czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 22

Wszedłem cicho po schodach i zapukałem do pierwszych lepszych drzwi, gdyż nie wiem gdzie Ewa ma aktualnie swój pokój. Te okazały się dobre, bo usłyszałem:
-Proszę- usłyszałem jej cichy głos i pogratulowałem sobie w duchu.
-Hej- wychyliłem się zza drewnianej podłogi i wszedłem do pokoju. Zobaczyłem ją leżącą plecami do drzwi czyli aktualnie do mnie.
-Co tam Zayn? Potrzebujesz czegoś?- powiedziała jeszcze ciszej.
Czy ona ma zachrypnięty głos? Zdecydowanie tak.
-Ewa... Możemy pogadać?
-O czym?
-O Louisie?- zapytałem niepewnie.
-Nie wiem czy warto się produkować.
-Dlaczego?- podszedłem i przysiadłem na łóżku.
-Bo... Bo... Bo już nic nie ma.
-Co? Jak to? Co się stało w tym Paryżu?- a co tam, prosto z mostu. Nie odpowiedziała. -Ewa, spójrz na mnie- złapałem ją za łydkę i lekko pociągnąłem.
-Co to da?
-Normanie porozmawiamy?
-Ok, przekonałeś mnie- odwróciła się, ale ale w tym półmroku nie widziałem dobrze jej twarzy bo lampka świeciła na  jej plecy. Zapaliłem drugą lampkę, tą bliżej mnie. Trochę mnie poraziło, ale nie o tym teraz. Spojrzałem na niąi... Cholera, nawet Perrie, na najgorszą rzecz jaką kiedykolwiek powiedziałem, czy to w złości czy nie, nie zareagowała tak jak ona.
Opuchnięte policzki, mokre od łez i brudne od rozmazanego tuszu. A w oczach kolejne łzy gotowe do wypłynięcia. Nie czekając na nic, przytuliłem ją jakoś, przyciągając do siebie.
-Powiedz mi- poprosiłem cicho, gdy zaczęła głośniej płakać w moje ramię.
-Zerwaliśmy...
-Zerwaliście?!- na Tommo, niech ja tylko do ciebie tam przyjdę... -Jak to?
-Po prostu Zen. Powiedział, że musi mnie zostawić, że musimy zerwać... Bo musi mieć inną- zapłakała głośniej po  ostatnich słowach.
-Paul...- jedno słowo, a prawie je wyplułem, mówiąc je.
-Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Jutro wrócę do swojego domu, a potem nie wiem... Może wrócę do Polski...
-Co? Nie powalam ci- zabroniłem. Uśniechnęła się lekko.
-Wiesz, nie żeby coś, ale twoje zdanie niewiele zdziała. A poza tym, jeszcze się zastanawiam.
-Chcesz nas tu zostawić? Marlenę? Louisa?
-Zrozumiecie...- otarła policzki i zmięła chusteczkę. -Kiedy te urodziny Perrie?
-Za tydzień.
-Dobrze. Zostanę tydzień a potem... Potem nie wiem.
-Masz tu pracę- próbowałem czego mogę.
-Wiem. Muszę tam w końcu iść, bo przez Louisa mnie wyrzucą.
-Nie mów tak. Nie możesz wyjechać...
-Dlaczego?- popatrzyła mi w oczy.
-Louis cię kocha.
-To odpowiedź na moje pytanie?
-Tak.
-Coś marna.
-Ewa- powiedziałem błagalnie.
-Wiem, że mnie kocha... Ale to, że on ma się prowadzać na moich oczach z jakąś laską... Jak ty byś zareagował, gdyby to Perrie tak musiała, co?
W sumie to ma rację. Nie wiem co bym zrobił.
-Nie wiem.
-No właśnie. Ja się załamuję. Los ciągle mnie dobija. Zawsze gdy zaczyna być dobrze, musi się zjebać, nie ma innej opcji.
-Spokojnie. Odkręcę to i znowu będziecie razem.
-Zayn- złapała mnie za ramię.- Co ty możesz? Jak każdy robisz co ci każą... A poza tym... To mój związek i Lou... To my musimy coś zrobić a nie osoby trzecie.
-Ale nie zawsze. Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy prawo do własnego osobistego zdania. A moje osobiste zdanie jest takie, że o prawdziwą miłość trzeba walczyć. I jeżeli wy tego nie zrobicie dostatecznie dobrze, ja zrobię to za was.
Nic nie powiedziała, tylko mocno mnie przytuliła.
-Dziękuję za to co powiedziałeś- powiedziała mi do ucha.
-Nie ma za co, zawsze do usług- uśmiechnąłem się i wstałem. Dziewczyna się odsunęła a ja powiedziałem: -No, to teraz pani idzie się ogarnąć, potem spać i widzimy się jutro rano na śniadaniu zrobionym przez ciebie- pogroziłem jej palcem, przez co na jej twarzy zagościł lekki uśmiech.- Ok?
-Ok, ale za tydzień wracam do siebie.
-Ewa- bezsilnie spowrotem usiadłem na łóżku obok niej.
-Zayn, ja nie wytrzymam tutaj. Nie jestem w stanie dalej patrzeć na jego smutną i bezradną, pozbawioną życia twarz... To mnie przytłacza. Czuję, że w końcu pewnego dnia całkiem się rozpadnę...
-Zrób więc coś z tym! Walcz! Nie możecie się poddać, bo ktoś tak chce. Jeśli ja miałbym robić jak wy, to musiałbym zostawić Perrie i być z jakąś inną dziunią- westchnąłem. Cóż, taka prawda. Przechodziłem przez to samo, ale to nie czas miejsce na takie historie.
-Ale... Nie wiem czy dam radę...
-Dasz! Ja w was wierzę i chłopaki, Marlena zapewne też wszystko wie, co?- popatrzyłem na nią spod oka.
-Dobra, zobaczę co da się zrobić.
-Ok, ale teraz do łazienki- wygoniłem ją z pokoju i zaraz sam z niego wyszedłem.
Usiadłem na schodach, prowadzących do kuchni i salonu. Oparłem brodę o dłonie, myśląc. Nie zdąrzyłem nawet zacząć cokowiek przetrawiać z naszej rozmowy z Ewą, bo przerwał mi Tommo.
-Co tak tu siedzisz?- zapytał i dosiadł się.
-Myślę.
-Nad czym?
-Nad tobą i Ewą, baranie.
-Powiedziała ci?- westchnął.
-A jak? Mnie miała nie powiedzieć?Mnie?- zapytałem ironicznie.
-I co.
-Powiem tak: tego jeszcze nie było.
-No coś ty.
-Tak. Trzeba to odkręcić- powiedziałem.
-Co ty nie powiesz Zayn.
-No. Jutro idziemy do Paula.
-A po cholerę? Po tym wszystkim? No sorry, ale nie chcę go widzieć na oczy- powiedział od razu.
-Boże,  Tommo. Duma do kieszeni i trzeba porozmawiać. Kochasz ją?
-Nie odwracaj kota ogonem.
-No ale kochasz?
-Jak cholera.
-No to widzisz. Jutro po 14- wstałem i udałem się do swojego pokoju zostawiając go samego. Dobrze mu to zrobi.
Ogarnąłem się, pogadałem trochę z Perrie przez skype i poszedłem spać.

**Oczami Ewy**

Zayn ma rację. Muszę walczyć o Louisa, ale jak? Nie jestem w tym dobra. We wszystkim jestem do niczego. Jakoś, gdy wsiedliśmy do auta, humor Londynu mi się udzielił. Po prostu jestem jakaś tragiczna.
Kurczę, zachowuję się tak, jakbym conajmniej dowiedziała się od Lou, że mnie zdradził. A on, chcąc być uczciwym wobec mnie, powiedział co leżało mu na wątrobie a ja tak po prostu się do niego nie odzywam. Teraz czuję się z tym podle. Bardzo,  bardzo podle.
No i kto tu zachowuje się jak ostatnia świnia? Oczywiście Ewa.
Z tym wyjazdem to chyba też trochę za pochopnie powiedziałam. Ale w tamtym momencie to było najlepsze rozwiązanie. Pewnie, jak zwykle uciec.
Rozmyślałam tak sobie właśnie, leżąc w łóżku i nie mogąc zasnąć. Ciąge, gdy zamykam oczy, widzę smutną twarz Louisa z kolacji. Serce mi pęka.
Nie, nie mogę tak.
Wstałam z łóżka, założyłam szlafrok i cicho wyszłam z pokoju. Podeszłam do dużych dębowych drzwi prowadzących do pokoju Louisa. Przez moment zawachałam się, ale zapukałam cicho. Usłyszy?
-Proszę- usłyszałam. Weszłam do środka i nie wiedziałam co ze sobą zrobić przez chwilę. Zobaczyłam Louisa leżącego na łóżku z rękami za głową w typowo męskim stylu, w ciuchach z dzisiejszego dnia.
-Louis...- natychmiastowo spojrzał w moją stronę, po czym zerwał się z łóżka i stanął przede mną.
-Ewa- nie wiedział, gdzie podziać ręce. Kiedyś to by mnie przytulił a teraz nie wie co zrobić. Ja wykorzystałam to i sama się wtuliłam w jego tors. Objął mnie równie szybko co mocno. Tak cudownie czuć jego ramiona wokół siebie. Po chwili odsunęłam się od niego a on wziął moje dłonie w swoje, przez co poczuł, że moje są diabelsko zimne.-Rany, ale masz zimne dłonie! Wchodź szybko do łóżka- pociągnął mnie na nie. Weszłam i okryłam się trochę kołdrą.
-Dzięki Louis, ja...- zają miejsce obok mnie. -Ja przyszłam porozmawiać.
-Rozumiem.
-Jakie są szanse by uratować nasz związek?- zapytałam od razu.




**********
No i tak oto rozdział mam dla was kolejny!
To miała być ta niespodzianka, no ale... Nie wyszła. Przepraszam was za to!
Kolejny myślę, że jutro!

Wesołych!

<<33

3 komentarze:

  1. Aaaa
    Jejku mam nadzieję,że im się uda
    Hmm no no
    Jedynie co mi zostaję to czekać

    Ściskam Mela

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu tak szybko koniec???
    Wciągnęłam się
    Louis no kuźwa zrób coś żebyście mogli być razem
    Kocham to ff
    Zapraszam do siebie h
    ttp://night-changes-niall-ff.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń