czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 77

    Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w tej piwnicy, ale w końcu drzwi kolejny raz się otworzyły i pojawił się w nich ponownie Mateusz. Siedziałam na kolanach Lou, okryta jego marynarką lekko przysypiając. Trzask zamykanych drzwi zbudził mnie całkowicie.
- O, widzę, że ktoś tu jest dobry w supłełkach. Brawo Tomlinson. To na pewno byłeś ty. Radzę wam to zjeść, bo kolejne żarcie będzie za dwa dni - wyszedł zamykając drzwi na klucz.
Poczułam, jak Louis zdejmuje mnie ze swoich kolan i idzie po tacę. Usiadł spowrotem na swoim miejscu i przyciągnął mnie bliżej siebie w talii.
- Chodź, zjemy - powiedział.
- Nie będę nic jadła. Pewnie dosypał tam czegoś, żeby nas uśpić.
- No to zaśmiemy, ale musimy coś zjeść. Wiem, że dawno nic nie jadłaś - na samo wspomnienie żołądek wydał dźwięki o tym, że to prawda.
- Ale...
-Nasza pierwsza małżeńska kolacja - powiedział cicho Louis i wziął do ręki kawałek chleba. - Otwórz usta - polecił, a po chwili ten kawałek wylądował na moim języku.
- To nie jest śmieszne - powiedziałam równie cicho.
- Daj spokój. Trzeba korzystać, póki można.
- Racja. W końcu nas zabije, jak nie dostanie pieniędzy.
- Nie bądź taką pesymistką. Nie zostawią nas samym sobie.
- Co nie zmienia faktu, że będziemy tu siedzieć kolejne dwa dni - odsunęłam się od chłopaka i oparłam o ścianę.
- Kociaku, spokojnie. Wydostanę nas stąd.
- Ciekawe jak - prychnęła.
- Zastanawiam się nad tym właśnie. Wymyślę coś.
- Daj jeszcze - pochyliłam się nad tacą, by wziąć kawałek suchego chleba do ręki.
- Zjedz cały - dał mi swój kawałek. Popatrzyłam na niego, jak na idiotę i powiedziałam:
- Nawet się nie waż Tomlinson.
- Wow, poszło po nazwisku!
- Louis, nie żartuj sobie. Zjedz swój kawałek.
- No już, już.
- Kocham cię - szepnęłam, gdy zjedliśmy, na nowo w niego wtulona.
- Ja ciebie też kocham, mój aniele.

**** Oczami Marleny ****

    Od chwili, gdy dostałam telefon od Mateusza, że porwał Ewę i Lou i chce za nich pięć milionów, minęło pięć godzin. Goście już wiedzą. Jedni wrócili do domu, inni zostali. Mama Ewy zasłabła i siedzi w kartce przed salą balową razem z mamą Louisa. Obie są wstrząśnięte. Policja została o wszystkim powiadomiona. Jeden z funkcjonariuszy kazał mi zadzwonić do Mateusza, by namierzyć go po sygnale, ale nie odbiera. Musimy czekać na jego ruch. Siedzę na krześle w sali z Alice na rękach i modlę się, by on nic im nie zrobił. Chociaż, z tego co wiem, to by zdobyć choć trochę gotówki, jest w stanie zrobić wszystko.
- Marlena, kochanie. Jedźmy do domu. Musisz odpocząć - nagle pojawił się Harry z moim płaszczem. Pomógł mi wstać i założyć ubranie, by nie obudzić Alice, która spała mi na rękach okryta białym kocykiem.
- Zabierzmy ją do nas - powiedziałam do narzeczonego, nawet nie urzekając go jednym spojrzeniem.
- Dobrze - przytaknął i objął mnie ramieniem.
    Wyszłam z sali, trzymając dziewczynkę na rękach i osłaniając jej twarzyczkę przez mroźnym, nocnym powietrzem. Podeszłam do siedzącej na murku mamy Ewy i poinformowałam ją o swoich zamiarach.
- Dobrze. Nie byłabym w stanie się nią zająć. Nie wiem, czy nawet zasnę - westchnęła, ocierając wilgotne powieki z łez.
- Niech panie jedzie już do domu. Możemy nawet panią zabrać ze sobą, prawda Hazz? - chłopak zgodził się, widząc cierpiącą kobietę. Ona tylko przytaknęła i wstała z zimnego murku przy pomocy loczka. Pomógł jej zająć miejsce pasażera, ja wsiadłam z tyłu z małą.
- Nigdy nie pomyślałabym, że ten chłopak byłby do tego zdolny - usłyszałam między łkaniem kobiety te słowa. No ja też się nie spodziewałam. Nigdy nie sądziłam, że znajdzie sposób by dostać się tu i zrobić coś takiego.

***

    Trzy dni później nadal żadnych wiadomości o Louisie i Ewie. Zaczynam odchodzić od zmysłów. Zastanawiam się cały czas, gdzie mogą być, ale to, że nie znam Londynu wcale mi tego nie ułatwia. Z chłopakami jeździliśmy wszędzie, gdzie myśleli, że są, ale oczywiście była to istna klapa, bo nic się nie sprawdziło. Jeżeli nic się nie zmieni przez najniższe dwadzieścia cztery godziny, zwariuję. Ewa to moja jedyna przyjaciółka, gdyby nie ona, nie wiem co by teraz ze mną było, gdzie bym się znajdowała. Czy mój żywot dalej by się ciagnął.


    Siedziałam w salonie, zabawiając jakoś Alice by choć przez chwilę nie płakała. I jakoś mi to szło, czyli może będzie ze mnie jakaś matka? Dochodziła godzina ósma wieczorem, a chłopcy ponownie gdzieś pojechali po dostaniu jakiegoś telefonu. Gdy Harry godzinę temu odebrał telefon, wybiegł z domu, nie informując mnie nawet, gdzie idzie. Martwię się również i o niego, czy nic mu nie jest. Ten człowiek jest czasem taki bezmyślny...
    Odetchnęłam, gdy drzwi frontowe otworzyły się. Usłyszałam na raz kilka głosów. Wstałam od razu na równe nogi i czekałam na jakieś wyjaśnienia. Nagle w drzwiach stanęli Louis i Ewa, a za nimi Harry i reszta chłopaków. Nie czekając, rzuciłam się na dziewczynę, przytulając mocno, przez co zachwiała się, ale utrzymała się na nogach. Po kilku dłuższych chwilach zrobiłam to samo z Lou i nie szczędziłam sobie łez.
- Jesteście! - ponownie objęłam przyjaciółkę, która również płakała ze mną.  
    Odsunęłam się od niej dwa kroki w tył i przyjrzałam jej osobie. Jej śliczna biała suknia, w niczym nie przypominała tej sprzed kilku dni. Przy końcach była brudna i cała w błocie, włosy rozczochrane. Louis miał tylko koszulę brudną, a garnitur nadal był czarny.
- Jak wam się udało uciec? - zapytałam, chcąc wiedzieć teraz.
- Możemy chociaż wziąć prysznic i się przebrać? - zapytał Louis, przecierając twarz ze zmęczenia.
- Jasne! Wiecie gdzie są tu łazienki.
- Alice jest z mamą? - zapytała Ewa, wtrącając się.
-Nie, jest z niami w salonie - dziewczyna szybko się tam udała, by zaraz wrócić z małą przytuloną do siebie, ubraną w pomarańczowe śpiochy. Louis cmoknął małą w tył głowy i pogłaskał po niej, szeroko się uśmiechając.
- Zaraz wracamy - we trójkę zniknęli na schodach.



****
I co sądzicie??

środa, 30 grudnia 2015

Zapytanie!




Przybywam do was z pomysłem.
I pytaniem.


Chciałabym zacząć publikować całkiem inne ff, z całkiem innym bohaterem. Opowiadanie nosi nazwę " Sprzedana ". Głównym bohaterem jest Harry Styles.

Tu macie taki spojler:


" Jakiś czas później obudziłam się w nieznanym mi pokoju. 




Kilkudniowy delikatny, ledwo widoczny zarost, ciemne długie do ramion włosy, które przy końcach kręciły się lekko. Na sobie ma czarne spodnie i szarą koszulkę z krótkimi rękawami.
To on.





Puścił mnie, a ja upadłam na drewnianą podłogę. Zaraz po tym chłopak wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Jak usłyszałam, na klucz. Zerwałam się szybko i zaczęłam walić w drewnianą powłokę, wykrzykując przy tym:
- Otwieraj te drzwi! Co ty odpierdalasz, Harry!
- Jak to co, skarbie. Zamknąłem cię w piwnicy. Możesz się tam zadomowić, bo nie wiem, kiedy opuścisz co urocze miejsce - stałam oparta o drzwi i słuchałam, jak odchodzi. 





- Czego jeszcze chcesz? - zapytałam w końcu, gdy przez dłuższy czas nic nie mówił. - Zniszczyłeś mnie. Mało ci jeszcze?!
- Nie chciałem tego - powiedział cicho, nadal na mnie patrząc. 
- Myśli trzeźwego słowami pijanego. W tym przypadku czynami, Harry.
- Nie zapominaj, że nadal należysz do mnie. "




Krótki, ale z kilku rozdziałów. Mam nadzieję, że zaciekawiłam kilka osób i wstąpicie na dłużej na bloga?

Link dodam po nowym roku, myślę, że drugiego stycznia blog ruszy.

Proszę ładnie o komentarz, czy kogoś zainteresowałam<3

czwartek, 24 grudnia 2015

Louis urodzinowo

- Louis!
    Słysząc swoje imię z dołu, z jęknięciem wstałem z mojego wygodnego łóżka i zszedłem na dół. Nie chciało mi się w ogóle. Wróciłem wczoraj z Londynu i dopiero teraz, o godzinie dwunastej w południe schodzę na dół. 
-Tak, mamo? - zapytałem zasiadając na jednym z drewnianych krzeseł przy dużym okrągłym stole.
- Pomożesz mi dzisiaj choć trochę? Ja wiem, że jesteś zmęczony - dodała, widząc moją zbolałą minę. - Ale nie ma nikogo w domu. Dan pojechał z dziewczynkami po ostatnie drobiazgi, Fizz wyszła gdzieś, nawet mnie o tym nie informując, a Charlotte lata gdzieś z tym swoim chłopakiem. Więc zostałeś mi tylko ty.
- Dobrze - przytaknąłem, zgadzając się z nią. - Co mam robić?
- Może najpierw zarobimy sałatkę. Mam kapustę, marchewki, cytrynę... Znajdź ogórki i paprykę - wydała polecenie.
    Rozejrzałem się po kuchni, sprawdzając wszędzie, gdzie tylko przyszło mi do głowy, że wspomniane warzywa mogłyby być. Ale za cholerę ich nie było.
- W spiżarni nie ma? - zadałem pytanie, wzdychając cicho.
- Nie, nie. Gdyby były, to bym wzięła. A tu, w szafce nie ma? - zapytała retorycznie, sięgając do półki, którą w ciągu kilku minut otworzyłem trzy razy.
- Nie ma.
- No to musisz iść do sklepu. - Zarządziła i wróciła do mieszania jakiegoś sosu. Jęknąłem donośnie idąc na korytarz. Usłyszałem cichy śmiech mamy, gdy zakładałem kurtkę z Adidasa.
- Jestem za kilka minut.
    Zamykając za sobą drzwi, postanowiłem pieszo iść do sklepu. To chyba pierwszy raz od nie wiem kiedy, chcę poczuć te święta. Ostatnim razem do domu przyjechałem w sobotę wielkanocną. A potem w poniedziałek wieczorem ponownie musiałem wracać do Londynu na wywiady. Bycie w zespole to zdecydowanie duża odpowiedzialność, ale już od stycznia wszyscy odetchniemy. Już nawet zapowiedziałem, że odwiedzę Nialla u niego w Irlandii! Śnieg skrzypiał pod podeszwami moich trampek, stopy marzły od minusowej tempratury, ale nie ważne. Przechodząc koło parku, widziałem kilka drzewek ozdobionych kolorowymi światełkami. Uśmiechnąłem się, czując chyba powoli ten klimat. Śnieg miał swój czas.
    Wszedłem do sklepu, od razu przy drzwiach sięgając po mały, czrwony koszyk na zakupy. Przeszedłem spokojnie po każdym dziale, zastanawiając się, czy nie kupić sobie czegoś słodkiego. Wziąłem jakiegoś batona i małą butelkę wody i oczywiście słoik z ogórkami i papryką.
- Przepraszam. - Usłyszałem za sobą cichy głos. Odwróciłem się, widząc przed sobą dziewczynę trochę niższą ode mnie. Nie spojrzała na mnie, tylko od razu chwyciła coś z półki i poszła dalej.
Dziś mam chyba słaby zapłon.
    Po zapłaceniu należnej gotówki, a przedtem zrobienia sobie zdjęcia z jakąś fanką i podpisania dla niej białej koszulki, wróciłem do domu.
- Jestem! - krzyknąłem, zdejmując kurtkę i buty. Chwyciłem torbę z zakupami w lewą rękę i wszedłem z nią do kuchni, gdzie nadal stacjonowała moja mama.
- Cudownie! - od razu sięgnęła po potrzebne składniki i zajęła się krojeniem ich. - Idź dostaw jeszcze jedno krzesełko i talerz ze sztućcami. Będziemy mieli gościa.
- Gościa? - Zdziwiłem się, sięgając do półki po biały talerz.
- Tak. Przyjdzie Katie. W tym roku sama spędza świata, więc zaproponowałam jej, by przyszła do nas.
- Jaka Katie? - Zupełnie nie wiem, o kogo może chodzić mojej mamie.
- Zobaczysz wieczorem.
    Westchnąłem tylko po jej wymijającej odpowiedzi i przystawiłem krzesełko do stołu.


    Jak zwykle byłem ostatni. Wiedziałem, że wszyscy są już przy stole i czekają tylko na mnie, no ale muszę dobrze wyglądać, a moje włosy mają mnie dzisiaj gdzieś i nie chcą się układać! W końcu doprowadziłem się do porządku i zszedłem na dół.
    Wszyscy już siedzieli. Podszedłem do stołu z zamiarem zajęcia swojego miejsca, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Mama z radością poszła otworzyć, a ja usłyszałem cichy głos witający się z nią. Usiadłem przy jednym, z dwóch wolnych miejsc i czekałem wraz z resztą domowników, aż mama przyprowadzi gościa. W tym czasie Doris, moja najmłodsza  najsłodsza siostrzyczka, znalazła sobie miejsce na moich kolanach, uwieszając się na szyi.
- Katie już jest! - do salonu wkroczyła mama, a za nią niska szatynka, którą spotkałem w sklepie. Gdy skierowała na mnie swój wzrok, na jej twarzy również było zdziwienie. - No, siadaj kochanie koło mojego syna - dziewczyna usiadła obok mnie, nie spoglądając więcej w moją stronę.
    Miała na dobie niebieską sukienkę bez rękawów, na dekoldzie podszytą koronką. Uwydatniała jej piersi i eksponowała szczupłą talię. Podzieliliśmy się opłatkiem i po kolacji był czas na rozmowy. Co dziwne, udało mi się znaleźć wspólny język z Katie. Jest miła, sympatyczna no i wesoła. Dowiedziałem się, że mieszkała tutaj do dziesiątego roku życia, by potem przeprowadzić się z rodzicami do New Jersey na kolejne dziesięć lat. Teraz wróciła i mieszka tu od roku. Wiedziałem, że skądś ją pamiętam, a to było, z tego co mi powiedziała, z naszych wspólnych zabaw. To mogło być całkiem możliwe, ale mam krótką pamięć do pewnych rzeczy...
- A pamiętasz to, jak była zima, wielkie zaspy,a ty wyciągnąłeś mnie w największy mróz na zjeżdżanie z tej góry za twoim domem? - dziewczyna zachichotała, co było słodkie.
-Tak, to pamiętam. - Jakby z każdą jej opowieścią wszystko w mojej głowie się odblokowywało.


    Byłem zauroczony Katie. Była ładna. Brązowe oczy świeciły się wesoło, gdy opowiadałem jej o wpadkach na scenie. Co dziwne, nie bardzo przejęła się tym, że jestem sławny. Pewnie to wiedziała, ale nie odmówiła kontaktu, gdy powiedziałem, że śpiewam w zespole. To mi dało nadzieję na nową znajomość. A co z tego będzie nie wie nikt.


******
Taki tam imagin pewnie nie trzymający się kupy, ale co tam! Robię sobie przerwę od imaginów na chwilę: )



Louisie kochany, ty świetny człowieku!
Nie wiem, czego ci życzyć.
O wiem!
Odpocznij sobie, wypocznij, zrelaksuj! Masz teraz trochę czasu na jakieś życie, nie?
Masz już dwadzieścia cztery lata! Ja się pytam, kiedy to minęło?!
Znajdź se jakąś godną ciebie dziewczynę, która nie złapie cię na dziecko, a nie taką sobie Brianę, która moim zdaniem nie ma z tobą nic wspólnego, nawet tego dziecka. Wybacz mi kochanie, ale ja się zapieram rękami i nogami do końca!
Uff!
Ciąg dalszy życzeń!
Życzę ci, żebyś się nie zmieniał, no może nie za bardzo. Bądź zawsze uśmiechnięty .
* płacze *
Uwielbiam widzieć cię szczęśliwego. Na ten moment nie mam chyba niczego i nikogo, kto daje mi tyle radości swoim bytem, nawet setki tysięcy kilometrów ode mnie i nie wie o moim istnieniu, co tam.
Rób to, co kochasz, mam nadzieję, że gdy zespół zakończy karierę, nie odstwisz śpiewania gdzieś tam i będę mogła kupić kiedyś twoją płytę!
  * ryczy *
A najlepiej każdego z osobna;)
Dobra, kończę.
Bądź sobą!






A wam wszystkim, życzę wesołych i cudownych świąt Bożego Narodzenia!

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 76

    Ocknęłam się jakiś czas potem. Pierwsze co poczułam, to zapach zgnilizny i pleśni. Głowa bolała mnie tak mocnom jakbym miała migrenę, co u mnie rzadko się zdarza. Zdecydowałam się otworzyć oczy. Było ciemno, niewiele widziałam, tylko jakieś zarysy przedmiotów. Siedziałam na krześle, ręce w nadgarstkach zostały związane mocno sznurkiem, który wbijał się w skórę. Usłyszałam jakiś szmer, przez co cicho pisnęłam.
- Ewa? - usłyszałam czyjś szept.
- Louis? - no bo kto inny mógł tu ze mną być?
- Tak.
- Gdzie my jesteśmy? To chyba nie jest jakaś głupia zabawa weselna, którą wymyślił Niall, prawda? - zapytałam drżącym głosem, choć wiem, że nie.
- Nie. Po wypiciu szampana straciliśmy oboje przytomność. Ktoś to zaplanował i dosypał do kieliszków coś by nas porwać - jego słowa spotęgowały strach, który był we mnie.
- Co?! Ale jak? Przecież było tylu ochorniarzy! Sam mówiłeś, że nic nie zakłóci naszego spokoju... - ostatnie zdanie wypowiedziałam żałośnie. Jęknęłam i opuściłam głowę w dół.
- Tak, ale on to miał dobrze zaplanowane. Nie martw się, znajdą nas - próbował mnie pocieszyć, ale marnie mu to wyszło.
- Louis, a co z naszą córeczką?- wystraszyłam się. Jeśli coś jej zrobił, to własnoręcznie go zabiję.
- Ostatni raz widziałem ją z moją mamą, jak wsiadali z Danielem do jego samochodu, jestem pewny, że nic jej nie jest.
    Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach. Po chwili po pomieszczeniu rozchodzi się błysk światła i poraża mnie ono. Gdy odzyskuję ostrość widzenia, nie mogę uwierzyć w to, co widzę. A raczej kogo.
- Witaj kochanie, dawno się nie widzieliśmy - wróciło każde wspomnienie i uderzyło ze zdwojoną siłą. Wszystko.
- To ty?! Czego chcesz?! - zapytałam krzycząc. Byłam przerażona jego obecnością i tym, że może ponownie mnie skrzywdzić. Albo Louisa.
- Jak to czego? Ciebie już miałem, to przyda mi się kasa twojego faceta na nowy start - podszedł do mnie na tyle blisko, że czułam jego oddech. Czułam obrzydzenie do jego osoby.
- Ewa, o czym wy rozmawiacie? - usłyszałam zdezorientowanie w  pytaniu Louisa. No tak, przeszłam na polski i chłopak nic nie rozumie.
- O właśnie. To twój mąż, prawda? - przeszedł obok, mnie śmiejąc się głośno i stając tyłem. Czyli Lou jest za mną. Odwróciłam głowę w bok, jak tylko mogłam i zobaczyłam kawałek jego ręki w czarnej marynarce.
- Zostaw go! - krzyknęłam, bo byłam pewna, że mój były chłopak byłby zdolny go skrzywdzić.
- Oj nie martw się tak skarbie - przyszedł ponownie do mnie, śmiejąc się. Ponownie nachylił się ku mnie, dotykając dłonią policzka. Odwróciłam głowę w bok. - Nie mam zamiaru nic wam zrobić. No chyba, że zasłużycie.
- Ewa, co on mówi?
- Wypuść nas, dostaniesz pieniądze.
- O nie nie nie. Posiedzicie tu sobie troszkę. Przykro, że z waszego wesela nici. No cóż, może kiedyś to naprawicie?
    Z tymi słowami wyszedł, zostawiając zapalone światło. Popatrzyłam po sobie. Nadal byłam w sukni ślubnej, brudnej już na końcach materiału. Fryzura nadal nie była naruszona, co świadczyło o tym, że nic nie odstawało.
- Ewa, kim on jest? Czego chciał nasz kierowca? - usłyszałam pytanie Lou.
-  Kierwca? On był naszym kierowcą?! To Mateusz.
- Ten skurwiel?!
- Tak... - chyba zaczynam być bliska płaczu. Nie, Ewa. Ogarnij się, nie ma czegoś takiego, jak słabość w tym momencie.
- Niech ja tylko się stąd uwolnię. Zabiję go - oznajmił, szarpiąc za sznurek, do którego byłam przywiązana ja.
- Louis, to nic nie da. Daj spokój - westchnęłam tylko.
- Co nic nie da?! Musi zapłacić za to, co zrobił - powiedział oburzony.
- Nie odwiążesz tego sznurka. Jest dobrze zawiązany. On się na tym zna.
- Oj kochanie. Ty mnie chyba nie znasz. Jak byłem w wieku Daisy i Pheobe, każdy supeł był mój - mówiąc to, zaczął szarpać dłońmi na prawo i lewo, aż udało mu się chwycić za końce. Jakimś cudem chwilę potem masowałam nadgarstki, próbując odgonić ból w nich.
- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytałam, podchodząc do drzwi. Szarpnęłam za klamkę. Zamknięte.
- Krata w oknie. Kurwa - usłyszałam, jak wzdycha tylko i uderza dłonią w ścianę. Podeszłam szybko do niego, na ile pozwalała mi suknia i szpilki, po czym objęłam go lekko.
- Spokojnie. Dobrze, że jesteśmy w tym razem chociaż - westchnęłam, kładąc głowę na jego torsie.
- Racja. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby mi ciebie zabrał.
- Ja też - objął mnie mocno w talii i pocałował we włosy. - To miał być masz piękny ślub - westchnął, nadal mnie obejmując.
- Jeszcze...
- Tak, jeszcze to będzie najlepszy dzień w twoim życiu, kochanie - obiecał.
- Wierzę ci - odpowiedziałam, wiedząc, że Louis zrobi wszystko, by tak się stało.
- Ciekawe, ile tu jesteśmy - zauważył. Przekręciłam głowę, by spojrzeć w okno i powiedzieć:
- Pewnie będzie koło siódmej - ciemność, która zapadła mogła być już od godziny lub dwóch.
- Trzy godziny...
- Nadrobimy to - wtrąciłam się,  wiedząc, że powie coś takiego.
- Tak. Zimno ci - oświdczył, gdy poczuł, jak ciarki przechodzą przez moje plecy i ręce. Od razu zdjął swoją marynarkę i okrył mnie nią.
- Dziękuję.

*** Oczami Harry'ego ***

- Coś długo ich nie ma - odezwała się moja narzeczona.
     Spojrzałem na zegarek z przyzwyczajenia. Wskazywał godzinę siódmą czterdzieści wieczorem. Nie wiem, gdzie oni przepadli. Przecież ta głupia sesja nie trwałaby tyle czasu! Profesjonalny fotograf zrobiłby to w godzinę. Zabawa weselna trwa w najlepsze, myzyka gra, alkohol leje się litrami. Super, ja nic nie wypiłem. Będę dziś najtrzeźwiejszą osobą na tej sali, dopóki oni nie wrócą.
- Nawet nie mają telefonów.
- Halo? - gdy zadzwonił telefon Marleny, szybko odebrała, marszcząc brwi, widząc numer na ekranie telefonu.
- Kto to? - zapytałem, łapiąc ją za dłoń.
    Nie odpowiedziała mi, tylko wstała szybko z krzesełka i odeszła w najdalszy kąt sali, zapewne, by lepiej usłyszeć swojego rozmówcę. Nie poszedłem za nią, dałem moment by w spokoju z tym kimś porozmawiała, ale obserwowałem jej postać. Przez chwilę słuchała, a potem zaczęła mocno gestylulować i wyraźnie krzyczeć, lecz nic nie słyszałem.
W końcu skończyła rozmowę i wróciła do mnie. Nie podobało mi się to, że idąc, ledwo trzymała się na nogach. Wstałem i pomogłem jej usiąść. Zaczęła się trząść, nic nie mówiła, tylko tępo patrzyła w zastawiony jedzeniem stół.
- No powiedz że coś wreszcie. Co się stało? - nie wytrzymałem ciszy z jej strony.
- Oni...
- Jacy oni? O kim mówisz? Masz, napij się - zmartwiony wyraźnym przerażeniem dziewczyny, wręczyłem jej szklankę wody, stojącej przy moim talerzyku.
- E... Ewa i Louis zostali porwani - powiedziała.



****
Czy ktoś spodziewał się czegoś takiego?:0
A czy ktoś spodziewał się, lub nie, że Mateusz w ogóle będzie miał jakiś udział w ich histori?

Przyznan szczerze, że waszych poprzednich komów nie czytałam, ale nadrobię je w krótkim czasie;)
Kocham, pozdrawiam i do następnego!
<3

piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział 75

*** Oczami Louisa ***

    Gdy dotarłem do kościoła, do trzeciej było jeszcze kilka minut. Przywitałem się z gośćmi stojącymi przed kościołem. Nie było ich dużo, większość była już w kościele, z racji zimowej pory. Zayn i Harry przyjadą razem z moimi rodzicami i ukochaną. Liam był ze mną, jako świadek, a Niall jeszcze nie dotarł. Spóźnił się na wcześniejszy lot z Irlandii i został mi prywatny samolot, więc będzie za kilka minut.
- Panie Tomlinson, wejdźmy do środka, panna młoda zaraz się pojawi.
- Tak, tak. Za moment - Ksiądz kiwnął głową w zrozumieniu. Nie stresowałem się bynajmniej.
- Przepraszam - przede mną pojawił się chłopak. Brunet może w moim wieku.
- Tak?
- Jestem kierowcą waszego auta. Kiedy zakończy się ślub? Nie wiem, czy opłaca się zaparkować gdzieś dalej, czy zostawić auto tutaj.
- No myślę, że półtorej godziny. Jeśli chcesz, możesz wejść do środka, ogrzać się na czas ślubu, co ty na to? - zapytałem.
- Dobrze.
    Weszliśmy oboje po chwili do kościoła. Brunet bez imienia stanął w ostatniej ławce, a ja podążyłem do ołtarza, gdzie czekał już Liam. Przywitaliśmy się ze sobą, klepiąc po plecach i rozmawiąc chwilkę, zanim rozbrzmiała muzyka, oznajmiająca, że panna młoda zaraz się pojawi. Na samą myśl, że zaraz ją zobaczę, serce zaczęło szybciej bić. Drzwi wejściowe otworzyły się szeroko. Najpierw pojawił się Zayn z Dianą, potem szedł Harry z Marleną, za nimi szły moja mama i mama Ewy pod rękę.
    W końcu pojawiła się moja piękności. Szła powoli, prowadzona przed Daniela. Wyglądała cudownie w tej sukni. Doskonale opinała ją w tali, a koronka na ramionach pokazała delikatność mojej kobiety. Tak, zdecydowanie trafny wybór. Nareszcie dotarła do mnie. Daniel przekazał mi dłoń dziewczyny, a ja ująłem je obie, całując je.
- Zgromadziliśmy się tutaj, by połączyć tą oto parę związkiem małżeńskim. Jeśli ktoś zna powód dlaczego tych dwojga nie powinni się pobrać niech wstanie, lub zamilknie na wieki. - powiedział Kapłan, a w całej sali zapadła grobowa cisza, co wywołało u mnie wielki uśmiech. - Proszę podajcie sobie prawe dłonie. - kontynuował, a my z Ewą momentalnie wykonaliśmy polecenie. - Louis proszę powtarzaj za mną.
-Ja Louis...
- Biorę Ciebie Ewo za żonę.... - Kontynuował ksiądz.
- Biorę Ciebie Ewo za żonę.
-  I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską - mówił dalej ksiądz.
-  I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską - powtarzałem dalej patrząc jej w oczy.
- Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
- Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci - jej oczy cały czas patrzyły prosto w moje.
- Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci - zakończyłem, puszczając jej oczko, co wywołało u niej wielki uśmiech.
- Teraz ty Ewo powtarzaj za mną. Ja Ewa...
- Ja Ewa... - patrzyła cały czas w oczy. Głos trochę jej się złamał przy pierwszym słowie.
- Biorę Ciebie Louisie za męża...
- Biorę Ciebie Louisie za męża... - Jak to dobrze brzmi, mąż.... Jej mąż.
-  I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską - mówił dalej ksiądz.
- I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
- Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
- Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci - powiedziała, a mój uśmiech cały czas się powiększał.
- Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci. - zakończyła.
Liam podał obrączki na specjalnie przeznaczonej do tego poduszeczce. Wziąłem jedną i zacząłem mówić po księdzu:
- Ewo, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - powiedziałem i założyłem na jej serdeczny palec złotą obrączkę. Po chwili dziewczyna chwyciła większą obrączkę.
- Louis, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - powiedziała lekko drżącym głosem, zakładając obrączkę na moim palcu i przyłożyła pod oko jedną rękę by zahamować łzę.
- Oficjalnie ogłaszam was mężem i żoną! - powiedział radosny ksiądz. - Możesz pocałować pannę młodą. - Zwrócił się do mnie, momentalnie chwyciłem ją za biodra i przyciągnąłem do siebie, łącząc nasze usta ze sobą, a w całym kościele zapadł gwar. Wszyscy zaczęli klaskać i pogwizdywać, przez co uśmiechnęłam się przez pocałunek.
- Kocham cię - szepnąłem w jej usta, na co również się uśmiechnęła.
- Ja ciebie też kocham.
    Odsunęliśmy się od siebie. Nasze mamy porwały nas do siebie, przytulając i płacząc jednocześnie. Udało nam się jakoś wydostać z kościła. Na zewnątrz czekało na nas dwóch fotografów wynajętych specjalnie na dzisiaj i tłum reporterów za ogrodzeniem kościoła i fanów. Staliśmy przed kościołem bite pół godziny, zanim wszyscy nas wyściskali i wycałowali.
- Dobrze. Teraz wszyscy goście pojadą za naszym autem, a para młoda w tym czasie uda się na sesję zdjęciową - usłyszałem głos Dana. Uśmiechnąłem się lekko, gdy wszyscy goście zaczęli powoli znikać z naszego pola widzenia.
- Zostaliśmy sami - powiedziałem szcześliwy szeptem do mojej już żony.
- Tak - również powiedziała cicho. - Czuję się, jak nastolatka!
- A ja czuję, że mam w ramionach cały świat - na te słowa obijąłem ją w pasie, przybliżając do siebie i skradając kilka całusów. - Ślicznie pani wygląda, pani Tomlinson.
- Ale słodzisz - szepnęła, uroczo się uśmiechając z opartym czołem o moje. Nagle zobaczyliśmy błysk i odgłos zrobionego zdjęcia.
- Najlepsze zdjęcia robi się z zaskoczenia - spojrzeliśmy oboje w stronę damskiego głosu.
- Jestem Alison, zrobimy razem sesję - oznajmiła. - A teraz zapraszam już do samochodu.
    Gdy dotarliśmy do auta, otworzyłem Ewie drzwi, by mogła wsiąść pierwsza. W ciepłym wnętrzu limuzyny, dostaliśmy szampana of pani fotograf. Wznieśliśmy mini toast za naszą miłość i wspólne życie.
- Do której zostajemy na weselu? - zapytałem dziewczynę. Opierała głowę o oparcie.
- Nie wiem... Głowa zaczyna mnie boleć - złapała się za wspomnianą część ciała, zamykając oczy. - Coraz bardziej.
    I ja poczułem się gorzej. Zawroty głowy, mimo, iż siedziałem, nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Nie wiem co się dzieje, a co gorsze, moja kobieta prawie traci mi przytomność.
- Panie kierowco, jedź do szpitala, z moją żoną jest źle - powiedziałem, a sam opadłem bezsilnie na siedzienie. I zanim całkiem straciłem świadomość, usłyszałem:
- Bardzo dobrze.


*******


Eh, nie mogłam się doczekać, by dać wam ten rozdział! Kolejny rozdział planuję dodać za tydzień w sobotę, albo wcześniej, jeśli tylko będziecie chcieli, bo w sumie mam napisane:)

Pisać, kiedy chcecie!!!



Edit:
Ogłaszam wszem i wobec, że do końca ff zostały trzy rozdziały. Tak, razem 78 + epilog, moi drodzy.
Mam nadzieję, że nie przyjmiecie tego bardzo źle, co???:(

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 74


Dla       xskyfallx



- Dobra, już możesz otworzyć oczka - gdy tylko Mar to powiedziała, otworzyłam je i zobaczyłam odbicie swojej twarzy w lustrze.
     Wyglądam ślicznie. Makijaż był delikatny, trochę pudru i niewyróżniająca się, jasna szminka. Wyraźna, czarna kreska na górnej powiece i na dolnej, przez co oczy wydawały się większe, niż są w rzeczowistości.
- Wow, wyglądam naprawdę dobrze! - powiedziałam ucieszona. Ten prysznic czynił cuda i od jakiegoś czasu jestem spokojna.
- Świetnie, że ci się podoba. Teraz do gry wchodzi Louise - powiedziała.
    Wspomniana kobieta siedziała na łóżku i przygotowywała się do wyzwania. Po słowach Marleny wstała i podeszła do nas.
-Okej. Teraz włosy. Wolisz je rozpuścić, czy związać jakoś fikuśnie? - zapytała stylistka, trzymając w ręku szczotkę do włosów i lokówkę.
- Em... Zwiąż je jakoś, zepnij upnij. Cokolwiek - odpowiedziałam, podając się jej całkowicie. - Nie chcę, żeby mi przeszkadzały.
- Dobra. A ty Marlena, leć się przygotuj i przyjdź do nas ze swoją sukienką.
Przyjaciółka kiwnęła tylko głową i wyszła z pokoju. Oparłam głowę wygodnie o zagłówek i pozwoliłam zrobić jej z moimi włosami co chciała.
                Fryzura naszej panny młodej


   Pół godziny później moja fryzura była gotowa. Podobała mi się, była wręcz idealna, no i jest na czym zaczepić krótki welon, sięgający do końca łopatek. Gdy wybrałam z dziewczynami suknię, pozwoliłam im zaszaleć i pokazać wszystkie wzory, jakie wpadły im w ręce, ale welonem zajęłam się sama, gdyż fason mojej sukni miał tylko długi welon, a ja chciałam zwyczajnie krótki. Udało się i wszystko pasuje idealnie.
    Marlena siedzi na łóżku, zastanawiając się, jakie kolczyki wybrać do swojej kreacji. Poleciłam jej jakieś białe, by pasowały do sukienki.
- Dobra, ja jestem gotowa - Marlena wstała, okręcając się dookoła, by pokazać się z każdej strony.
    Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się szeroko, bo wyglądała cudownie. Opinająca jej ciało biała sukienka do połowy ud, uwydatniała wszystko co powinna. Leżała idealnie.



- Harry padnie, gdy cię zobaczy - powiedziałam w tym samym momencie z Lou. Zachichotałyśmy, a dziewczyna machnęła ręką. 
- Nie bardziej niż twój przyszły mąż - powiedziała tylko, zakładając spowrotem szlafrok, by zakryć kreację.
- Lepiej nie. Wolę go przy zdrowych zmysłach, gdy będzie mówił przysięgę.
- Racja - przytaknęła Louise, spryskując moje włosy kolejną dawką lakieru. 
    Czuję, że będzie działał czterdzieści osiem godzin. Wylała chyba całą butelkę. Moje włosy są sztywne niczym struna i nic nie ma prawa ostawać od siebie. 
- Dobra. Która godzina? - zapytałam, spoglądając na dziewczyny. 
- Dochodzi druga - odpowiedziała Marlena. Nagle w całym domu rozszedł się odgłas dzwonka do drzwi. - To pewnie Harry z Zaynem.
Po tych słowach wybiegła z pokoju i zostawiła mnie samą z Lou.
- No więc chyba czas założyć suknię, panno młoda - z tymi słowami podeszła do mojej wielkiej szafy i po chwili w dłoniach miała już wieszak z moim pięknym ubiorem na dziś dzień. Nagle poczułam, jak zbawienny prysznic przestał działać, a ja na nowo zaczynam się stresować. - Ej ej. Uspokój się. Oddychaj powoli. Nie pójdziesz teraz pod prysznic, więc ogarnij się. 
    Posłuchałam jej i wzięłam głęboki oddech. I tak za każdym razem. Usiadłam grzecznie na krześle, czekając, aż Lou poluzuje gorset sukni. Poczułam się trochę lepiej. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi pokoju i zobaczyłam głowę Zayna. Wszedł, upewniwszy się, że może. 
- Jak tam się ma moja przyjaciółka? - podszedł do mnie i stanął z pół metra przede mną. - Coś licho wyglądasz. Dobrze się czujesz?
- Tak... To tylko stres.
- Chodź się przytul - otworzył szeroko swoje ramiona i po chwili obejmował mnie delikatnie.
- Dawno cię nie widziałam Zen - szepnęłam, wtulając się w niego, uważając, by nie szkodzić mojej pięknej fryzury.
- No trochę. Ale już jestem. I tak się rozstaniemy, jak polecicie na ten wasz miesiąc. 
- Polecicie? - złapałam go za słówko. 
    Louis nie chciał mi powiedzieć gdzie jedziemy. Za nic nie dał się przekonać. Dałam spokój i zapomniałam o tym całkiem.
- Oj, za dużo powiedziałem. Już nic nie powiem.
- Dobra, jak z Lou?
- Dobrze. O niczym nie mówi, jak tylko o tobie - uśmiechnęłam się lekko. 
- Nie chcę przerywać, ale za pół godziny mamy być w kościele, a ty nie masz na sobie sukni. Zayn, uciekaj stąd! - Louise wygoniła mulata z mojego pokoju i pomogła założyć suknię. 













Louise zeszła pierwsza. Gdy tylko suknia była na swoim miejscu, kobieta poprawiła jeszcze swój wygląd i pociągnęła mnie za ramię na dół. Schodząc powoli po schodach, czułam się jak prawdziwa księżniczka. Brakowało mi tylko korony, ale mniejsza. Suknia, Bosh, będę wzdychać do niej chyba do końca życia. Jest piękna. Ma gorset, który jest delikatnie obszyty koronką sięgającą jeszcze rękawki do łokcia. Dół rozchodzi się idealnie od bioder do dołu, a z tyłu jest trochę przedłużony.
Jest idealna.
    U dołu schodów, kolejno stali od prawej: Zayn, Harry z Marleną, moja mama, która miała łzy w oczach i mama Lou, oraz Dan. Daniel rzucił kiedyś propozycją, że poprowadzi mnie do ołtarza, jeśli będę chciała. Zgodziłam się. Lubię go, dobry z niego człowiek. Louis ma do niego pełne zaufanie i wie, że nie skrzywdzi jego mamy.
     Wszyscy patrzyli na mnie oniemiali, jakby conajmniej zobaczyli ducha. Stając w lustrze w korytarzu, sama uznałam, że jestem duchem. Byłam lekko blada, ale furorę robiła suknia. Miałam na sobie biały puchowy płaszcz i byłam gotowa do wyjścia.
- Jedziemy? Nie chcę spóźnić się na swój ślub - powiedziałam, zwracając ich uwagę. 
- Oczywiście.
Najpierw wyszła Louise z Lux. Potem był czas na moją mamę, mamę Lou i dwie opiekunki, które dziś dzień będą zajmowały się Doris, Ernestem, Alice i Nathanem. Spora gromadka, co? Następnym w kolejce byli Marlena i Harry, który nie opuszczał swojej ukochanej na krok. Nie dziwię się. 
- Gotowa? - usłyszałam głos przyszłego teścia. Patrzył na mnie niepewnie. Fakt, zamyśliłam się. 
- Tak - odał mi swoje ramię i oboje wyszliśmy na podwórko.


******

Wybaczcie, że ten teks jest raz taki i taki, ale nic nie mogę z nim zrobić ;(
Mam nadzieję, że się wam spodobał rozdział !
Jej, już nie mogę doczekać się, by dodać kolejny!<3

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 73



**** Cztery miesiące później ****

- Marlena, ja nie dam rady - oświadczyłam kolejny raz, wstając z łóżka i podchodząc do przyjaciółki.
    Dziewczyna ma ze mną urwanie głowy od samego rana. Ba, mogę spokojnie powiedzieć, że od wczoraj.
Chodzę, jak na szpilkach, stres mnie zjadł, a gdzie tam jeszcze do końca dnia...
- Przesadzasz kochanie - objęła mnie ramionami, przytulając do siebie. Ona za to tryskała radością. W końcu dożyła dnia, w którym jej najlepsza przyjaciółka wychodzi za mąż.
- Zobacz, zobacz jak mi się ręce trzęsą! - wyrwałam się jej i pokazałam na wyraźnie dygoczące dłonie, które za nic nie chciały przestać. Ta tylko zaśmiała się i ponownie do siebie przygarnęła moje ciało.
- Jest dziesiąta rano. Wszystko jest przygotowane, tylko czeka na to, żebyś założyła suknię i pojechała do kościoła. Do tego jeszcze jest trochę czasu. Postaraj się tym nie przejmować, okej? Chodź na śniadanie, poza tym trzeba nakarmić naszą małą kruszynkę, zapomniałaś? - skąd ona ma ten spokój?
- Ciekawe, jak to będzie, gdy ty będziesz brać ślub!
- Oh, uwierz, będę gorszą panikarą od ciebie - chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z pokoju. Wchodząc do kuchni zobaczyłam mamę zabawiającą Alice.
- Nareszcie, myślałam, że nie zejdziecie dzisiaj! - mama wtrąciła swoje trzy grosze.
- Byłam tego bliska, mamo - powiedziałam zgodnie z prawdą.
    Podeszłam do nosidełka i wyjęłam z niego małą, przytulając do siebie. Jak to możliwe, że to maleństwo odpędza ode mnie cały strach? Usiadłam z nią przy stole. Mama w tym czasie przygotowała mleko dla Al i podała mi je. Patrzyłam, jak mała pije przez smoczek i rozgląda się radośnie dookoła. Nic mnie tak nie cieszy, jak to, że jest szczęśliwa.
- Ciekawe co u chłopaków? Podobno Zayn z Niallem zrobili Louisowi taki wieczór kawalerski, że go nie zapomni do końca życia! - powiedziałam.
- Harry ma tu przyjechać z Zaynem dwie godziny przed, więc dowiesz się wszystkiego ze źródła - odpowiedziała Marlena.
    Od Harry'ego wiem tylko tyle, nie chciał mi nic powiedzieć, a ja nie dociekałam, by nie wyjść na zazdrosną. Chociaż i tak byłam. Myśl, że chłopaki wymyślili jakąś seksowną tancerkę z ubraniem, które więcej odkrywało, niż zakrywało, po prostu mnie przerażała. Nie mam już swojej figury sprzed ciąży i szczerze, przez tą myśl popadłam w kompleksy przeglądając się wtedy w lustrze...
 U mnie dziewczyny też się postarały, choć na pewno nie było tak szaleńczo, jak u panów. Było wino, muzyka, świetna zabawa. Byłyśmy w piątkę: ja, Mar, Diana, Soph i moja mama. Gadałyśmy o wszystkich i wszystkim, nie szczędząc sobie języka. Alice leżała sobie w łóżeczku specjalnie przyniesionym do salonu, doglądana przez nas wszystkie, a Nathan był przy Dianie.
- Zjedz coś - Marlena podsunęła mi talerz z kanapkami i szklanką herbaty pod nos.
- Nie mam ochoty - na samą myśl o jedzeniu, żołądek skręcał mi się w ciasny supeł. Przełożyłam Alice na lewe ramię i upiłam łyka gorzkiego napoju.
- Chyba nie chcesz zemdleć przed kościołem? - oburzona mama wstała, podeszła do mnie i zabrała małą, oświadczając: - Nie dostaniesz małej, dopóki nie zjesz kilku kanapek.
I poszła na górę. Świetnie. Świetne przekupstwo. Jęknęłam tylko i zabrałam się niechętnie za jedzenie. W ogóle mi nie smakowało.
- Weź się w garść. Za cztery godziny najważniejsza chwila w twoim życiu, a ty tu jęczysz? - usłyszałam głos Marlenki.
- Ja to po prostu przeżywam.
- To przestań! Przecież to wspaniałe! A jęczeć będziesz w nocy, tym się nie musisz martwić - zapewniła.
Nawet o tym nie pomyślałam... Moja głowa z bezsilności opadła na blat stołu.
- Wiem...
- No właśnie. Przestaw jakiś trybik w tej główce i widzę cię za chwilę u ciebie w sypialni zwartą i gotową na przygotowania!
    Dziewczyna wstała od stołu i również zniknęła na schodach prowadzących do góry. Eh, może faktycznie powinnam mniej się przejmować, a więcej cieszyć? W końcu wszystko było ćwiczone i dopięte na ostatni guzik.
Tak muszę zrobić - pomyślałam i włożyłam talerz do zmywarki razem z kubkiem po herbacie.


- No dobra, teraz idź się wykąp i odpręż, bo jesteś strasznie spięta - Marlena wygoniła mnie do łazienki, uprzednio starając się rozmasować moje barki. Na marne.
    Zrobiłam tak, jak chciała i po chwili woda lała się do wanny. Dresy zrzuciłam i weszłam do wody. Nalałam trochę zapachu waniliowego, który odprężał mnie, ale zdecydowanie lepiej robił to Louis. Mój kochany... Nigdy nie myślałam, że będzie dane przeżyć z nim tak wspaniałe chwile, a teraz, za kilka krótkich godzin powiemy sobie tak przy ołtarzu. Przez te cztery miesiące nie za wiele uległo w życiu nas wszystkich.
    Nie wiem, czy to mówiłam, ale Marlena ponownie przyjęła pierścionek od Harry'ego. Niestety musiał kupić nowy, bo dziewczyna poprzedniego nie mogła znaleźć w czeluściach swojego pokoju. Ostatnio byli na kolejnych wakacjach i wrócili na święta. Marlena jest taka szczęśliwa, tryska pozytywną energią, że czasem sama jej zazdroszczę... Ja niestety nie mam czasu na odpoczynek i dopiero dziś tak naprawdę się ' zabawię '.
  Widać Harry korzysta z uroków wolnego czasu i dobrze się z tym ma razem z dziewczyną. Jak każdy z całej piątki. Był moment, w którym tylko ja z Lou byliśmy w Londynie. Reszta rozjechała się w świat, ale teraz są ze swoimi rodzinami.
    Diana i Zayn... Oni to już w ogóle inna bajka. Zachowują się, jak dwójka zakochanych nastolatków, ciąge są razem, gruchają sobie, nie opuszczają się na krok, a Zayn jest tak w nią wpatrzony, że napisał dla niej piosenkę. Dziewczyna o tym nie wie, prosił o utrzymanie tego w tajemnicy, by mógł stworzyć do tego muzykę. Po prostu przeżywają zakochanie. Nathan ma już pięć miesięcy, uroczy z niego bobas. Rośnie jak na drożdżach, dając swojej mamie wiele radości.
    Liam i Sophia mieli kryzys. Było tak źle, że postanowili na chwilę odpocząć od siebie jakoś pod koniec października. Ale nie dali rady bez siebie i dwa tygodnie późnej znowu byli razem. Oni na razie nie planują żadnego ślubu, cieszą się sobą i wolnym czasem spędzonym z rodziną.
    Niall. Po rozstaniu z Madeleine spotykał się z kimś. Z kilkoma dziewczynami dokładnie, ale to nie było nic na poważnie. Nie sądziłam, że zamieni się stronami z Harrym i zajmie jego miejsce podrywacza... Mam nadzieję, że chłopak w końcu znajdzie tą, która podbije jego kochane, ciepłe serducho.
- Ewa! Ile jeszcze będziesz tam siedzieć?! Minęła godzina! Utopiłaś się czy co? - do moich uszu dotrał donośny głos Marlenki zza drzwi.
- Już wychodzę, daj mi moment! - westchnęłam i wyszłam z wanny.
    Woda zdążyła już wystygnąć, a skóra dłoni zmarszczyć się. Wytarłam się ręcznikiem i owinęłam nim ciało. Włosy przetarłam drugim ręcznikiem i zawinęłam w turban.
- Okej, zrób ze mną, co chcesz - powiedziałam, wychodząc z łazienki i zamykając za sobą drzwi.
- Cudownie! - pisnęła i pociągnęła mnie na fotel przed lustro przy mojej skromnej toaletce.




********

Zapraszamwszystkich na drugi blog, gdzie wczoraj pojawił się kolejny rozdział!
https://niania-louistomlinson.blogspot.com/

Jest rozdział po tak długiej przerwie! Tęsknił ktoś? ;) Wybaczcie, że dziś tak krotko, ale za tydzień będzie dłuższy.
Zbliżamy się do końca, ale jeszcze tak nie dokładnie, będzie jeszcze kilka rozdziałów! (Nie wiem, ile dokładnie, nie chcę pisać na siłę, mam nadzieję, że to zrozumiecie ). Drugiej części nie będzie, wyszły by z tego flaki z olejem i znudziłoby się wam:*
Ale nie opuszczajcie jeszcze tego bloga! Postaram się dobrze zakończyć tego bloga...


Komentujemy kochani!
<3

piątek, 27 listopada 2015

Harry zamówienie


Julia


- Ale ty nie rozumiesz! - Harry kolejny raz dał ponieść się swoim emocjom i wydarł się na swojego kumpla.
    Chłopak kręcił tylko przecząco głową, nie rozumiejąc fali zdenerwowania u loczka. Choć nie powinien mu się dziwić - Harry zawsze był nerwowy, ale to zdecydowanie przechodziło jego pojęcie. Brakowało tylko, by zaczął robić rozrubę w jego biurze.
- Uspokój się. Nie możesz mi tego wytłumaczyć normalnie? Na spokojnie?  - młody mężczyzna rozprostował nogi na swoim biurku, zakładając jedną na drugą, wpatrując się przenikliwie w plecy lokowanego przyjaciela, jakby miał na nich wypisane to, czego nie może mu powiedzieć.
- Próbowałem, to nie rozumiesz - westchnął i usiadł w końcu na krześle po drugiej stronie biurka.
- Dobra. Więc ma na imię Julia, tak? - zaczął delikatnie, by ponownie nie rozzłościć go.
- Tak.
- I co dalej? Jak ją poznałeś?
- No na imprezie. Pamiętasz Ciarę? Przyszła z nią wtedy. Zagadałem, ale jakoś nie była chętna na rozmowy.
- I?
- Postanowiłem użyć swojego niezawodnego planu - powiedział.
    Zayn już widział ten jego niezawodny plan. Upił biedne dziewczę, zaciągnął do jednego ze swoich pokoi i przeleciał. Stara śpiewka, nie robiąca już na czarnowłosym wrażenia. Był starszy od niego o zaledwie trzy lata, a mimo to, miał całkiem inny pogląd na podejście do dziewczyn. Może i nie był wzorem do naśladowania, bo jego interesy nie były do końca czyste, to dżentelmenem pozostawał.
    Harry to całkowite jego przeciwieństwo. Nigdy nie bawił się w związki, a każda dziewczyna była tylko na jedną noc. Chodził do miejscowych burdeli na dziwki, bo te zwykłe " są nic nie warte " - tak to ujął. Według Zayna, Harry nie miał za grosz w sobie dżentelmena. Mulat nazwał go kiedyś bad boyem i tak zostało, a Harry nie próbuje uchodzić za kogoś innego. Podoba mu się to.
- No i? - zadając pytanie, mulat wyciągnął papierosa z opakowania i zapalił zapalniczką, zaciągając się.
- No i chuj. Dała mi mordę, kopnęła w jaja i spierdoliła.
    Zayn nie mógł się nie zaśmiać z jego doboru słów. Śmiał się głośno, czym zdenerwował tylko Harry'ego. Uspokoił się po dłuższej chwili i wykonał gest ręką, by kontynuował.
- Znalazłem ją potem, wypytując Ciarę. Na początku nie chciała ze mną gadać i powiedziała, że nie ma zamiaru zadawać się z mną. Przeprosiłem ją i obiecałem, że nigdy więcej nie postąpię tak, jak na tej imprezie. Ona tylko pokiwała głową, że rozumie.
- No i, jak skończyła się ta historia? Nie widziałeś jej dwa tygodnie, jak to możliwe, że w tym czasie nie zaciągnąłeś jej do łóżka? - uniósł pytająco prawą brew.
- No... No bo ona jest inna.
- Inna?
- Inna od nich wszystkich - Harry westchnął, szarpiąc za końcówki swoich włosów.
- Rany boskie! Harry, nie mów mi, że się zakochałeś - Zayn zdjął nogi z blatu i usiadł przodem do swojego rozmówcy.
- Chuj to wie. Podobają mi się jej długie blond włosy, szeroki uśmiech, którym obdarowała mnie, gdy powiedziała cześć na odchodne. Ma zgrabne nogi, aż mam ochotę ich dotknąć, ale za to też bym od niej dostał - parsknął śmiechem, na jego ustach zaraz pojawił się delikatny uśmiech. - Ma takie małe dłonie. W ogóle jest mądra i wygadana...
Zakochał się - pomyślał Zayn, uśmiechając się do siebie. Chłopak nie sądził, że dożyje tej chwili, a tu proszę. Życie ma wiele niespodzianek dla nas.
- Zakochałeś się - powiedział znowu Zayn. Zdziwiony Harry patrzył na niego wzrokiem mówiącym, by nie robił sobie z niego jaj.
- Nie żartuj tak nawet. Jestem na to odporny.
- Widać laska przebiła tą osłonę, w której się ukryłeś przed miłością - powiedział spokojnie mulat, opierając się o oparcie jego czarnego, obrotowego fotela.
- Kurwa, wpadłem. Co mam teraz zrobić? - chłopak był tak zdesperowany, że nie mógł się na niczym skupić.
- Walcz o nią. Pokaż jej, że jesteś w stanie być dla niej najlepszy.
- Ale... Zayn, znasz mnie. Nie będę w stanie być jej wierny - ostatnie słowo prawie wypluł, wstając z niewygodnego siedzenia.
- Będziesz - odpowiedział pewnie.
- Kupić jej jakieś kwiatki? - zapytał sceptycznie Harry o pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do głowy.
- Może być. Ale nie kilka. Najlepiej dwadzieścia cztery czerwone róże. To zrobi na niej wrażenie. Możesz też napisać liścik.
    Ta perspektywa nie za bardzo mu się podobała, bo pokazałby jej przez to, że jest romantyczny, czy coś, a on tego w najmniejszym stopniu nie czuje. Westchnął, podziękował za radę i opuścił biuro maklerskie swojego przyjaciela.

    Następnego dnia Harry zrobił, jak doradzał mu Zayn. Zamówił kwiaty, ale nie dwadzieścia cztery sztuki. Poprosił o tyle, ile było w magazynie. Dołączył również krótki liścik, w którym było napisane:

    " Może, nie jestem taki, jak byś chciała, bym był. Ale mimo tego będę się starał na każdy możliwy sposób, pokazać ci, że potrafię być inny, a te róże to dopiero początek. 
Spotkajmy się pod Big Benem, jutro o szóstej wieczorem. Pozwól mi się poznać. "    H.


    I faktycznie, doszło do spotkania. Dziewczyna, widząc ile róż zostało dostarczone do jej domu, przeżyła nie mały szok, będąc lekko zła na jej adoratora, że zrobił coś takiego. Choć bardzo jej się to podobało, bo przecież każda kobieta lubi dostawać kwiaty, czyż nie? Gdy przeczytała liścik ukryty w jednym z koszy, wiedziała o jakiego H. chodzi. 
    Tamtego wieczoru, gdy poznała się z Harrym, spodobał się jej. Był bardzo przystojny no i te skręcające się loczki, których chętnie by dotknęła. Ale czar prysł, gdy zaczął się do niej przystawiać i dobierać. Musiała użyć siły, inaczej źle by się to skoczyło. Potem nie wiadomo jak, znalazł ją i przeprosił, co jej zaimponowało, więc mentalnie postanowiła dać mu szansę.
    Przygotowana, dotarła taksówką na miejsce spotkania. Chłopak czekał już na nią, wypatrując jej z każdej strony. Gdy ją dojrzał, szeroko się uśmiechnął i podszedł, by skrócić dzielącą icj odległość. Wręczył jej różę, tym razem białą, lekko cmokając w policzek. Zarumieniona dziewczyna spuściła głowę, pytając, czy ma ochotę się przejść.
    Długo rozmawiali na przeróżne tematy, a zauroczona dziewczyna coraz bardziej przekonywała się do chłopaka. Uśmiech nie schodził z jej warg.

    Tak oto spotykali się jeszcze jakiś czas. Oboje wiedzieli, że coś do siebie czują. Poznawali swoje wady, zalety, ale to nie zniechęciło ich do siebie. Chcieli być wsparciem dla tej drugiej i dawali radę!
    W końcu po trzech miesiącach spotkań, nie przespanych nocach, spędzonych na rozmowach, trzymaniu się za ręce, Harry postanowił powiedzieć blond włosej o swoich uczuciach do niej.
    Spotkali się, jak zawsze w jego sporym apartamentowcu. Zjedli kolację przygotowaną przez bruneta, którą można było zdecydowanie nazwać romantyczną. Siedzieli na dywanie w salonie i oglądali jakiś film, popijając co jakiś czas wino z kieliszków. Tak. Oboje lubili tak właśnie spędzać czas przed tv. Harry w końcu zebrał się w sobie i zaczął:
- Julia... Mogę ci coś powiedzieć?
- Jasne! - upiła trochę wina i odstawiła kieliszek na szklany blat.
- Bo... Ja się w tobie zakochałem - wypuścił te słowa z ust, nie wiedząc całkiem, jak zareaguje dziewczyna. Mogła przecież go wyśmiać, albo wyjść i zerwać kontakt, a tego nie chciał. Była dla niego zbyt ważna. Ale ona cały czas uśmiechała się do niego szczerze. W końcu zrobiła coś, czego nie spodziewał się w tamtej chwili.
    Pochyliła się trochę bardziej w jego stronę do przodu i złączyła ich usta. Chłopak przycisnął mocniej swoje usta do jej i przyciągnął bliżej siebie. Przez ten pocałunek miał nadzieję. Nadzieję, że ona czuje to samo. Po chwili, gdy zabrakło im powietrza, odsunęli się od siebie. Dziewczyna patrzyła mu głeboko w oczy, trzymając w niepewności.
- Powiedz coś - szepnął, nie chcąc przerywać tego spokoju.
- Czy przed chwilą nie powiedziałam aż za dużo?
Chłopak siedział bez słowa, wpatrując się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Ja ciebie też kocham - powiedziała mu na ucho, przybliżając się do jego ciała raz jeszcze. Zrozumiał i przyciągnął ją spowrotem do siebie, mówiąc:
- Czekałem cztery miesiące na te słowa.
    Po czym złączył ponownie ich usta w bardziej namiętnym i erotycznym pocałunku.







*********
Kurcze, przyjemnie mi się pisało tego imagina!
Ale czy ci się podoba Juls??

Infinity, nowy singiel. Co myślicie?

niedziela, 22 listopada 2015

To niestety nie rozdział...

Dziś nie będzie rozdziału. 
Dlaczego?
Powód jest bardzo prosty. Ewa nie ma weny.
Nie wiem dlaczego, nie wiem jak. Może się wypaliłam na to ff? Naprawdę. Starałam się cały tydzień napisać chociaż zdanie. 
Nic. Pustka w głowie. Zero.
Wybaczcie mi, że tak zawialiłam.

Dlatego robię sobie przerwę od tego opowiadania. Nie na długo, do czasu, aż nie napiszę dobrego rozdziału i nie wróci mi wena...

Eh, nie wiedziałam, że kiedyś to napiszę. 

Ale możecie być pewni, że skończę to opowiadanie! 

Przepraszam

Na niani jest już kolejny rozdział, zainteresowanych, zapraszam! 
http://niania-louistomlinson.blogspot.com/1
<3

środa, 18 listopada 2015

Harry zamówienie

Oliwia

- Skarbie, tak bardzo mi przykro - słyszałam w jego głosie, że źle czuje się z tym, że nie ma mnie przy nim.
- Harry, spokojnie. Zdążysz - starałam się go jakoś pocieszyć, ale sama już powoli traciłam nadzieję.
    Jest dwudziesty czwarty grudnia, Wigilia. Wczoraj chłopcy mieli ostatni koncert trasy. Zawieszają tym samym swoją działalność na dwa lata. Z jednej strony cieszę się z tego, bo będą mogli w końcu zasłużenie odpocząć, ale polubiłam ich muzykę i tak jakoś dziwnie będzie bez nowych dźwięków... Tak, nie byłam ich wielką fanką, ani nic z tych rzeczy.
    Poznaliśmy się z Harrym w szpitalu. Odbywałam wtedy praktyki na lekarza i akurat byłam w sali segregacji, gdy go przywieźli. Od początku starał się mnie poderwać, w ogóle nie zważając na złamaną stopę. Pamiętam, że mówił: " Jak na ciebie patrzę, nic mnie nie boli ". Czy jakoś tak... No i spotkaliśmy się parę razy tak, by jakimś cudem nikt nas nie złapał. I tak oto jestem.
- No na pewno! Utknęliśmy w windzie, między piętrami. Zanim nas stąd wyciągną będzie po Wigili. Zdążę na pewno - nawet kilkanaście kilometrów od niego, przes telefon, słyszę jego rozdrażnienie.
- Harry, uspokój się w końcu - powiedziałam, ale zaraz usłyszałam w słuchawce ' abonent poza zasięgiem '. Fajnie, jeszcze zasięgu tam nie ma.
    Westchnęłam i wróciłam do kuchni. Usiadłam na swoim miejscu i westchnęłam. Mama od razu zauważyła, że coś jest nie tak i zapytała:
- Co się stało?
- Harry raczej nie dotrze na Wigilię i w ogóle.
- Czemu?
- Winda się zatrzasnęła, czy jakoś tak... Boże, czemu mnie zawsze jakiś pech musi spotkać?
- Nie mów tak. Na pewno zdąży.
- Mam nadzieję.
- Dobrze, chodź, pomożesz mi potrawami! Sama wiesz, ile tego jest.
- Idę.
    Tak minęła jedna godzina, druga, a nawet trzecia, a po moim kochanym loczku, ani widu ani słychu. Tracę powoli nadzieję, że jednak zdąży i spedzimy te święta razem.
    Miesiąc temu mi się oświadczył i zgodnie stwierdziliśmy, że Wigilię i pierwszy dzień świąt spędzimy z moimi rodzicami, a resztę z jego. Ale teraz to mi wszystko obojętne.
    Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się ze swojego miejsca i pognałam do drzwi, z nadzieją, że to Harry.
- Oliwcia, kiedy ja cię ostatni raz widziałam! - za drzwiami zobaczyłam tylko babcię z dziadkiem.
- Cześć babciu - powiedziałam zawiedziona, że to nie mój ukochany.
- Czemu jesteś smutna? Są święta, trzeba się radować! - powiedziała uśmiechnięta, przytulając mnie do siebie.
- Nie ważne babuniu.
- Dobrze dobrze. Chodźcie do kuchni. Zrobię wam herbaty - mama zgarnęła ich do kuchni, a ja zostałam sama w korytarzu.



    Dochodziła północ, czas iść do kościoła, jak co roku. Harry nadal nie dotarł do mnie. Nawet telefonu nie odbiera... No nic, trzeba się pogodzić z tym, że nie będzie go dziś ze mną.
- Oliwia, chodź wreszcie, bo się spóźnimy! - usłyszałam krzyk taty z dołu. Z westchnieniem wstałam z łóżka i poprawiłam kremową sukienkę, którą miałam na sobie. Włosy przeczesałam palcami i wyszłam z pokoju, schodząc na dół schodami, do rodziców.
- Okej, chodźmy.


- Mamo, wyjdę na moment. Tutaj jest tak duszno, że zaraz zemdleję - szepnęłam do mamy. Staliśmy wszycy od godziny w kościele. Ludzi było tyle, że stali nawet na zewnątrz kościoła...
- Dobrze. Iść z tobą?
- Nie. Poradzę sobie.
    Kobieta przepuściła mnie w ławce. Potem musiałam się jakoś przedrzeć przez tłumy i tak po minucie wdychałam świeże, mroźne powietrze. Tego było mi trzeba. Od razu lepiej.
Oparłam się o mur i rozejrzałam się po okolicy.
    Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność, ale nie za bardzo się tym przejęłam, bo przecież kilku ludzi stało na zewnątrz. Zaraz po tym, wokół moich ramion zacisnęły się czyjeś ramiona. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam górującą nad sobą postać mężczyzny. Miał na sobie biały płaszcz w czarne pionowe pasy i kapelusz na głowie.  Serce zaczęło mi szybko bić, wręcz skakało z radości!
- Harry! - krzyknęłam radośnie, nie przejmując się tym, że jesteśmy przed kościołem.
- Wesołych świąt mój aniołku - schylił się nade mną i delikatnie pocałował.
- Przyjechałeś - szepnęłam cicho, gdy odsunął swoje usta od moich.
- Nie zdążyłem wcześniej, ale jestem - uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Tyle mi wystarczy - szepnęłam, wtulona w jego duży tors, opatulony t - shirtem. - Cieszę się, że jesteś tu ze mną.
- Chodźmy stąd - złapał mnie za oboe dłonie z błyskiem w oku.
- Gdzie? - zapytałam ciekawa.
- Mam dla ciebie prezent Bożonarodzeniowy - poinformował mnie. Zgodziłam się ciekawa, co wymyślił.
- Okej - zaprowadził mnie do swojego auta. Wsiedliśmy i Harry ruszył przed siebie pustą ulicą.
    Jechaliśmy tak jakiś czas, kilka minut. W radio leciały piosenki świąteczne. Harry nucił je pod nosem, a ja siedziałam na fotelu i patrzyłam na niego, jak jednocześnie skupia się na drodze, śpiewa i trzyma mnie za dłoń, swoją dużą, ciepłą ręką. Kocham te chwile.
- Nie patrz tak na mnie. Nie mogę się skupić - jego chrypka przywróciła mnie do żywych.
- Przepraszam, ale uwielbiam na ciebie patrzeć - moje słowa wywołały na jego twarzy szeroki uśmiech, którym mnie obdarował.
    Chłopak skręcił w jakąś ulicę i zatrzymaliśmy się przed jakimś domem.
- Co my robimy u pana Filcha? - zapytałam zdziwiona.
- Zaraz się dowiesz.
    Wysiedliśmy z auta, Harry chwycił mnie za dłoń, splatając razem nasze palce. Weszliśmy na posesję i chłopak pociągnął mnie do drzwi, by po chwili je otworzyć i wejść do środka.
- Pamiętasz, jak obiecałem ci wielki prezent pod choinkę? - zagadnął, zamykając cicho drzwi.
- No tak.
- A więc rozłożyłem go na cztery mniejsze.
    Wprowadził mnie do dużego pomieszczenia, w którym stała bogato ubrana duża choinka, w kominku palił się ogień, a przy szerokim na sześć osób stole, stali kolejno Niall, Zayn, Louis i Liam. Gdy tylko to do mnie dotarło dopadłam do każdego z nich po kolei i wyściskałam za całe sześć miesięcy nieobecności. Tęskniłam za tymi facetami. Każdy z nich na swój sposób zabawny i wyluzowany, ale też poważny, gdy zachodzi taka potrzeba.
- Tak bardzo się cieszę, że was widzę - powiedziałam w końcu, gdy wróciłam do Harry'ego.
- My też się cieszymy.
- Harry, dziękuję! - pisnęłam radośnie i kolejny raz mocno go przytuliłam i cmoknęłam w policzek.
- Ej, później będziesz mu dziękować! Chodź do nas! - głos Louisa i ręce Zayna zaprowadziły mnie do stołu. Siedziałam obok Nialla, a Hazz obok mnie. Zjedliśmy kolację, a może już śniadanie? Na zegarku była już godzina druga trzydzieści...


- Dziękuję - siedziałam w ramionach chłopaka w swoim pokoju.
    Zaczynało już świtać, a chłopaki zebrali się do swoich rodzin jakoś godzinę temu. Świetnie było ich znowu zobaczyć.
- Tak naprawdę nie zatrzasnęliśmy się w tej windzie. Byliśmy w tamtym domu od czwartej i razem z panem Filchem wszystko organizowaliśmy - wyznał. Nie mogłam się na niego gniewać.
- Jak to się stało, że wam na to pozwolił?
- Filch jest dobrym znajomym mamy Zayna i go chłopak go poprosił o przysługę, to się zgodził. I tak on wraca po nowym roku, podobno jest u córki w Stanach - wytłumaczył mi.
- Wiesz, że powinnam być teraz na ciebie zła za to kłamstwo? - zapytałam, patrząc na niego kątem oka.
- Ale nie będziesz.
- Skąd ta pewność?
- Znam cię trochę aniołku. Nie umiesz się na mnie gniewać - odgarnął mi włosy z twarzy.
- Masz rację - zgodziłam się i uniosłam, by złączyć nasze usta w długim, namiętnym pocałunku.


*******
Mam nadzieję, że Oliwii się podoba???
Ładnie proszę o komentarz:))


Imagin dla Kingusi się pisze. Powoli:(

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 72

    Kilka dni po porodzie, lekarz uznał, że wszystko jest dobrze i wypisał nas ze szpitala. Louis nie mógł posiąść się z radości, że będziemy w końcu we trójkę w domu. Ja też. Marzyłam, by Alice była z nami.
- Wszystko już masz? - zapytał brunet, który stał przy szafce, na której stało nosidełko, a w nim Alice gotowa do opuszczenia tego ponurego miejsca.
- Tak - dosunęłam dużą torbę treningową, w której jeszcze nie tak dawno Louis przyniósł dla nas kilka rzeczy. - Okej, możemy iść.
    Mój narzeczony oczywiście nie pozwolił mi nieść nosidełka, gdyż jak to stwierdził, nie mogę się przemęczać, ale idę o głowę, że chciał pokazać, jaki to jest dumny, że ma córkę i w ogóle...

    Przed szpitalem nie obyło się bez ciekawskich reporterów, ale udało nam się przejść tak, że żaden z nich nie zrobił zdjęcia małej. Na szczęście dotarliśmy do domu bez problemu. Mała leżała w swoim pokoiku, a ja brałam odświeżający prysznic. Woda w szpitalu, jest... Zdecydowanie inna... Tak.
    Wyszłam z łazienki w ręczniku na ciele i we włosach. Stanęłam przed szafą. Wyciągnęłam z niej bieliznę, czarne legginsy, które leżały gdzieś na dnie szafy i do tego biały sweterek w dwa poziome, szare pasy i jakimś napisem po środku.
    Stojąc ubrana tak przed lustrem, czułam się dziwnie chuda. No nie byłam tak szczupła, jak przed ciążą, ale przyzwyczaiłam się do mojego dużego brzucha i to pewnie dlatego.
    Schodząc na dół, zajrzałam jeszcze do małej, czy nie jest głodna, albo czy nie trzeba zmienić pieluszki. Słodko spała, więc dałam jej spokój, wiedząc, że za niedługo może się obudzić. Weszłam do kuchni. Zastałam w niej Lou, który robił coś na blacie, stojąc tyłem do mnie.
- Już jestem - oświadczyłam i usiadłam na jednym z krzeseł.
- Okej. Proszę skarbie - odwrócił się w moją stronę i postawił przede mną szklankę z sokiem pomarańczowym i tostami z dżemem.
- Oh, dziękuję, że chcesz mnie utuczyć - zażartowałam, upijając łyk soku.
- W tym szpitalu marnie karmią - zaśmiał się. Usiadł na przeciwko mnie, cmokając mnie w lewą dłoń.
- Nie mogę się nie zgodzić.
    Po chwili usłyszeliśmy, jak drzwi się otwierają i w progu kuchni staje moja mama. Gdy mnie widzi, rzuca torbę na ziemię i podchodzi, przytulając mnie. Oddałam uścisk, choć widzieliśmy się wczoraj.
- Mamo, zaraz mnie udusisz - powiedziałam. Naprawdę mocno mnie ściskała.
- Przepraszam, ale tęskniłam za tobą. Jak Alice?
- Śpi. Rozbierz się i siadaj z nami - powiedziałam z uśmiechem. Kobieta zaraz zrobiła, jak prosiłam.
- Więc, ustaliłyśmy z twoją mamą Louisie, już menu, wystrój sali i te wszystkie dodatki musicie załatwić sami - powiedziała mama, gdy chłopak zapytał ją, o to, co dziś załatwiły z Joannah. Nie do wiary, jak one się polubiły! Nadal nie mogę wyjść z szoku.
- Dobrze, zajmiemy się w wolnej chwili. I trzeba załatwić kilka reczy - zgodził się Louis.
- Trzeba jak najwcześniej zamówić tort - wtrąciłam się. Louis spojrzał na mnie nie rozumiejąc dlaczego. - Im wcześniej, tym lepiej. Nie pójdziesz i nie powiesz, żeby zrobili ci tort dla kilkunastu osób, dwa dni przed ceremonią - uświadomiłam go. - Na pewno nie tylko my będziemy chcieli wziąć ślub tego dnia.
- Okej, okej. Załatwisz to? - westchnął, patrząc na mnie błagalnie.
- Jasne! - już nawet miałam wizję, jak on ma wyglądać...


- Stacy? - zapytałam zdziwiona, widząc koleżankę z byłej pracy w moich progach.
- No witaj.
    Nic nie powiedziałam, tylko wciągnąłam ją do środka i przytuliłam. Boże, nie widziałam jej tyle czasu!
- Wchodź, zapraszam! - zaprowadziłam ją do salonu, zaproponowałam coś do picia.
- No, gdzie masz to swoje maleństwo? - zapytała radośnie, pokazując, że ma dla niej prezent. Alice ma już tydzień, a każdy ją rozpieszcza...
- Na górze. Chodź. Jest z nią moja mama.
- A twój książę? - zapytała śmiejąc się cicho. Trzepnęłam ją lekko w ramię, ale odpowiedziałam.
- Ma dziś jakiś wywiad czy coś... Będzie za jakąś godzinę.
    Weszłyśmy do pokoju, w którym moja córka ma swoje miejsce.
- Mamo, przyszła Stacy, koleżanka z kawiarni - powiedziałam, wchodząc z nią do pokoju.
- O, cieszę się. Cześć.
- Dzień dobry - powiedziała.
    Podeszłam do mojego aniołka i wzięłam ją na ręce, siadając na fotelu. Mała nie spała. Przebierała radośnie nóżkami i rączkami. Ucałowałam ją w czułko.
- Jest śliczna - usłyszałam dziewczynę. Po chwili klęknęła przede mną i chwyciła za małe paluszki, które Alice scisnęła w piąstkę.
- Pójdę zrobić coś do jedzenia - mama wyszła, a blondyna zajęła jej miejsce na fotelu, obok mnie.
- Jak tam w pracy? Jeszcze stoi ta kawiarnia? - zapytałam.
- Eh, szkoda gadać - dziewczyna machnęła ręką. Wzięłam jakąś zabawkę pokazując ją dziecku.
- Dlaczego?
- Daj spokój. Rocky doprowadził tą kawiarnię do ruiny. Zaczął zamawiać jakąś chujową kawę, której z czasem nikt nie chciał pić. A o jakimś ciastku czy cokolwiek by zjeść, też nie ma mowy. Po prostu ktoś nasłał na niego sanepid i zamknęli to. Od tygodnia jestem bez pracy, ale w sumie dobrze, że to tak się skończyło. Nie wiadomo, co by jeszcze wymyślił - westchnęła, bawiąc się grzechotką.
- Nie myślałam, że to się tak skończy...
- Nikt tego nie wiedział. Szkoda. Ta kawiarnia to było całe życie Nicole, a on to zniszczył.
- No tak, ale skąd mogła wiedzieć? - zapytała retorycznie.
- No nie mogła. Gdyby on coś takiego zrobił z firmą, to chyba bym go rozszarpała...
- Ma się rozumieć.

    Kilkanaście minut po wyjściu Stacy, do domu wrócił Louis. Widać było jego zmęczenie, gdy padł plackiem na kanapę i prawie od razu na niej zasnął.
- Idź, odpocznij sobie - powiedziałam, obejmując obiema rękami jego szyję. On tylko przyciągnął mnie bliżej siebie w talii na swoje kolana i mruknął:
- Jeszcze nie jest ze mną tak źle.
- Tak? Przecież ty tu zasypiasz!
- Przesadzasz. Chcesz zobaczyć w jakiej jestem dziś formie? - mrugnął do mnie jednoznacznie. Oh, ten mój kochany zboczony Lou...
- Czy ja wiem... Zaśniesz jeszcze i co? - powiedziałam sceptycznie, czym chciałam go troszkę zdenerwować.
    Chyba mi się udało, bo szybko złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, przenosząc dłonie na moją twarz. Po kilku chwilach jego dłonie zjechały na biodra, a potem zwinnie znalazły się pod sweterkiem, pieszcząc skórę.
- Louis, mama jest na górze - zdążyłam szybko powiedzieć, zanim jego usta ponownie naparły na moje.
- No i?
- Yyy... Dzieci, ja wychodzę do McKenzie. Chyba zostanę na noc... - usłyszałam głos mamy. Odsunęłam od siebie chłopaka.
- Uhm, idź - przytaknęłam, ale nawet na nią nie spojrzałam.
     Jej wzrok na pewno mówiłby jedno " zabezpieczcie się ". Po chwili wyszła, zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam cicho.
- Właśnie to - powiedziałam.
- Już poszła. I nie wróci na noc. A więc, na czym to stanęło? Ah, już wiem - przybliżył się i ponownie zajął moimi ustami, a ręce ściągały sweterek i zabierały się za spodnie.
    Zapowiada się ciekawa noc...

*****
Wiem, że nudny i nic ciekawego się nie dzieje, ale tak już chyba będzie do końca... Bo wiecie, Ewa i Louis prawie wyszli na prostą więc... No.


Jak tam wrażenia po MITAM?!
Kocham tą płytę. Jest taka doskonała i ponadczasowa...

Osobiście uwielbiam 

Wolves
Temporary fix
If i could fly
Wfat a feeling...

Nie no dobra...
Kocham je wszystkie. Świetnie razem brzmią. 

A jakie są wasze fav z płyty???

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 71

    Siedzę na jednym z plastikowych krzesł i czekam na cud. 
Serio.
- Boże, ile jeszcze? Jak ja będę tak długo się drzeć na porodówce, to ja dziękuję za takie porody - jęknęła przeciągle Marlena i oparła głowę o ramię prawie śpiącego Harry'ego. 
- C... Co? - przetarł oczy i spojrzał po korytarzu.
- Marlena coś tam marudzi - westchnąłem i oparłem się plecami o ścianę. 
- Trzy godziny tu jesteśmy... Marlena, nie chce ci się spać? - zainteresował się Hazz.
- Nie! Ja poczekam aż będzie po. Muszę zobaczyć Alice.
    Tak mała ma na imię Alice Madaleine. Mnie i Ewie się podobało, więc nie mieliśmy problemu z wyborem imion dla naszego maleństwa. Już nie mogę doczekać się, aż wezmę ją w swoje ręce.

    Jakiś czas później po korytarzu, w którym siedzieliśmy, rozległ się płacz noworodka. Odetchnąłem głęboko, że już jest po. Kilka minut potem, wyszła do nas jakaś pielęgniarka, pytając o ojca dziecka Ewy.
- To ja - podniosłem się z krzesła. 
- Gratulacje. Pańska córeczka jest silna i zdrowa. A narzeczona zaraz zostanie przewieziona na salę. 
- Dziękuję - powiedziałem.
- Nareszcie, gratulacje stary! - Harry podszedł do mnie i objął po przyjacielsku i poklepał po plecach. Mar również mi pogratulowała.
    Po kilkunastu minutach z porodówki wyjechała na łóżku Ewa. Widziałem jej zmęczenie na twarzy. Wyglądała, jak wypompowana z życia. Spała. Zawieźli ją do sali, ja poszedłem za nimi. Usiadłem przy jej łóżko i czekałem, aż się obudzi.


- Louis? - usłyszałem cichy głos, dochodzący gdzieś z oddali. Otworzyłem oczy i zobaczyłem mojego skarba. Nadal leżała, ale wyglądała wyraźnie lepiej.
- Cześć mój aniele - wstałem i nachyliłem się nad jej twarzą, by zaraz ją pocałować.
- Jak mała? Widziałeś ją? - zapytała wtulona we mnie.
- Nie, jeszcze nie - usiadłem na łóżku, obok niej. - Byłaś dzielna - uścisnąłem lekko jej dłoń.
- Skąd wiesz? Nie byłeś tam ze mną.
- To nawet dobrze, bo pewnie bym zemdlał. Słyszałem.
- Oh, no tak. Jest już Mar i Harry? 
- Tak, zwołać ich?
- Poproszę - pokiwała głową na znak zgody. 
    Wyszedłem na korytarz, siedzieli oboje na krzesłach przy ścianie.
- Ej, Ewa chce was widzieć - lekko klepnąłem kumpla w ramię, by się obudził. Praktycznie przespał cały pobyt tutaj. No ale nie ważne. 
- Już idę! - dziewczyna zerwała się z siedzenia i zniknęła za drzwiami sali.

   
    Do pokoju weszła pielęgniarka z małym, różowym zawiniątkiem na rękach. 
- Proszę, wasza córeczka. Zdrowa, silna i śliczna - podeszła i podała ją mojej narzeczonej. Ta wzięła ją delikatnie i patrzyła na nią z wielkim uśmiechem. Kobieta wyszła, zostawiając nas samych. Usiadłem obok nich na łóżku, patrząc na malutką dziewczynkę zawiniętą w różowy kocyk. Spała spokojnie.
- Jest śliczna - powiedziała po chwili ciszy Ewa. 
- Bez wątpienia, jest śliczna po tobie skarbie - nachyliłem się, by zaraz złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku.



Załóżmy, że właśnie tak wygląda Alice :)

 - Wiesz, jaki dziś dzień? - zapytałem ją, obejmując ramieniem.
- Środa Louis - zaśmiała się. Boże, jesteśmy już razem rok, a ja nadal coraz bardziej zakochuję się w jej śmiechu. 
- Ale chodzi mi o datę - zaśmiałem się z nią. 
- Czternasty, jeśli się nie mylę - zrobiła niepewną minę. 
- Wiesz, dlaczego pytam? - cmoknąłem ją w policzek.
- Nie. Wybacz, ale nie wiem - westchnęła, wtulając się bardziej we mnie. 
- To ja ci powiem. Dziś mija rok, odkąd powiedziałem ci, że cię kocham i spytałem, czy zechcesz ze mną być - wyjaśniałem, obejmując ją ramionami.
- To już? 
- Tak - przytaknąłem.
- O rany. Przepraszam, mam słabą pamięć. Nic nawet dla ciebie nie mam - westchnęła kolejny raz.
- Ale właśnie dałaś mi najlepszy prezent - powiedziałem. - I bardzo ci dziękuję.
- Oj... To ja ci dziękuję, że jesteś. 
- Jak już wyjdziesz ze szpitala, zostawimy małą z twoją mamą i zabiorę cię na romantyczną kolację i w ogóle na zajebisty wieczór ze mną - obiecałem. Miałem to w planach już od dawna, czekałem tylko na ten dzień. 
- Dobrze. Już nie mogę się czekać.

**** Kilka tygodni później ****

    Nie mogę uwierzyć w to, jak wszystko zaczyna się układać w dobrym kierunku. Alice jest zdrowa, rośnie naprawdę, jak na drożdżach! I jest oczkiem w głowie Louisa. Czuję, że będzie przez niego rozpieszczana...





********

Wybaczcie, że trochę taki dupny, ale towarzystwo trzech osób w pokoju i przeziębienie nie idzie w parze z pisaniem...
Nie wiem, jak ja wczoraj cokolwiek robiłam... W każdym razie dopiero dziś zabrałam się za rozdział i praktycznie wszystko od zdjęcia w dół, jest napisane dziś. Wiem, że to mało.
Nie wiem, jak to się stało, że przez tydzień praktycznie nic nie napisałam...
Ok, obiecuję poprawę!
Aha, no i jeszcze wasze zamówienia!
Nie wiem, kiedy się pojawią. Może za tydzień, a może za dwa. Naprawdę chciałabym wcześniej, ale nie chcę niczego obiecywać, bo nie wiem, kiedy się za nie wezmę.

PRZEPRASZAM!!!<3


niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 70


    Kolejne dni i tygodnie minęły spokojnie i w radości. Jeśli o mnie mowa.
    U Diany mały zdążył złapać swój pierwszy katarek, ale szybko mu przeszło. Diana jest świetną mamą. Jak tyko przeżyła swój pierwszy tydzień jako mama, stwierdziła, że teraz już na pewno da sobie radę. Byłam szczęśliwa widząc ją radosną. Cieszyłam się z jej szczęścia. Myślę, że teraz jej się ułoży i będzie szczęśliwa.
    Co u Marlenki?
Nie zapomnę momentu, gdy nasi faceci mieli już odjeżdżać, a ona za nic nie chciała puścić swojego. Przyjechał nawet Sam i zapytał, jak moje zdrowie. Może się wydawać, że Mar zachowała się dziecinnie, nie chcąc wypuścić loczka na samolot. Ale mnie to nie dziwi. Minął już rok, a ona jest nadal w nim zakochana, nawet nie wiem, czy nie bardziej. W każdym razie, Harry musiał obiecać i przysięgać na wszystko, czego nie powiedziała, że jej nie zdradzi. Cóż, ja i bez tego jestem pewna, że kolejny raz takiej głupoty nie popełni.
    Nie wiem, jak chłopaki to zrobili, ale od dwóch dni przebywają aktualnie w Londynie. Jak bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam Louisa z walizkami przed domem! Wytłumaczył, że połączyli kilka koncertów, gdyż ogranizatorzy kilku stadionów, na których chłopcy dawali koncerty, dopiero niedawno skapnęli się, że ich koncert nie może się odbyć, bo są inne atrakcje do pokazania.
Ok, bez komentarza.

    Tak właśnie w ten oto sposób staram się nie przejmować bólem brzucha i tym, że nasza córka żąda przyjścia na świat! Nie, to nie ból, to coś o wiele gorszego, coś jak rozywanie.
- Już zaraz będziemy kochanie, wytrzymaj jeszcze! - od pół godziny Louis chciał przekonać maleństwo, żeby jednak poczekała, aż dojedziemy do szpitala i jak na razie nie wychodzi mu to za dobrze. Ba! Mała ma go głęboko w poważaniu.
- Louis do cholery, zrób że coś! - wydałam się na niego, bo to jego bezsensowne gadanie coraz bardziej mnie denerwuje.
- No dobrze, przepraszam! Steven, kiedy będziemy w tym szpitalu?!
- Już za momencik szefie - odpowiedział mu kierowca, a ja skupiłam się na tym, by oddychać w jednym rytmie, ale nie wychodziło mi to dobrze, bo bóle były częste.
    Louis pomógł mi wysiąść z samochodu. Zawołał jakąś pielęgniarkę, która przyszła z wózkiem. Louis usadził mnie na nim i powiedział o co chodzi. Ta szybko zabrała mnie na jakiś oddział i zabroniła Lou wstępu.
- Dobrze, powiedz mi, co ile masz skurcze?

*** Oczami Louisa ***

- Gdzie ona jest?! - od progu szpitalnego korytarza, słychać wrzeszczącą Marlenę, która biegnie w moją stronę. - Gdzie ona jest?! - dopadła do mnie z tym pytaniem.
- W tamtej sali - pokazałem na drzwi za sobą. - Ale na razie nikt nie może wchodzić.
- Dawno przyjechaliście? - zapytał Harry, zjawiając się zaraz przy swojej narzeczonej.
- Godzinę temu. A wy?
- Nie wiem, zaraz po wylądowaniu przejechaliśmy tutaj - powiedziała dziewczyna i usiadła na krześle obok mnie.
- Jakieś dwudzieścia minut temu - odpowiedział Harry, opierając się się o ścianę, spoglądając na Mar.
    Następnego dnia po ostatnim koncercie, Harry zabrał Marlenę na wakacje. No, byli tam przeszło trzy tygodnie. Widać, że świetnie się bawili. Ona opalona, on wypoczęty! Aż ciekawy jestem co oni zrobią ze sobą przez ten rok!
    Ale wracając. Z sali w której przebywała Ewa, wyszła jakaś młoda pani doktor.
- I co z nią?
- Państwo są rodziną? - zapytała.
- To jej mąż - powiedziała od razu Mar.
- Dobrze. No więc, pacjentka jest przygotowana do porodu. Myślę, że zacznie się on w każdym momencie.
- Dobrze, mogę do niej wejść? - zapytałem do razu, jak kobieta skończyła.
- Tak tak, proszę bardzo.
    Wszedłem do pokoju. Moja ukochana leżała na łóżku i trzymała dłonie na jej dużym bezuchu. Oddychała już normalnie.
- Hej - powiedziałem i usiadłem przy niej na łóżku. Złapała mnie za obie ręce i odetchnęła.
- Dobrze, że cię wpuściła... - jęknęła cicho, ale dokończyła. - Inaczej sama bym po ciebie poszła.
- Spokojnie - uśmiechnąłem się i pogłaskałem jej spoconą, śliczną twarz.
- Boję się - szepnęła, poważniejąc.
- Poradzisz sobie - szepnąłem, pochylając się nad nią i skradając jej jednego całusa. - Wiem, że dasz radę. Urodzisz śliczną córeczkę, wiesz?
- Louis - przytuliła się do mnie, ale zaraz moje uszy usłyszały jej głośny krzyk i zaraz powiedziała do mnie: - Louis, idź po jakąś pielęgniarkę. Zaraz się zacznie! - zobaczyłem jeszcze, jak gryzie poduszkę z bólu i wybiegam z jej sali.


******
Jest! Nareszcie.
Wybaczcie, że tak późno, ale nie miałam w ogóle głowy do pisania. W tygodniu brak czasu, praca w sobotę, no i dopiero dziś się jakoś za to zabrałam.
Mam nadzieję, że jest jakikolwiek spójny.
Kocham was!

poniedziałek, 26 października 2015

Niall zamówienie

Dla Oli B.



    Chłopaki czasem mnie wkurwiają. Chcą jeść, ale to ja oczywiście muszę iść im do sklepu! I jakby tego było mało, to Liam zrobił tak długą listę, że musiałem użyć mojej karty kredytowej, bo tyle ile dał dziś brunet na te zakupy, że nie wystarczyło. Eh, mimo tego są świetni.
    Byłem tak zamyślony, że nie zauważyłem, jak wpadam na kogoś. Torby pełne jedzenia porozwywały się i wszystko z nich powypadało na chodnik i trochę na ulicę. Dobrze, że nikt tędy nie jeździ.
- Przepraszam... - usłyszałem cichy głos jakieś dziewczyny.
- Jak chodzisz? Nie wiedziałaś, że szedłem?! Może kup sobie okulary, albo co! - zdenerwowany zacząłem zbierać wszystko z chodnika. Dobrze, że miałem w kieszeni zapasową torbę, inaczej musiałbym chyba nieść wszystko w bluzie.
- Ja naprawdę przepraszam... Widziałam cię...
- No to mogłaś ominąć!
- Ale to wpadłeś na mnie! Szturchnąłeś mnie i poleciałam do tyłu, a teraz wydzierasz się, jak rozpuszczony dzieciak! Idiota - zatrzymałem się i spojrzałem na nią. Niska blondyneczka właśnie podnosiła się z chodnika, podtrzymując się dwiema kulami. Spojrzałem na jej nogi. Były zgrabne, ale prawa stopa była usztywniona w gipsie. Im dłużej się jej przyglądałem, widziałem podobieństwo do... Do mojej przyjaciółki, ale straciliśmy kontakt ze sobą sześć lat temu, gdy wyjechałem na studia do Londynu z Mullingar.
- Em... Przepraszam, nie widziałem cię.
- Oh, nieszkodzi - powiedziała wyraźnie zdenerwowana.
- Ola? - zapytałem niepewny. W sumie nie mam pewności, że to ona. Ale ma podobny kolor włosów i głos...
- Skąd wiesz, jak mam na imię? - zapytała, unosząj jedną brew do góry. Moja Olcia robiła to samo!
- To ja, Niall. Nie pamiętasz mnie? - zapytałem i przybliżyłem się do niej, łapiąc lekko za ramiona.
- Nialler? - zapytała słabo, wpatrując się w moje oczy.
- Tak - przełknąłem głośno ślinę.
- Tyle masz mi do powiedzenia po tylu latach?! - krzyknęła, wyrywając się z mojego uścisku. Stanęła kilka kroków w tył.
- Ola, ja przepraszam. Możemy pójść do tej kawiarni? Porozmawiamy?
    Oburzona ruszyła pierwsza, zapewne chciała zrobić mi aferę, ale nigdy nie zrobi tego na ulicy. Weszła do przyjemniej kawiarni i zajęła stolik położony najdalej w pomieszczeniu i czekała, aż zacznę cokolwiek mówić.
- No słucham? Wyjaśnij mi, dlaczego noe odezwałeś się do mnie słowem przez sześć lat!
- Ja... Zawsze gdy przyjeżdżałem do domu i chciałem cię zobaczyć... Twoi rodzice mówili mi, że wyjechałaś do jakiejś szkoły w Londynie i że się minęliśmy.
- I już? Może mam ci wybaczyć? Mieszkałam z rodzicami jeszcze trzy lata. Nie widziałam cię wtedy ani razu.
- Ola... Ja naprawdę myślałem, że już tam nie mieszkasz! Twoja matka była tak przekonująca, że nie mógłbym jej nie uwierzyć. Ja chciałem zadzwonić, nie mogłem, bo zmieniłaś numer. Nikt go nie znał! Nie miej teraz pretensji, że się nie odezwałem - westchnąłem.
- Gdybyś tylko chciał, znalazłbyś mnie - warknęła, podnosząc się z krzesełka i łapiącz a kule.
- Zaczekaj - chwyciłem jej dłoń, uniemożliwiając dalsze ruchy. - Chcę odbudować wszystko.
- Myślisz, że od tak wszystko będzie dobrze? - pstryknęła palcami, patrząc na mnie pytająco.
- Nie. Dlatego chcę znowu być w twoim życiu. Tak jak kiedyś - wyciągnąłem do niej lekko zgięty mały palec, niepewnie łącząc go z jej. Nie wyrwała go.
- Nie wiem, czy będzie tak, jak kiedyś - usiadła spowrotem na swoim miejscu.
- Chcę sprawić, że tak będzie. Proszę Aleksandro. Zaufaj mi znowu - zawsze, gdy mówiłem do niej jej pełnym imieniem, spuszczała głowę w dół i uśmiechała się lekko. Tym razem pojawił się tylko nikły uśmiech.
- Wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłam? Odzywałeś się tylko przez miesiąc, a potem zapadłeś się pod ziemię. To bolało blondasie! - powiedziała cicho, patrząc na swoje dłonie. Nie czekając na nic, chwyciłem je w swoje i złożyłem na jednej i drugiej całusy.
- Wiem, wiem to. Przepraszam. Wiem, że to nic nie zmieni. Naprawdę chciałbym znowu móc nazywać się swoim przyjacielem - powiedziałem.
     W końcu dotarło do mnie, że prawie utraciłem przyjaciółkę. W szkole była zawsze ze mną, nawet, jak wszyscy odwrócili się do mnie plecami.
- Przytul mnie idioto - powiedziała, a ja od razu wstałem i przygarnąłem jej drobne ciałko do swojego torsu.
- Ja też tęskniłem.


******
Wybacz mi Olciu, jeśli nie jest do końca taki, jaki chciałaś. :(

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 69

*** Oczami Ewy ***

    Ta cała chora sytuacja na parkingu nie powinna mieć miejsca. Mimo, że byli przy nas ochroniarze, to i tak nie udało im się nas ochronić należycie.
    Gdy Louis o tym usłyszał... Musiałam oddać telefon mamie, bo teraz nie mogę się denerwować. Brunet przyjechał w kilka godzin po moim telefonie z Nowego Yorku.
    Siedzi ze mną cały czas. Wygonił mamę z sali do domu, a sam nie opuszcza mnie na krok.
- Rozpoznałabyś go na zdjęciu?
- A co to da? Nie znajdziesz go - westchnęłam. Louis chce go znaleźć by poniósł konsekwencje swojego zachowania. Sama jestem zdania, że go nie znajdzie...
- A jeśli coś by stało się tobie? Albo maleństwu? Chyba bym go zabił! - oburzył się. Postanowiłam zlewać jego wybuchy, by się nie denerwować. Lekarz powiedział, że takie silne emocje lub nawet nerwowa sytuacja może przyspieszyć poród lub źle wpłynąć na dzieciątko, a przecież tego nie chcemy.
    Jak to się stało?
Byłam na zakupach. Po prostu, chciałam kupić kilka ciuszków dla maleństwa. Gdy już miałyśmy z mamą jechać do domu, na parkingu zatrzymało nas kilku paparazzi.
    Pytali głównie o trasę i o to, jak mają się chłopcy. Gdy nie chciałam odpowiedzieć na jakieś pytanie, którego treści nie pamiętam, jeden z tych reporterów od tak powiedział, że jestem nic nie wartą suką, skoro trzymam uparcie język za zębami i pewnie sporo zapłacili mi za to, żebym siedziała cicho i nie mówiła nikomu, że dziecko nie jest Louisa, bo on jest tym cudownym piosenkarzem. Dodał coś jeszcze, ale teraz nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Nie mam nawet zamiaru, bo znowu się zdenerwuję. Te słowa i całe zamieszanie z nimi zadziałało podwójnie i zemdałam.
    Nie powiedziałam wszystkiego Lou. Byłby jeszcze bardziej rozwścieczony. Tamten reporter uciekł, a reszta dostała zakaz pisania o tym, co widzieli i słyszeli. Dla medii po prostu zasłabłam.
- Louis, nic nam nie jest. Teraz wszyscy będą bardziej uważni - powiedziałam, trzymając jego dużą, ciepłą dłoń.
- No raczej. I ja tego dopilnuję, skrabie - zapewnił mnie. W to nie wątpiłam. Nie raz pokazał, jak bardzo mu zależy na mnie i teraz na dziecku.
    Mówicie, co chcecie, ale to po prostu ideał.
- Hej! - do mojej sali weszli Marlena i Harry. Dziewczyna rzuciła się na mnie, mocno przytulając i od razu pytając, czy wszystko okej.
- Tak, tak - powiedziałam, gdy już mnie puściła. Harry też mnie przytulił, ale lżej.
- Jak to się stało w ogóle? - zapytał Harry.
- Zwyzywał ją, jak leciało, a cały stres wziął górę - streścił mu Lou, to co mu powiedziałam.
- Ale już dobrze? - zapytała Mar, kucając po drugiej stronie mojego łóżka i trzymając mnie za rękę.
- Tak. Lekarz kazał mi odpoczywać i nie denerwować się. A propos', pogodziliście się w końcu? - zapytałam, skoro oboje już tu są.
- Tak - szepnęła Marlenka z wielkim uśmiechem na twarzy.
- No nareszcie! - powiedziałam, uśmiechając się do niej i do lokowatego. Na obu twarzach widniały szczere uśmiechy.

*** Pięć dni później ***

    W końcu wyszłam ze szpitala. Louis nie omieszkał siedzieć przy nas cały ten czas, przez co musieli odwołać cztery komcerty. Przez co źle mi z tym. Tyle osób ich nie zobaczyło, nie usłyszało, a to tylko dlatego, że jakiś idiota chciał informacji.
- Nie wiem, czym ty się przejmujesz. Te koncerty będą w innym terminie - uspokoił mnie mój narzeczony, gdy mu o tym powiedziałam.
- No dobrze.
    Poprawił mi poduszkę pod plecami i zapytał, czy wygodnie. Gdy potwierdziłam, że tak, usiadł obok mnie na moim łóżku w pokoju.
- Jutro już wracam - powiedział smutno, bawiąc się moim palcem, na którym widniał pierścionek zaręczynowy od niego.
- Wiem. I obiecuję, że do twojego powrotu nie wyjdę z domu - powiedziałam, uśmiechając się.
- Akurat. Po prostu, olewaj co oni do ciebie mówią. Ty wiesz lepiej, jak jest. Oni nie mają prawa osądzać się za nic.
- Dziękuję - wtuliłam się w jego tors. Chłopak schylił się i złożył na moich ustach słodki pocałunek, który przerodził się w kolejne, coraz bardziej zachłanniejsze. Moja dłoń znalazła się we włosach Lou, a jego obie dłonie na mojej talii, przyciągając bliżej siebie.
- Kocham cię - wyszeptałam między pocałunkami. Jego prawa dłoń zjechała niżej za talię, sprawiając, że po plecach przeszły mi ciarki.
- Ja ciebie mocniej - odpowiedział, wkładając lewą dłoń pod koszulę. Zachichotałam, gdy jego palce musnęły skórę koło żeber.
    Położył mnie na łóżku i zaczął całować drobnymi całusami moją szyję. Jego prawa dłoń zaczęła sunąć po moim lewym udzie w górę. Chciał mi odpiąć dwa górne guziki koszuli, ale do naszego pokoju wpadła jak torpeda Diana. Zatrzymała się w pół kroku, zauważając nas w jednoznaczej sytuacji. Louis jęknął przeciągle i schował twarz w poduszce obok mnie.
- Przepraszam... Ale Sam dzwoni do ciebie i nie może się dodzwonić. Mam coś mu powiedzieć? - zapytała dziewczyna, odwracając głowę w stronę korytarza.
- Powiedz mu, że potem zadzwonię.
- Okej. Aha i następnym razem zapukam - rzekła, zanim wyszła z mojego pokoju. Zaśmiałam się z całej sytuacji i spowrotem usiadłam na łóżku.
- A zapowiadało się tak dobrze... - westchnął przeciągle niezadowolony obrotem sprawy Louis.
- Oj no już. Daj buziaka - przełożyłam ręce na jego barki i przyciągnęłam do siebie, by go swobodnie pocałować.
- To może jednak... - zaczął kolejny raz błądzić ustami po mojej szyi i ustach, gdy nie zapukała moja mama.
- Tak? - zapytałam lekko zła. Nie dadzą nam chwili spokoju!
- Zjecie coś? Robię kolację to może byście chcieli herbatę, albo kanapki? - schowałam twarz w dłonie i jęknęłam żałośnie.
- Mamo...
- Tak córeczko?
- Możecie dać nam czas dla siebie? Możecie nam nie przeszkadzać?!
- No dobrze, ja tylko...
- Idź mamo, nic nie chcemy!
     Kobieta poszła, a ja kazałam Louisowi zamknąć drzwi na klucz.
- To na czym skończyliśmy? - wdrapał się na łóżko, zdejmując przez głowę białą koszulkę.
- Chyba wiem na czym - zgasiłam światło i wróciliśmy do zajmowania się sobą.

**** Rano ****

    Przekręciłam się na drugi bok, wtulając bardziej w rozgrane ciało mojego narzeczonego. Zasnęłabym, gdyby nie nagłe, głośne walenie w drzwi.
- Czego?! - warknął pół przytomny Louis.
    Przetarłam zaspane oczy i okryłam się szczelniej kołdrą, rozbudzając się całkowicie.
- Louis, w południe mamy samolot do Nowego Yorku. Musisz się ogarnąć. Dochodzi dziesiąta - mój facet, jak na zawołanie zerwał się z łóżka i zniknął w łazience.
- Dzięki Liam! - krzyknęłam tylko. Chłopak po drugiej stronie drzwi zaśmiał się.
- Nie ma sprawy. Chodźcie na śniadanie.
- Dobra.
    Louis wyszedł w tym czasie z łazienki w samym ręczniku na biodrach i mokrymi włosami.
- Nie dadzą nam chwili dla siebie - westchnął i stanął przed szafą, wyciągając z niej czarną koszulkę bez napisów, bokserki i szare spodnie dresowe.
    Ja w tym czasie wstałam z łóżka, założyłam na siebie satynowy, czarny szlafrok, który sprezentował mi dwa dni temu Louis. Był dość duży, więc spokojnie zakrywał mój duży brzuch.
- Jak się czuje dziś mój kociak? - przygarnął mnie do siebie i dał buziaka.
- Świetnie - odpowiedziałam przez pocałunek.
- Uhm... Ubierz się i zejdziemy na to śniadanie - powiedział do mnie, odrywając się ode mnie na kilka centymetrów.




******

Udało mi się napisać jakiś sensowny rozdział.
Chyba?
Nie wiem czy kolejny będzie za tydzień. Postaram się.

Jest już rozdział na niani!!!