz.
-Tak. Bo gdy upadłam po uderzeniu o ścianę, zaczął mnie kopać. Dostałam nawet w twarz. A brzuch... Jest cały siny i są małe krwiaki... Nie było szans na to, żeby uratować to małe stworzenie...
-Już dobrze. Nie martw się. Leroy już nigdy cię nie skrzywdzi- powiedziałem i cmoknąłem ją we włosy.
-Dziękuję Niall. Dziękuję, że przy mnie jesteś- odwróciła się w moją stronę tak, że leżała na boku i objęła mnie w talii.
-Zawsze możemy sobie zmajstrować drugiego malucha. Jeśli chcesz- powiedziałem cicho, co wywołało delikatny uśmiech i rumieńce na jej twarzy.
-Chcę.
*******
No to, takie oto coś wyszło dla naszej Olci!
Nie wiem jak wyszło, sama oceń.
Rozdział będzie w niedzielę!
Juls, zwracam się do ciebie- twój pomysł na imagina bardzo mi się podoba, na pewno go zrobię, ale musisz poczekać na niego, bo muszę go ogarnąć, ale na pewno będzie.
<3
Waking up Beside you I'm a loaded gun I can't countain this anymore I'm all yours,I got no control No control
środa, 29 kwietnia 2015
niedziela, 26 kwietnia 2015
Rozdział 49
*** Oczami Ewy ***
Louis w ogóle nie chciał wypuścić mnie z objęć. Ale w końcu udało nam się wstać. Po dłuuuuuugim pożegnaniu w korytarzu, poszedł do chłopaków.
Ja natomiast ogarnęłam mój pokój, bo wyglądał jak... No jak by przeszedł po nim tajfun. Gdy pokój, w końcu wyglądał jak mój pokój, zeszłam na dół by posprzątać salon po kolacji.
Byłam w trakcie wycierana stołu, kiedy do domu weszła Marlena.
-Cześć Ewciu- powiedziała. Byłam zbyt pochłonięta wycieraniem, by na nią spojrzeć od razu, ale gdy tylko to zrobiłam, zamarłam.
Marlena stała w salonie, nie tyle co o własnych siłach, jak o kulach!
-Marlena, co ci się stało?! -dopadłam do niej i pomogłam usiąść na najbliższym fotelu.
-Nie jest tak źle, jak wygląda- uśmiechnęła się słabo.
-To wygląda strasznie! Masz mi w tej chwili powiedzieć co ci się stało.
-Dobrze mamo- zaśmiała się, ale zaraz spoważniała i zaczęła: -Jak wiesz, byłam wczoraj z Harry'm. No i zaprosił mnie do kina, potem zjedliśmy jakaś kolację no i potem...
-No mów!
-Zaproponował lodowisko. Jako, że ja lubię wszystko co związane jest z zimą, to poszliśmy. Hazz tak się rozkręcił, że w pewnym momencie po prostu wypadłam mu z rąk. No i oboje polecieliśmy na twardy lód. Zwijaliśmy się z bólu, dopóki nie zabrała nas karetka do szpitala.
-Do szpitala? Czemu nie zadzwoniłaś?
-Nie chciałam wam przeszkadzać, opowiadaj.
-Najpierw ty skończ swoją przygodę życia.
-No i... Lekarz powiedział mi, że mam skręconą kostkę a Harry naciągniętą rekę- spojrzała na mnie niepewnie i podwinęła nogawkę spodni. Kostka razem ze stopą jest zabadanżowana.
-Boże... Nie mogliście jakoś uważać? -no ręce opadają. Ta dziewczyna czasem mnie rozbraja. Oni naprawdę ze Styles'em do siebie pasują!
-No co ja mam ci powiedzieć? Chcieliśmy się pobawić trochę.
-A czy wy jesteście dziećmi? -westchnełam.
-Ojejciu. Nawet nie boli.
-Ale mogłaś się połamać. On też.
-O rany. Dobra, grunt, że żyjemy. Daj spokój.
Z westchnieniem podniosłam się i zabrałam ze stołu tacę z talerzami i szklankami. Ruszyłam do kuchni. Słyszałam jak Mar, po chwili jęków i stęków ruszyła za mną. Usadowiła się przy stole.
-Zrobisz mi herbaty?
-Jasne.
Nastawiłam wodę i poczekałam, aż się zagotuje. Zalałam dwa kubki i postawiłam je na stole.
-No to teraz ty- powiedziała i popatrzyła wyczekujaco na mnie. Powiedzieć jej? Nie zauważyła jeszcze pierścionka, więc? Może za karę nic jej nie powiem?
-Nic ci nie powiem, za karę- powiedziałam.
-Ej no. Nie rób mi tego! Ja muszę wiedzieć! -jej mina była bezcenna.
No i dałam się jej przekonać. I tak bym jej powiedziała.
Pierwsze co, to pokazałam jej dłoń na, której widniał śliczny pierścionek zaręczynowy od Lou.
-Aaaaaa!- zaczęła piszczeć z radości i złapała dłoń, by lepiej obejrzeć go. -Rany Boskie! Tomlinson ci się oświadczył! Chodź tu, to cię uściskam!
Tak zrobiłam i chwilę później Marlena ściskała mnie, tak mocno, że nawet Horan chyba tak nie potrafi...
-Dobra, bo mnie udusisz! -powiedziałam.
-No przepraszam, to ze szczęścia- odsunęła się ode mnie z wielkim uśmiechem.
Usiadłam spowrotem na swoim miejscu.
-Gadaj, jak to zrobił?
Opowiedziałam jej wszystko, ale z tych emocji, to pewnie coś ominęłam...
-Wow... Ja też tak chcę!
-To powiedz to Styles'owi! A poza tym, podobno nie lubisz romantycznych rzeczy -powiedziałam.
-A tam. Cofam to. To co zrobił Lou jest mega romantyczne! Kiedy ślub?
-Ej, ej, ej. Nie zapędzaj się tak! Wczoraj mi się oświadczył, myślisz, że rozmawialiśmy o tym?
-Ah, no tak! Pewnie były ciekawsze rzeczy do roboty, co?- uśmiechnęła się chytrze.
-Weź idź- schowałam twarz w dłoniach. Boże, jak ona mnie zna.
-Było było! Zrobiliście to?
-Marlena!
-No co? Powiedz mi, powiedz, bo uschnę jak nie będę wiedzieć!
-Tak!- powiedziałam w końcu. Nie dałaby mi żyć inaczej. -Zadowolona jesteś?
-Bardzo! Powiesz mi jak...
-Nie! Temat skończony. Dziękuję!
Szybko wstałam od stołu i poleciałam do salonu po resztę rzeczy.
Ona jest niemożliwa! Ze mnie wszystko wyciągnie a sama nic nie powie. Chociaż... Nie ma co, bo ona czeka z tym do ślubu... No Harry będzie musiał wstrzymać. Albo szybko się z nią żenić. Boże, o czym ja myślę?!
-Oj no przepraszam- Marlena dotarła jakoś do mnie i objęła.
-Ty powinnaś teraz odpoczywać a nie chodzić za mną- powiedziałam lekko zła, już nawet nie tymi jej tekstami, ale głupotą, bo zamiast leżeć to chodzi.
-Oj no dobra.
I tak po prostu walnęła się na kanapę, włączając tv. Okej...
-No. Ale obiad zrobisz sobie sama- powiedziałam i wróciłam do kuchni.
-Ej! Nie! Poczekaj, ja ci pomogę!- ta noga ją chyba tak nie boli, bo za chwilę pojawiła się przy mnie.
-Co mam robić?
-Obierz ziemniaki.
Po obiedzie obie walnęłyśmy się na kanapie oglądając jakiś durny serial niemiecki. Bez angielskiego tłumacza czy czegokolwiek. Zostało nam tylko oglądanie, ale w końcu Marlena się zdenerwowała i przełączyła na coś innego.
-Boże, nic nie ma w tej telewizji. Obłęd- westchnęła dziewczyna.
-No.
Nagle zadzwonił dzwonek.
-Kto to?- zapytałam.
-Harry.
-Harry? Przecież widział cię trzy godziny temu.
-No to Louis. Wejdź!- krzyknęła głośno Marlena. Drzwi się otworzyły. Usłyszałam kilka kroków, a potem przed nami pojawił się Louis. Ale ma wyczucie.
-Hej Marlena. Hej misiu- przytulił mnie. Usiadł obok Mar i wziął mnie na kolana.
-Co to za okazja, że odwiedziłeś nasze skromne progi w dzień? -zapytała Marlena.
-Wieczorem robimy imprezę- oznajmił z uśmiechem, patrząc na mnie.
-Z okazji...?
-Na pewno już wiesz. Oświadczyłem się Ewci- radość biła od niego na kilometr. Przyciągnął mnie do siebie i nasze usta złączyły się w pocałunku.
-Dobra, dobra! Straczy już! Zrozumiałam- Marlena odciągnęła mnie od Lou i zaczęliśmy się śmiać. -Gratulacje. O której zabawa?
-No ty chyba raczej z tą nogą nie pójdziesz- powiedziałam.
-Chyba raczej pójdę- powiedziała moim głosem.
-Co z jej nogą? -zainteresował się Louis.
-Skręcona po zobawach z Harry'm.
-No to fakt. Jego ręka też nie jest w najlepszym stanie, ale uparł się, że nikt nie zamknie go w pokoju.
-No to Marlenko, szykuj się, idziemy do chłopaków- ogłosiłam.
-A reporterzy?- zapytała.
-Paul się nimi zajmie, nikt was nie zauważy .
-Oby- powiedziałam i wtuliłam się w jego szyję.
**********
I tak oto zakończyłan ten rozdział.
Czyli wiemy co przytrafiło się Hazz'ie i Malrenie! :)
Dziękuję za 15 tys wyświetleń i wczorajsze 200!
!!UWAGA!!
Jeśli uda mi się napisać rozdział wcześniej, to dodam go 1 maja!
Ale jeśli nie, to standardowo w niedzielę, 3 maja!
Czymajcie się!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Louis w ogóle nie chciał wypuścić mnie z objęć. Ale w końcu udało nam się wstać. Po dłuuuuuugim pożegnaniu w korytarzu, poszedł do chłopaków.
Ja natomiast ogarnęłam mój pokój, bo wyglądał jak... No jak by przeszedł po nim tajfun. Gdy pokój, w końcu wyglądał jak mój pokój, zeszłam na dół by posprzątać salon po kolacji.
Byłam w trakcie wycierana stołu, kiedy do domu weszła Marlena.
-Cześć Ewciu- powiedziała. Byłam zbyt pochłonięta wycieraniem, by na nią spojrzeć od razu, ale gdy tylko to zrobiłam, zamarłam.
Marlena stała w salonie, nie tyle co o własnych siłach, jak o kulach!
-Marlena, co ci się stało?! -dopadłam do niej i pomogłam usiąść na najbliższym fotelu.
-Nie jest tak źle, jak wygląda- uśmiechnęła się słabo.
-To wygląda strasznie! Masz mi w tej chwili powiedzieć co ci się stało.
-Dobrze mamo- zaśmiała się, ale zaraz spoważniała i zaczęła: -Jak wiesz, byłam wczoraj z Harry'm. No i zaprosił mnie do kina, potem zjedliśmy jakaś kolację no i potem...
-No mów!
-Zaproponował lodowisko. Jako, że ja lubię wszystko co związane jest z zimą, to poszliśmy. Hazz tak się rozkręcił, że w pewnym momencie po prostu wypadłam mu z rąk. No i oboje polecieliśmy na twardy lód. Zwijaliśmy się z bólu, dopóki nie zabrała nas karetka do szpitala.
-Do szpitala? Czemu nie zadzwoniłaś?
-Nie chciałam wam przeszkadzać, opowiadaj.
-Najpierw ty skończ swoją przygodę życia.
-No i... Lekarz powiedział mi, że mam skręconą kostkę a Harry naciągniętą rekę- spojrzała na mnie niepewnie i podwinęła nogawkę spodni. Kostka razem ze stopą jest zabadanżowana.
-Boże... Nie mogliście jakoś uważać? -no ręce opadają. Ta dziewczyna czasem mnie rozbraja. Oni naprawdę ze Styles'em do siebie pasują!
-No co ja mam ci powiedzieć? Chcieliśmy się pobawić trochę.
-A czy wy jesteście dziećmi? -westchnełam.
-Ojejciu. Nawet nie boli.
-Ale mogłaś się połamać. On też.
-O rany. Dobra, grunt, że żyjemy. Daj spokój.
Z westchnieniem podniosłam się i zabrałam ze stołu tacę z talerzami i szklankami. Ruszyłam do kuchni. Słyszałam jak Mar, po chwili jęków i stęków ruszyła za mną. Usadowiła się przy stole.
-Zrobisz mi herbaty?
-Jasne.
Nastawiłam wodę i poczekałam, aż się zagotuje. Zalałam dwa kubki i postawiłam je na stole.
-No to teraz ty- powiedziała i popatrzyła wyczekujaco na mnie. Powiedzieć jej? Nie zauważyła jeszcze pierścionka, więc? Może za karę nic jej nie powiem?
-Nic ci nie powiem, za karę- powiedziałam.
-Ej no. Nie rób mi tego! Ja muszę wiedzieć! -jej mina była bezcenna.
No i dałam się jej przekonać. I tak bym jej powiedziała.
Pierwsze co, to pokazałam jej dłoń na, której widniał śliczny pierścionek zaręczynowy od Lou.
-Aaaaaa!- zaczęła piszczeć z radości i złapała dłoń, by lepiej obejrzeć go. -Rany Boskie! Tomlinson ci się oświadczył! Chodź tu, to cię uściskam!
Tak zrobiłam i chwilę później Marlena ściskała mnie, tak mocno, że nawet Horan chyba tak nie potrafi...
-Dobra, bo mnie udusisz! -powiedziałam.
-No przepraszam, to ze szczęścia- odsunęła się ode mnie z wielkim uśmiechem.
Usiadłam spowrotem na swoim miejscu.
-Gadaj, jak to zrobił?
Opowiedziałam jej wszystko, ale z tych emocji, to pewnie coś ominęłam...
-Wow... Ja też tak chcę!
-To powiedz to Styles'owi! A poza tym, podobno nie lubisz romantycznych rzeczy -powiedziałam.
-A tam. Cofam to. To co zrobił Lou jest mega romantyczne! Kiedy ślub?
-Ej, ej, ej. Nie zapędzaj się tak! Wczoraj mi się oświadczył, myślisz, że rozmawialiśmy o tym?
-Ah, no tak! Pewnie były ciekawsze rzeczy do roboty, co?- uśmiechnęła się chytrze.
-Weź idź- schowałam twarz w dłoniach. Boże, jak ona mnie zna.
-Było było! Zrobiliście to?
-Marlena!
-No co? Powiedz mi, powiedz, bo uschnę jak nie będę wiedzieć!
-Tak!- powiedziałam w końcu. Nie dałaby mi żyć inaczej. -Zadowolona jesteś?
-Bardzo! Powiesz mi jak...
-Nie! Temat skończony. Dziękuję!
Szybko wstałam od stołu i poleciałam do salonu po resztę rzeczy.
Ona jest niemożliwa! Ze mnie wszystko wyciągnie a sama nic nie powie. Chociaż... Nie ma co, bo ona czeka z tym do ślubu... No Harry będzie musiał wstrzymać. Albo szybko się z nią żenić. Boże, o czym ja myślę?!
-Oj no przepraszam- Marlena dotarła jakoś do mnie i objęła.
-Ty powinnaś teraz odpoczywać a nie chodzić za mną- powiedziałam lekko zła, już nawet nie tymi jej tekstami, ale głupotą, bo zamiast leżeć to chodzi.
-Oj no dobra.
I tak po prostu walnęła się na kanapę, włączając tv. Okej...
-No. Ale obiad zrobisz sobie sama- powiedziałam i wróciłam do kuchni.
-Ej! Nie! Poczekaj, ja ci pomogę!- ta noga ją chyba tak nie boli, bo za chwilę pojawiła się przy mnie.
-Co mam robić?
-Obierz ziemniaki.
Po obiedzie obie walnęłyśmy się na kanapie oglądając jakiś durny serial niemiecki. Bez angielskiego tłumacza czy czegokolwiek. Zostało nam tylko oglądanie, ale w końcu Marlena się zdenerwowała i przełączyła na coś innego.
-Boże, nic nie ma w tej telewizji. Obłęd- westchnęła dziewczyna.
-No.
Nagle zadzwonił dzwonek.
-Kto to?- zapytałam.
-Harry.
-Harry? Przecież widział cię trzy godziny temu.
-No to Louis. Wejdź!- krzyknęła głośno Marlena. Drzwi się otworzyły. Usłyszałam kilka kroków, a potem przed nami pojawił się Louis. Ale ma wyczucie.
-Hej Marlena. Hej misiu- przytulił mnie. Usiadł obok Mar i wziął mnie na kolana.
-Co to za okazja, że odwiedziłeś nasze skromne progi w dzień? -zapytała Marlena.
-Wieczorem robimy imprezę- oznajmił z uśmiechem, patrząc na mnie.
-Z okazji...?
-Na pewno już wiesz. Oświadczyłem się Ewci- radość biła od niego na kilometr. Przyciągnął mnie do siebie i nasze usta złączyły się w pocałunku.
-Dobra, dobra! Straczy już! Zrozumiałam- Marlena odciągnęła mnie od Lou i zaczęliśmy się śmiać. -Gratulacje. O której zabawa?
-No ty chyba raczej z tą nogą nie pójdziesz- powiedziałam.
-Chyba raczej pójdę- powiedziała moim głosem.
-Co z jej nogą? -zainteresował się Louis.
-Skręcona po zobawach z Harry'm.
-No to fakt. Jego ręka też nie jest w najlepszym stanie, ale uparł się, że nikt nie zamknie go w pokoju.
-No to Marlenko, szykuj się, idziemy do chłopaków- ogłosiłam.
-A reporterzy?- zapytała.
-Paul się nimi zajmie, nikt was nie zauważy .
-Oby- powiedziałam i wtuliłam się w jego szyję.
**********
I tak oto zakończyłan ten rozdział.
Czyli wiemy co przytrafiło się Hazz'ie i Malrenie! :)
Dziękuję za 15 tys wyświetleń i wczorajsze 200!
!!UWAGA!!
Jeśli uda mi się napisać rozdział wcześniej, to dodam go 1 maja!
Ale jeśli nie, to standardowo w niedzielę, 3 maja!
Czymajcie się!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
piątek, 24 kwietnia 2015
Libster Awards
Zostałam nominowana z bloga Karoliny Alicji http://mojefantazje-onedirection.blogspot.com
Dzięki kochana!<3
Pytania:
1.Pierwsza rzecz jaką robisz po wstaniu z łóżka?
2.Jakie jest Twoje największe marzenie?
3.Jaka jest Twoja najgorsza wada?
4.Jak długo planujesz prowadzić blog?
5.Gdybym mogła cofnąć czas zmieniłabym?
6.Masz już wyznaczony cel, do którego nieustannie dążysz?
7.Gdybyś przez jeden dzień mogła być kimś innym, kto by to był?
8.Twoja ulubiona potrawa?
9.Jak widzisz siebie za 10 lat?
10.Jaka byłaby twoja reakcja, gdyby któryś chłopak z One Direction zaprosiłby cię na randkę?
A teraz odpowiedzi!
1. Wyłączenie budzika przede wszystkim!
2.Jak na razie mam same nie realne, ale bliżej rzeczywistości, to mieć swoją własną cukiernię.
3.Najgorsza? Tylko jedna? Hm... Jestem strasznym leniem, ale tylko w domu :)
4.Jak długo... Dopóki nie skończą mi się pomysły!
5. To zależy jak daleko mogłabym go cofnąć... Czasami żałuję, że wybrałam to miejsce praktyk w, Którym teraz jeszcze się uczę. Ale to tylko czasami, gdy mam zły dzień. Wtedy jestem zła na wszystko i na wszystkich, soo...
Albo zmieniłabym miejsce zamieszkania na miasto.
6.Yes! Tak jak powiedziałam na początku, jest to związane z moim zawodem. Czyt. punkt 2.
7.Facetem. Taki jeden jest u mnie w cukierni. Ma na wszystko tak bardzo wyjebane, że sama bym tak chciała.
8.Rosołek mamuśki. Mogłabym jeść go codziennie!
9.Jeśli nie udałoby mi się założyć własnego zakładu i nie wyjadę za granicę, to pewnie skończę jako pracownik w jakiejś cukierni...
10.Jakie przyjemne pytanie!
Szok, zdziwienie, radość, zapewne nogi z waty i w ogóle..., ale nie przepuściłabym takiej szansy na poznanie idola.
Dziękuję raz jeszcze.
Moje nominacje:
1. http://oblivion-fanfiction-louis-tomlinson.blogspot.com
2. http://horan42.blogspot.com
3. http://diana-harry-styles-fanfiction.blogspot.com
4. http://youandi-louistomlinson-fanfiction.blogspot.com
5. http://forbidden-feeling-louistomlinson.blogspot.com
Moje pytania:
1. Co lubisz w sobie najbardziej?
2. Ulubiony szkolny przedmiot?
3. Czego nie lubisz?
4. Ulubione danie lub deser?
5. Czym zamierzasz zajmować się w przyszłości?
6. Twój ulubieniec z 1D? Dlaczego on?
7. Jak masz na imię?
8. Ile masz lat?
9. Masz jakieś zwierzątko domowe? Jak tak, to jakie?
10. Co zainspirowało cię do pisania bloga?
Okej, to tyle.
Dałam radę. Padam.
Dobranoc wam!
<3
środa, 22 kwietnia 2015
Imagin Liam
Wiara czyni cuda!
Pamiętam ten dzień, jakby wydarzyło to się wczoraj, a nie trzy lata temu.
Razem z Liamem wracaliśmy z wakacji. Byliśmy na Karaibach. Piękne i bardzo regenerujące miejsce.
-Halo?- odebrał telefon, który dzwonił już trzeci raz. Przez moment słuchał co mówił jego rozmówca. -Teraz? Szefie... Dopiero wróciliśmy z... No dobrze, będę za pół godziny.
Z westchnieniem odłożył telefon na poprzednie miejsce w schowku.
-Higgins?
-Tak. Kazał mi być zaraz w warsztacie, bo jest dużo pracy i nie mogę mieć dłużej wolnego.
-No dobrze. Nic na to nie poradzimy... -chwilę później byliśmy już pod naszym małym, skromnym domem z ogródkiem.
-Wniosę te walizki i uciekam.
Wysiedliśmy z samochodu, od razu skierowałam się do drzwi i otworzyłam je. Liam wniósł walizki i pożegnał się ze mną całusem, po czym zaraz pojechał do pracy.
Wiedziałam, że mój mąż prędko nie wróci. Czasem dziwię się, że jeszcze nie zwolnił się z tego miejsca. Płaci im grosze a oni harują dzień i noc. Ale wierzę w to, że jest w tym jakiś cel.
Rozpakowałam wszystkie cztery walizki, jakie zabraliśmy na Karaiby, zjadłam kolację i porozmawiałam ze swoją mamą, opowiadając jej o wakacjach. Potem obejrzałam jakiś program w telewizji i poszłam spać.
*** Następnego dnia ***
Liam nie pojawił się w nocy, więc pewnie wróci gdzieś po południu. Około godziny 11 rano dostałam telefon.
-Halo?
-Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Payne?
-Tak. W czym mogę pomóc? -zdziwiłam się.
-Pogotowie rejonowe w Wałbrzychu. Pan Liam Payne został przywieziony na nasz oddział dwie godziny temu.
-Co? Ale... Jak on się czuje? Co z nim?
-Nie będę pani okłamywał. Jego stan jest krytyczny. Niech pani pojawi się u nas jak najszybciej.
-D... Dobrze.
Lekarz rozłączył się a ja stałam nieruchomo jakiś czas, wpatrzona w ekran telefonu.
Liam w szpitalu? W krytycznym stanie? Ale... Jak to możliwe?
Jak najszybciej zabrałam torebkę i w ciągu dwudziestu minut byłam pod szpitalem.
-Przepraszam, gdzie leży mój mąż?- szybko zapytałam pani w recepcji o Liama.
-Jak pani się nazywa?
-Payne. Sophia Payne.
-Chwileczkę...- kobieta po czterdziestce zaczęła sprawdzać coś w komputerze. -Liam Payne przechodzi właśnie operację. Sala 19, tamtą windą- pokazała na żelazne drzwi znajdujące się najbliżej mnie. W windzie znalazłam się po kilku chwilach. Po minucie byłam już na odpowiednim korytarzu. Odnalezienie sali, nie było trudne, bo były tu tylko dwa pomieszczenia. Usiadłam na najbliższych krzesłach i czekałam.
Minęła godzina, potem druga i jeszcze dwie następne. Cztery godziny siedziałam w jednym i tym samym miejscu, nie wiedząc nic co dzieje się z moim mężem w tej sali. Niepokój i strach rozsadzał mnie od środka.
W końcu wyszedł lekarz. Poderwałam się z siedzenia i od razu zapytałam:
-Co z moim mężem?
Lekarz westchnął tylko, ale powiedział:
-Było bardzo trudno go ratować. Miał bardzo ciężki wypadek. Dosłownie wjechał pod ciężarówkę- na te słowa zrobiło mi się słabo i gdyby nie doktor, pewnie leżałabym teraz na podłodze.
-Ale... Jak to pod ciężarówkę...? Przecież...- powiedziałam nieskładnie, gdy siedziałam i popijałam wodę.
-Nie wiemy jak. Policja już się tym zajmuje.
-Ale co z nim?- nie obchodziło mnie to, co robią policjanci. Interesuje mnie mój mąż.
-Jest w bardzo ciężkim stanie. Najbliższe dni pokażą czy przeżyje i czy wróci do pełnej sprawności.
-Czy chce pan powiedzieć...
-Tak. Pani mąż ma uszkodzony kręgosłup. Nie jest to ciężkie uszkodzenie, ale wiąże się ono z powikłaniami. Może nawet skończyć to się wózkiem inwalidzkim.
-Czy ma jakieś inne obrażenia?
-Ma złamaną lewą rękę, dwa żebra i kilka zadrapań. I tak wyszedł z tego cało. Proszę być w dobrej myśli.
-W jakiej sali będzie leżał? -zapytałam jeszcze, zanim odszedł.
-Na OIOM-ie w sali 64.
-Dziękuję.
Lekarz zostawił mnie samą.
Jak to wyszedł z tego cały? Mogło być jeszcze gorzej?
Nie zdążyłam pomyśleć, bo drzwi przez które wyszedł lekarz, otworzyły się ponownie i zobaczyłam go. Wieźli go szybko, nie zdążyłam do niego w ogóle podejść. Ruszyłam za nimi i w końcu dotarłam do sali w której będzie teraz przebywał. Widziałam jak pokolei podpinają do tych wszystkich maszyn i urządzeń, które miały za zadanie utrzymywać go przy życiu.
Jeszcze nigdy tak się o niego nie bałam.
Każdego dnia przed pójściem do szpitala, chodziłam do kościoła. Nie to żebym w ogóle nie chodziła. Razem z Liamem jesteśmy ludźmi wierzącymi i praktykującymi.
Odmawiałam różne modlitwy z nadzieją, że Pan Bóg usłyszy moje wołania.
**** Trzy tygodnie później ****
Dziś jak zwykle byłam w kościele. Nawet rozmawiałam z księdzem, który udzielał nam sakramentu małżeństwa. Obiecał modlić się w jego intencji.
Weszłam do sali Liama. Lekarze już od początku pozwolili mi przebywać na sali z nim. Twierdzili, że to pomoże mu się szybciej obudzić. Ja byłam tego pewna. Każdego dnia opowiadałam mu co robiłam, jak wracałam od niego do domu.
W pewnej chwili poczułam delikatny ruch w mojej dłoni. Mogło mi się to przewidzieć, ale naprawdę to poczułam. Puściłam jego dłoń i zaraz po tym zobaczyłam jak on naprawdę poruszył palcem wskazującym!
-Panie doktorze!- zawołałam a on natychmiast pojawił się przy mnie.
-Co się dzieje pani Sophio?
-Liam poruszył palcem! O! A teraz rusza głową! - mówiłam podekscytowana przez łzy radości.
-Rzeczywiście. Dobrze, musi pani opuścić salę.
-Ale...
Jakaś pielęgniarka wyprowadziła mnie z pomieszczenia. Chciałam zobaczyć co oni tam robią, ale nie mogłam. Byłam zdenerwowana i szczęśliwa w jednym. Mój mąż wraca do mnie po prawie miesiącu śpiączki!
-Boże, dziękuję! -wzniosłam oczy ku niebu.
-I jak z nim?- zapytałam od razu, gdy z jego sali wyszedł lekarz prowadzący.
-Jest nieprzytomny, ale reaguje na bodźce. Myślę, że jeszcze dwa, trzy dni i pani mąż wróci do nas całkowicie- lekarz posłał mi pokrzepiający uśmiech.
-M... Mogę do niego wrócić? -zapytałam.
-Tak. Będzie mu pani teraz potrzebna.
Weszłam spowrotem na salę. Jedna z pielęgniarek uśmiechnęła się do mnie z współczuciem. Bez żadnego słowa usiadłam spowrotem przy nim.
Zanim wyszłam ze szpitala i wróciłam do domu, zmówiłam cichą modlitwę, by aniołowie mieli go w swojej opiece.
*** następnego dnia ***
Rano obudziłam się z wielką radością i pozytywnym nastawieniem na dzisiejszy dzień.
Może to za sprawą tego snu?
Śniło mi się, że ktoś przyszedł do mnie. Nie widziałam dokładnie kim on był, ale powiedział do mnie tylko te słowa:
-"Nie martw się. Twój mąż wyzdrowieje. Wszystko będzie dobrze."
Uwierzyłam mu. Nie wiedziałam kim jest, ale jego głos był spokojny i kojący.
Zjadłam śniadanie i ponownie udałam się do szpitala.
-Świetnie, że pani przyszła. Mam cudowne wieści- rozpromieniony doktor Styles.
-Tak? Co się stało? Coś z Liamem?
-Tak. Zapraszam do jego sali.
Szybko pośpieszyłam za lekarzem i po chwili byliśmy na miejscu.
To co zobaczyłam...
Tak bardzo mnie ucieszyło! Moje serce zaczęło szybciej pracować. Liam leżał na łóżku, w pełni świadomy, jakby dopiero co obudził się ze snu po nocy!
-Liam!- podeszłam do niego i lekko przytuliłam, by nie bolało go bardziej.
-Jestem tu kochanie- odpowiedział mi i objął mnie mocno.
-Niech pan powie jak pan się czuje- powiedział lekarz.
-Swietnie. Tak dobrze, jak nigdy dotąd.
-Ma pan czucie w nogach? Niech pan spróbuje poruszyć stopą- lekarz odchylił skrawek kołdry i przypatrywał się na poczynania mojego męża.
-Brawo!- pochwalił go doktor, gdy zobaczył, jak Liam porusza sprawnie obiema stopami.
Byłam szczęśliwa jak nigdy!
-Toż to cud! Pierwszy raz w mojej długoletniej karierze, mamy do czynienia z cudownym ozdrowieniem! Nie było do tej pory takiego przypadku, żeby pacjent wrócił do sprawności. Musimy zrobić jeszcze kilka badań, by upewnić się, że wszystko w porządku z panem.
-To wspaniale!- ucieszyłam się i usiadłam na krześle, trzymając dłoń ukochanego.
-Tak. Dobrze, niech pan dzisiaj odpoczywa. Jutro zaczniemy pana męczyć- lekarz wyszedł a ja uśmiechnęłam się do chłopaka z miłością.
Taka oto moja historia. Liam szybko wrócił do pełnej sprawności. Jego kręgosłup cudem nie został uszkodzony w tych miejscach, które odpowiadały za wykonywanie ruchu.
Rehabilitacja trwała dwa miesiące. Trener był pod wrażeniem postępów jakie Liam robił z dnia na dzień.
Dziś jest w pełni sprawny, jego kręgosłup ma się świetnie.
Ta historia pokazuje, że wiara naprawdę czyni cuda.
*******
A więc może dwa słowa wyjaśnienia, co to tego powyżej.
Ten imagin to opowiadanie, które napisałam na konkurs.
Uwaga! Na konkurs siostry. Mam tylko nadzieję, że jakoś udało mi się sprostać tematowi:
"Wiara czyni cuda"
Oczywiście, imiona były zmienione, ale stwierdziłam, że dodam go jako imagin z Liamem, bo mało jest o nim.
A więc co o nim myślicie?
Ja wracam do pisania rozdziału!
Niestety, nie będzie on wcześniej niż w niedzielę, bo teraz będę mieć trzy ciężkie dni i po prostu nie będę w stanie go skończyć i dodać.
<3
Pamiętam ten dzień, jakby wydarzyło to się wczoraj, a nie trzy lata temu.
Razem z Liamem wracaliśmy z wakacji. Byliśmy na Karaibach. Piękne i bardzo regenerujące miejsce.
-Halo?- odebrał telefon, który dzwonił już trzeci raz. Przez moment słuchał co mówił jego rozmówca. -Teraz? Szefie... Dopiero wróciliśmy z... No dobrze, będę za pół godziny.
Z westchnieniem odłożył telefon na poprzednie miejsce w schowku.
-Higgins?
-Tak. Kazał mi być zaraz w warsztacie, bo jest dużo pracy i nie mogę mieć dłużej wolnego.
-No dobrze. Nic na to nie poradzimy... -chwilę później byliśmy już pod naszym małym, skromnym domem z ogródkiem.
-Wniosę te walizki i uciekam.
Wysiedliśmy z samochodu, od razu skierowałam się do drzwi i otworzyłam je. Liam wniósł walizki i pożegnał się ze mną całusem, po czym zaraz pojechał do pracy.
Wiedziałam, że mój mąż prędko nie wróci. Czasem dziwię się, że jeszcze nie zwolnił się z tego miejsca. Płaci im grosze a oni harują dzień i noc. Ale wierzę w to, że jest w tym jakiś cel.
Rozpakowałam wszystkie cztery walizki, jakie zabraliśmy na Karaiby, zjadłam kolację i porozmawiałam ze swoją mamą, opowiadając jej o wakacjach. Potem obejrzałam jakiś program w telewizji i poszłam spać.
*** Następnego dnia ***
Liam nie pojawił się w nocy, więc pewnie wróci gdzieś po południu. Około godziny 11 rano dostałam telefon.
-Halo?
-Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Payne?
-Tak. W czym mogę pomóc? -zdziwiłam się.
-Pogotowie rejonowe w Wałbrzychu. Pan Liam Payne został przywieziony na nasz oddział dwie godziny temu.
-Co? Ale... Jak on się czuje? Co z nim?
-Nie będę pani okłamywał. Jego stan jest krytyczny. Niech pani pojawi się u nas jak najszybciej.
-D... Dobrze.
Lekarz rozłączył się a ja stałam nieruchomo jakiś czas, wpatrzona w ekran telefonu.
Liam w szpitalu? W krytycznym stanie? Ale... Jak to możliwe?
Jak najszybciej zabrałam torebkę i w ciągu dwudziestu minut byłam pod szpitalem.
-Przepraszam, gdzie leży mój mąż?- szybko zapytałam pani w recepcji o Liama.
-Jak pani się nazywa?
-Payne. Sophia Payne.
-Chwileczkę...- kobieta po czterdziestce zaczęła sprawdzać coś w komputerze. -Liam Payne przechodzi właśnie operację. Sala 19, tamtą windą- pokazała na żelazne drzwi znajdujące się najbliżej mnie. W windzie znalazłam się po kilku chwilach. Po minucie byłam już na odpowiednim korytarzu. Odnalezienie sali, nie było trudne, bo były tu tylko dwa pomieszczenia. Usiadłam na najbliższych krzesłach i czekałam.
Minęła godzina, potem druga i jeszcze dwie następne. Cztery godziny siedziałam w jednym i tym samym miejscu, nie wiedząc nic co dzieje się z moim mężem w tej sali. Niepokój i strach rozsadzał mnie od środka.
W końcu wyszedł lekarz. Poderwałam się z siedzenia i od razu zapytałam:
-Co z moim mężem?
Lekarz westchnął tylko, ale powiedział:
-Było bardzo trudno go ratować. Miał bardzo ciężki wypadek. Dosłownie wjechał pod ciężarówkę- na te słowa zrobiło mi się słabo i gdyby nie doktor, pewnie leżałabym teraz na podłodze.
-Ale... Jak to pod ciężarówkę...? Przecież...- powiedziałam nieskładnie, gdy siedziałam i popijałam wodę.
-Nie wiemy jak. Policja już się tym zajmuje.
-Ale co z nim?- nie obchodziło mnie to, co robią policjanci. Interesuje mnie mój mąż.
-Jest w bardzo ciężkim stanie. Najbliższe dni pokażą czy przeżyje i czy wróci do pełnej sprawności.
-Czy chce pan powiedzieć...
-Tak. Pani mąż ma uszkodzony kręgosłup. Nie jest to ciężkie uszkodzenie, ale wiąże się ono z powikłaniami. Może nawet skończyć to się wózkiem inwalidzkim.
-Czy ma jakieś inne obrażenia?
-Ma złamaną lewą rękę, dwa żebra i kilka zadrapań. I tak wyszedł z tego cało. Proszę być w dobrej myśli.
-W jakiej sali będzie leżał? -zapytałam jeszcze, zanim odszedł.
-Na OIOM-ie w sali 64.
-Dziękuję.
Lekarz zostawił mnie samą.
Jak to wyszedł z tego cały? Mogło być jeszcze gorzej?
Nie zdążyłam pomyśleć, bo drzwi przez które wyszedł lekarz, otworzyły się ponownie i zobaczyłam go. Wieźli go szybko, nie zdążyłam do niego w ogóle podejść. Ruszyłam za nimi i w końcu dotarłam do sali w której będzie teraz przebywał. Widziałam jak pokolei podpinają do tych wszystkich maszyn i urządzeń, które miały za zadanie utrzymywać go przy życiu.
Jeszcze nigdy tak się o niego nie bałam.
Każdego dnia przed pójściem do szpitala, chodziłam do kościoła. Nie to żebym w ogóle nie chodziła. Razem z Liamem jesteśmy ludźmi wierzącymi i praktykującymi.
Odmawiałam różne modlitwy z nadzieją, że Pan Bóg usłyszy moje wołania.
**** Trzy tygodnie później ****
Dziś jak zwykle byłam w kościele. Nawet rozmawiałam z księdzem, który udzielał nam sakramentu małżeństwa. Obiecał modlić się w jego intencji.
Weszłam do sali Liama. Lekarze już od początku pozwolili mi przebywać na sali z nim. Twierdzili, że to pomoże mu się szybciej obudzić. Ja byłam tego pewna. Każdego dnia opowiadałam mu co robiłam, jak wracałam od niego do domu.
W pewnej chwili poczułam delikatny ruch w mojej dłoni. Mogło mi się to przewidzieć, ale naprawdę to poczułam. Puściłam jego dłoń i zaraz po tym zobaczyłam jak on naprawdę poruszył palcem wskazującym!
-Panie doktorze!- zawołałam a on natychmiast pojawił się przy mnie.
-Co się dzieje pani Sophio?
-Liam poruszył palcem! O! A teraz rusza głową! - mówiłam podekscytowana przez łzy radości.
-Rzeczywiście. Dobrze, musi pani opuścić salę.
-Ale...
Jakaś pielęgniarka wyprowadziła mnie z pomieszczenia. Chciałam zobaczyć co oni tam robią, ale nie mogłam. Byłam zdenerwowana i szczęśliwa w jednym. Mój mąż wraca do mnie po prawie miesiącu śpiączki!
-Boże, dziękuję! -wzniosłam oczy ku niebu.
-I jak z nim?- zapytałam od razu, gdy z jego sali wyszedł lekarz prowadzący.
-Jest nieprzytomny, ale reaguje na bodźce. Myślę, że jeszcze dwa, trzy dni i pani mąż wróci do nas całkowicie- lekarz posłał mi pokrzepiający uśmiech.
-M... Mogę do niego wrócić? -zapytałam.
-Tak. Będzie mu pani teraz potrzebna.
Weszłam spowrotem na salę. Jedna z pielęgniarek uśmiechnęła się do mnie z współczuciem. Bez żadnego słowa usiadłam spowrotem przy nim.
Zanim wyszłam ze szpitala i wróciłam do domu, zmówiłam cichą modlitwę, by aniołowie mieli go w swojej opiece.
*** następnego dnia ***
Rano obudziłam się z wielką radością i pozytywnym nastawieniem na dzisiejszy dzień.
Może to za sprawą tego snu?
Śniło mi się, że ktoś przyszedł do mnie. Nie widziałam dokładnie kim on był, ale powiedział do mnie tylko te słowa:
-"Nie martw się. Twój mąż wyzdrowieje. Wszystko będzie dobrze."
Uwierzyłam mu. Nie wiedziałam kim jest, ale jego głos był spokojny i kojący.
Zjadłam śniadanie i ponownie udałam się do szpitala.
-Świetnie, że pani przyszła. Mam cudowne wieści- rozpromieniony doktor Styles.
-Tak? Co się stało? Coś z Liamem?
-Tak. Zapraszam do jego sali.
Szybko pośpieszyłam za lekarzem i po chwili byliśmy na miejscu.
To co zobaczyłam...
Tak bardzo mnie ucieszyło! Moje serce zaczęło szybciej pracować. Liam leżał na łóżku, w pełni świadomy, jakby dopiero co obudził się ze snu po nocy!
-Liam!- podeszłam do niego i lekko przytuliłam, by nie bolało go bardziej.
-Jestem tu kochanie- odpowiedział mi i objął mnie mocno.
-Niech pan powie jak pan się czuje- powiedział lekarz.
-Swietnie. Tak dobrze, jak nigdy dotąd.
-Ma pan czucie w nogach? Niech pan spróbuje poruszyć stopą- lekarz odchylił skrawek kołdry i przypatrywał się na poczynania mojego męża.
-Brawo!- pochwalił go doktor, gdy zobaczył, jak Liam porusza sprawnie obiema stopami.
Byłam szczęśliwa jak nigdy!
-Toż to cud! Pierwszy raz w mojej długoletniej karierze, mamy do czynienia z cudownym ozdrowieniem! Nie było do tej pory takiego przypadku, żeby pacjent wrócił do sprawności. Musimy zrobić jeszcze kilka badań, by upewnić się, że wszystko w porządku z panem.
-To wspaniale!- ucieszyłam się i usiadłam na krześle, trzymając dłoń ukochanego.
-Tak. Dobrze, niech pan dzisiaj odpoczywa. Jutro zaczniemy pana męczyć- lekarz wyszedł a ja uśmiechnęłam się do chłopaka z miłością.
Taka oto moja historia. Liam szybko wrócił do pełnej sprawności. Jego kręgosłup cudem nie został uszkodzony w tych miejscach, które odpowiadały za wykonywanie ruchu.
Rehabilitacja trwała dwa miesiące. Trener był pod wrażeniem postępów jakie Liam robił z dnia na dzień.
Dziś jest w pełni sprawny, jego kręgosłup ma się świetnie.
Ta historia pokazuje, że wiara naprawdę czyni cuda.
*******
A więc może dwa słowa wyjaśnienia, co to tego powyżej.
Ten imagin to opowiadanie, które napisałam na konkurs.
Uwaga! Na konkurs siostry. Mam tylko nadzieję, że jakoś udało mi się sprostać tematowi:
"Wiara czyni cuda"
Oczywiście, imiona były zmienione, ale stwierdziłam, że dodam go jako imagin z Liamem, bo mało jest o nim.
A więc co o nim myślicie?
Ja wracam do pisania rozdziału!
Niestety, nie będzie on wcześniej niż w niedzielę, bo teraz będę mieć trzy ciężkie dni i po prostu nie będę w stanie go skończyć i dodać.
<3
niedziela, 19 kwietnia 2015
Niall zamówienie
Okej, rozdział dodany, to teraz kolejne zamówienie!!
Dla Zuzi <3
Kolejny raz zamknęłam się w swoim pokoju, by w spokoju móc popłakać z bezsilności. Wiedziałam na co się piszę. Ale miałam już dość, tego co się dzieje.
Nagle rozdzwonił się mój telefon z, którego pobrzmiewała cicha piosenka. Niechętnie spojrzałam na ekran, ale widząc dzwoniącego, szybko odrzuciłam połączenie. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo znowu by zapewniał, że robi wszystko by to powstrzymać, lub ograniczyć, no ale...
Od roku mu się to nie udaje.
-Zuza... Niall przyszedł- do pokoju bez pukania weszła Melissa. Jle tu już siedzę?!
-Dobra, wpuść go- starłam łzy pobierznie. Nawet nie chciałam wyglądać dobrze. Dla niego nie muszę.
Nie wiem czy z nim nie zerwać... W końcu.
Siostra wyszła a chwilę potem do pokoju wszedł Niall.
-Zuzia...- odezwał się i podszedł do mnie.
-Niall, mam dość- powiedziałam otwarcie, patrząc na niego boleśnie. Widziałam ten ból w jego niebieściutkich ślicznych oczach. -Nie jestem już w stanie tego wytrzymać. Nie jestem tak odporna jak ty.
-Zuza, wcale nie musisz...
-Nie Niall. Dłużej tego nie wytrzymam. Przeczytam jeszcze raz o tym, że jestem brzydka, że jestem nic nie wartą szmatą do podłogi i jestem z tobą tylko dlatego, że masz miliony na koncie a poprostu zabiję się. Twoje fanki będą zadowolone.
Niall patrzył na mnie z przerażeniem. -
-Nie możesz mi tego zrobić. Kocham cię nad życie!
-Ja ciebie też, Niall. To wszystko mnie przeraża! Boję się wyjść z domu, żeby mnie nie napadły w drodze do pracy!
-Przepraszam kochanie. Tak bardzo cię przepraszam. Powinienem odejść z zespołu jak to się tylko zaczęło.
-Nie! Nie możesz tego zrobić. Po prostu... Musimy się rozstać. Tak będzie najlepiej. Dla ciebie, dla mnie. Twoje fanki będą wniebowzięte.
-Zuza ja cię kocham!- upadł na kolana przede mną, łapiąc za dłonie.
-Niall, błagam cię. Zostaw mnie. Nie możemy być razem... To koniec. Wyjdź.
Chłopak ze zrezygnowaniem podniósł się.
-Na pewno tego chcesz?
-Tak.
-Dobrze. Ale ja tak tego nie zostawię. Będę o ciebie walczyć, do końca- złożył na moich ustach pocałunek i wyszedł.
A ja znów rzuciłam się w wir płaczu.
*** Oczami Nialla ***
Od tygodnia jestem wrakiem. Bez Zuzi mój świat to tylko szara rzeczywistość w której muszę żyć. Sam. Bez niej. Prawda jest taka, że jestem wściekły na te dziewczyny, które ją obrażały. Za każdym razem, gdy czytała te wszystkie hejty i widziałem jej łzy z tego powodu, bałem się, że w końcu mnie przez to zostawi. No i stało się.
-Niall, może coś zjesz?- do pokoju wszedł Zayn z tacą pełną jedzenia.
-Nie jestem głodny- odburknąłem tylko. Chłopak z westchnieniem wyszedł z pokoju. Kiedyś jedzenie poprawiało mi humor. Ale nie teraz...
Postanowiłem w końcu się wyżalić. Powiedzieć co czuję.
Wszedłem na swoje konto na tt. Było mnóstwo pytań o to jak się czuję. A czy ktoś pomyślał o tym, jak będzie czuła się Zuza jak przeczyta te wszystkie hejty?!
Zacząłem pisać. I miałem gdzieś, że moi fani odwrócą się po tym ode mnie.
" Pytacie jak się czuję? Jak mam się czuć skoro nie mam powietrza, żeby nim móc oddychać? Jak mam żyć? Jak tworzyć piosenki, skoro nie mam natchnienia? Jak mam sobie poradzić z otaczającym mnie światem, bez osoby, która mi w tym pomagała, wspierała w najgorszych dla mnie momentach?
Dlaczego mam rano wstawać z łóżka, skoro nie mam dla kogo?
Dziękuję wszystkim hejterom, którzy nazywali ją brzydką.
Dziękuję tym, którzy mówili o niej, że jest nic nie wartą szmatą do podłogi.
Dziękuję tym, którzy twierdzili, że jest ze mną dla pieniędzy, choć tak naprawdę nie wiecie o niej nic.
Zuzanna była dla mnie powietrzem, natchnieniem, wsparciem, powodem by wstać rano z łóżka i być gotowym na długi dzień. Była dla mnie wszystkim, a przez tyle okropnych zdań skierowanych do niej, postanowiła odejść. Powiedziała, że ma dość i, że nie będzie już denerwować moich fanek swoją obecnością.
Powiem to otwarcie i szczerze, bo chcę być z wami wszystkimi szczery:
Zuza odeszła ode mnie. Nie chciała być więcej torturowana.
Tak, to było dla niej torturą, czytanie takich obraźliwych słów. Nikt z was jej nie zna. Nic o niej nie wiecie a jednak wydaje się wam, że po wyglądzie wiecie wszystko. Zuza to najukochańsza osoba pod słońcem! Kocham ją całym sobą, a teraz...
Nie myślcie, że to jakaś obelga z mojej strony. Nie! Po prostu... Następnym razem przemyślcie, jakie konsekwencje bedzie miało to co napiszecie, zanim coś napiszecie..."
Tak, napisałem to i zaraz opublikowałem. Nie żałowałem żadnego słowa, przecinka, ani kropki. Nie obchodzi mnie, że mnie teraz znienawidzą. Niech dadzą jej spokój.
Otarłem łzy, które zdąrzyły się nazbierać podczas pisania. Wylogowałem się z tt i poszedłem spać.
** Dwa dni później **
To co się dzieje, to jakiś cud!
Pod tym co napisałem tamtego wieczora, nie było żadnego hejtu. Albo ktoś pisał, że mam rację, albo... Przepraszał. To coś niesamowitego!
Myślałem, że mnie znienawidzą za to co napisałem. A oni obiecali, że już więcej nic złego o niej nie napiszą. Jeśli mówili prawdę, to jestem dumny z tego, że mam takich fanów. Chłopcy byli na początku źli za to, ale zrozumieli i cieszyli się razem ze mną.
Następnego dnia w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Z nadzieją, że to Zuza, pobiegłem otworzyć. Stała tam. Ubrana zwyczajnie i na luzie, tak jak lubię. Serce mocniej mi zabiło,gdy ją zobaczyłem.
-Cześć Niall- powiedziała cicho.
-Wejdź.
Weszła do środka. Przeszliśmy do salonu. Patrzyłem na nią.
-Niall, co się stało? -zapytała w końcu.
-Co masz na myśli? -złapałem ją za dłonie.
-No bo... Nikt mnie już nie hejtuje, nie wyzywa... Tylko... Ciągle przychodzą przeprosiny. Czy to twoja sprawka? -zapytała, lekko się uśmiechając.
-Powiedziałem ci, że się nie poddam.
-Niall...
-Wróć do mnie. Nie daję bez ciebie rady. Jesteś dla mnie wszystkim- ująłem jej twarz w dłonie. -Kocham cię.
-Ja ciebie też. Ale co jeśli to znowu wróci?
-Nie wróci.
Pocałowałem ją. Uśmiechnęła się i przytuliła do mnie.
I miałem rację. Nie wróciło.
*******
Mam nadzieję, że nie urażę kogoś, czy coś...
Takie oto zamówienie dla Zuzi.
Nie wiem czy ci się podoba.
Sama oceń.
<3
Dla Zuzi <3
Kolejny raz zamknęłam się w swoim pokoju, by w spokoju móc popłakać z bezsilności. Wiedziałam na co się piszę. Ale miałam już dość, tego co się dzieje.
Nagle rozdzwonił się mój telefon z, którego pobrzmiewała cicha piosenka. Niechętnie spojrzałam na ekran, ale widząc dzwoniącego, szybko odrzuciłam połączenie. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo znowu by zapewniał, że robi wszystko by to powstrzymać, lub ograniczyć, no ale...
Od roku mu się to nie udaje.
-Zuza... Niall przyszedł- do pokoju bez pukania weszła Melissa. Jle tu już siedzę?!
-Dobra, wpuść go- starłam łzy pobierznie. Nawet nie chciałam wyglądać dobrze. Dla niego nie muszę.
Nie wiem czy z nim nie zerwać... W końcu.
Siostra wyszła a chwilę potem do pokoju wszedł Niall.
-Zuzia...- odezwał się i podszedł do mnie.
-Niall, mam dość- powiedziałam otwarcie, patrząc na niego boleśnie. Widziałam ten ból w jego niebieściutkich ślicznych oczach. -Nie jestem już w stanie tego wytrzymać. Nie jestem tak odporna jak ty.
-Zuza, wcale nie musisz...
-Nie Niall. Dłużej tego nie wytrzymam. Przeczytam jeszcze raz o tym, że jestem brzydka, że jestem nic nie wartą szmatą do podłogi i jestem z tobą tylko dlatego, że masz miliony na koncie a poprostu zabiję się. Twoje fanki będą zadowolone.
Niall patrzył na mnie z przerażeniem. -
-Nie możesz mi tego zrobić. Kocham cię nad życie!
-Ja ciebie też, Niall. To wszystko mnie przeraża! Boję się wyjść z domu, żeby mnie nie napadły w drodze do pracy!
-Przepraszam kochanie. Tak bardzo cię przepraszam. Powinienem odejść z zespołu jak to się tylko zaczęło.
-Nie! Nie możesz tego zrobić. Po prostu... Musimy się rozstać. Tak będzie najlepiej. Dla ciebie, dla mnie. Twoje fanki będą wniebowzięte.
-Zuza ja cię kocham!- upadł na kolana przede mną, łapiąc za dłonie.
-Niall, błagam cię. Zostaw mnie. Nie możemy być razem... To koniec. Wyjdź.
Chłopak ze zrezygnowaniem podniósł się.
-Na pewno tego chcesz?
-Tak.
-Dobrze. Ale ja tak tego nie zostawię. Będę o ciebie walczyć, do końca- złożył na moich ustach pocałunek i wyszedł.
A ja znów rzuciłam się w wir płaczu.
*** Oczami Nialla ***
Od tygodnia jestem wrakiem. Bez Zuzi mój świat to tylko szara rzeczywistość w której muszę żyć. Sam. Bez niej. Prawda jest taka, że jestem wściekły na te dziewczyny, które ją obrażały. Za każdym razem, gdy czytała te wszystkie hejty i widziałem jej łzy z tego powodu, bałem się, że w końcu mnie przez to zostawi. No i stało się.
-Niall, może coś zjesz?- do pokoju wszedł Zayn z tacą pełną jedzenia.
-Nie jestem głodny- odburknąłem tylko. Chłopak z westchnieniem wyszedł z pokoju. Kiedyś jedzenie poprawiało mi humor. Ale nie teraz...
Postanowiłem w końcu się wyżalić. Powiedzieć co czuję.
Wszedłem na swoje konto na tt. Było mnóstwo pytań o to jak się czuję. A czy ktoś pomyślał o tym, jak będzie czuła się Zuza jak przeczyta te wszystkie hejty?!
Zacząłem pisać. I miałem gdzieś, że moi fani odwrócą się po tym ode mnie.
" Pytacie jak się czuję? Jak mam się czuć skoro nie mam powietrza, żeby nim móc oddychać? Jak mam żyć? Jak tworzyć piosenki, skoro nie mam natchnienia? Jak mam sobie poradzić z otaczającym mnie światem, bez osoby, która mi w tym pomagała, wspierała w najgorszych dla mnie momentach?
Dlaczego mam rano wstawać z łóżka, skoro nie mam dla kogo?
Dziękuję wszystkim hejterom, którzy nazywali ją brzydką.
Dziękuję tym, którzy mówili o niej, że jest nic nie wartą szmatą do podłogi.
Dziękuję tym, którzy twierdzili, że jest ze mną dla pieniędzy, choć tak naprawdę nie wiecie o niej nic.
Zuzanna była dla mnie powietrzem, natchnieniem, wsparciem, powodem by wstać rano z łóżka i być gotowym na długi dzień. Była dla mnie wszystkim, a przez tyle okropnych zdań skierowanych do niej, postanowiła odejść. Powiedziała, że ma dość i, że nie będzie już denerwować moich fanek swoją obecnością.
Powiem to otwarcie i szczerze, bo chcę być z wami wszystkimi szczery:
Zuza odeszła ode mnie. Nie chciała być więcej torturowana.
Tak, to było dla niej torturą, czytanie takich obraźliwych słów. Nikt z was jej nie zna. Nic o niej nie wiecie a jednak wydaje się wam, że po wyglądzie wiecie wszystko. Zuza to najukochańsza osoba pod słońcem! Kocham ją całym sobą, a teraz...
Nie myślcie, że to jakaś obelga z mojej strony. Nie! Po prostu... Następnym razem przemyślcie, jakie konsekwencje bedzie miało to co napiszecie, zanim coś napiszecie..."
Tak, napisałem to i zaraz opublikowałem. Nie żałowałem żadnego słowa, przecinka, ani kropki. Nie obchodzi mnie, że mnie teraz znienawidzą. Niech dadzą jej spokój.
Otarłem łzy, które zdąrzyły się nazbierać podczas pisania. Wylogowałem się z tt i poszedłem spać.
** Dwa dni później **
To co się dzieje, to jakiś cud!
Pod tym co napisałem tamtego wieczora, nie było żadnego hejtu. Albo ktoś pisał, że mam rację, albo... Przepraszał. To coś niesamowitego!
Myślałem, że mnie znienawidzą za to co napisałem. A oni obiecali, że już więcej nic złego o niej nie napiszą. Jeśli mówili prawdę, to jestem dumny z tego, że mam takich fanów. Chłopcy byli na początku źli za to, ale zrozumieli i cieszyli się razem ze mną.
Następnego dnia w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Z nadzieją, że to Zuza, pobiegłem otworzyć. Stała tam. Ubrana zwyczajnie i na luzie, tak jak lubię. Serce mocniej mi zabiło,gdy ją zobaczyłem.
-Cześć Niall- powiedziała cicho.
-Wejdź.
Weszła do środka. Przeszliśmy do salonu. Patrzyłem na nią.
-Niall, co się stało? -zapytała w końcu.
-Co masz na myśli? -złapałem ją za dłonie.
-No bo... Nikt mnie już nie hejtuje, nie wyzywa... Tylko... Ciągle przychodzą przeprosiny. Czy to twoja sprawka? -zapytała, lekko się uśmiechając.
-Powiedziałem ci, że się nie poddam.
-Niall...
-Wróć do mnie. Nie daję bez ciebie rady. Jesteś dla mnie wszystkim- ująłem jej twarz w dłonie. -Kocham cię.
-Ja ciebie też. Ale co jeśli to znowu wróci?
-Nie wróci.
Pocałowałem ją. Uśmiechnęła się i przytuliła do mnie.
I miałem rację. Nie wróciło.
*******
Mam nadzieję, że nie urażę kogoś, czy coś...
Takie oto zamówienie dla Zuzi.
Nie wiem czy ci się podoba.
Sama oceń.
<3
Rozdział 48
KOLEJNY ROZDZIAŁ 26 KWIETNIA!!!
*** Oczami Louisa ***
**Następnego dnia**
Nie śpię już od jakiegoś czasu. Nie wiem ile dokładnie, nie obchodzi mnie to. Ważniejsza jest teraz ta mała, cudowna osóbka słodko śpiąca twarzą do mnie.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie wczorajszej nocy.
Jestem...
Kurczę. Nawet nie wiem, jak opisać emocje, które siedzą we mnie.
Jestem szczęśliwy, że Ewa zaufała mi i zgodziła się na taki krok w naszym związku. Mimo tego, co zrobił jej ten skurwiel.
Mój wzrok zjechał na dłoń na, której znajduje się pierścionek. Tak, oświadczyłem się jej. Wiedział tylko o tym Zayn, pomógł mi nawet wybrać rodzaj. Bo ja oczywiście nie mogłem się zdecydować.
Bałem się, że mi odmówi. Nawet w pewnej chwili byłem tego pewny.
Ciągle musimy się ukrywać, nie możemy nigdzie wyjść razem. Ani w ogóle okazywać sobie miłości publicznie, bo znowu by się zaczęło... Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby mi odmówiła.
Z głową opartą na dłoni, patrzę na nią i nie mogę nadziwić się, że się spotkaliśmy, że jesteśmy tu i teraz. Że jesteśmy razem. Wiem, że Ewa to ta jedyna.
Pogłaskałem ją delikatnie po głowie z uśmiechem i złożyłem lekki całus na jej nosie. Poprawiłem pościel, która zsunęła jej się z ramienia i potem zaraz cicho i ostrożnie, by jej nie budzić, wstałem z łóżka i w samych bokserkach udałem się do kuchni w celu przygotowania śniadania dla mojej przyszłej pani Tomlinson.
Gdy wszystko na tacy było gotowe, razem z nią wróciłem do pokoju. Postawiłem tacę na stoliku nocnym po mojej stronie i spowrotem znalazłem się pod kołdrą.
Dziewczyna poruszyła się pod wpływem mojego ruchu, ale nie obudziła się. Dalej słodko śpi.
-Dzień dobry- wyszeptałem jej do ucha, wiedząc, że zaraz się obudzi. Zawsze to robiła, gdy mówiłem coś do jej ucha.
I tak tak przypuszczałem, jak na zawołanie, Ewa powoli otworzyła swoje śliczne zielone oczka. Uśmiechnęła się promiennie, gdy zobaczyła mnie. Również oddałem uśmiech.
-Dzień dobry- odpowiedziała. Przełożyła ręce przez moją szyję i przyciągnęła mnie tym samym do siebie, sprawiając, że nasze usta się złączyły.
-Jak się spało?- zapytałem przed kolejnym pocałunkiem.
-Świetnie.
-Boli cię coś?- tak, bałem się, że mogłem ją w jakikolwiek sposób ją skrzywdzić, choć wczoraj zapewniała mnie, że wszystko jej okej.
-Nie. I nie musisz pytać o to co chwila- zamarudziła.
-Po prostu nie chcę, żebyś czuła jakkolwiek dyskomfort czy coś.
-Jest dobrze Loui- zapewniła mnie a ja postanowiłem już nic nie mówić na ten temat. Przytuliła się do mnie. Dzielił nas tylko materiał kołdry, którym była okryta Ewa.
-No dobrze. Zrobiłem śniadanko! -sięgnąłem po tacę i postawiłem ją stabilnie między nami.
-Dziękuję!- znowu zostałem obdarowany całusem.
-Jak tak dalej pójdzie, to będę robić śniadanie tylko dla twoich buziaków!- zaśmiałem się.
-Ej!- szturchnęła mnie żartobliwie w ramię. Wziąłem jedną z kanapek i powiedziałem:
-Jemy- po czym skierowałem ją do ust brunetki.
-Mam nadzieję, że cię nie zawiodłam- powiedziała, leżąc wtulona w mój lewy bok, po skończonym śniadaniu.
-Dlaczego tak uważasz? -zapytałem zdziwiony. Dlaczego miałaby mnie zawieźć?
-No bo...- zaczęła kreślić różne wzory na moim torsie. -Nigdy tego nie robiłam i ten gwałt... To wszystko...
-Nie. Nawet nie waż się tak myśleć. To była niesamowita noc- szybko jej przerwałem, mocniej obejmując.
-Naprawdę?
-Tak. Przeszłość zostaw za sobą. Żyj teraźniejszością i przyszłością. Ze mną.
-Postaram się- uśmiechnęła się lekko i ogarnęła włosy z twarzy.
-No.
-Louis?- zapytała mnie po dłuższej chwili ciszy w, której wymienialiśmy ze sobą pocałunki.
-Tak kotku?- spojrzałem w jej oczy. Zobaczyłem strach i przejęcie. -O co chodzi? Coś cię boli?
-Nie... Chodzi o to,że my... No, że się nie zabezpieczyliśmy.
-Wiem- powiedziałem.
-No i? Tylko tyle powiesz? - zdziwiła się. -Przecież mogę zajść w ciążę i co wtedy? - zdenerwowała się lekko.
-Jak to co? Wychowamy go i będziemy szczęśliwi- tak, tego byłem pewny. I nikt nie mógłby zniszczyć mojej radości z wiadomości, że Ewa będzie w ciąży ze mną.
-No ale ja...
-Co? Nie chcesz mieć ze mną takich małych latających po całym domu maluchów? -już to widziałem oczami wyobraźni.
Ewa zaśmiała się i odrzekła:
-To nie tak, że nie chcę. Po prostu boję się tego co byłoby, gdyby wszyscy się o tym dowiedzieli... Nie byłoby spokoju.
-Kochasz mnie?
-Najbardziej na świecie.
-To nie przejmuj się tym- nachyliłem się by ją pocałować. -Jeśli będziesz w ciąży, chcę wiedzieć o tym pierwszy, okej?
-Okej- odpowiedziała mi i mocniej wtuliła we mnie.
-Tomlinson! W końcu do nas zawitałeś!- od progu przywitał mnie Liam.
-Też się cieszę, że cię widzę stary- powiedziałem i przywitaliśmy się po męsku.
-Chodź- weszliśmy jak zawsze do kuchni.
-Wszyscy w domu?- rozejrzałem się po pomieszczeniu.
-Tak. Tak myślę... Zwołać ich?
-Uhm. Muszę wam coś powiedzieć- posłałem mu krzepiący uśmiech, bo chłopakowi mina zrzedła. Jak zwykle się martwi.
-No więc? O co chodzi?- zapytał Niall, gdy już cała trójka siedziała na kanapie w salonie i patrzyła na mnie z zaciekawieniem.
-A Harry?- zapytałem.
-Wybył gdzieś wczoraj z Marleną i do tej pory nie wrócił. Telefonu też nie odbiera.
-Li, zluzuj trochę. Niech się chłopak wybawi. Zostało tylko kilka tygodni do trasy. Nie będzie wtedy na to czasu- wstawił się za nim Zayn. No i ma chłopak rację.
-Okej...
-O co chodzi?
-No bo... Ja i Ewa...
-Co? Co z nią? -zapytali Li z Niallem.
-Nic! Spokojnie- powiedział Zen.
-To znaczy? Co ty wiesz?- Niall od razu rzucił się na mulata z pytaniami.
-Niech Tommo sam wam powie- uśmiechnął się tylko i skierował wzrok na mnie.
-Oświadczyłem się Ewie.
Ich miny były jednoznaczne. Po prostu się tego nie spodziewali.
-Wow- wydusił Liam.
-Bardzo mądra decyzja- Zayn wstał i pogratulował mi a za nim reszta.
-Dzięki.
-No to, wieczorem zrobimy imprezę! -powiedział uradowany Niall.
-Bardzo dobry pomysł Nialler. Dziewczyny przyjdą i w dziesiątkę zrobimy sobie taki wieczorek- powiedział Zayn.
-To do roboty.
Gdy już mieliśmy się rozchodzić, by robić swoje, do domu wszedł Harry.
-Cześć- jakoś tak niemrawo powiedział.
-Stary, Louis się...
-Co ci się stało?!
******
A więc wyszło coś takiego za trzecim razem!
Jak wrażenia???
Wyszło nawet słodko!
Gdy zobaczyłam te zdjęcia...
"HELENA, MAM ZAWAŁ "
Co myślicie o nowej "fryzurze" Zayna??
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
wtorek, 14 kwietnia 2015
Niall zamówienie
Dla Julci!
-Niall, ja... Ja nie jestem jeszcze na to gotowa- powiedziałam, powstrzymując jego dłonie od ściągnięcia mojej koszulki.
-Dobrze, rozumiem- jego dłonie nadal spoczywały na moich plecach a jego usta błądziły po moich.
-Przepraszam- westchnęłam. Naprawdę, bardzo chciałam to z nim zrobić. Naprawdę. Ale... Bałam się tego.
-Nie masz za co przepraszać. To ja za bardzo naciskam na ciebie- trzymał mnie na sobie i patrzał przepraszająco.
-No ale...
-Nie. Poczekam ile zechcesz, bo na ciebie zawsze warto czekać. Jesteś dla mnie najważniejsza i nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię w jakiś sposób skrzywdzić.
Gdy to powiedział, przytulił mnie do siebie i położył obok.
-Będziesz ostrożna?- zapytał mnie po raz kolejny Niall, a ja nawet nie zdążyłam przekroczyć progu jego drzwi.
-Tak, Niall, nie martw się. Złego diabli nie biorą- zaśmiałam się.
-Z tym, że ty ani ociupinkę nie jesteś zła.
-Oj tam. Histeryzujesz.
-Nie prawda. Boję się o ciebie. Jesteś dla mnie najważniejsza -delikatnie objął mnie w ta i lekko pocałował.
-Dobra Niall. Idę.
-No ale może jednak...
-Pa!
Cmoknęłam go przelotnie w usta i wyszłam na chłodne wieczorne powietrze. Opatuliłam się ciaśniej szalikiem i dosunęłam kurtkę pod samą szyję.
Będąc już na połowie drogi powrotnej do domu, doznałam takiego głupiego uczucia, jak to zawsze w fimach jest, że ktoś cię śledzi. No ale serio!
Ciemno, zimno i do domu daleko no i ta świadomość, że nie jesteś sama... Powoli przejmowała nade mną władzę moja strachliwa część.
Dobra, Julka uspokój się, jesteś już niedaleko domu. Dasz radę- mówiłam do siebie, ale to było mało przekonujące.
Starałam się nie myśleć o tym, że ktoś może mnie obserwować. Ale tak nie umiem i zaraz popadłam w jeszcze większy strach niż chwilę wcześniej.
-Śliczna, zatrzymaj się! -usłyszałam gdzieś za sobą. Jeszcze bardziej przyśpieszyłam, ale zaraz poczułam jego oddech i dłoń na barku.
W tym momencie żałowałam, że nie ma ze mną Nialla.
Wyrwałam się mu i mimo wszystko ruszyłam dalej, ale on znów do mnie dopadł i przyciągnął do siebie.
-Puść mnie! Czego chcesz?!- zaczęłam się szarpać, ale to za wiele nie dało, bo on trzymał mnie mocno za nadgarstki.
-Jak to czego? Ciebie. Takie seksowne ciałko nie może się zmarnować! -zaczął mnie obmacywać. Rozwalił mi kurtkę i bluzę, a ja starałam się jakoś wydostać. Krzyczałam, błagałam go, żeby przestał...
Ale było już za późno.
Dobierał się do zamka spodni, gdy jak zbawienie, usłyszałam:
-Hej ty! Zostaw ją!
W filmach tak też jest?-zapytałam samą siebie.
-Bo co? Nie widzisz, że jestem zajęty? - odkrzyknął mój oprawca a ja próbowałam się znowu wyrwać, ale trzymał mnie w żelaznym uścisku.
-Bo to jest moja kobieta!
I wtedy jak z ciemnego tunelu w stronę światła, zmierzał Niall.
-Niall!- krzyknęłam przerażona. Mój ukochany odciągnął mężczyznę ode mnie i rzucił nim o bruk, by potem zadać mu kilka ciosów.
Patrzyłam na to jak zaklęta, nie mogąc nic zrobić.
-Jul?- podszedł do mnie ze strachem w oczach. -Zrobił ci coś?
-N... Nie...- i wtedy się rozbeczałam. Jak jeszcze nigdy. Niall mocno objął mnie, wcześniej zakładając na moje plecy jego wielką bluzę. -Dzi... Dziękuję N... Niall... -udało mi się wydukać. Moczyłam mu koszulkę a on dalej stał i przyjmował mój atak histeri. Nagle wziął mnie na ręce jak pannę młodą i niósł tak całą drogę spowrotem do jego domu. Oparłam głowę o jego bark i odetchnęłam z ulgą.
-Przepraszam Niall- powiedziałam znowu. Było mi tak głupio i źle,że nie pozwoliłam się odprowadzić... Gdyby on za mną nie poszedł... Kto wie, czy nie leżałabym gdzieś teraz w krzakach, zgwałcona i pobita.
-Jula już dobrze. Nie ma o czym mówić. Nie mogłem pozwolić ci, iść samej po nocy- potarł mnie po plecach.
-Dziękuję- pocałowaliśmy się, pogłębiając całusa.
-Kocham cię.
-Kocham cię.
-Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić.
*******
Hej wam!
Jak tam mija tydzień?
Mnie powoli...
Imagin dla mojej kochanej Julci.
Nie wiem czy ci się spodoba, bo mnie samej to nie za bardzo, ale liczy się twoje zdanie!
Odliczacie dni do kolejnego rozdziału?
;)
Rozdział dopiero zaczęty, trzeci raz, ale ok.
Powiem tyle, że dla odmiany z perspektywy pana Tommo!
Całuśne całusy dla was!
niedziela, 12 kwietnia 2015
Rozdział 47
Co myślicie o Ewuisa?
Może wy złapiecie jakieś połączenie tych dwóch imion?
Piszcie!
To ciekawe połączenie wymyśliła Ola B.
Pozdrawiam cię kochana!
KOLEJNY ROZDZIAŁ 19 KWIETNIA!!!
*** Oczami Ewy ***
*** Trzy tygodnie później ***
-Marlena, która? -zapytałam kolejny raz.
-Czerwona. Będzie pasowała do tego kompletu, który masz aktualnie na sobie.
-Marlena!-podniosłam głos pobłażliwie.
-No co? Nie powiedziałam, jeszcze żadnej aluzji.
-Nawet nie próbuj. Jestem wystarczająco zestresowana.
-No tak, racja. Kolacja we dwoje i taaaaaaaki stres!- powiedziała.
-A idź ty już do tego swojego Stylesa i nie denerwuj mnie- wygoniłam ją z pokoju.
Usiadłam na łóżku i głęboko odetchnęłam.
Powiem wam co się wydarzyło przez te trzy tygodnie.
Louisowi udało się wyrzucić Dianę z domu. To aż dziwne, ale ok. Media nie olały tego, tylko jeszcze bardziej zaciekle wszystko komentowali, niekoniecznie zgodnie z prawdą. Paul też nie był do końca z tego zadowolony. Nawet w kawiarni jest dobrze. Oczywiście dostałam opieprz od Nicole za to, że ciągle mnie nie ma, ale obiecałam poprawię. Z Lou jak zwylke spotykamy się w moim domu co wieczór jak do tej pory.
-Ewka!
-Co?!
Zeszłam na dół i obserwowałam, jak zakłada kurtkę.
-Wasza kolacja jest dokończona, tak jak chciałaś. Będę jutro po południu. Nie będziemy wam przeszkadzać. Pa!
-Pa- nie wiem co ona sobie wyobraża...
I wyszła, trzaskając drzwiami. Z westchnieniem wróciłam do pokoju i zdecydowałam się na pomarańczową sukienkę z mnóstwem falbanek i gorsetem. A co.
Zrobiłam lekki makijaż składający się z czarnej kredki i tuszu.
Zeszłam na dół, by zobaczyć jak Marlenka poraziła sobie z zadaniem.
Nooo, pewiem, że nawet nieźle!
Było ładnie wszystko postawione, zaakcentowane. Nawet świece się paliły! Nie wiedziałam, że ona ma do tego rękę.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
To już?!
Poleciałam na bosaka do drzwi i uchyliłam je z wielkim uśmiechem, widząc powód mojego uśmiechu za drzwiami.
-Cześć- powiedziałam, gdy wszedł do środka i objął mnie swoimi mocnymi ramionami.
-Cześć misiu- wyszeptał mi do ucha. -Śliczniejsze wyglądasz.
-Dzięki- jak zwykle się zarumieniłam. Cała ja. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek a ja go pogłębiłam. Po chwili odsunął się. Czemu ta chwila nie może trwać wiecznie?
-Chodź, zjemy kolację- pociągnęłam go za dłoń do salonu.
Zasiedliśmy do stołu i Lou polał wina.
-Wznieśmy toast. Za nas, by już nic nam nie przeszkodziło w naszym szczęściu- uniósł swój kieliszek, co zaraz i ja zrobiłam.
-Za nas.
Upiłam łyk. Ogólnie nie lubię wszelkiego alkoholu, ale tak okazyjnie od czasu do czasu...
Zaczęliśmy rozmawiać o zespole, trasie, która już niedługo. A nawet obgadywaliśmy Marry (połączenie imion Marlena i Harry).
-A pamiętasz ich minę, gdy wtedy zeszliśmy z grobowymi minami następnego dnia? Myślałem, że oczy im wyjdą na wierzch. Myśleli, że ich genialny plan nie wypalił- zaśmiał się Louis.
-Pamiętam. Myślałam, że Marlena wydrapie biednemu Styles'owi oczy za tą akcję.
-Ale na szczęście nie doszło do rękoczynów.
-Tak. Widziałam jak oczami przewierca w jego czaszce otwór. Nigdy tego nie zapomnę.
-Ewa?- Loui spoważniał.
-Słucham ciebie.
-Bo ja... Dość długo się nad tym zastanawiałem... Czy akurat teraz to będzie dobry moment... Czy może jeszcze zaczekać...
-Louis powiedz składnie jakieś zdanie.
-Ugh... Ewa- wstał z krzesła na, którym siedział na przeciw mnie. Podszedł do mnie. -Wiesz kocie, że kocham cię najbardziej na świecie...
-Tak.
Nagle padł na oba kolana, centralnie przede mną i z przejęciem na twarzy powiedział:
-Mimo przeszkód, które mijamy na swojej drodze ja nadal kocham cię z każdym dniem coraz bardziej i nawet nie wyobrażam siebie dnia bez ciebie. Każda chwila spędzona z tobą to najlepsze co w moim życiu się zdarzyło. Nie wyobrażam sobie życia innego, bez ciebie. Jesteś moim powietrzem, nie potrafię bez ciebie normalnie funkcjonować. Mimo trudności zwykłego dnia, mimo tego, że czasem mam ochotę nie podnosić się z łóżka, ty samą swoją obecnością poprawiasz mi humor, a swoim uśmiechem rozjaśniasz świat. Czy uczynisz mi ten zaszczyt, sprawiając, że będę najszczęśliwszym facetem na świecie i wyjdziesz za mnie?
Zabrakło mi tchu, gdy usłyszałam te słowa a zaraz po nich ujrzałam czerwone charakterystyczne pudełeczko w kształcie serca a w nim śliczny pierścionek.
-Ja... Tak! Tak Louis, wyjdę za ciebie- tego byłam pewna 1000%. Wiem, że go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego przy mnie. Rozpłakałam się i od razu rzuciłam się mu na szyję, by go przytulić. Nie wiedziałam, że Louis ma takie poważne plany wobec nas. Okej, rozmawianie o tym to jedno, a wcielanie ich w życie to drugie.
Chłopak podniósł się nas zakręcił dookoła śmiejąc się głośno.
-Jest śliczny- powiedziałam, patrząc na pierścionek, który był po prostu piękny.
-Ale nie tak jak ty- po tych słowach pocałował mnie lekko. Uśmiechnęłam się i starłam łzy. -Nie płacz- przetarł kciukami moje policzki.
-To ze szczęścia- uśmiechnęłam się do niego. Ta przemowa była śliczna...
-Chodź- pociągnął mnie i oboje stanęliśmy na nogach. Tym razem usiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Przytuliłam się do jego boku.
-Mogę teraz ja coś ci zakomunikować?- zapytałam, przerywając tą błogą chwilę, będąc w jego ramionach.
-Oczywiście! - ożywił się i wciągnął mnie na swoje kolana. Oplotłam jego szyję swoimi ramionami i biorąc głęboki wdech i wydech, zaczęłam patrząc w te jego śliczne oczęta:
-Bo wiesz... Ja też myślałam nad taką jedną sprawą... -podrapałam się po szyi.
-No, kotku, śmiało, przecież cię nie zjem- zaśmiał się.
-Myślałam nad TYM.
-To znaczy?- Louis, pomyśl.
-No wiesz...- próbowałam go jakoś naprowadzić na to, co chcę powiedzieć, ale on zdawał się tego nie rozumieć.
-Masz na myśli sex?
-Nie musiałeś mówić tego po imieniu- i znowu te przeklęte rumieńce! Nie cierpię ich!
-No przepraszam. Zapomniałem się, ale to wszystko przez ciebie!
-Przeze mnie? Z jakiej racji?
-A z takiej, że wyglądasz dziś zabójczo- okręcił nas tak, że leżałam na kanapie pod nim, bez jakiejkolwiek krępacji i patrzyłam na niego. -Przez to mnie strasznie podniecasz.
-Dobra,już. Ogarnij się...
-Już już- cmoknął mnie w nos. -Więc co z tą sprawą?
-No... Myślę, że jestem w stanie to zrobić. Normalnie, bez płaczu i uciekania do łazienki- odwróciłam wzrok, bo mimo wszystko przeszły mnie lekkie ciarki strachu, gdy o tym mówiłam. To wciąż było we mnie. Ale wiem, że Louisowi mogę ufać i on mnie nie skrzywdzi.
-Hej, popatrz na mnie- poprosił a ja spojrzałam na niego jak chciał. -Jesteś pewna?
-Tak. Chcę zrobić to z tobą Louisie Tomlinsonie. Jestem tego jak najbardziej pewna.
Po tych słowach pocałował mnie. Namiętnie i tak długo, że obojgu nam brakło w końcu tchu. Patrzył na mnie ze świecącymi oczami i uśmiechem.
-To dobrze. Cieszę się, że w końcu udało ci się to przemóc.
-To wszystko dzięki tobie. Nie skreśliłeś mnie na stracie, mimo mojej przeszłości. Kocham cię.
-Ja ciebie też bardzo bardzo kocham- znowu pocałunek. Mogłabym tak całą wieczność.
-Więc może...- wcale nie dyskretnie wskazał na schody do góry.
-Uhm- pokiwałam głową na zgodę i po chwili zostałam niesiona do góry po schodach do mojego pokoju.
A tam...
No już sami się domyślcie, co się działo...
**********
Cholera.
Tylko mnie nie zabijcie!
Może powinnam i opisać tą scenę, ale... Jakoś tak nie mogłam...
Sorry, może innym razem.
Kocham was!<3
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Może wy złapiecie jakieś połączenie tych dwóch imion?
Piszcie!
To ciekawe połączenie wymyśliła Ola B.
Pozdrawiam cię kochana!
KOLEJNY ROZDZIAŁ 19 KWIETNIA!!!
*** Oczami Ewy ***
*** Trzy tygodnie później ***
-Marlena, która? -zapytałam kolejny raz.
-Czerwona. Będzie pasowała do tego kompletu, który masz aktualnie na sobie.
-Marlena!-podniosłam głos pobłażliwie.
-No co? Nie powiedziałam, jeszcze żadnej aluzji.
-Nawet nie próbuj. Jestem wystarczająco zestresowana.
-No tak, racja. Kolacja we dwoje i taaaaaaaki stres!- powiedziała.
-A idź ty już do tego swojego Stylesa i nie denerwuj mnie- wygoniłam ją z pokoju.
Usiadłam na łóżku i głęboko odetchnęłam.
Powiem wam co się wydarzyło przez te trzy tygodnie.
Louisowi udało się wyrzucić Dianę z domu. To aż dziwne, ale ok. Media nie olały tego, tylko jeszcze bardziej zaciekle wszystko komentowali, niekoniecznie zgodnie z prawdą. Paul też nie był do końca z tego zadowolony. Nawet w kawiarni jest dobrze. Oczywiście dostałam opieprz od Nicole za to, że ciągle mnie nie ma, ale obiecałam poprawię. Z Lou jak zwylke spotykamy się w moim domu co wieczór jak do tej pory.
-Ewka!
-Co?!
Zeszłam na dół i obserwowałam, jak zakłada kurtkę.
-Wasza kolacja jest dokończona, tak jak chciałaś. Będę jutro po południu. Nie będziemy wam przeszkadzać. Pa!
-Pa- nie wiem co ona sobie wyobraża...
I wyszła, trzaskając drzwiami. Z westchnieniem wróciłam do pokoju i zdecydowałam się na pomarańczową sukienkę z mnóstwem falbanek i gorsetem. A co.
Zrobiłam lekki makijaż składający się z czarnej kredki i tuszu.
Zeszłam na dół, by zobaczyć jak Marlenka poraziła sobie z zadaniem.
Nooo, pewiem, że nawet nieźle!
Było ładnie wszystko postawione, zaakcentowane. Nawet świece się paliły! Nie wiedziałam, że ona ma do tego rękę.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
To już?!
Poleciałam na bosaka do drzwi i uchyliłam je z wielkim uśmiechem, widząc powód mojego uśmiechu za drzwiami.
-Cześć- powiedziałam, gdy wszedł do środka i objął mnie swoimi mocnymi ramionami.
-Cześć misiu- wyszeptał mi do ucha. -Śliczniejsze wyglądasz.
-Dzięki- jak zwykle się zarumieniłam. Cała ja. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek a ja go pogłębiłam. Po chwili odsunął się. Czemu ta chwila nie może trwać wiecznie?
-Chodź, zjemy kolację- pociągnęłam go za dłoń do salonu.
Zasiedliśmy do stołu i Lou polał wina.
-Wznieśmy toast. Za nas, by już nic nam nie przeszkodziło w naszym szczęściu- uniósł swój kieliszek, co zaraz i ja zrobiłam.
-Za nas.
Upiłam łyk. Ogólnie nie lubię wszelkiego alkoholu, ale tak okazyjnie od czasu do czasu...
Zaczęliśmy rozmawiać o zespole, trasie, która już niedługo. A nawet obgadywaliśmy Marry (połączenie imion Marlena i Harry).
-A pamiętasz ich minę, gdy wtedy zeszliśmy z grobowymi minami następnego dnia? Myślałem, że oczy im wyjdą na wierzch. Myśleli, że ich genialny plan nie wypalił- zaśmiał się Louis.
-Pamiętam. Myślałam, że Marlena wydrapie biednemu Styles'owi oczy za tą akcję.
-Ale na szczęście nie doszło do rękoczynów.
-Tak. Widziałam jak oczami przewierca w jego czaszce otwór. Nigdy tego nie zapomnę.
-Ewa?- Loui spoważniał.
-Słucham ciebie.
-Bo ja... Dość długo się nad tym zastanawiałem... Czy akurat teraz to będzie dobry moment... Czy może jeszcze zaczekać...
-Louis powiedz składnie jakieś zdanie.
-Ugh... Ewa- wstał z krzesła na, którym siedział na przeciw mnie. Podszedł do mnie. -Wiesz kocie, że kocham cię najbardziej na świecie...
-Tak.
Nagle padł na oba kolana, centralnie przede mną i z przejęciem na twarzy powiedział:
-Mimo przeszkód, które mijamy na swojej drodze ja nadal kocham cię z każdym dniem coraz bardziej i nawet nie wyobrażam siebie dnia bez ciebie. Każda chwila spędzona z tobą to najlepsze co w moim życiu się zdarzyło. Nie wyobrażam sobie życia innego, bez ciebie. Jesteś moim powietrzem, nie potrafię bez ciebie normalnie funkcjonować. Mimo trudności zwykłego dnia, mimo tego, że czasem mam ochotę nie podnosić się z łóżka, ty samą swoją obecnością poprawiasz mi humor, a swoim uśmiechem rozjaśniasz świat. Czy uczynisz mi ten zaszczyt, sprawiając, że będę najszczęśliwszym facetem na świecie i wyjdziesz za mnie?
Zabrakło mi tchu, gdy usłyszałam te słowa a zaraz po nich ujrzałam czerwone charakterystyczne pudełeczko w kształcie serca a w nim śliczny pierścionek.
-Ja... Tak! Tak Louis, wyjdę za ciebie- tego byłam pewna 1000%. Wiem, że go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego przy mnie. Rozpłakałam się i od razu rzuciłam się mu na szyję, by go przytulić. Nie wiedziałam, że Louis ma takie poważne plany wobec nas. Okej, rozmawianie o tym to jedno, a wcielanie ich w życie to drugie.
Chłopak podniósł się nas zakręcił dookoła śmiejąc się głośno.
-Jest śliczny- powiedziałam, patrząc na pierścionek, który był po prostu piękny.
-Ale nie tak jak ty- po tych słowach pocałował mnie lekko. Uśmiechnęłam się i starłam łzy. -Nie płacz- przetarł kciukami moje policzki.
-To ze szczęścia- uśmiechnęłam się do niego. Ta przemowa była śliczna...
-Chodź- pociągnął mnie i oboje stanęliśmy na nogach. Tym razem usiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Przytuliłam się do jego boku.
-Mogę teraz ja coś ci zakomunikować?- zapytałam, przerywając tą błogą chwilę, będąc w jego ramionach.
-Oczywiście! - ożywił się i wciągnął mnie na swoje kolana. Oplotłam jego szyję swoimi ramionami i biorąc głęboki wdech i wydech, zaczęłam patrząc w te jego śliczne oczęta:
-Bo wiesz... Ja też myślałam nad taką jedną sprawą... -podrapałam się po szyi.
-No, kotku, śmiało, przecież cię nie zjem- zaśmiał się.
-Myślałam nad TYM.
-To znaczy?- Louis, pomyśl.
-No wiesz...- próbowałam go jakoś naprowadzić na to, co chcę powiedzieć, ale on zdawał się tego nie rozumieć.
-Masz na myśli sex?
-Nie musiałeś mówić tego po imieniu- i znowu te przeklęte rumieńce! Nie cierpię ich!
-No przepraszam. Zapomniałem się, ale to wszystko przez ciebie!
-Przeze mnie? Z jakiej racji?
-A z takiej, że wyglądasz dziś zabójczo- okręcił nas tak, że leżałam na kanapie pod nim, bez jakiejkolwiek krępacji i patrzyłam na niego. -Przez to mnie strasznie podniecasz.
-Dobra,już. Ogarnij się...
-Już już- cmoknął mnie w nos. -Więc co z tą sprawą?
-No... Myślę, że jestem w stanie to zrobić. Normalnie, bez płaczu i uciekania do łazienki- odwróciłam wzrok, bo mimo wszystko przeszły mnie lekkie ciarki strachu, gdy o tym mówiłam. To wciąż było we mnie. Ale wiem, że Louisowi mogę ufać i on mnie nie skrzywdzi.
-Hej, popatrz na mnie- poprosił a ja spojrzałam na niego jak chciał. -Jesteś pewna?
-Tak. Chcę zrobić to z tobą Louisie Tomlinsonie. Jestem tego jak najbardziej pewna.
Po tych słowach pocałował mnie. Namiętnie i tak długo, że obojgu nam brakło w końcu tchu. Patrzył na mnie ze świecącymi oczami i uśmiechem.
-To dobrze. Cieszę się, że w końcu udało ci się to przemóc.
-To wszystko dzięki tobie. Nie skreśliłeś mnie na stracie, mimo mojej przeszłości. Kocham cię.
-Ja ciebie też bardzo bardzo kocham- znowu pocałunek. Mogłabym tak całą wieczność.
-Więc może...- wcale nie dyskretnie wskazał na schody do góry.
-Uhm- pokiwałam głową na zgodę i po chwili zostałam niesiona do góry po schodach do mojego pokoju.
A tam...
No już sami się domyślcie, co się działo...
**********
Cholera.
Tylko mnie nie zabijcie!
Może powinnam i opisać tą scenę, ale... Jakoś tak nie mogłam...
Sorry, może innym razem.
Kocham was!<3
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
wtorek, 7 kwietnia 2015
Harry zamówienie
Dziękuję za wczorajsze 107 wejść!
Karolina - dla ciebie!
-Więc jak Karolciu? Wpadniesz do nas?- zapytał słodki głosik mojej koleżanki.
-Po pierwsze, nie mów więcej do mnie Karolciu, bo przyjdę tam tylko po to, żeby cię za to udusić. A po drugie, i tak nie mam za bardzo co robić dziś w domu, więc...
-Wspaniale! Bądź koło 16.
I tymi słowami tak po prostu się rozłączyła.
Ugh! Czasem jej niecierpię!
Po pół godzinie w końcu zebrałam się w sobie i wstałam z kanapy. Wzięłam prysznic, znalazłam sukienkę, zrobiłam włosy i resztę i o 16:20 byłam gotowa do wyjścia. Szczerze? Nigdy nie brałam serio słów Niny co do godziny spotkania, bo ona i tak zawsze się spóźniała.
Niespiesznie o 16:35 zajechałam na parking przed budynkiem, w którym pracuje moja bff.
Nie zdziwił mnie dźwięk fleszy. Nina pracuje na planie do filmu Buntowniczka. Jako operator światła, czy coś takiego...
Jak się od niej ostatnio dowiedziałam, przyjaciela głównej bohaterki a zarazem jej późniejszego męża, ma zagrać jakiś mega przystojny młody aktor. Nie chciała mi za bardzo powieedzieć kto dokładnie, ale może się dowiem dziś?
-Karolina! No w końcu! Ile jeszcze miałam na ciebie czekać?
-Tyle ile ty się spóźniasz, kochana- przywitałyśmy się na powitanie. Dziewczyna zaczęła mi opowiadać o swoim dzisiejszym dniu na planie a ja jej tylko potakiwałam. Czasem mnie to ciekawiło... A czasem nie. Weszłyśmy do wielkiej hali z różnymi urządzeniami i przewodami. To tu tworzy się przeróżne filmy i sceny.
-Teraz mamy pół godzinną przerwę.
-Aha.
-Aa! Zapomniałam powiedzieć ci o sensacji dnia!- pociągnęła mnie do swojego pokoju.
-No co to za sensacja?- zapytałam. Nina to straszna plotkara.
-Napijesz się czegoś? -zapytała najpierw.
-Nie. Niedawno piłam.
-Okej- usiadła na przeciw mnie. -Tydzień temu przyjechał ten aktor, który ma grać męża głównej bohaterki.
-I to jest ta sensacja? - zapytałam sceptycznie.
-Jasne! Wiesz jakie to ciacho jest?!
-Nino, przypominam ci, że jesteś zręczona z Gregiem. Oddychaj i zapomnij o przystojnym aktorze.
-Masz rację. Ale jak go sama zobaczysz, to ja nie wiem, czy nie zejdziesz!- powiedziała.
No nie wiem. Dla niej przystojny jest każdy chłopak, który jest mniej więcej w jej wieku, wyższy od niej o conajmniej 10 cm i jest brunetem.
-Koniec przerwy! Zapraszam do hali głównej! -usłyszałyśmy komunikat przez głośnik.
-No to idziemy.
Usiadłam sobie na moim stałym miejscu, niedaleko reżysera. Tutaj wszyscy mnie znają. Wiedzą, że mogę wpaść niespodziewanie z wizytą do Niny.
-Dobra! Cisza! Teraz ja mówię! -wszyscy usłyszeli głos Andy'ego przez megafon. -Teraz ta scena, w której po ślubie Percy niespodziewanie musi jechać na wojnę! I lecimy trzy rozdziały do przodu i na dzisiaj macie wolne! Akcja!
Jej, gdybym ja miała takiego szefa, to kochałabym swoją pracę. Rozejrzałam się uważnie po miejscu, gdzie teraz znajduje się gabinet Percy'ego. Z miejsca widać wszystko dokładnie. Zobaczyłam tam profil młodego chłopaka. Z tej perspektywy nie za dużo widać, ale jeśli jest tak przystojny jak mówi Nina, to film będzie zajebisty.
W pewnym momencie chłopak musiał spojrzeć prosto w kamerę, która stała obok mnie. Patrzył chwilę w nią, mówiąc coś do porucznika, gdy spojrzał na mnie. Zaciął się. Stał i patrzył na mnie nie wiedząc co powiedzieć. Patrzył tak, jakby widział we mnie coś, czego jeszcze nigdy nie widział?
-Halo! Styles! Co tu się dzieje?! Masz grać a nie romansować z osobami postronnymi!
Chłopak ocknął się i wrócił do pracy.
Podczas ćwiczeń był jakby rozkojarzony i co jakiś czas spoglądał w moim kierunku. Jakby sprawdzał, czy nadal jestem.
-Dobra! Na dziś koniec! Widzimy się pojutrze o 7 rano!
Tymi słowami reżyser opuścił moje miejsce bytu przez ostatnie cztery godziny.
Wyszłam na korytarz. Postanowiłam poczekać na Ninę.
Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł on. Jak dowiedziałam się w trakcie nagrywania ma na imię Harry,
-Cześć- usłyszałam jego głos. Taki spokojny.
-Cześć- odpowiedziałam niepewnie. On mnie onieśmiela swoją osobą.
-Harry jestem- wyciągnął do mnie dłoń z uśmiechem.
-Karolina.
-Nie widziałem cię tu jeszcze. Też grasz w tym filmie?- tak zajebiście założył ręce na klatkę piersiową.
-Nie- zaśmiałam się. -Nina, moja przyjaciółka przacuje tu jako operator światła. Zawsze tu przychodzę, gdy chcę z nią pogadać a przy okazji zapoznałam się z resztą ekipy.
-Aha. Nina jest całkiem spoko.
-Tak...
-Tu jesteś! A ja cię po dworze szukałam! -Nina wpadła zdyszana i oparła się o ścianę, łapiąc powietrze.
-Tak...
-To ja uciekam do domu. Cześć Nina! Miło było poznać Karolina!
I tak po prostu zniknął mi z pola widzenia.
-Nie miałaś lepszej okazji?- zapytałam, idąc z nią do domu.
-Skąd mogłam wiedzieć, że będziesz tam z nim stała?
-No...
-A poza tym, pojutrze też będzie- uśmiechnęła się chytrze.
-A idź!
*** Dwa dni później ***
I tak oto jestem znowu na planie "Buntowniczki".
Powiedzieć wam coś szczerze?
Przyszłam tu tylko popatrzeć jak gra Harry.
To jak spokojnie mówi swoje kwestie. Jak się uśmiecha i po prostu... Wszystko mnie do niego ciągnie!
Nie wiem czemu.
-Cześć- znowu do mnie podszedł. Uśmiechnął się słodko.
-Cześć- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Jak się podobało?
-Super. Jesteś świetnym aktorem.
-Dzięki. Może...
-Tak?
-Może zechciałabyś wybrać się ze mną jutro na spacer?
-Na spacer?
-Tak. Chciałbym cię bliżej poznać. Podobasz mi się.
-Dobrze- uśmiechnęłam się, choć w środku rozpierała mnie radość.
-A więc będę o 18- na odchodne pożegnał się ze mną całusem w dłoń.
Z wielkim uśmiechem wróciłam do domu.
Od dnia naszego spaceru, nie rozstajemy się ze sobą. Minęło już dwa lata a my kochamy się niczym Maressa i Percy z fimu Harry'ego w, którym wtedy grał i przyniósł mu wielką sławę.
A wszystko zawdzięczam mojej Ninie, która mentalnie kazała przyjść wtedy na plan.
*******
To imagin dla Karoliny Alicji.
Mam nadzieję, że podołałam twoim oczekiwaniom i się nie zawiodłaś!
Wy tu sobie komentujcie a ja lecę pisać dalej rozdział 47.
:*
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Liam zamówienie
Dla Zuzi <3
-Jak zamierzasz to rozegrać?
-Normalnie. Wejdziemy, załatwiamy kogo trzeba, zabieramy forsę i spadamy.
-Okej, a jeśli będzie z obstawą?
-Będzie. Brad zawsze jest z obstawą. Weźmiemy Horana, Tomlinsona, Stylesa i Malika. Poradzimy sobie.
-A ta twoja dupa? Nie wie, że jest akcja?
-Wie. Nie pozwoliłem jej iść. Jest w ciąży i nie zgodzę się by brała w tym udział.
-Dobra. Czyli wszystko mamy?
-Tak. Dziś o 20.
Dotarłem do domu. Zdjąłem buty i kurtkę i wszedłem do domu.
-Cześć kochanie- Zuza wtuliła się we mnie.
-Cześć kocie- pocałowałem ją namiętnie, co oddała żarliwie.
-Zrobiłam obiad.
Siedliśmy do stołu. Zjedliśmy pyszny obiad i usiedliśmy na kanapie, oglądając tv.
-Nie chcę, żebyś poszedł na tą akcję- zaczęła. Znowu.
-Nie mogę nie iść. Jestem ich szefem. Muszę tam być, żeby nimi dowodzić.
-Liaś, ale ja się o ciebie boję. Nie chcę cię stracić. Jeśli ja nie mogę, ty też nie idź -spojrzała na mnie. Położyłem dłoń na jej płaskim jeszcze brzuszku.
-Zuza... Muszę.
Nic nie powiedziała tylko wstała z moich kolan i zniknęła za rogiem pomieszczenia. Poszła do naszej sypialni. Westchnąłem. Poszedłem za nią.
-Zrozum mnie... -poszedłem do niej i delikatnie objąłem ramionami.
-Liam. Ja cię rozumiem. Po prostu się o ciebie boję. Nie będzie mnie tam. Będę w strachu dwa razy bardziej.
-Będę ostrożny. Obiecuję- odwróciłem ją twarzą do mnie.
-Obiecujesz?
-Tak- potwierdziłem. Ale oboje wiemy, że mogę dotrzymać obietnicy.
-Wszyscy na stanowiskach? -zapytałem przez mikrofon do każdego z kumpli.
-Jasne. Dawaj sygnał- Malik aż rwał się do akcji.
-Wchodzimy- ogłosiłem i cała szóstka wparowała do wielkiej fabryki, gdzie miała odbyć się transakcja.
Zaczęliśmy bez ostrzeżenia strzelać do przeciwników, stwierdziliśmy, że element zaskoczenia będzie najlepszy.
-Payne!- usłyszałem wrzask, gdy chłopcy zaczęli zbierać kasę do toreb. Odwróciłem się i zobaczyłem moją Zuzię w łapach Brada.
-Zuza!- chciałem jakoś podejść do nich.
-Stój! Stój, bo przestrzelę ją na wylot jak twoi kumple moich pracowników!
-Nie dotykaj jej!
-Bo co? Zrobisz mi coś?
-Tak. Zamorduję cię z zimną krwią.
-Dobre sobie. Niech twoi ludzie zostawią MOJĄ forsę a twojej lali włos z głowy nie spadnie.
Nic nic nie powiedziałem, tylko strzeliłem mu w kolano. Puścił Zuz i upadł na beton. Dziewczyna szybko przybiegała do mnie.
-Ty chuju!- zaczął wrzeszczeć.
-Biegnij do chłopaków!
Byłem na nią wściekły! Skąd się ona tu wzięła?!
-Pożałujesz tego skurwysynie!- jakby w zwolnionym tempie filmowym zobaczyłem, jak Brad sięga po broń i wymierza w Zuzę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, moja ukochana pada postrzelona na twardy beton bez życia.
Przerażony dopadłem do niej.
-Zuza! Otwórz oczy! Zuzanna! Do cholery! -krew płynęła z rany, jakby ktoś odkręcił kran.
-Karetka już jedzie- usłyszałem gdzieś głos Louisa.
W szpitalu jestem od godziny. Lekarze wchodzą i wychodzą a mnie nic nie mówią. To jest takie wkurwiające! Nie wiem co się dzieje z Zuzą i naszym maleństwem.
-Państwo są z rodziny?- zapytał gościu w białym fartuchu.
-Jestem jej mężem- powiedziałem zgodnie z prawdą i zerwałem się z twardego siedzenia.
-Nie mam dobrych wiadomości- westchnął.
-Co?
-Płód został uszkodzony podczas mocnego upadku, nie było możliwości by uratować tak wczesne dziecko, to po pierwsze. Po drugie, w wyniku rany postrzałowej pańska żona mimo naszej szybkiej reakcji... Nie udało nam się jej uratować. Przykro mi.
Odszedł. Zostawił mnie samego.
Moja Zuz nie żyje? Moja malutka, słodka kruszynka?
Zacząłem płakać. Nie, to nie był płacz. To był ból i rozpacz, która rozrywała mnie od środka.
-Przykro nam stary- poczułem dłoń na ramieniu i głos Harry'ego. Nie zareagowałem na to, tylko dalej płakałem.
Co mam teraz zrobić? Jak dalej bez niej żyć?
Wszedłem do pomieszczenia, gdzie moje kochanie leżała bez życia. Poszedłem do niej i spojrzałem na nią, ledwo widząc przez łzy.
-Zuzka... Dlaczego? Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego nie walczyłaś?- pytałem, płacząc cicho i trzymając ją za dłoń. -Nie będę ci wyrzucał dlaczego tam w ogóle poszłaś, bo to bez sensu...- nie wiem po co to w ogóle mówiłem. Coś mi kazało. -Pomszczę cię malutka.
Pocałowałem ją ostatni raz w czoło i wszedłem.
Od razu po wyściu skierowałem się prosto do zabójcy mojej żony.
Bez pukania wszedłem do jego domu. Znalazłem go w salonie na kanapie.
-Zadowolony jesteś teraz z siebie?!- zapytałem go.
-Jasne. Szkoda tylko, że jej nie wypróbowałem, młoda żonka i do tego twoja! Pewnie była gorąca! -śmiał mi się. W twarz. Sam się prosił o kulkę.
-Chcesz? Masz. To za Zuzę - wyciągnąłem szybko swój pistolet i dwa razy celnie strzeliłem w miejsce, gdzie znajduje się serce.
*****
Nie wiem czy ci się spodoba...
Pisałam ją do piosenki I won't mind.
Jak wrażenia?
-Jak zamierzasz to rozegrać?
-Normalnie. Wejdziemy, załatwiamy kogo trzeba, zabieramy forsę i spadamy.
-Okej, a jeśli będzie z obstawą?
-Będzie. Brad zawsze jest z obstawą. Weźmiemy Horana, Tomlinsona, Stylesa i Malika. Poradzimy sobie.
-A ta twoja dupa? Nie wie, że jest akcja?
-Wie. Nie pozwoliłem jej iść. Jest w ciąży i nie zgodzę się by brała w tym udział.
-Dobra. Czyli wszystko mamy?
-Tak. Dziś o 20.
Dotarłem do domu. Zdjąłem buty i kurtkę i wszedłem do domu.
-Cześć kochanie- Zuza wtuliła się we mnie.
-Cześć kocie- pocałowałem ją namiętnie, co oddała żarliwie.
-Zrobiłam obiad.
Siedliśmy do stołu. Zjedliśmy pyszny obiad i usiedliśmy na kanapie, oglądając tv.
-Nie chcę, żebyś poszedł na tą akcję- zaczęła. Znowu.
-Nie mogę nie iść. Jestem ich szefem. Muszę tam być, żeby nimi dowodzić.
-Liaś, ale ja się o ciebie boję. Nie chcę cię stracić. Jeśli ja nie mogę, ty też nie idź -spojrzała na mnie. Położyłem dłoń na jej płaskim jeszcze brzuszku.
-Zuza... Muszę.
Nic nie powiedziała tylko wstała z moich kolan i zniknęła za rogiem pomieszczenia. Poszła do naszej sypialni. Westchnąłem. Poszedłem za nią.
-Zrozum mnie... -poszedłem do niej i delikatnie objąłem ramionami.
-Liam. Ja cię rozumiem. Po prostu się o ciebie boję. Nie będzie mnie tam. Będę w strachu dwa razy bardziej.
-Będę ostrożny. Obiecuję- odwróciłem ją twarzą do mnie.
-Obiecujesz?
-Tak- potwierdziłem. Ale oboje wiemy, że mogę dotrzymać obietnicy.
-Wszyscy na stanowiskach? -zapytałem przez mikrofon do każdego z kumpli.
-Jasne. Dawaj sygnał- Malik aż rwał się do akcji.
-Wchodzimy- ogłosiłem i cała szóstka wparowała do wielkiej fabryki, gdzie miała odbyć się transakcja.
Zaczęliśmy bez ostrzeżenia strzelać do przeciwników, stwierdziliśmy, że element zaskoczenia będzie najlepszy.
-Payne!- usłyszałem wrzask, gdy chłopcy zaczęli zbierać kasę do toreb. Odwróciłem się i zobaczyłem moją Zuzię w łapach Brada.
-Zuza!- chciałem jakoś podejść do nich.
-Stój! Stój, bo przestrzelę ją na wylot jak twoi kumple moich pracowników!
-Nie dotykaj jej!
-Bo co? Zrobisz mi coś?
-Tak. Zamorduję cię z zimną krwią.
-Dobre sobie. Niech twoi ludzie zostawią MOJĄ forsę a twojej lali włos z głowy nie spadnie.
Nic nic nie powiedziałem, tylko strzeliłem mu w kolano. Puścił Zuz i upadł na beton. Dziewczyna szybko przybiegała do mnie.
-Ty chuju!- zaczął wrzeszczeć.
-Biegnij do chłopaków!
Byłem na nią wściekły! Skąd się ona tu wzięła?!
-Pożałujesz tego skurwysynie!- jakby w zwolnionym tempie filmowym zobaczyłem, jak Brad sięga po broń i wymierza w Zuzę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, moja ukochana pada postrzelona na twardy beton bez życia.
Przerażony dopadłem do niej.
-Zuza! Otwórz oczy! Zuzanna! Do cholery! -krew płynęła z rany, jakby ktoś odkręcił kran.
-Karetka już jedzie- usłyszałem gdzieś głos Louisa.
W szpitalu jestem od godziny. Lekarze wchodzą i wychodzą a mnie nic nie mówią. To jest takie wkurwiające! Nie wiem co się dzieje z Zuzą i naszym maleństwem.
-Państwo są z rodziny?- zapytał gościu w białym fartuchu.
-Jestem jej mężem- powiedziałem zgodnie z prawdą i zerwałem się z twardego siedzenia.
-Nie mam dobrych wiadomości- westchnął.
-Co?
-Płód został uszkodzony podczas mocnego upadku, nie było możliwości by uratować tak wczesne dziecko, to po pierwsze. Po drugie, w wyniku rany postrzałowej pańska żona mimo naszej szybkiej reakcji... Nie udało nam się jej uratować. Przykro mi.
Odszedł. Zostawił mnie samego.
Moja Zuz nie żyje? Moja malutka, słodka kruszynka?
Zacząłem płakać. Nie, to nie był płacz. To był ból i rozpacz, która rozrywała mnie od środka.
-Przykro nam stary- poczułem dłoń na ramieniu i głos Harry'ego. Nie zareagowałem na to, tylko dalej płakałem.
Co mam teraz zrobić? Jak dalej bez niej żyć?
Wszedłem do pomieszczenia, gdzie moje kochanie leżała bez życia. Poszedłem do niej i spojrzałem na nią, ledwo widząc przez łzy.
-Zuzka... Dlaczego? Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego nie walczyłaś?- pytałem, płacząc cicho i trzymając ją za dłoń. -Nie będę ci wyrzucał dlaczego tam w ogóle poszłaś, bo to bez sensu...- nie wiem po co to w ogóle mówiłem. Coś mi kazało. -Pomszczę cię malutka.
Pocałowałem ją ostatni raz w czoło i wszedłem.
Od razu po wyściu skierowałem się prosto do zabójcy mojej żony.
Bez pukania wszedłem do jego domu. Znalazłem go w salonie na kanapie.
-Zadowolony jesteś teraz z siebie?!- zapytałem go.
-Jasne. Szkoda tylko, że jej nie wypróbowałem, młoda żonka i do tego twoja! Pewnie była gorąca! -śmiał mi się. W twarz. Sam się prosił o kulkę.
-Chcesz? Masz. To za Zuzę - wyciągnąłem szybko swój pistolet i dwa razy celnie strzeliłem w miejsce, gdzie znajduje się serce.
*****
Nie wiem czy ci się spodoba...
Pisałam ją do piosenki I won't mind.
Jak wrażenia?
Rozdział 46
Rozdział 47 w niedzielę, 12 kwietnia!!!!!!!
-Louis?- nawet nie wiedziałam jakie ogarnęły mnie teraz uczucia.
Czyli Harry z Marleną zrobili mi psikusa i postanowili zostawić nas samych?
Okej. Jeszcze im się odwdzięczę.
-Tak. Musimy porozmawiać- patrzył na mnie wyczekująco ale ja nie wiedziałam co powiedzieć. Pragnęłam w końcu, żeby było dobrze. Tylko tyle.
-Wiem. Siadaj.
Usiadłam na łóżku a Louis zajął miejsce na przeciw mnie.
-Więc? Co masz mi do powiedzenia?
Brunet westchnął i potargał włosy, po czym zaczął:
-Sam nie wiem co się tu dzieje. Od razu wszystko się spieprzyło... Tak szybko, że tego nie ogarniam. Chciałbym to logicznie wytłumaczyć, powiedzieć jak było, ale nie pamiętam. Upiła mnie tym winem i gówno wiem. Nic nie pamiętam od momentu wejścia do domu. Coś jak czarna dziura. Potem obudziłem się w swojej sypialni. Bez niej.
Patrzył na mnie tymi niebieskimi, zmartwinymi oczkami a ja tak bardzo chciałam go przytulić. Chcę, żeby to był sen.
-Dla mnie to też trudne. Jak zobaczyłam te zdjęcia...- głos mi się załamał. -Myślałam, że serce mi pęknie...
-Nie jestem w stanie potwierdzić, że cię nie zdradziłem. Sam tego nie wiem. Styles chce ją jakoś podejść, żeby czegoś się dowiedzieć. Ja już nie wiem co mam robić. Chciałbym zniknąć na jakiś czas.
-Ja...
-Tak?
-Louis... Ja... Ja jestem w stanie zostawić to za sobą. Zapomnieć o tym- powiedziałam w końcu.
-To znaczy?- siedział ode mnie może z pół metra a ja czułam jego szybciej bijące serce. I te oczy przepełnione nadzieją...
-To znaczy, że...- cholera, nie wiem jak to powiedzieć. -Myślę, że mimo to, że ona chce nas rozdzielić, możemy spróbować od nowa.
-Naprawdę? -w momencie jego twarz nabrała odpowiednich kolorów, blasku i uroku, który kocham.
-Tak- w momencie znalazł się blisko mnie i złączył nasze dłonie razem. Ten dreszcz...
Te trzy dni, to najgorsze trzy dni mojego życia. Czułam się jak gdyby to były trzy miesiące. Trzy długie miesiące pozbawione blasku, słońca i chęci do czegokolwiek.
-Uda nam się? -zapytałam patrząc mu w oczy. Patrzył w moje, już nie uciekałam swoim wzrokiem. Były tam radosne ogniki, które wręcz skakały ze szczęścia.
-Uda- powiedział i wpił się w moje usta. Poczuć jego dotyk, to jak dotknąć nieba. Pocałunek był delikatny i długi.
-Strasznie mi ciebie brakowało- powiedział. Leżałam w jego ramionach na moim łóżku i w ogóle nie obchodził mnie świat. Mogłaby zacząć się trzecia wojna światowa, mnie by to obleciało, bo jest Louis. Ze mną, dla mnie, przy mnie.
-Mi ciebie też.
-Muszę pozbyć się Diany z domu. Nie mogę już z nią mieszkać, bo w końcu znowu wywinie jakąś krzywą akcję i znów cię stracę- patrzał na mnie zmartwiony.
-Ufam ci. Wiem, że tego nie zrobiłeś- powiedziałam. Przemyślałam to, co powiedział mi wczoraj Harry. I w końcu przyznaję rację. Louis nie mógł tego zrobić.
-Dziękuję kochanie- ucałował moją dłoń. Uśmiechnęłam się i posłałam go Louisowi.
-Nadal będziemy się ukrywać?
-Myślę, że gdy rozwiąże się sprawa z Dianą, to powinniśmy pomyśleć nad tym by olać wszystkich i powiedzieć o nas światu.
-Dobrze. Tak więc zrobimy- przytuliłam się do niego.
*** Godzinę później, oczami Harry'ego ***
-Jak myślisz, udało się?- zapytała Marlena i ze strachem nacisnęła klamkę w drzwiach wejściowych do domu Ewy. Ja się tylko zaśmiałem. Skoro sam Zayn mi przyznał rację, że po tym numerze Ewa mnie zabije, to na bank musi wyjść.
-Nie wierzysz we mnie? -zapytałem z uśmiechem, cicho wchodząc do domu i zdejmując mokre od deszczu kurtki. Akurat teraz musiało padać?
-Ja? Oczywiście, że w ciebie wierzę. Gdyby tak nie było, nie pozwoliłabym ci na to, bo wiem, że moja Ewcia by się załamała, a wtedy byłoby po tobie- pogroziła mi ze śmiechem palcem.
-A tam. Histeryzujesz.
-Ja?
-No przecież nie ja Marlenko- przyciągnąłem ją bliżej siebie i przytuliłem.
-A idź- wyrwała mi się i poszła do kuchni. Usiadłem na jednym z krzeseł przy stole i obserwowałem ją.
-Jak myślisz, nie pozabijali się tam u góry? Jakoś tak cicho, jak na Tomlinsona...- powiedziałem.
-To idź sprawdź- powiedziała, nadal na mnie nie patrząc, tylko robiąc cappucino.
-A żebyś wiedziała, że pójdę-podniosłem się z siedzenia i wszedłem po schodach do góry.
-Czekaj!- usłyszałem ją gdzieś z tyłu i gdy się odwróciłem, ona szła za mną. -Też chcę zobaczyć.
Zaśmiałem się i razem dotarliśmy do drzwi pokoju Ewy.
-I co?- zapytała, gdy przyłożyłem ucho do drewnianej powierzchni.
-Cicho.
Nic. Cicho. Śpią tam czy co?
-Nic kurwa nie słychać.
-To chodź- pociągnęła mnie za rękaw. -Dajmy im spokój.
-Ale ja jestem ciekawy...
-To mało ważne. Przyjdą do nas to się dowiemy.
-Ale chodź, zobaczymy tylko czy oboje żyją- naciąsnąłem klamkę. -I czy było gorąco.
-Ja nie mogę. Rób co chcesz. Ale jak Ewa się dowie, że tu byliśmy, to zwalę winę na ciebie.
-Okej.
Lekko uchyliłem drzwi i oboje zajrzeliśmy do środka.
-O Boże... -to ciche westchnienie wydobyła z siebie Marlena, gdy zobaczyliśmy naszą słodką parę w swoich objęciach, śpiących razem jakby świat dla nich nie istniał. Piękny widok.
Chyba się rozczuliłem. Zdecydowanie za dużo filmów romantycznych z Mar. Za dużo.
-Dobra, chodź- wyciągnęła mnie i cicho zamknęła drzwi.
Zeszliśmy na dół i tam Marlena dostała jakiegoś dzikiego napadu radości i chciała mnie udusić ze szczęścia.
-Kochanie... Dusisz...- wycharczałem.
-A. Przepraszam. To z radości -patrzyła na mnie uradowana. Chyba nigdy nie widziałem jej tak szczęśliwej jak treraz.
-Widzę, widzę. Też się cieszę.
-Nareszcie oboje będą szczęśliwi- rozmarzyła się i przytuliła do mojego boku.
-Tak.
-Obejrzymy coś?
-Wszystko, tylko nie romatyki!- szybko powiedziałem, bo ona by właśnie taki film zaproponowała.
-Okej. Miałam na myśli jakiś teleturniej czy coś.
-Dobra.
*** Oczami narratora ***
W tym samym czasie, kiedy Ewa i Louis się pogodzili a Marlena z Harry'm oglądali telewizję, w domu Tomlinsona, Diana rozmawiała przez telefon.
-I co teraz szefie? Jakie są dalsze działania?
-Teraz musisz zrobić wszystko, by cię nie rozgryzł. Tomlinson może i udaje głupca, ale to mądry chłopak. Wymyśl coś by nie pytał więcej o tamtą noc.
-Ale on chyba już nabrał podejrzeń. Zaraz po rozmowie zadzwonił do Styles'a i spotkali się gdzieś.
-Nie obchodzi mnie to! -warknął mężczyzna a dziewczyna się wzdrygnęła. -Masz zrobić wszystko, by uwierzył, że się z tobą przespał. Znaczeniemy za miesiąc. Niech się sobą nacieszą. Skończy się love story.
-Dobrze szefie. Skąd szef wie, że on z nią jest?- zapytała, przeglądając gazetę modową.
-Kilku ludzi wysłałem za nim. Dotarli tam za nim po spotkaniu ze Styles'em. Wiem co robi w każdej chwili.
-Dobrze.
-No. Będziemy w kontakcie. Niedługo dowiesz się co dalej.
" (...) W każdą noc, w każdy dzień,
Brak mi tchu kiedy nie ma cię
Tak blisko mnie (...) "
*******
Wybaczyła mu!!!!
Cieszycie się?
Ja bardzo.
Co myślicie teraz o Dianie??
I kto jest tym szefem?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
niedziela, 5 kwietnia 2015
Louis zamówienie
Dla Julci
KC!!
-Pokaż, co tam masz- wszedłem za Harry'm do jednego z pokoi. -No nawet, nawet. Zobaczymy co jest warta- powiedziałem, gdy zobaczyłem nieprzytomną ślicznotkę leżącą na łóżku.
-Towar pierwsza klasa.
-Co? Już wypróbowałeś?- zasmiałem się.
-Jasne. Nigdy nie przepuszczam takich okazji.
-Bardzo się rzucała?
-Kurwa! Zanim co z czym, to pół włosów na głowie nie miałem- zaśmiał się a ja z nim.
-Dobra, chodź. Niech się wyśpi, bo jutro czeka ją długi dzień.
Przekręciłem zamek w drzwiach, w razie gdyby zachciało jej się uciekać.
*** Miesiąc później ***
-Załatwiłeś Toma?- zapytałem, oglądając wyniki ostatniej akcji.
-Tak. Jego prochy fruwają w obłokach.
-Bardzo dobrze.
-Szefie! Ta mała znowu zrobiła zamieszanie- do mojego gabinetu się nie wpada. Puka się, kurwa!
-Spierdalaj mi z drogi- ruszyłem do jej pokoju.
Mam powoli dość tej małej dziwki. Za każdym razem starałem się by za bardzo nie cierpiała i jednocześnie długo tu była.
Ale teraz mnie grubo wkurwiła. Znów próbowała uciec. Ode mnie się nie ucieka. To ja decyduję o tym, kto, kiedy i jak wychodzi z tego domu.
Wszedłem do pomieszczenia i trząsnąłem mocno drzwiami. Zlokalizowałem ją w kącie, zwiniętą w kulkę. Szybko poszedłem do niej i szarpnąłem za łokcie, przez co wstała na nogi.
-Po co to zrobiłaś?!- wrzasnąłem jej w twarz. Nie odpowiedziała. Była tylko cisza. -Jak pytam, to masz mi odpowiadać!- dostała z otwartej w policzek.
-Ja... Ja chcę tylko do domu.
Nic nie mówiąc, rzuciłem jej małym ciałem o łóżko. Zajęczała, gdy poczuła twardy metal pod sobą. Przygwoździłem ją mocno do łóżka. Patrzyłem w jej oczy.
-Nigdzie stąd nie pójdziesz. Rozumiesz?! To jest teraz twój dom. Może na krótko a może na długo. Nie wiem, na ile mi się jeszcze przydasz- ostatnie zdanie wyszeptałem jej do ucha. Próbowała zepchnąć mnie z siebie, ale nie udawało jej się to. Zaśmiałem się tylko z jej poczynań.
-Puść mnie skurwysynie!
Raptownie się zatrzymałem. Wściekłość w tym momencie we mnie wybuchła a oczy poczerniały.
**** Oczami Julii ****
Czy ja jeszcze żyję?
Nie czuję żadnej części mojego ciała.
Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam go wyzywać. Przecież to sam Louis Tonlinson. Szef największego gangu na Wyspach a ja go wkurwiłam.
I poniosłam karę.
Tylko, że ja już mam dość.
Kilkanaście razy próbowałam się stąd wydostać i za każdym razem kończyło się tylko na tym, że dostałam kilka razy w twarz.
A dziś?
Dziś przeszedł samego ciebie.
Przeżyłam tortury, jakich nikomu nie życzę.
Uroniłam kilka łez. Próbowałam się podnieść, ale nie wyszło mi to za dobrze, bo z każdym najmniejszym ruchem bolało coraz bardziej.
Po tym jak rzucił mną o składane łóżko, wyszedł. Myślałam, że nie wróci.
Oh,jak bardzo się pomyliłam!
Wrócił. Z grubym sznurem i paskiem ze skóry od spodni. Gdy zobaczyłam co niesie, przerażenie mną całą zawładnęło. W tamtej chwili chciałam umrzeć. Zanim użyje czegokolwiek z tego co przyniósł.
Nie udało się.
Nic nie mówiąc przywiązywał mnie do zimnego kaloryfera za nadgarstki.
A potem...
Potem zerwał ze mnie ubranie jakie na sobie miałam. Zaczął mnie obmacywać... Gdy wrzeszczałam, żeby przestał, on tylko śmiał się po czym bił po ciele pasem.
Po pół godzinie, gdy już się mną zabawił i prawie zabił, wyszedł. Spojrzałam na siebie. Nadal leżę przywiązana do zimnego kaloryfera, naga, zgwałcona któryś raz z rzędu i ledwo żywa.
Boże, proszę, zabierz mnie do siebie...
*** Kilka dni później ***
Czuję się lepiej. Mogę już wstać, choć wszystko nadal trochę boli. On... Nie pojawił się od tamtego wieczoru. I dobrze. Nie wiem, czy wytrzymam kolejny raz to samo. Każdego wieczora modlę się w oknie o jakieś wybawienie do Boga. Wierzę, że mi pomoże. On zawsze jest przy mnie. Czuję jego obecność.
-Masz suko- jeden z jego podwładnych rzucił na podłogę tacę z jedzeniem. Podeszłam do niej i ogromnie się zdziwiłam, bo zamiast starego chleba i wody, była tam parująca herbata, kilka kromek chleba a na nim plasterki ładnie pachnącej kiełbasy.
Co to ma znaczyć?
Byłam zbyt głodna, by się zastanawiać nad tym, czy nie jest to zatrute czy coś. Zjadłam wszystko co do okruszka. Podziękowałam Bogu za tą miłą odmianę.
Gdy mój żołądek był pełny, zastanawiałam się, dlaczego dostałam tak wykwintny posiłek.
Ale nie doszłam dlaczego.
Nagle do mojej celi ktoś wszedł. Nie ktoś. Wiadomo kto. Tylko on miał prawo tu wchodzić. Automatycznie zaczęłam drżeć i bałam się, że znowu przyszedł by mnie skrzywdzić.
-Julia- usłyszałam jego opanowany głos przede mną. Miałam zamknięte oczy. -Julia, idziemy. Wstawaj.
Szybko się podniosłam i nie patrząc na niego, ruszyłam za nim. Zdziwiło mnie, dlaczego nie przywiązał mnie bym nie uciekła. Nie zamierzałam uciekać, bo zapewne znowu by mnie skrzywdził. Doszliśmy do frontowych drzwi. Otworzył je a mnie obleciał przyjemny letni wiatr. Nadal nie wiedziałam co tu robimy.
Testuje mnie czy aby znowu nie ucieknę?
A może na mnie sprawdzi jakąś nową pułapkę?
-Czemu... Czemu tu jesteśmy? -odważyłam się zapytać. Nadal unikałam jego wzroku.
-Nie domyślasz się? To twoje drzwi do wolności -zamknął je.
Czyli?
-Jeśli teraz wyjdziesz przez nie, już nigdy nie spotkasz mnie.
-A...
-Musisz iść. Ja... Miałem wczoraj pewną wizytę. Ta osoba kazała mi dać ci wolność lub zaopiekować się tobą, bo dużo przeszłaś w swoim życiu i nie zasługiwałaś na to. Kazał mi się zmienić. Żyć jak prawdziwy człowiek, nie jak dziecko szatana.
Ja... Ja tak bardzo cię przepraszam- on... On zaczął płakać! Nie wiedziałam co robić. Louis Tomlinson ma uczucia? -Gdybym tylko wiedział... Nigdy bym cię... Ale żądza posiadania kobiety mną zawładnęła. Byłaś nieposłuszna a ja cię tak nikczemnie karałem...Tak bardzo przepraszam... Już nigdy więcej o mnie nie usłyszysz. Nie zobaczysz na swojej drodze. Czy... Czy byłaby szansa, że wybaczysz mi?- spojrzał na mnie tymj niebieskimi oczami z nadzieją?
-Ja... To co mi zrobiłeś nie jest jak zacięcie w palec, że za trzy dni nie będzie śladu. Tyle razy mnie gwałciłeś i poniżałeś... To zostaje na zawsze... Nigdy do końca tego nie wybaczę.
On tylko opuścił głowę i w momencie padł przede mną na kolana.
-Czy jest jakaś szansa?
-Em... Tak- powiedziałam, tylko, żeby wstał.
-Dziękuję. Jesteś wolna -znowu otworzył drzwi. -W bramie czeka samochód. Mój kumpel odwiezie cię gdzie będziesz chciała- pociągnął nosem.
Coś mnie tknęło. Wykonałam jeden krok i delikatnie przytuliłam się do niego. On przez moment nie wiedział, co robić ale potem równie delikatnie oddał uścisk.
-Będę pamiętać o tym, że żałowałeś tego.
*******
Proszę Julciu.
Nie wiem jak ci się podoba, no ale...
Starałam się!
KC!!
-Pokaż, co tam masz- wszedłem za Harry'm do jednego z pokoi. -No nawet, nawet. Zobaczymy co jest warta- powiedziałem, gdy zobaczyłem nieprzytomną ślicznotkę leżącą na łóżku.
-Towar pierwsza klasa.
-Co? Już wypróbowałeś?- zasmiałem się.
-Jasne. Nigdy nie przepuszczam takich okazji.
-Bardzo się rzucała?
-Kurwa! Zanim co z czym, to pół włosów na głowie nie miałem- zaśmiał się a ja z nim.
-Dobra, chodź. Niech się wyśpi, bo jutro czeka ją długi dzień.
Przekręciłem zamek w drzwiach, w razie gdyby zachciało jej się uciekać.
*** Miesiąc później ***
-Załatwiłeś Toma?- zapytałem, oglądając wyniki ostatniej akcji.
-Tak. Jego prochy fruwają w obłokach.
-Bardzo dobrze.
-Szefie! Ta mała znowu zrobiła zamieszanie- do mojego gabinetu się nie wpada. Puka się, kurwa!
-Spierdalaj mi z drogi- ruszyłem do jej pokoju.
Mam powoli dość tej małej dziwki. Za każdym razem starałem się by za bardzo nie cierpiała i jednocześnie długo tu była.
Ale teraz mnie grubo wkurwiła. Znów próbowała uciec. Ode mnie się nie ucieka. To ja decyduję o tym, kto, kiedy i jak wychodzi z tego domu.
Wszedłem do pomieszczenia i trząsnąłem mocno drzwiami. Zlokalizowałem ją w kącie, zwiniętą w kulkę. Szybko poszedłem do niej i szarpnąłem za łokcie, przez co wstała na nogi.
-Po co to zrobiłaś?!- wrzasnąłem jej w twarz. Nie odpowiedziała. Była tylko cisza. -Jak pytam, to masz mi odpowiadać!- dostała z otwartej w policzek.
-Ja... Ja chcę tylko do domu.
Nic nie mówiąc, rzuciłem jej małym ciałem o łóżko. Zajęczała, gdy poczuła twardy metal pod sobą. Przygwoździłem ją mocno do łóżka. Patrzyłem w jej oczy.
-Nigdzie stąd nie pójdziesz. Rozumiesz?! To jest teraz twój dom. Może na krótko a może na długo. Nie wiem, na ile mi się jeszcze przydasz- ostatnie zdanie wyszeptałem jej do ucha. Próbowała zepchnąć mnie z siebie, ale nie udawało jej się to. Zaśmiałem się tylko z jej poczynań.
-Puść mnie skurwysynie!
Raptownie się zatrzymałem. Wściekłość w tym momencie we mnie wybuchła a oczy poczerniały.
**** Oczami Julii ****
Czy ja jeszcze żyję?
Nie czuję żadnej części mojego ciała.
Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam go wyzywać. Przecież to sam Louis Tonlinson. Szef największego gangu na Wyspach a ja go wkurwiłam.
I poniosłam karę.
Tylko, że ja już mam dość.
Kilkanaście razy próbowałam się stąd wydostać i za każdym razem kończyło się tylko na tym, że dostałam kilka razy w twarz.
A dziś?
Dziś przeszedł samego ciebie.
Przeżyłam tortury, jakich nikomu nie życzę.
Uroniłam kilka łez. Próbowałam się podnieść, ale nie wyszło mi to za dobrze, bo z każdym najmniejszym ruchem bolało coraz bardziej.
Po tym jak rzucił mną o składane łóżko, wyszedł. Myślałam, że nie wróci.
Oh,jak bardzo się pomyliłam!
Wrócił. Z grubym sznurem i paskiem ze skóry od spodni. Gdy zobaczyłam co niesie, przerażenie mną całą zawładnęło. W tamtej chwili chciałam umrzeć. Zanim użyje czegokolwiek z tego co przyniósł.
Nie udało się.
Nic nie mówiąc przywiązywał mnie do zimnego kaloryfera za nadgarstki.
A potem...
Potem zerwał ze mnie ubranie jakie na sobie miałam. Zaczął mnie obmacywać... Gdy wrzeszczałam, żeby przestał, on tylko śmiał się po czym bił po ciele pasem.
Po pół godzinie, gdy już się mną zabawił i prawie zabił, wyszedł. Spojrzałam na siebie. Nadal leżę przywiązana do zimnego kaloryfera, naga, zgwałcona któryś raz z rzędu i ledwo żywa.
Boże, proszę, zabierz mnie do siebie...
*** Kilka dni później ***
Czuję się lepiej. Mogę już wstać, choć wszystko nadal trochę boli. On... Nie pojawił się od tamtego wieczoru. I dobrze. Nie wiem, czy wytrzymam kolejny raz to samo. Każdego wieczora modlę się w oknie o jakieś wybawienie do Boga. Wierzę, że mi pomoże. On zawsze jest przy mnie. Czuję jego obecność.
-Masz suko- jeden z jego podwładnych rzucił na podłogę tacę z jedzeniem. Podeszłam do niej i ogromnie się zdziwiłam, bo zamiast starego chleba i wody, była tam parująca herbata, kilka kromek chleba a na nim plasterki ładnie pachnącej kiełbasy.
Co to ma znaczyć?
Byłam zbyt głodna, by się zastanawiać nad tym, czy nie jest to zatrute czy coś. Zjadłam wszystko co do okruszka. Podziękowałam Bogu za tą miłą odmianę.
Gdy mój żołądek był pełny, zastanawiałam się, dlaczego dostałam tak wykwintny posiłek.
Ale nie doszłam dlaczego.
Nagle do mojej celi ktoś wszedł. Nie ktoś. Wiadomo kto. Tylko on miał prawo tu wchodzić. Automatycznie zaczęłam drżeć i bałam się, że znowu przyszedł by mnie skrzywdzić.
-Julia- usłyszałam jego opanowany głos przede mną. Miałam zamknięte oczy. -Julia, idziemy. Wstawaj.
Szybko się podniosłam i nie patrząc na niego, ruszyłam za nim. Zdziwiło mnie, dlaczego nie przywiązał mnie bym nie uciekła. Nie zamierzałam uciekać, bo zapewne znowu by mnie skrzywdził. Doszliśmy do frontowych drzwi. Otworzył je a mnie obleciał przyjemny letni wiatr. Nadal nie wiedziałam co tu robimy.
Testuje mnie czy aby znowu nie ucieknę?
A może na mnie sprawdzi jakąś nową pułapkę?
-Czemu... Czemu tu jesteśmy? -odważyłam się zapytać. Nadal unikałam jego wzroku.
-Nie domyślasz się? To twoje drzwi do wolności -zamknął je.
Czyli?
-Jeśli teraz wyjdziesz przez nie, już nigdy nie spotkasz mnie.
-A...
-Musisz iść. Ja... Miałem wczoraj pewną wizytę. Ta osoba kazała mi dać ci wolność lub zaopiekować się tobą, bo dużo przeszłaś w swoim życiu i nie zasługiwałaś na to. Kazał mi się zmienić. Żyć jak prawdziwy człowiek, nie jak dziecko szatana.
Ja... Ja tak bardzo cię przepraszam- on... On zaczął płakać! Nie wiedziałam co robić. Louis Tomlinson ma uczucia? -Gdybym tylko wiedział... Nigdy bym cię... Ale żądza posiadania kobiety mną zawładnęła. Byłaś nieposłuszna a ja cię tak nikczemnie karałem...Tak bardzo przepraszam... Już nigdy więcej o mnie nie usłyszysz. Nie zobaczysz na swojej drodze. Czy... Czy byłaby szansa, że wybaczysz mi?- spojrzał na mnie tymj niebieskimi oczami z nadzieją?
-Ja... To co mi zrobiłeś nie jest jak zacięcie w palec, że za trzy dni nie będzie śladu. Tyle razy mnie gwałciłeś i poniżałeś... To zostaje na zawsze... Nigdy do końca tego nie wybaczę.
On tylko opuścił głowę i w momencie padł przede mną na kolana.
-Czy jest jakaś szansa?
-Em... Tak- powiedziałam, tylko, żeby wstał.
-Dziękuję. Jesteś wolna -znowu otworzył drzwi. -W bramie czeka samochód. Mój kumpel odwiezie cię gdzie będziesz chciała- pociągnął nosem.
Coś mnie tknęło. Wykonałam jeden krok i delikatnie przytuliłam się do niego. On przez moment nie wiedział, co robić ale potem równie delikatnie oddał uścisk.
-Będę pamiętać o tym, że żałowałeś tego.
*******
Proszę Julciu.
Nie wiem jak ci się podoba, no ale...
Starałam się!
sobota, 4 kwietnia 2015
Wesołych Świąt!
Pięknego królika co w Święta Wielkanocne po domku sobie bryka, dużo spokoju świętego, co najważniejsze, jak najwięcej czasu dla siebie wolnego!
Życzę wam na Wielkanoc, po prostu wszystkiego najlepszego!
💓
🆔🆔🆔🆔🆔
******
Heh mam czas i mi się nudzi, to składam wam życzonka!
Rozdział jest już prawie skończony, tylko zostało coś odpisać.
Następny imagin będzie dla Julci z Louisem.
Ciężko mi jest go pisać, ale postaram się dla ciebie <3
piątek, 3 kwietnia 2015
Niall zamówienie
Little Dark Angel
-Czego ty ode mnie chcesz?!-wydarłam się na środku korytarza szkolnego, tym samym robiąc zbiorowisko.
-Tylko porozmawiać.
-Nie mamy o czym.
Chciałam odejść, ale powstrzymał mnie, łapiąc za ramię.
-Poczekaj.
-Nie. Daj mi w końcu spokój!
Tymi słowami uciekłam stamtąd. Nie chcę dłużej przebywać w jego otoczeniu. Nie mam dłużej na to siły. Usiadłam w swojej ławce na historii i zaczęłam mazać różne wzory na tylnej okładce zeszytu. Pani Fray jeszcze nie przyszła a to pierwsza lekcja. Aż dziwne. Ona nigdy się nie spóźnia na zajęcia. Prędzej my. Ciekawe co ją zatrzymało?
Otrząsnęłam się z transu, gdy drzwi do sali się otworzyły. Nie spojrzałam tam, bo patrzyłam w swój zeszyt zdziwiona. To co wymazałam to było imię. Imię Niall. Och, jak on mi działa na nerwy...
Ale o tym później, bo usłyszałam głos nauczycielki.
-Przepraszam was moi drodzy, ale zostałam zatrzymana przez dyrektora- grubsza sprawa. -W jego gabinecie był uczeń waszej klasy- i dopiero wtedy spojrzałam w miejsce obok nauczycielki. Stał tam nie kto inny, jak właśnie Niall Horan. Taki klasowy rozrabiaka i pomocny kumpel. No trochę dziwne połączenie, ale widocznie on tak umie. -Siadaj Horan. I żeby mi to było ostatni raz!- pogroziła mu palcem.
-Tak jest prze pani.
I ruszył wzdłuż rzedu by iść na koniec klasy i tam usiąść w swojej lawce.
-A gdzie ty Horan idziesz? Do pierwszej ławki, ale już!
-Ale...
-Bez żadnego ale! Bo dostaniesz jeszcze jedną uwagę i dwadzieścia punktów ujemnych!
To chyba na niego podziałało, bo cofnął się na początek klasy i patrzył gdzie może usiąść.
Błagam, tylko nie ze mną. Nie ze mną!
-Pomóc ci w czymś? -głos nauczycielki znowu rozbrzmiał. -Do pierwszej ławki, do Katherine.
Co?!
Nie błagam!
Podszedł i usiadł. A ja zapadłam się na swoim krzesełku.
Dobra, to może opowiem wam, dlaczego mam do niego takie ale?
Powiem. Lekcja i tak jest nudna.
Wszystko się. Zaczęło od tego, że od dwóch lat kocham się w nim. Taka platoniczna miłość.
Ale dlaczego go nienawidzę?
Bo Melinda, moja przyjaciółka, zakochała się w nim, a on ją przeleciał i zostawił. Dziewczyna się załamała. Nie chciała tu mieszkać i tydzień po całej sprawie wprowadziła się do Los Angeles. Od tamtego dnia minął rok a ja nadal go kocham i jednocześnie nienawidzę, za złamane serce mojej przyjaciółki.
A on teraz odzywa się do mnie. I jak ja mam to zrozumieć?!
Nagle usłyszałam dzwonek kończący lekcję. Szybko zerwałam się z siedzenia i biegiem minęłam chłopaka, by jak najszybciej znaleźć się na korytarzu.
-Katherine! Zaczekaj- usłyszałam głos pani Fray.
Czemu?!
-Tak?-zapytałam z uśmiechem przylepionym do twarzy.
-Jak zapewne wiesz, Niall jest zagrożony z historii.
-Może wiem. Co ja mam z tym wspólnego?
-Dasz mu korepetycje.
-Korki? Horanowi? Nie.
-Co to ma znaczyć? Dostaniesz za to punkty dodatnie.
-Nie przekona mnie pani.
-Dlaczego?-oburzyła się.
-Ja go nienawidzę.
-To mnie mało obchodzi. Od jutra zaczynacie.
Szybko odeszła, zostawiając mnie wściekłą.
Za jakie grzechy, Boże?
*** Miesiąc później ***
I tak oto zostałam zmuszona do przebywania z nim w jednym pomieszczeniu przez trzy godzinny codziennie u mnie w domu.
Moja mamuśka była wniebowzięta z racji tego, że przychodzi do mnie chłopak.
A najgorsze jest to, że ta cała złość na niego przeszła mi po tygodniu.
Rozumiecie?!
Nie wiem jak on to zrobił, ale go lubię.
-Dzięki za te Korki- usłyszałam za osoba jego głos. Przestraszyłam się i odwróciłam do niego. Staliśmy blisko siebie. Bardzo blisko.
-Nie ma za co. Mam tylko nadzieję, że zdasz.
-Przy takiej nauczycielce nie da się nie zdać- uśmiechnął się do mnie tym uśmiechem, na który zawsze miękły mi nogi.
-Nie podlizuj się. I idź w końcu na tą historię! -rozkazałam mu a on ze śmiechem poszedł do klasy.
Dziś w szkole mieliśmy dzień wolny z okazji dnia otwartego szkoły, kiedy to młodsi uczniowie przychodzą pozwiedzać sobie naszą szkołę.
A ja obiecałam Niallowi, że zaczekam na niego.
Cholera, naprawdę się w nim zakochałam. Ten miesiąc w jego towarzystwie tylko mnie w tym utwierdził.
Boję się tylko,że i mnie złamie serce...
*** Dwie godziny później ***
To czekanie mnie powoli denerwowało. Blondyn nie wychodził, muzyka drugi raz leciała w słuchawkach... Ugh! Długo jeszcze?
Wtedy, jakby czytając mi w myślach, z sali wyszedł Niall. Poderwałam się z ławki i spojrzałam na niego.
-No i jak?- zapytałam. On opatrzył na mnie smutno.
Nie zdał?
-Przykro mi, ale będziesz musiała męczyć się ze mną jeszcze przez rok liceum- oznajmił z wielkim uśmiechem.
-Horan!- krzyknęłam. Przestraszył mnie.
-Zdałem, zdałem- zaśmiał się a ja walnęłam go w ramię.
-Nie strasz mnie tak.
-Chciałem zobaczyć twoją reakcję- nadal się śmiał.
-Mam się obrazić?
-Nie!
-No.
-W ramach podziękowania za pomoc, zapraszam cię na kolację. Jutro będę po ciebie o 19- spojrzał na mnie uważnie.
Randka?
-Dobrze- odpowiedziałam po chwili. Jaka tam randka! Ja i on?
Marzenie...
***Następnego dnia, wieczór ***
Od godziny latam jak głupia po pokoju i staram się ogarnąć. Ale jakoś albo mi to wychodzi. Niall ma być za pół godziny a ja jestem w czarnej dupie.
Okej.
Włosy uczesane, zrobiłam delikatny makijaż, została tylko sukienka. Tak. Postanowiłam założyć pierwszy raz sukienkę. Była czarna, ze średnim dekoltem. Cała w cekinach, przez co mieniła się delikatnie w świetle. Do tego założyłam bolerko i zabierając małą kopertówkę, zeszłam na dół.
-Czy ty jesteś moją córką? - zapytała mnie mama, gdy tylko pojawiłam się w progach kuchni.
-Daj spokój.
-Ślicznie wyglądasz!
-Mamo.
-Niall padnie z wrażenia jak cię zobaczy.
-Mamo!
W momencie gdy miała coś powiedzieć, zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Leć.
Tak też zrobiłam. Założyłam balerinki i biorąc głęboki wdech, nacisnęłam klamkę.
Za drzwiami stał Niall z szerokim uśmiechem, gdy tylko uchyliłam drzwi.
-Hej- powiedziałam.
-Hej.
Niall był ubrany w czarne dżinsowe spodnie i koszulę w kratę, przez co wyglądał po prostu zniewalająco.
-Idziemy?
-Tak, tak- powiedziałam i wyszłam z domu.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział przy jego aucie.
-Dziękuję- nic nie mogłam poradzić na to, że się zarumieniłam.
*** Po kolacji ***
Było miło, przyjemnie się z nim rozmawia.
-Mogę liczyć na kolejne spotkanie?- zapytał, czym naprawdę mnie zaskoczył. Chce się spotkać ze mną jeszcze raz?
-Yyy... Tak. Myślę, że tak.
Stanęliśmy jego autem przed moim domem. Żadne z nas nie wykonało żadnego ruchu.
-Dzięki za miło spędzony wieczór, Niall.
-Nie ma za co- patrzyliśmy na siebie a ja miałam wrażenie, że nasze twarze jakby zbliżają się do siebie. Przyznałam sobie rację, gdy nasze usta się złączyły.
Oh, co to był za pocałunek! Taki słodki i delikatny...
Rozpłynęłam się i nieświadomie pogłębiłam pocałunek, przez co blondyn przyciągnął mnie bliżej siebie. Nagle oprzytomniałam i zalałam się buraczanym rumieńcem. Jest w ogóle taki? Opuściłam głowę.
-No to... Do zobaczenia- powiedziałam nieśmiało i otworzyłam drzwi jego samochodu.
-Pa.
Dotarłam do drzwi domu. Odwróciłam się jeszcze. Niall właśnie odjeżdżał. Z wielkim uśmiechem weszłam do domu.
-Katherine, co ty, we wiaderko z burakami wpadłaś?- zapytała mnie mama, gdy weszłam do kuchni, by się jakoś ochłodzić.
Puściłam tą uwagę mimo uszu i pognałam do swojego pokoju, by po kilku minutach dostać smsa od Niall'a, w którym powiedział dobranoc.
Tamtego dnia zaufałam mu. I ufam do tej pory.
**********
Nie wiem czy coś takiego może być, ale pisałam go cały tydzień. No powstało coś takiego.
Ale czy ci się podoba??
Powiedz mi ...
<3
Rozdział w poniedziałek!!!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)